Recenzja: "Drżenie" Maggie Stiefvater

Zawzięłam się i postanowiłam dodać jeszcze jedną recenzję, bo wiem, że przez najbliższy tydzień, czy dwa mogę nie mieć na to szansy (bądźmy optymistami i uznajmy, że tydzień). Na koniec tego odrobinę pochmurnego dnia (przynajmniej w Poznaniu) przedstawiam wam recenzję "Drżenia", która oderwała mnie od ponurego i melancholijnego leżenia w łóżku i wpatrywania się w sufit

Tytuł/Cykl: "Drżenie"
Autor: Maggie Stiefvater
Tom: 1
Wydawnictwo:Wilga
Rok wydania: 2011-05-16

Pierwsza część trylogii. Ukazana w 34 krajach. Sprzedano prawa do filmu. Ponad 40 tygodni widniała na liście bestsellerów New York Timesa. Z początku ma się wyobrażenie, jakby ten opis dotyczył "Harry'ego Pottera, czy "Zmierzchu". Nic bardziej mylnego. Dzisiaj światem zawładnęło "Drżenie" Maggie Stiefvater.

Maggie Stiefvater, niby młoda pisarka, a już wstrząsnęła światem literatury. Pisarską przygodę rozpoczęła serią książek o wróżkach, których pierwsza z nich nosi tytuł "Lament" wydana w lutym tego roku w Polsce. Mimo, że powieść "Drżenie" wydano już w roku 2009, u nas jest jedną z najświeższych nowości.

Gdy tylko spojrzałam na okładkę, pomyślałam, że mam do czynienia z kopią pani Meyer. Okładka skromna, ale dobitna. Chwilę później zaczęłam się zastanawiać, czy aby przypadkiem nie jest to coś na krój "Dziewczyny w czerwonej pelerynie", ale odrzuciłam ten pomysł. W końcu tego ekranizacja już jest. Jeśli bym miała jednak stwierdzić, czy mi się podoba, czy też nie to miałabym mieszane uczucia. Z jednej strony da się na niej zawiesić oko. Z drugiej zaś... czegoś mi w niej brakuje. Może to dlatego, że jest tak dużo bieli przechodzącej w delikatny błękit?. Ale ogólnie ładna. Jeśli się dłużej zastanowić i nad nią podumać, to nawet można się szarpnąć i powiedzieć, że bardzo. Ale przecież okładka, to nie wszystko, prawda?

Ważna jest przede wszystkim treść. A jeśli chodzi o fabułę, to tutaj jest ona naprawdę wciągająca. Mam kilka pozycji na swojej półce, które wprost mną zawładnęły i już wiem, że "Drżenie" od dziś do nich dołączy. Może i jest to opowieść o wilkołakach. Może i jak w większości książek pojawia się tutaj wątek miłosny, poświęcenia, przyjaźni, czy nawet okrucieństwa. Może... ale mimo to książka różni się od pozostałych. Wszystko zaczyna się, gdy w miasteczku Mercy Falls chłopiec ginie zagryziony przez wilka. Tymczasem Grace, sama jako dziecko zaatakowana przez sforę i cudem uratowana. W dodatku codziennie pod domem widuje wilka o złotych oczach. Od tego momentu nie może przestać o nich myśleć. Jak to w książkach bywa tak i tutaj okazuje się, że to jej przyjaciel - przewidywalne? Możliwe, ale za to pozostałe wątki z ich obecnością już nie zawsze. Niektórzy uważają, że książka jest pisana pod wzór "Zmierzchu" pani Meyer. Ja tak nie uważam. Tutaj wszystko kręci się inaczej. W dodatku fabułę podzielono jak gdyby na relacje zarówno Grace, jak i Sama. Każdy z rozdziałów posiada nie tylko numerację, ale i to, kto jest narratorem, oraz... co może się wydawać dziwne - podanie temperatury otoczenia. Z początku nie wiedziałam jaki ma ona sens, ale zagłębiając się coraz dalej zrozumiałam, że ma ona wielkie znaczenie w powieści - dzięki niej można obserwować "wilczą naturę" Sama. W zależności od niej można stwierdzić, jak ciężko wilkowi będzie wrócić do ludzkiej postaci.

Książka od początku do końca stawia człowieka w niepewności. Dodaje czasem dreszczyku podniecenia, który pojawia się wtedy, gdy człowiek nie może się wprost doczekać co dalej, ale i są momenty, które przyprawiają nie tyle w smutek, co w zadumę nad ludzkim losem. Jest tutaj wszystko, coby się chciało zobaczyć - miłość, przyjaźń, ale i samotność, czy problemy rodzinne. Potrzeba akceptacji i posiadania autorytetu, a przede wszystkim mówi o nas samych. Nie wiem. Możliwe, że nie każdy znajdzie tutaj odwzorowanie swojego charakteru. Ja znalazłam - ale należy pamiętać, że zawsze byłam dość specyficzna =).

Jeśli już napomknęłam o charakterach to muszę coś powiedzieć o samych bohaterach. Cóż, co tu dużo mówić. Jak dla mnie są wykreowani bardzo realistycznie. Nie przesadnie, ale i nie za ogólnie. Po prostu w sam raz. Nie ma tutaj żadnych "przesłodzonych" opisów i nad wyraz wywyższających. Oczywiście nie obyło się tutaj też bez "złych charakterów", które dodają pikanterii i złośliwego losu. No, ale w końcu od tego są.

Autorka wykreowała własny świat. Świat, w którym człowiek może oderwać się od wszystkiego, co złe i uprzykrzające nam realistyczne życie (ja na przykład zapomniałam, że jestem chora). Naprawdę. Język i styl prosty, bez udziwnień, lecz mimo wszystko oryginalny. Wszystko napisane lekko, ale i realistycznie. Uczucia bohaterów przekazane w sposób, który od razu przemawia do czytelnika. A cała reszta? A cała reszta dodaje książce smaczku na tyle, że nie można się od niej oderwać.

Jedyne co mi pozostało to zachęcić wszystkich do tej znakomitej lektury, której przyznaję 10/10 punktów. Ja mogę tylko żywić nadzieje na szybka kontynuację, ponieważ już się nie mogę doczekać, jak potoczą się dalsze losy bohaterów i co najważniejsze: "Jak to się wszystko zakończy?". Naprawdę polecam wszystkim! Nie tylko fanatykom zmierzchu, wilkołaków, czy zwykłych fantastów, ale każdemu z osobna i wszystkim zarazem. Nie ważny wiek, nie ważna płeć, czy cokolwiek innego. To jest powieść, którą każdy mól książkowy powinien mieć w swojej biblioteczce.


Książka otrzymałam od wydawnictwa Wilga za którą szczerze dziękuję. 

Recenzja: "Wschodzący księżyc" Keri Arthur

Nareszcie trochę wolnego. Cały tydzień w pracy po 12h to jednak przesada dla mnie - zachowuję się jak zombie teraz... Na wpół śpiąca, na wpół żywa. Chcąc coś poczytać po pół godzinie zasypiałam z książką w ręku. Ale mimo to zdołałam ukończyć kilka pozycji. Od dziś mam za postanowienie się sprężyć i pododawać zaległe recenzje. A w dodatku, skoro jestem przykuta do łókża, to muszę coś zrobić z wolnym czasem, skoro na żadne wyprawy na miasto się nie zanosi. Na początek podrzucam recenzję "Wschodzącego księżyca" o która wreszcie się doprosiła Mitsu.


Tytuł/Cykl: "Wschodzący księżyc" z cyklu "Zew nocy"
Autor: Keri Arthur
Tom: 1
Wydawnictwo: Erica
Rok wydania: 2011-03-09

Wschodzący księżyc jest pierwszą z serii dziewięciu książek o Riley Jenson. Daj porwać się księżycowej gorączce i wejdź do świata, gdzie wilcza namiętność budzi do życia nawet nieumarłych…

Książka jest dość... specyficzna. I nie mówię tutaj tylko o fabule. Przyznam, że gdy tylko jej okładka rzuciła mi się w oczy powiedziałam "muszę ja mieć". Tak, wiem... Nie ocenia się książki po okładce, ale w tym przypadku coś mi mówiło, że to nie może być żadna z tych nudnych powieści, które maja prawie identyczną fabułę. W tym przypadku chodzi o zupełnie coś innego. Ale na moment jeszcze wróćmy do okładki. Jest po prostu znakomita! Gdy tylko ją chwyciłam w swoje ręce non stop się jej przyglądałam. Nie lubię białej kolorystyki, więc tym bardziej zadziwił mnie fakt, że tą tak mnie ten widok pochłonął. I te szczegóły... Plus za projekt okładki. Powiecie, że przecież wygląd to nie wszystko. Najbardziej liczy się fabuła? Prawda. Wiele osób zastanawia, o co tutaj tak naprawdę chodzi. Paranormal romance, ok. Ale co z tego? A to, że fabuła jest tutaj bardzo zagadkowa. Wszystko aż tętni tajemnicą, napięciem i... co tu dużo mówić... pożądaniem.

Riley Janson - niby zwykła dziewczyna zatrudniona w biurze Departamentu Innych Ras w Melbourne. Nikt, a raczej prawie nikt nie wie, jaką tajemnicę skrywa. Jest rzadko spotykanym połączeniem wilkołaka i wampira. Mimo dominacji wilczej natury, wampirza część w pewnych momentach tez daje o sobie znać.

Riley ma brata bliźniaka, który jest Strażnikiem - by chronić ludzi, musi zabijać. Złośliwy los pragnie, by dziewczyna poszła w ślady Rohana. Ta jednak stanowczo się buntuje.

W trakcie tej powieści znacząca jest tutaj pełnia. Ale nie w taki sposób, jak w innych opowiadaniach o wilkołakach. Tutaj nie chodzi tylko o zwykłą przemianę w wilka, a raczej o księżycową gorączkę, która rozpoczyna się już na tydzień przed nastaniem pełni. W tym momencie w posiadanie bierze wilcza część Riley, co doprowadza ją do prawdziwej burzy zmysłów.

Książka wprost emanuje seksem. To prawda. Można się go spodziewać praktycznie w każdym rozdziale. I praktycznie w każdej sytuacji. Dlatego też nie jest to pozycja, dla młodszych fanatyków fantastyki. Jeśli ktoś nie lubi, gdy w książkach przewija się zbyt wiele scen erotycznych to lepiej radzę odpuścić ją na wstępie. Ale przecież nie tylko o to w niej chodzi. Jak na paranormal romance przystało musi być tez akcja. Przyznam, ta tutaj jest naprawdę dobrze zarysowana i dopracowana. Gdy Rhoan znika w trakcie misji, a tajemniczy, nagi i niezmiernie pociągający wampir staje na progu jej mieszkania, Riley wie, że zbliżają się kłopoty. Aby odszukać brata, angażuje się w sprawę tajemniczej śmierci Strażników Departamentu. Jakby tego było mało, okazuje się że pojawił się niebezpieczny szaleniec ogarnięty obsesyjną myślą stworzenia doskonałej istoty powstałej z połączenia kilku genów nieludzi. Kto by pomyślał, że udało się tutaj w tak dobry sposób zobrazować nie tylko całą próbę odbicia Rohana z rąk porywaczy, ale i rozpocząć poszukiwania grupy, która nielegalnie tworzy krzyżówki genetyczne.

Autorka nie szaleje z wątkami pobocznymi. Skupia się zaledwie na kilku, lecz dobrze je opracowuje. Plus za to. Nie lubię, gdy jest za dużo wątków, które trzeba ogarnąć, bo wtedy człowiek po prostu się gubi. Tutaj trzeba się skupić zaledwie na kilku rzeczach - księżycowa gorączka, krzyżówki genetyczne, porwanie. I pomyślałby kto, że w 400 stron dało radę zamknąć fabułę toczącą się zaledwie przez tydzień. Keri Arthur naprawdę w tym momencie zasługuje na wielka pochwałę i wyróżnienie.

Tak samo, jeśli chodzi o bohaterów... Czy chodzi o Riley, czy o Rohana, Mishę, a nawet o Talona... każdy z nich jest wykreowany w sposób indywidualny i osobliwy. W tej książce nie ma dwóch takich samych charakterów. Nie ważne, czy jest tam bliźniacze rodzeństwo, czy nawet złe charaktery. Każdy z nich ma zupełnie inną osobowość. W dodatku przedstawiono ich tutaj bardzo dokładnie. Nie tylko z wyglądu fizycznego, ale i charakteru.

Książkę oceniam 10/10 pkt i dodaję na moja ukochaną półkę "wyróżnionych". Wiele osób ocenia ją niżej, jak zauważyłam, ale ja mimo wszystko uważam, że zasługuje ona na najwyższą ocenę. Mało który autor potrafi tak kontrastujące ze sobą światy dobrać w jedną logiczną całość i przedstawić to w takiej formie, jak się udało pani Keri Arthur".

Jeszcze kilka słów ode mnie. Wielu z was na pewno zauważyło, iż nie dodaję zbyt często recenzji, tak jak użytkownicy których obserwuję, ale mam na to usprawiedliwienie. Proste, logiczne i całkiem dobitne. Po prostu choroba ogarnęła mnie na tyle, że ciężko jest mi się skupić i cokolwiek napisać. Tą recenzję pisałam cały dzień, ale mimo wszystko ją skończyłam i jestem zadowolona, mimo, że jeszcze niedawno zajmowało mi to niecałą godzinę. Cóż... może za jakiś czas recenzje będą się pojawiały częściej, może nawet codziennie. Póki co wolę jednak nic nie obiecywać, bo po co zapeszać. ;) Wiem za to, że jutro na pewno dostarczę jeszcze recenzję "Drżenia" Maggie Stiefvater.

One Lovely Blog Award

Recenzja? Możliwe, że jeszcze dzisiaj się z jakąś uwinę ;) Stwierdziłam, że ku radości Himitsu, że się wreszcie doczekała dodam "Wschodzący Księżyc", a jak dam radę to jeszcze "Całując Grzech" skoro dopiero co ją niedawno skończyłam. Ale póki co... póki co czas na zabawę ;) Od jakiegoś czasu w naszym bloggerowskim świecie krąży mały łańcuszek, a raczej gra. No i  tym razem padło na mnie z nominacją (za co szczerze dziękuję Kali oraz Nadeine swoją drogą) ;)

 Zasady:
- napisz u siebie podziękowania i wklej link blogera, który cię nominował,
- napisz o sobie siedem rzeczy,
- nominuj szesnaście innych, cudownych blogerów (nie można nominować osoby, która cię nominowała),
- napisz im komentarz, by dowiedzieli się o nagrodzie i nominacji.

7 rzeczy, których o mnie nie wiecie:

Zanim jednak napiszę cokolwiek to informuję, że Himitsu, czy EmilyStrange nie zaliczają się do osób, które dotychczas nie wiedziały żadnej z tych rzeczy, ponieważ to diabelskie dziecko i moja przyrodnia siostrzyczka i tak wiedzą już o mnie za wiele ;) Dziękuję za uwagę (^^,)

1) No to od początku. Moje pełne imię (raczej imiona) w oryginalnej wersji brzmią Jeanette Marie Juliette. Urodziłam się w pamiętnym dniu 16.10 (lat temu kilka =P). Od zawsze nazywano mnie "Żabcia", czy jakąkolwiek odmianą tego słowa. Od kilku lat jednak zaczęłam posługiwać imieniem Lilien nie tylko w internetowym światku. Ale do teraz nie wszyscy je zaakceptowali. Wyżej wymieniona Himitsu za to uwielbia mnie nazywać Wiedźmą, więc jak widać przezwisk mam kilka x) 

2) Nigdy nie doświadczyłam życia przedszkolnego. Do przedszkola nie chodziłam, a zerówki nie pamiętam bo większość dzieciństwa spędziłam w szpitalu (co zawdzięczam zbyt słabej odporności i kilku chorobom). Jeśli z początku byłam strasznie cichym dzieckiem, to w czasie liceum zmieniło się to o 180 stopni. Wszędzie mnie pełno i jak to mówią znajomi "najpierw mnie słychać, potem widać"- ja to przekształcam tak, że odbijam sobie lata dzieciństwa x)

3) Od zawsze twierdziłam, że skończę medycynę. I o dziwo właśnie skończyłam pierwszy rok na Uniwersytecie Medycznym. Chociaż dopiero zaczynam, to już marzę o tym, żeby kiedyś zdobyć doktorat z neonatologi, albo ginekologii (Czemu akurat tak? Właściwie to nie wiem ;P)

4) Moją pasja jest taniec. Tańczę od 6 roku życia i mam na swoim koncie kilka medali i pucharów. Przez cały tok nauczania tanecznego przeszłam praktycznie wszystkie rodzaje tańca - od baletu począwszy (6lat) na tańcu standardowym i latynoamerykańskim skończywszy (aktualnie). Nie widzę życia bez tańca. Wzięłam sobie za postanowienie ukończenie szkoły tanecznej i zdobycie patentu trenera ;)

5) Jestem strasznie uparta. Ciężko mnie do czegoś przekonać, jeśli stawiam na swoim. Dobrym przykładem jest chociażby taniec. 2 lata temu będąc na wspinaczce w górach spadłam z urwiska (nie duże ale zawsze), przez co naderwałam sobie staw skokowy. Od tego momentu miałam skończyć z tańcem. Ale ja, jak to ja uparte dziecko powiedziało "nie." I tańczę do dzisiaj. Nie raz byłam zmuszana siedzieć na treningu i patrzeć na inne pary, albo tańczyć na płaskiej podeszwie. Mimo to, gdy trener nie widział od razu wskakiwałam w szpilki i leciałam na parkiet. A poza tym ćwiczyłam w domu. Do upadłego. Nie raz nie mogłam po czymś takim chodzić przed dobrych kilka godzin, albo kilkanaście. Mimo to wytrwałam i się przyzwyczaiłam. A z tańca nie zrezygnowałam.

6) Mam manię kupowania książek. Gdy tylko wejdę do jakiejkolwiek księgarni, gdzie zobaczę napis wyprzedaż nie mogę się oprzeć, żeby czegoś nie kupić. Jeśli ktoś z moich znajomych wybiera się ze mną na zakupy robi wszystko, żeby trzymać się jak najdalej od empiku (wyjątek EmilyStrange), czy tym podobnych sklepów. A żeby zdobyć jakąś książkę na której mi zależy, a nie mam aktualnie funduszy na koncie to mogę dniem i nocą jęczeć nad uchem rodzicom, aż się zgodzą mi ją kupić.

7) Mimo, że moje życie nie jest idealne i ma dni lepsze i gorsze, to nigdy bym go nie zamieniła na jakiekolwiek inne. A to dlatego, że mam przy sobie osoby, które kocham i wiem, że istnieją na tym świecie osoby, które lubią spędzać ze mną czas, cieszyć się i płakać razem ze mną. Nawzajem się wspieramy, rozśmieszamy, czy chociażby pocieszamy w złych chwilach. Cieszę się, że jestem jaka jestem i że mam to co w życiu najważniejsze.

No to teraz nominacje ;)

Kolejność nie ma tutaj znaczenia. Starałam się wybrać blogi, które jeszcze nie brały udziału w zabawie i mam nadzieję, ze mi się udało ;)
Przy okazji podrzucę trochę informacji. Mam ukończone recenzje "Wschodzącego księżyca", "Całując grzech", "Pocałunku archanioła ciemności" oraz "Ostrożnie pożądanie. I w dodatku przygotowany nowy stosik ;) Jednak... będę mogła je wrzucać góra jedna dziennie ponieważ w pracy przesiaduję teraz 12h dziennie (również w niedzielę) przez co nie starcza mi czasu na przepisanie tego na bloga. Mam nadzieję, że poczekacie cierpliwie na kolejne recenzje, które mam zamiar wrzucać w każdej wolnej chwili. Tym czasem ja zmykam spać. Dobranoc! ;)

PS. Mam nadzieję, że was nie zanudziłam x)

Recenzja: "Barry Trotter i Bezczelna Parodia" Michael Gerber

Tytuł/Cykl: "Barry Trotter i Bezczelna Parodia"
Autor: Michael Gerber
Tom: 1
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: styczeń 2006

Barry Trotter ma 22 lata i wciąż studiuje w Szkole Magii Hokpok. Nie musi się spieszyć, bo dzięki opowiadającym o nim książkom J.G.Rollins został milionerem, z radością zatem oddaje się rozkoszom pijackiego studenckiego życia. Owszem, stada Gumoli, którzy stale gromadzą się wokół Hokpoku, marząc o tym, by go zobaczyć, czy wręcz dotknąć, trochę wkurzają wiecznego studenta, ale Barry się nie łamie. Do chwili, gdy dociera do niego wieść, że Hollywood zamierza zekranizować pierwszą powieść Rollins. Wszyscy wiedzą, co to oznacza: utratę kontroli nad dziełem, tanie pamiątki i gadżety, kolejne miliony Gumoli wokół Hokpoku. Wraz z Bumblemorem opracowują plan: trzeba powstrzymać realizację filmu.

Sama okładka daje czytelnikowi sporo informacji. Pomijając tytuł i autora, zastosowanie takiej a nie innej grafiki od razu daje do wiwatu - czysta parodia. Tylko czy udana? Zobaczymy. 

Ogólnie z każdą kolejną stroną ta książka wydała mi się coraz to większa parodią. Nie dlatego, że nią była. Nie dlatego, że mnie bawiła. Tylko dlatego, że jest dość kontrowersyjna. Z jednej strony ma w sobie kilka naprawdę śmiesznych tekstów. Z drugiej zaś... no cóż. Obraża w jakiś sposób autorkę cyklu "O Chłopcu, Który Przeżył". Wiem, że wiele bestsellerów ma swoje odwzorowanie w parodiach, ale ta mi się nie podobała. Są gusta i guściki, ale książka sama w sobie jest dość specyficzna. Jeśli miałabym ją porównać do innych parodii, które miałam okazję przejrzeć, czy się w nie zagłębić, to tą oceniałaby słabo.

Fakt, przeczytałam książkę w jeden dzień. Język może i jest lekki i łatwo przyswajalny, ale mimo to brakuje tutaj "tego czegoś". Nie wiem, może po prostu staję się coraz to bardziej wybredna. A może po prostu moje dziwne wrażenie, że autor zrobił "fuszerkę" ma swoje powody i punkt zaczepienia. 

Książka ma wielu fanów. O dziwo znajduje ich nawet wśród fanów "Harry'ego Pottera". Cóż, to jest ta jedna strona barykady. Ja stoję po drugiej. Zarówno fabuła mi nie przypasowała, jak i bohaterowie. A już na pewno nie Barry, czy Lon. Jak dla mnie byli oni najbardziej upierdliwymi i nieznośnymi charakterami w całej powieści. Może takie było zamierzenie i taki ich urok, ale mimo to nie mój klimat. 

Książki Michaela Gerbera ośmieszają panią Rowling i stworzony przez nią świat. Dają ku temu wiele ironicznych sytuacji i rzucane są liczne aluzje. Mimo to skupiają się jednak na wyśmiewaniu "potwora marketingowego", którym stał się Harry. No cóż, jak kto woli.


Jak widać poniżej, książki z serii "Barry Trotter i.." ukazały się w wielu nakładach i w wielu krajach. Może i są popularne. Możliwe, ze ludzie je czytają. Ja również przeczytałam. I książkę wyceniam na 4/10pkt. Więcej nie mam serca jej dać, ponieważ nie zaciekawiła mnie ani trochę. Możliwe, że kolejne tomy przyniosą lepszy skutek. Podsumowując... czy ją polecam? Niekoniecznie. Chyba, że ktoś naprawdę by chciał się zapoznać z książką, która ma w sobie wiele przytyków i treści, które nie zawsze są logiczne i zrozumiałe, a już na pewno nie zabawne.



Recenzja: "W pierścieniu ognia" Suzanne Collins

Tytuł/Cykl: "W pierścieniu ognia"
Autor: Suzanne Collins
Tom: 2
Wydawnictwo: Media Rodzina
Rok wydania: 2009-11-12

Każdego roku w państwie Panem na zlecenie Kapitolu telewizja relacjonuje reality show zwane Głodowymi Igrzyskami. Dwudziestu czterech losowo wybranych nastolatków z każdego dystryktu toczy śmiertelną walkę. Ich zwycięzca może być tylko jeden. W „Igrzyskach śmierci” dwójka uczestników Katniss Everdeen i Peeta Mellark udaremnia plany Kapitolu, wymuszając zwycięstwo obojga. Za to zwycięstwo bohaterowie zapłacą cenę, jakiej się nie spodziewają…

W kolejnej części tej przebojowej trylogii pani Collins ponownie pokazała na co ją stać. Czytelnik, który już poznał losy młodej Katniss Everdeen w "Igrzyskach Śmierci" wie na czym polega gra. W drugim tomie trylogii, Katniss i Peeta przygotowują się do odbycia obowiązkowego Tournee Zwycięzców, kiedy dowiadują się o fali zamieszek, do których przyczynił się ich zuchwały czyn. W tle trwają przygotowania do rocznicowych, 75. Głodowych Igrzysk, które przyniosą bardziej niż zaskakujący obrót spraw… Bo Kapitol jest zły. I Kapitol pragnie zemsty…

Cała sceneria jest odwzorowana tak realistycznie, a wszystkie wydarzenia tak zgrabnie opisane, że czytelnik niemal ma wrażenie, że znajduje się tam na miejscu. Dlatego ja sama nie moglam się doczekac po skończeniu pierwszej częsci, kiedy będę mogla wreszcie zabrać się za kolejną. Z każdą kolejna stroną, którą praktycznie pochłaniałam strasznie się wczuwałam w rolę głónej bohaterki, a wszystko dlatego, że dzięki stylowi pani Collins bardzo łatwo tego doświadczyć. Pomaga w tym też utrzymanie treści pierwszoosobowej w formie tak jakby pamiętnika. Co do samego stylu autorki to nie będę się powtarzać. Tak samo, jak przy poprzedniej powieści jest on prosty, beż żadnych udziwnień, dzięki czemu szybko i łatwo się czyta. Zachowana logiczna całość. Każda strona aż tętni życiem i wywołuje niemiłosierne napięcie i niepewność. Nasuwają się pytania: "Co będzie dalej? Czy przeżyją? I co teraz?!"

Jeśli miałabym poruszyć kwestię wydania, to mogę tylko pogratulować. Okładka nieziemska. Strasznie przyciąga wzrok i co najważniejsze - bardzo realistycznie oddaje treść książki. Błędów praktycznie żadnych, może jedna czy dwie literówki (o ile w ogóle, bo nawet ciężko je wykryć). Najbardziej mi się podoba symbolika kosogłosa, która zawsze się gdzieś pojawi - w pierwszej części w formie żywego ptaka, w drugiej, jako broszka, a w trzeciej... A w trzeciej to dowiecie się sami ;)

Bohaterowie. Cóż. Tutaj miałam dość trudny orzech do zgryzienia. Niewątpliwie wciąż za swoją ulubienicę uważałam Katniss, ale... No właśnie "ale". Nie mogłam się przekonać kto jest tutaj "ten lepszy" jeśli chodzi o płeć męską. Cinna - super kreator mody, którego wszyscy mogą pozazdrościć. Pomocny. Zawsze potrafił w swoich dziełach sztuki, którym były stroje Kat dać jakieś przesłanie - w końcu kto inny zaprojektowałby płonącą suknię? No ale dla "dziewczyny, która igra z ogniem" to w sam raz. Plus dla autorki, za to, że stworzyła kogoś takiego, jak on bo dzięki niemu miałam czasem ochotę naprawdę się pośmiać. Co do reszty.... Gale, czy Peeta? Peeta, czy Gale? Nie umiem się zdecydować. Jeden i drugi ma wady i zalety i jakoś jeszcze nie jestem do końca przekonana, który wybór byłby dla mnie bardziej trafny.

Książkę polecam w 100% każdemu, kto zapoznał się z losami miasta Panem i okrutnym Kapitolem, który wysyła niewinne dzieci na rzeź. Dla tych, którzy zaś nie znają jeszcze konkretnej fabuły odsyłam do pierwszej części trylogii pani Collins "Igrzyska Śmierci", o których już wcześniej zamieściłam krótką recenzję. Pozycję wyceniam na 10/10 pkt i z radością mogę ją ułożyć obok tych, z których jestem najbardziej dumna i ciesze się, że ją mogę mieć. Mam nadzieję, że chociaż w małej części zarażę innych moją manią na temat Głodowych Igrzysk i Dziewczynie, Która Igrała z Ogniem. W końcu to coś nowego - i innego w porównaniu do masy wampirzych przesłań na rynku wydawniczym ;)

Jeszcze tylko taki mały dodatek:
Trylogia "Igrzyska śmierci" powstała również w wersji MP3, z którą miałam okazję się zapoznać. Porywająca powieść Suzanne Collins okazała się doskonałym materiałem na audiobook, dając Annie Dereszowskiej szansę na zaprezentowanie znakomitego warsztatu aktorskiego. Dlatego dodatkowo chciałam polecić bardzo wersję MP3, która jest stworzona wprost idealnie odwzorowując wydarzenia rozgrywające się w powieści.

PS: Zapraszam również na oficjalną stronę "The Hunter Games", gdzie można się zapoznać z biografią autorki, przeczytać fragmenty książek, posłuchać audiobooków, czy też... zagrać w grę o przetrwanie! Ja zagrałam. Przyznam, że nie jestem taka dobra, jak Katniss ponieważ udało mi się to dopiero za 3 podejściem ;)

Z cyklu: Stosik na lipiec

Nareszcie wakacje! Ostatnie egzaminy zdane, czas odpocząć. Cieszę się niezmiernie, że udało mi się przetrwać pierwszy rok na studiach - tym bardziej jeśli się dowiedziałam, że ze 100 osób na moim roku zostało jakoś lekko ponad 60. No ale cóż... ciężko było, ale się skończyło. Tak więc pierwszy rok na Uniwersytecie Medycznym mogę uznać za odhaczony =)

A teraz do rzeczy. Jako, że nadeszły błogie wakacje, nie może się obejść bez kolejnego stosiku (jak co miesiąc zresztą). Oto moje najnowsze (i te mniej nowsze) nabytki (od dołu):

1)  "Aniołowie Chaosu" - Graham Masterton -> zapożyczone od mojej ukochanej EmilyStrange, której namiętnie przeszukuję domowa biblioteczkę w poszukiwaniu nowości (i vice versa! xD)

2) "Szeptem" - Fitzpatrick Becca -> Nowy nabytek za namową wyżej wymienionej wariatki ;)

3) "Kuszona" - P.C. Cast + Kristin Cast -> Również nowy nabytek obiecany przez moją mamę, która już chyba miała dość mojego marudzenia, bo wreszcie się zgodziła x) Jeśli chodzi o "Kuszoną" to jestem już w trakcie czytania i liczę na to, że do końca tygodnia ją skończę xD - może już jutro ;]

4) "Anioł" - L.A. Weatherly -> Fantastyczno-przygodowa powieść o miłości, przeznaczeniu i ofierze, którą otrzymałam od Himitsu i za którą niezmiernie dziękuję (a umowę zapamiętam i dotrzymam^^)

5) "Wilkołak. Czarny księżyc." - Feasey Steve -> książka podarowana (kolejna!) od Himitsu tym razem w ramach wymiany na "Nekromeron".

6) "Kod Leonarda Da Vinci" - Dan Brown -> zakupiona lekko ponad miesiąc temu na przecenie w Empiku (to była rzadka okazja naprawdę, bo praktycznie kupiona za grosze). I w związku z tym mam co do niej pewne plany. A raczej założenie, że wezmę się za nią i skończę jeszcze w te wakacje (w ostateczności do rozpoczęcia roku akademickiego)

7) "Próba kwiatów" - Lake Jay -> Pozycja, którą niedawno wygrałam (właściwie przez przypadek!) na portalu dlalejdis.pl. Mimo wszystko niezmiernie się cieszę, że akurat padło na mnie z pośród ponad 600 osób, które brały udział w tym konkursie i mam zamiar się za nią zabrać w najbliższym czasie. (Tak wiem, że na zdjęciu jest źle ułożona, ale to było takie tyciusie niedopatrzenie^^)

8) "Bleach 9" - Tite Kubo -> Znowusz zapożyczone od EmilyStrange, tak jak i resztę serii.Cóż się dziwić - w końcu to chyba największa fanka mangi, jaką znam (no może jeszcze Himi bym do niej przyrównała). Właściwie to Bleacha już skończyłam, ale i tak postanowiłam go tutaj umieścić ;)

Tyle na dzisiaj. Możliwe że jeszcze dodam dzisiaj recenzję "Wschodzącego księżyca" na prośbę Marudy, ale to dopiero, jak skończę artykuł, który muszę dzisiaj podesłać. Buziaki!

Recenzja: "Upadli" Lauren Kate

Tytuł/Cykl: "Upadli"
Autor: Lauren Kate
Tom: 1
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2010-05-19


"Gdybyście nie mogli być z osobą, która jest waszym przeznaczeniem? Para kochanków. Starożytna wojna. Skazani na miłość, która nigdy się nie spełni. Przeznaczeniem niektórych aniołów jest Upadek. Powieść "Fallen" jest historią 17 - letniej Lucy, która zaczyna naukę w Sword & Cross, niezbyt przyjaznej szkole w Savanie, stan Georgia. Chłopak dziewczyny zginął w dziwnych okolicznościach i Lucy bierze na siebie ciężar winy wynikający z jego śmierci. Podobnie jak ona inni uczniowie szkoły wydają się również posiadać swoje straszliwe sekrety. Lecz kiedy dziewczyna spotyka Daniela, niesamowitego ucznia, czuje, że jest sens przebywania w murach koszmarnej szkoły. Zaś Daniel to nikt inny jak upadły anioł, skazany na miłość do tej samej dziewczyny, którą przeżywa się co 17 lat. Upadły anioł musi jednak obserwować śmierć wybranki. Lucy okazuje się być nieśmiertelna, która umiera i odradza się jako zwykła dziewczyna... Ale nie pamięta kim naprawdę jest..."

Dlaczego ją wybrałam? Cóż... Przyznam z bólem serca, że w tej książce bardziej urzekła mnie okładka, niż sama jej zapowiedź. Naprawdę. Aż się sama sobie dziwię, bo przecież nie ocenia się książek po okładce. No ale do rzeczy. Jak już mówiłam, okładka jest nieziemska. Tajemnicza, mroczna, ma po prostu "to coś", dzięki czemu przyciąga wzrok. Jeśli zaś chodzi o autorkę, to jest jej pierwsza powieść, którą napisała (co za tym idzie pierwsza, z którą miałam styczność). Tak naprawdę styl pisania jakoś niespecjalnie mnie poruszył. Mało jest momentów, które napawają tajemniczością, intrygą, czy chociażby dodają książce "tego czegoś". Co do fabuły nie mogę powiedzieć, że jest dopracowana, ponieważ wszystko jest jak gdyby ciągnięte na siłę.Widoczne są również rażące oczy literówki, ale to raczej kwestia wydawnictwa, które tego nie dopatrzyło.

Sama historia jest troszkę oklepana. Dwoje kochanków, którzy tak naprawdę nie mogą być razem, bo "coś tam". Znajome, acz nie do końca. Strasznie przewidywalne. Co mnie jednak zdziwiło? Miejsce. No bo kto by pomyślał, żeby umieścić tak po prostu bohaterów w poprawczaku? Pierwsza książka, w której przedstawiono coś takiego (przynajmniej pierwsza, którą do tej pory przeczytałam). Ma to swoje plusy, ale i ma minusy. Plus jest taki, że dla mnie to coś zupełnie nowego, co odchodzi od standardów, jakie serwują nam autorzy fantastyki. Minus jest taki, że autorka nie wykorzystała w pełni swoich możliwości, ponieważ nie rozkręciła akcji na tyle, żeby mnie jakoś specjalnie poruszyć. Przykładem może być chociażby ta "starożytna wojna", której według mnie nie było tam wcale. Po co więc pojawiła się o tym wzmianka na okładce książki? Tak samo, jak ta "para kochanków", która objawiła mi się dopiero po długim czasie czytania. Cóż przyznam, że nad tą częścią przesiedziałam naprawdę długo, a sama treść wciągnęła mnie dopiero, gdy miałam za sobą 2/3 książki - co nie daje zbyt pozytywnej opinii.

Jeśli miałabym podsumować bohaterów, to przyznam że polubiłam jednego (aż!). Zwykle odnajduję jakąś cząstkę siebie w głównym bohaterze, tym razem tak się nie stało. Zachwycił mnie jednak Cam. Nie dlatego, że objawia się tam jako "czarny charakter", czy "ten drugi" ale dlatego, że fragmenty z nim samym jakoś bardziej do mnie przemawiały i chętniej je czytałam. Jeśli chodzi o Luce, czy Daniela to nie mogę im za wiele zarzucić, oprócz tego, że w pierwszej części nie wzbudzili we mnie porywu, czy chociażby sympatii do nich samych. Jak dla mnie byli po prostu.... nudni? Chyba tak.

Gdy skończyłam czytać tą pozycję nie miałam wrażenia "niedosytu", jak przy innych książkach. Tutaj objawiały mi się raczej myśli "O co tutaj tak naprawdę chodziło?", czy też "Czemu fabuła rozkręca się dopiero pod sam koniec?". Jestem wybredna to fakt. Wiem też, że teraz to widać. Dlatego też "Upadłym" dałabym 5,5/10 pkt i tylko dlatego, że pod koniec wreszcie coś zaczęło się rozkręcać. No i za okładkę, która jest naprawdę fantastyczna. Szkoda tylko, że wzbudza zainteresowanie bardziej, niż sama treść. Mimo wszystko podjęłam się czytania kolejnej części i nie pożałowałam. Ale o tym to już innym razem...

Recenzja: "Igrzyska Śmierci" Suzanne Collins

Postanowiłam trochę nadrobić prace na tym blogu. Tak, wiem. Dawno mnie tutaj nie było. Zaniedbałam bloga. Niestety. Ale sesja była ważniejsza. Szkoda tylko, że przez nią nie miałam czasu nic naskrobać. Mimo to ciesze się. Sesja prawie zaliczona, zostały tylko dwa egzaminy w przyszłym tygodniu i mam nadzieję, ze wakacje (oby się obyło bez poprawek). A jako, że czasu teraz mam więcej wzięłam sobie postanowienie, że gdy tylko znajdę chwilę postaram się stworzyć recenzje tych wszystkich pozycji, które przeczytałam, a jest ich naprawdę sporo. Może przy okazji przygotuję też nowy stosik na lipiec? Ale zabierzmy się do recenzji. Dzisiaj postanowiłam się zabrać za:

 
Tytuł/Cykl: "Igrzyska Śmierci"
Autor: Suzanne Collins
Tom: 1
Wydawnictwo: Media Rodzina
Rok wydania: 2009-05-06
 
Na ruinach dawnej Ameryki Północnej rozciąga się państwo Panem, z imponującym Kapitolem otoczonym przez dwanaście dystryktów. Okrutne władze stolicy zmuszają podległe sobie rejony do składania upiornej daniny. Raz w roku każdy dystrykt musi dostarczyć chłopca i dziewczynę między dwunastym a osiemnastym rokiem życia, by wzięli udział w Głodowych Igrzyskach, turnieju na śmierć i życie, transmitowanym na żywo przez telewizję. Bohaterką, a jednocześnie narratorką książki jest szesnastoletnia Katniss Everdeen, która mieszka z matką i młodszą siostrą w jednym z najbiedniejszych dystryktów nowego państwa. Katniss po śmierci ojca jest głową rodziny - musi troszczyć się o młodszą siostrę i chorą matkę, a jest to prawdziwa walka o przetrwanie...

"Igrzyska Śmierci" to bestseller. Dlaczego wybrałam akurat tą książkę? Na pewno nie z tego powodu. Namówiła mnie do niej moja najlepsza przyjaciółka podczas wspólnego wyjazdu w góry. Gdy się wspinałyśmy po Górach Sowich opowiadała mi historię młodej Katniss, która wzięła udział w głodowych igrzyskach organizowanych przez Kapitol. Z każdą chwila nabierałam pewności, że "muszę to przeczytać, gdy tylko wrócimy". I tak właśnie zrobiłam. Przyznaję, że pierwszy raz książka wciągnęła mnie tak bardzo od pierwszej strony. Jak dla mnie nic jej nie pobije. Ani "Zmierzch", "Harry Potter", "Kod Leonarda Da Vinci", czy cokolwiek innego. Po prostu nic. Jest idealna. Jakby stworzona tylko po to, bym ją wreszcie zdobyła. Dzisiaj na półce mam całą sagę o losach Kat i jestem z nich dumna.

Pozycja przyciąga już samą okładką. Czerń oznaczająca śmierć nawiązuje do igrzysk w których zginęło tylu ludzi. Broszka z kosogłosem, jako znak wyzwolenia i samej Katniss. Jak najbardziej pasuje do treści powieści, za co duży plus. Książka jest wyjątkowa. To na pewno. Wyjątkowa dlatego, że pani Collins stworzyła zupełnie nowy świat, nową rzeczywistość, w której główną potrzebą jest walka o przetrwanie. Ale zanim o tym, może krótko o samej autorce. Suzanne swoją pisarską karierę rozpoczęła w 1991 roku jako twórczyni telewizyjnych programów dla dzieci. Zanim stworzyła bestsellerową powieść "Igrzyska śmierci" będącą pierwszą częścią trylogii o mieszkańcach futurystycznego państwa Panem, napisała kilka bajek i opowiadań, a w końcu zasłynęła pięcioczęściowym cyklem kronik o podziemnym świecie i Gregorze - chłopcu, który odkrywa nieznane nikomu obszary. I ta seria, i "Igrzyska śmierci" przez wiele tygodni utrzymywała się na liście bestsellerów "The New York Timesa", zyskując fantastyczne recenzje zarówno krytyków, jak i czytelników.

Co do stylu pisania to jest przystępny. Język prosty, bez udziwnień. Żadnych nużących momentów, wiecznie coś się dzieje. Fabuła dopracowana, wszystko zgrane w logiczną całość. W większości książek jest jeden określony punkt kulminacyjny. Tutaj czegoś takiego nie ma. Dlaczego? Ponieważ wszystko stwarza takie napięcie i nasuwa pytanie "I co teraz?", tak, jak gdyby cała powieść była jednym wielkim punktem kulminacyjnym. Czytelnik nie ma chwili na wytchnienie od przerażających wydarzeń bo zaraz pojawiają się następne. Wielu pomyśli "Co za dużo to nie zdrowo". Nie tutaj.

Jeśli chodzi o bohaterów to na pierwszym miejscu postawiłabym główna bohaterkę za jej determinację, zimną krew i charakter, jaki stworzyła jej pani Collins. Może też dlatego, że sama się z nią ustosunkowuję, jeśli chodzi o charakter. Prim? Słodka dziewczynka, dla której Kat była wstanie się poświęcić. W tej części mało o niej się dowiedziałam, ale mimo to zwróciła moja uwagę. Peeta? Peta jak dla mnie z początku wydawał się strasznie dziecinny. Za to Gale - uosobienie męstwa i odwagi. Każdy z nich mimo wszystko ma to coś, dzięki czemu ich historia nabiera kolorów i po prostu wciąga.

"Igrzyska Śmierci" zakwalifikowano do opowiadań science-fiction. Czy ja bym to do tego podłożyła? Być może, ale ustosunkowałabym to też trochę do rubryki thrillerów ze względu na te wszystkie wydarzenia. Ale to moje zdanie. Jednym słowem. Nikt się przy niej nie powinien znudzić, a i każdy znajdzie tutaj coś dla siebie.

Koleżanka dzisiaj mi się spytała, czy jako zagorzała książkoholiczka mam wśród tych setek historii jedną ulubioną. Z miejsca powiedziałam, że tak. I to ją zdziwiło. Tak, mam. Historię Katniss Everdeen walczącą o przetrwanie i wyzwolenie się ze szponów Kapitolu. Książkę oceniam na 10/10 pkt i naprawdę zachęcam do czytania, bo mało jest pozycji takich, jak ta, które nie tylko się różnią fabułą, ale i potrafią tak wciągnąć czytelnika do głębszego poznania państwa Panem i kapitolińskiej władzy. Na koniec chciałam tylko dodać, że powstaje ekranizacja "Igrzysk Śmierci" , do której zdjęcia już zostały zakończone. Teraz tylko czekać na premierę. Oczywiście ja się już na nią szykuję.
Miasto Recenzji © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka