Tytuł: Złota Lilia
Autor: Richelle Mead
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Wydanie: 2013-02-13
ISBN: 978-83-10-12291-9
Objętość: 432
Cena: 36,90 zł
Moja ocena: 5/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa
Naprawdę uwielbiam czytać o przygodach Dymitra, Rose, Lissy i chociaż tutaj są oni bohaterami drugoplanowymi, to myślałam, że dziać się będzie o wiele, wiele więcej. Oczywiście nie twierdzę, ze nie ma tutaj fabuły, co to, to nie. Akcja jest. Ciekawa, to fakt, ale nie jest to cos, co bym z miejsca poleciła każdemu. W „Złotej lilii” główna rolę odgrywają alchemicy, a raczej jeden – Sydney. Osobiście do końca nie wiem, czy autorka bardziej chciała się skupić na jej mniej lub bardziej udanych romansach, czy na owych „wojownikach światła”, a może na eksperymentach z magią… Za dużo wątków, za mało działania. Gdyby, chociaż jeden z nich został wyeliminowany w zamian za rozwinięcie innego, to już by była zupełnie inna bajka. Na korzyść powieści oczywiście.
To samo się tyczy bohaterów. Z jednej strony Jest Dymitr, Sonia, czy chociażby Adrian, których wręcz uwielbiam i mogę wychwalać ponad niebiosa (zwłaszcza Adriana!). Wydają mi się oryginalni, niebanalni i realistyczni, co jest ważne. Z drugiej strony jest sama Sydney i jej problemy miłosne, jak i służbowe. Co do tych pierwszych, to chwilami miałam ochotę ją pacnąć za to, że nie widzi tak oczywistych sygnałów. Nie wiedziałam, czy jest taka… niedomyślna, czy tylko taką udaje. Zwłaszcza, że chyba nie znam osoby, która by zachowywała się tak po omacku, jak ona, – dlatego tez było to trochę na przymus i sztucznie wykonane.
Jeśli chodzi o styl i język powieści, to nie zmienił się od poprzedniego tomu, ani o jotę. Książka po prawdzie sporo nadrabia okładka, ale wiadomo wygląd i doznania wizualne nie liczą się tutaj tak, jak treść. Treść, która raz nabierała tempa i już miało się wrażenie, że zaczyna się dziać coś poważnego, gdy nagle wszystko upada i czytelnik zostaje z niczym innym jak zażenowaniem, zniesmaczeniem i coraz to większym zniechęceniem do czytania kolejnych rozdziałów.
Czy żałuję, że ją przeczytałam? I tak i nie. Żałuję tego, że wiem, iż autorkę stać na dużo więcej, zwłaszcza po tym, co pokazała w „Akademii…” Jedyne, czego nie żałuję to faktu, że mogłam ponownie spędzić czas na czytaniu o przygodach moich ulubionych bohaterów. Książka ogólnie dobra, czyta się w miarę łatwo, chociaż na początku jest strasznie nużąca. Jak dla mnie akcja zaczyna się rozkręcać dopiero po przeczytaniu 3/4 całej książki, a szkoda. Gdybym miała ją przyrównać do "Kronik krwi" to wypadają prawie tak samo, jednak w porównaniu do "Akademii..." to trochę blado.
Osobiście ciężko jest mi ją ocenić w skali punktowej. Książka ma i wady i zalety, a sama do końca nie wiem, co góruje, dlatego też daję ocenę zrównoważoną. Zobaczymy, co przyjdzie nam przeżyć w kolejnym tomie pt. „Magia indygo”, bo jestem pewna, że teraz już sobie nie odpuszczę, by przeczytać tę serię do samego końca niezależnie od treści i tego, co przygotuje dla nas autorka.
Za kolejną przygodę z alchemikami i ukochanymi bohaterami "Akademii wampirów" dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia
"Akademia wampirów" jest jedną z moich ulubionych serii. Byłam zachwycona, gdy zobaczyłam pierwszą część "Kronik krwi" na półce w bibliotece. Tak jak i ty, przeliczyłam się. Ciężko mi to przyznać, ale poddałam się i nie dotarłam do końca. Planuję drugie podejście. Ta seria jest o wiele gorsza od poprzedniej jak dla mnie.
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie: in-corner-with-book.blogspot.com
Akademia była lepsza. Kroniki również mi się spodobały, przyjemnie mi się czytało, poza tym bardzo lubię Eddie'go i Jill, Sydney również. Po prostu "Akademia Wampirów" miała więcej tego żaru i zachłanności. Chyba z wszystkich dotychczasowych części "Magia Indygo" jest najlepsza. W miarę jak powstają nowe części to następuje jakaś poprawa. Oby tak dalej
OdpowiedzUsuń