Recenzja: "Nevermore. Kruk" Kelly Creagh


Tytuł: Nevermore. Kruk
Autor: Kelly Creagh
Wydawnictwo: Jaguar
Wydanie: 2011-11-09
ISBN: 978-83-7686-065-7
Objętość: 456
Cena: 39,90 zł

Moja ocena: 9/10 pkt.
Szufladka: Wspaniała!

„Nie ma nic z wyjątkiem cierpienia i żalu, gdy myślimy o rzeczach i ludziach, których nie możemy mieć, o możliwościach, których nigdy nie zyskamy.”

Isobel jest kapitanem szkolnej drużyny cheerleaderek. Jej życie na pozór poukładane, zaczyna zmieniać się, jak w kalejdoskopie w momencie, gdy ma do wykonania projekt na zajęcia, z Varenem – niesympatycznym gotem, który z nikim nie rozmawia. Chcąc, nie chcąc dziewczyna musi z nim współpracować – zwłaszcza, że chłopak posiada potrzebną wiedzę do stworzenia owego projektu. Chcąc nie chcąc zgadza się na wspólną pracę, choć w zasadzie nie ma na tym polu zbyt wiele do powiedzenia. W dodatku Isobel nie wie, jaki sekret skrywa w sobie tajemniczy got – sekret, a raczej koszmar…

Przyznaję, że do tej pory nie słyszałam całkowicie nic na temat autorki. I w sumie, czego tu się dziwić – zwłaszcza, że „Nevermowe” to jej debiut pisarski. Mimo to, gdy tylko o niej usłyszałam, to od razu miałam ochotę się za nią zabrać. Już sama okładka wydaje się mi wręcz imponująca. Nie dość, ze tajemnicza, to w dodatku, w momencie, gdy tylko zobaczyłam tajemniczego kruka i ten fiolet, wiedziałam, że będzie moja i będzie idealna. Nie interesowała mnie już nawet biel na przedniej okładce. Wiem, nie ocenia się książki po okładce i byłabym bardzo zawiedziona, gdyby jej treść okazała się fiaskiem. Dlatego też tym bardziej się cieszę, że się tak nie stało. Tak po prawdzie, to do tej pory naczytałam się sporo pochlebnych opinii, które tylko pomogły mi w podjęciu decyzji – i w sumie dobrze, bo już po kilkudziesięciu stronach wciągnęłam się w treść na tyle, że praktycznie pochłonęłam książkę jednym tchem. Przy czytaniu „Nevermore” nauczyłam się jednej, ważnej rzeczy – mam namyśli to, że pierwsze strony czytało mi się nad wyraz opornie (w przeciwieństwie do reszty, którą wręcz pochłonęłam).

„Wystarczy kilka nieprzyjemnych słów, by najmroczniejsze marzenia zaczęły się urzeczywistniać. Uważaj, czego pragniesz – możesz to otrzymać.”

Przyznaję, że po przeczytaniu pierwszych stron miałam nawet ochotę odłożyć ją w kąt. Nie żałuję, że tego nie zrobiłam. Czyta się szybko i bezproblemowo. Fabuła jest zgrana i na temat. Toczy się ani nie za szybko, ani zbyt wolno. Zwłaszcza tyczy się to wątku miłosnego, który nie sprawia wrażenia przesytu, ani wręcz przeciwnie. Styl i język autorki jest prosty i bez zbędnych udziwnień. Należy jej się dodatkowy plus za wplatanie w fabułę twórczości Edgara Allana Poego. Bohaterowie są niebanalni i mogę to ze szczerym sercem przyznać – nad wyraz oryginalni. Do tej pory nie spotkałam się z takim mixem „kulturowym”, co w szczególności przypadło mi do gustu – nie tylko pod względem got-cheerleaderka, ale i pod względem ich charakterów i zachowań.

Jest to typowy paranormal romance, to trzeba przyznać. Głównym wątkiem jest oczywiście uczucie między Isobel, a Varrenem, jednak mimo to możemy tutaj znaleźć i różnorakie stwory, których w rzeczywistości nie znajdziemy. Może też, dlatego powieść stałą się tak szalenie sławna na świecie. Osobiście, to się nie dziwię tej popularności. Mało jest książek, które wspominam z tak wielką fascynacją, jak tę. Nie dość, ze fabuła z miejsca nabiera tempa, to i styl pisarski autorki jest godny pozazdroszczenia. Przez to właśnie, nie mogę się doczekać, gdy tylko dopadnę w swoje ręce kolejny tom z nadzieją, że będzie tego o wiele, wiele więcej! Właściwie, to nie trudno będzie mi go „dopaść”, bo dzięki kochanej rodzince, grzecznie czeka na swoją kolej na mojej półce – sądzę jednak, że kolejność zostanie zmieniona i drugi tom „Nevermore” zostanie pochłonięty na raz i to w tempie natychmiastowym.

Za wspaniałą i nietypową przygodę z "Nevermore" dziękuję Wydawnictwu Jaguar!

Z cyklu: Czas na zabawę! Versatile Blogger Award

Mam dla Was nowe recenzje! O tak - masę recenzji x) Zwłaszcza, że w sobotę wyjeżdżam i mam zamiar nadrobić ten czas - głównie dlatego, że znając mnie będę więcej szaleć po plaży, aniżeli przy komputerze. Ale i tak laptopa zabieram, więc Was nie zostawię! Wiem - nie cieszycie się =P Trudno :D

Ale zanim recenzje, to chciałam się do paru rzeczy przyznać... Otóż, zostałam nominowana do Versatile Blogger Award przez Amy Yamy  z bloga flirty-z-ksiazka za co z góry dziękuję - nie wiedziałam nawet, że w czymś takim udział mogę wziąć, toteż nominacja jest jeszcze większym zaskoczeniem.


Zasady:

1. Podziękować osobie, która nas nominowała u niego na blogu.
2. Pokazać nagrodę Versatile Blogger Award u siebie na blogu (to ten taki obrazek fajny)
3. Ujawnić siedem faktów o sobie.
4. Nominować 10 blogów, które na to zasługują.
5. Poinformować o nominacji autorów blogów.

Z góry zakładam, ze większość bloggerów udział w owej zabawie już brała, toteż nie będę nominować kolejnych, ażeby wszystkiego nie dublować. Jeśli zaś chodzi o fakty dotyczące mojej osoby, to przyznaję się bez bólu, że trudno mi będzie wybrać tylko siedem z całej gamy różnorakich rzeczy, które mnie cechują. No cóż, bądź, co bądź trzeba wybrać, więc...

1. Jestem szaloną szatynką z milionem pomysłów na minutę, która aktualnie marzeń ma tyle, że w magicznej skrzynce by się nawet nie zmieściły.

2. Rodzina i znajomi twierdzą, ze w zasadzie mam trzy domy - ten w którym mieszkam, moją uczelnię gdzie w roku akademickim spędzam praktycznie całe dnie (w końcu to Uniwersytet Medyczny =P) i trzeci to moja ukochana miejska biblioteka xD

3. Tak, jak Amy Yamy jestem harcerką - chociaż, gdybym miała być bardziej szczegółowa to instruktorem i ratownikiem ZHP - gdzie w weekendy zajmuję się zgrają szalonych, acz kochanych 6-9latków.

4. Gdy jestem na zakupach, to nie mogę przejść obojętnie obok jakiejkolwiek księgarni - zwłaszcza mojej ukochanej "Taniej Książki"

5. Moją pasją (oprócz książek oczywiście) jest taniec. Tańczę od 6 roku życia. Przez te kilkanaście lat wypróbowałam różne style (zaczynając od baletu, poprzez hip-hop, taniec nowoczesny i solo) mimo wszystko największą miłością żywię latino i taniec standardowy, który trenuję od 6 lat. Czy mam jakieś osiągnięcia? Owszem - medale, dyplomy, puchary i inne cudeńka stoją grzecznie albo w moim liceum, albo szkole tańca, a niektóre u mnie w domu. W przeciągu najbliższych trzech lat oprócz mojego certyfikatu chcę zdobyć dyplom instruktora tanecznego i sama prowadzić zajęcia - może jakimś cudem się uda x)

6. Większość moich znajomych i znajomych mojej rodziny twierdzi, że moja doba ma nie 24h, a przynajmniej 72h - wciąż nie mogą się nadziwić, jak mogę na wszystko znaleźć czas - ZHP, taniec, książki, blogi, uczelnia, znajomi, i cała reszta.

7. Ostatnimi czasy postanowiłam spróbować swoich sił na innych płaszczyznach. Napisałam książkę (jednak do tej pory nikomu jej nie pokazałam) i stworzyłam nowego bloga dotyczącego również recenzji, jednak tym razem w branży kosmetycznej (Lilien-fashion-style). Póki co blog dopiero zaczyna raczkować, ale liczę, że za rok czy dwa nabierze takich barw i małej popularności, jak w przypadku Miasta-Recenzji.

Mogłabym wymieniać jeszcze długo,a le wolę Was nie zanudzać moimi wypocinami, dlatego tez wracam do kończenia recenzji! Buziaczki! ;*

Recenzja: "Ofiara krwi" J.R. Ward


Tytuł: Ofiara krwi
Autor: J.R. Ward
Wydawnictwo: Videograf II
Wydanie: 2010-06-12
ISBN: 978-83-7183-811-8
Objętość: 432
Cena: 34,90 zł

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Ofiara krwi - to trzymająca w napięciu powieść grozy z fascynującym wątkiem miłosnym w tle. Jest to opowieść o bezlitosnej walce tajnego bractwa wampirów z ich odwiecznymi prześladowcami, rozgrywającej się w realiach współczesnej Ameryki. Jako drugi tom cyklu niejednokrotnie podbijał amerykańskie i europejskie listy bestselerów.

Bractwu Czarnego Sztyletu udaje się wygrać bitwę z Korporacją Reduktorów, ale wojna toczy się dalej. Ghrom wraz z garstką towarzyszy musi zadbać o bezpieczeństwo swego ludu. Przeciwnicy są coraz okrutniejsi, a na dodatek Bractwo może stracić swojego najdzielniejszego wojownika. Rankohr, piękny i niezwyciężony wampir, zakochał się bez pamięci w Mary, która nie dość, że jest człowiekiem, to w dodatku jest śmiertelnie chora. Tym samym złamał obowiązujące w świecie wampirów zasady, czym naraził się na gniew Pani Kronik. Niechcący sprowadza na Bractwo wielkie niebezpieczeństwo: przeciwnicy planują śmiertelny atak, a tymczasem Pani Kronik chce, by złamanie jej przykazań zostało surowo ukarane. By uratować siebie i swoją ukochaną, Rankohr musi przezwyciężyć straszną klątwę, która ciąży na nim od stu lat. Tylko wówczas będzie miał szansę uniknąć śmiertelnego zagrożenia. Także Mary musi podjąć swoją walkę...

Może i to naprawdę bestseller, ale nie dla mnie. Bardzo bym chciała powiedzieć, że jest nawet lepsza od części pierwszej, jednak nie mogę. Tak, jak tamtą praktycznie wychwalałam ponad niebiosa, to niestety z kolejnym tomem jest trochę gorzej. Nie jest źle, co to, to nie, ale bądź, co bądź miałam oczekiwania miałam odrobinę wyższe. Co prawda, czyta się szybko i bezproblemowo, wręcz niekiedy jednym tchem. Zwłaszcza dzięki bardzo przystępnemu językowi i sposobie wydania. Także styl i cala reszta są według mnie są prawie bez zarzutów. Prawie, ponieważ były momenty, gdy miałam wrażenie, że autorka pisze albo na szybko i byle jak” albo nie pisze to ona, tylko zupełnie ktoś inny. Niestety również bohaterowie mnie nie do końca urzekli, bowiem byli dla mnie chwilami irytujący, a same sytuacje z ich udziałem - nużące.

Mimo to z każdym kolejnym tomem historia porywa mnie coraz bardziej i już się nie mogę doczekać kolejnego tomu. Mam jednak nadzieję, że będzie on tak wspaniały, jak tom pierwszy i nie pozostanie mi nic innego, jak szczery zachwyt. Swoją drogą, cieszę się, że mogłam „spotkać” na nowo bohaterów „Mrocznego kochanka”. Muszę przyznać, że, mimo, iż są niekiedy bardzo denerwujący, to i tak się do nich przyzwyczaiłam – i pomyśleć, co będzie dalej, bo to przecież drugi tom, a jeszcze tyle przede mną!

Czy polecam? Polecam. Chociaż nie jest to tom dorównujący pierwszemu, to i tak warta przeczytania. Jeśli więc ktoś ma na nią ochotę, to zachęcam – lekka, przyjemna lektura – w sam raz na te okropne upały. A co najważniejsze – czytając ja nie uśniecie w tym słońcu! x)

„Normalność to tylko przeciętność, a nie jedyna recepta na funkcjonowanie.”

Za książkę dziękuje Wydawnictwu Videograf II!

Recenzja: "Wycieczka na tamten świat" Anna i Siergiej Litwinowie


Tytuł: Wycieczka na tamten świat
Autor: Anna i Siergiej Litwinowie
Wydawnictwo: Oficynka
Wydanie: 2011-06-26
ISBN: 978-83-62465-15-6
Objętość: 311
Cena: 35 zł

Moja ocena: 8/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Kto z nas nie lubi od czasu do czasu porzucić te wszystkie paranormale i romanse na rzecz dobrego i wciągającego kryminału, czy sensacji? Chyba każdy od czasu do czasu lubi taką małą odmianę. Jako, że ja jestem osoba chwilami aż za bardzo wybredną, toteż ciężko jest mi taką dobrą „odskocznię” znaleźć. Kryminałów czytałam wiele, ale na pewno nie takich, jak „Wycieczka na tamten świat”.

Powieść została stworzona przez dwójkę rodzeństwa – Annę i Siergieja Litwinów, którzy są autorami ponad czterdziestu powieści, a sami z powieściopisarstwem mają niewiele wspólnego – zwłaszcza Siergiej, który jest elektrykiem. Ich książki są najbardziej popularne w Rosji, gdzie osiągają nakłady milionów egzemplarzy. U nas znając życie nie są rozprowadzane aż na taka skalę, zwłaszcza, że do tej pory praktycznie o nich nie słyszałam.

„Wycieczka na tamten świat” opowiada historię trojga pasażerów, którzy zostają oskarżeni o spowodowanie wybuchu w samolocie. Poszukiwani są nie tylko przez policję i służby specjalne, ale i szalona mafię, mimo, że sami się praktycznie nie znają. Nie wiedząc, jak się zachować postanawiają uciec. A żeby tego było mało w tym samym czasie próbują na własna rękę odpowiedzieć na nurtujące ich pytania oraz dowieść prawdy.

Już na pierwszy rzut okaz widać, że książka wywodzi się z Rosji. Zwłaszcza, gdyby spojrzeć na tło okładki. Mimo wszystko, gdy tylko na nią spojrzałam pierwszym odruchem było zastanowienie się, jakim cudem tytuł ma być powiązany z treścią i okładką. Nie wiedziałam, co bardziej się łączy treść i okładka, a może treść i tytuł? Bo już na pewno nie wszystkie trzy. Nie spodobało mi się to, że już od samego początku coś mi tutaj nie gra. Mimo to zaczęłam czytać w miarę optymistycznie. I dobrze się złożyło, bo im bardziej człowiek się zagłębia w treść, tym bardziej go książka pochłania. Aż dziw mnie bierze, że do tej pory nie powstał na jej podstawie film. A szkoda, naprawdę szkoda. Pokusiłabym się nawet o zastąpienie jakiś czczych historyjek typu „Kac Vegas III”, czy „Człowiek ze stali”, (bez urazy dla wielbicieli), ale które dla mnie są po prostu czcze i nudne.

Również styl i język jest bardzo przystępny i prosty, przez co czyta się znacznie szybciej i przyjemniej. Chwilami zastanawia mnie jedynie fakt, które momenty pisało jedno z rodzeństwa, a które drugie, gdyż niekiedy miałam wrażenie, że faktycznie da się odróżnić ich styl pisarski, ale możliwe to tylko moje wymysły i bujna wyobraźnia. W każdym bądź razie nawet nie mogę się uczepić bohaterów, gdyż są niesamowicie barwni, ani poszczególnych opisów wydarzeń, bowiem nie są ani za długie, ani zbyt minimalistycznie.

Podsumowując książka jest naprawdę dobra i szkoda, że słyszało o niej tak mało osób. Jedynymi minusami to jest przede wszystkim okładka i tytuł, które nie tylko mnie nie powaliły, ale i niezbyt mi pasują do treści. W dodatku (nie chcę tutaj spamować), ale zakończenie było, co najmniej dziwne. Fakt – urwane w środku sceny, to prawda, ale i sama scena jak na finał powieści nie bardzo mi się wydaje na miejscu. Ale cóż, jak już mówiłam – jestem wybredna. W każdym razie tak, czy siak mogę ja polecić zwłaszcza fanatykom gatunku, oraz pozostałym, którzy, jak ja szukają chwilowej „odskoczni” od codzienności.

Za chwile grozy, radości i tajemniczości dziękuję Wydawnictwu Oficynka!

Recenzja: "Wyspa motyli" Corina Bomann


Tytuł: Wyspa motyli
Autor: Corina Bomann
Wydawnictwo: Otwarte
Wydanie: 2013-07-17
ISBN: 978-83-7515-266-1
Objętość: 461
Cena: 34,90 zł

Moja ocena: 10/10 pkt.
Szufladka: Fenomen!

„Tajemnica z przeszłości i namiętna miłość ukryte pośród herbacianych wzgórz.

Diana, wzięta prawniczka, nigdy nie przypuszczała, że z dnia na dzień wyjedzie na drugi koniec świata. Trzymając w ręku zdjęcie młodej kobiety na tle wzgórz, decyduje się wyruszyć na Cejlon, by rozwikłać rodzinną tajemnicę sprzed stu lat. Diana chce spełnić ostatnią wolę ukochanej ciotki, poznać swoje korzenie i uciec od niewiernego męża. Na urzekającej wyspie spowitej aromatem herbacianych krzewów odkrywa historię namiętnego, zakazanego uczucia, które na zawsze zmieniło losy jej rodziny. Czy to sprawi, że Diana znajdzie szczęście i miłość?”

Do chwili otrzymania propozycji jej zrecenzowania, przyznaję, że nie wiedziałam za wiele o „Wyspie motyli”. Gdy jednak pani Karolina zaproponowała mi popołudnie z herbatą i książką – postanowiłam spróbować i przekonać się na własnej skórze, co kryje za sobą ta tajemnicza powieść.

Na dzień dobry przywitała mnie okładka. Moja pierwsza myśl? „Boże, jeśli fabuła jest tak wspaniała, jak ona, to muszę ją przeczytaj teraz, już, zaraz!” Dlatego też od razu pognałam do kuchni po dzbanek herbaty, ułożyłam się wygodnie z kubkiem w ręce i zaczęłam czytać. Herbata mi się nawet skończyła, a ja wciąż czytałam. Nim się spostrzegłam – pochłonęłam całość za jednym zamachem. Jednak do samej recenzji musiałam trochę ochłonąć – zwłaszcza od nadmiaru wrażeń. Przyznaję, że od tamtej pory stoi ona na półce „zasłużonych” zarówno za swoją cudną okładkę, jak i treść.

Nie jest to typowa powieść na letnie dni. Skrywa ona w sobie dosłownie wszystko – przyjaźń, miłość, tajemnice, nawet morderstwo. I w dodatku ta namiętność... Historia kołem się toczy, zwłaszcza ta w „Wyspie motyli”. Z początku nie sądziłam, że coś TAKIEGO może skrywać się za tak niewinnym tytułem, ale przyznaję – książka zrobiła na mnie niemałe wrażenie. Już dawno nie czytałam czegoś tak wspaniałego – a przede wszystkim dobrze dobranego zarówno pod względem fabuły, gatunku, bohaterów, czy nawet stylu.  Z początku denerwowały mnie Mrs, Ms, panno, panienko i tym podobne sformułowania. Myślałam, ze są one wręcz nie na miejscu, jednak szybko się do nich przyzwyczaiłam i co tu dużo mówiąc – niemalże przestałam zwracać na nie uwagę.

Bardzo spodobała mi się postać głównej bohaterki – Diany. Jak na tego typu powieść, muszę przyznać, ze jest niezwykle barwna i ciekawa. W dodatku przez cały czas nie mogłam oprzeć się wrażeniu, ze sama wszystkiego o niej nie wiem i jest coś, co autorka przed nami jeszcze skrywa. Mimo to ukochałam sobie ją na tyle, że już teraz jestem pewna, że jeszcze nie raz wrócę do jej przygód. Do tej pory byłam szaleńczą fanatyczka paranormali, ale po tej powieści chyba mój gust zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni.

„Wyspę motyli” czyta się nad wyraz szybko i lekko. A przede wszystkim z wielką przyjemnością. Jeśli ktoś jeszcze jej nie ma w swojej biblioteczce, to niezależnie czy jest fanatykiem kryminałów, fantastyki, czy romansów – musi ją mieć. Nie lubię rzucać słów na wiatr, ale skoro nawet osobę tak wybredną, jak ja ta książka poruszyła i porwała bez reszty, to trzeba przyznać – musi mieć „to coś”. Osobiście liczę na to, że autorka wyda jeszcze wiele wspaniałych powieści, bo jak dla mnie „Wyspa motyli” to fenomen, o którym nawet nie śniłam i ile bym o niej nie napisała, czy nie powiedziała i tak wciąż będzie coś, co będę chciała dodać. Powinnam się teraz bić w pierś, że nie usłyszałam o niej wcześniej, dlatego też po stokroć dziękuję za nią pani Karolinie i samemu wydawnictwu.

Za wspaniała przygodę przy herbacie i wspaniałych krajobrazach "Wyspy motyli"
dziękuję Wydawnictwu Otwarte!

Recenzja: "Wywiad z wampirem" Anne Rice

Tytuł: Wywiad z wampirem
Autor: Anne Rice
Wydawnictwo: Rebis
Wydanie: 2013-06-04
ISBN: 978-83-7301-686-6
Objętość: 400
Cena: 35,90 zł

Moja ocena: 9/10 pkt.
Szufladka: Wspaniała.

Wampiry. Dzisiaj są już niemal na porządku dziennym. Praktycznie nie ma powieści, w której te magiczne – no, może nie magiczne, ale krwiożercze – stwory nie byłyby chociażby wątkiem pobocznym. Świat wręcz wariuje na ich punkcie. Zwłaszcza, gdy światło dzienne ujrzały powieści pani Meyer. Co w nich takiego fenomenalnego? Sama nie wiem – zwłaszcza, że osobiście znam wiele o wiele lepszych pozycji. Między innymi dzisiaj opowiadana, a przez wielu już zapomnianą…, Ale za nim o niej, to może krótka informacja o autorce już Wam podpowie, co mam na myśli.

Anne Rice to pisarka znana głównie przez pisanie literatury grozy. Na świecie zasłynęła, dzięki „Kronikom wampirów”, które nie tylko obiegły niemalże cały świat, ale stały się tez fenomenem zwłaszcza pod kątem gotyckiej subkultury. Pierwszy tom, to dzisiaj omawiany „Wywiad z wampirem”, który swój początek miał dość odmiennie, jak na tego typu powieści. Chodzi mi o to, że pewnego dnia Anne po prostu sięgnęła do szuflady, w której znalazła opowiadanie o wampirze opowiadającym w wywiadzie o swoim ciężkim nieśmiertelnym życiu. Zaczęła je rozwijać. Nadała głównemu bohaterowi imię Louis i zaczęła rozwijać wątek jego śmiertelnej przeszłości. Tak powstała cała tajemnicza, acz ciekawa historia, która przerodziła się w niemały fenomen czytelniczy.

„Wywiad z wampirem” powstał już w roku 1976, jednak po wielu odnowieniach, wznowieniach i tym podobnych zabiegach w czerwcu tego roku ujrzał na nowo światło dzienne – mogłabym nawet powiedzieć, że odrodził się z popiołów w zupełnie owej i o wiele lepszej (głównie graficznej) formie.

Opowiada historię pewnego arystokraty z Luizjany, który opowiada dziennikarzowi o swojej podróży przez życie i nieśmiertelność. Zmieniony przez Lestata, a jedyną jego towarzyszką jest Claudia - ukochana kobieta zaklęta w ciele dziecka. Łączy ich chęć poznania podobnych sobie istot i zajadła nienawiść do własnego stwórcy - Lestata. Nasyciwszy się zemstą, Louis i Claudia wyruszają na wyprawę do Europy, by znaleźć swoje miejsce i odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Spotkany w Paryżu Armand wprowadza ich w społeczność wampirów…

Gatunkowo jest to nie tyle powieść fantastyczna, co gotycka. Gdyby jednak wmieszać w to tematykę wampirów, to już na samym wstępie muszę przyznać, że wampiry z powieści pani Rice nijak się mają do dzisiaj wydawanych powieści.

W tytułowym „Wywiadzie z wampirem” nie tylko sama akcja nakręca czytelnika, ale i bohaterowie. Wszystko ma swoje wyjaśnienie, a mimo to autorka potrafi nadać nie tylko tępo, ale i niezwykłą tajemniczość powieści. Jedno wydarzenie nakręca drugie, aż chce się czytać. To samo się tyczy bohaterów, – mimo, że fikcyjni, to chwilami wydaja się nad wyraz realistyczni. W dodatku są naprawdę dobrze dopracowani – ich charaktery i odmienność względem siebie jest niekiedy nad wyraz widoczna.

Jedyną ujmą w honorze tej powieści jest nie styl, czy język, bowiem ten, którego używa autorka jest naprawdę przyjemny w czytaniu. Potrafi wciągnąć. Przykro się jednak patrzy na fakt, że pomimo wielu wydań, poprawek, czy wznowień książka jest pełna błędów. Stylistycznych, interpunkcyjnych i bóg jeden wie, co jeszcze. Powtórzenie goni powtórzenie, a aż ze zgrozą spojrzałam na powieść, gdy zobaczyłam w niej… błędy ortograficzne. Co prawda było ich zaledwie dwa i powiedziałam sobie, że w dzisiejszej dobie komputerów nawet najlepszym może to ujść płazem, jednak mimo to warto spojrzeć na to z drugiej strony – dla wprawnego oka może to się zakończyć tak, że przerwie czytanie, gdyż uzna, że jest nie warta spędzanego przy niej czasu. A to jest wielki błąd…

Książka jest naprawdę warta nie tylko ceny, czasu nad nią spędzonego, ale i miana bestselleru. Nie jest to „Zmierzch” czy „Wampiry z Morganville”. Nie jest to nawet ekranizacja tejże powieści – to jest zdecydowanie lepsze, ciekawsze i bardziej porywające. Do tej pory miałam okazję zobaczyć jedynie film i teraz naprawdę żałuję, ze go widziałam. Tutaj wszystko rozgrywa się o wiele barwniej i ciekawiej. Osobiście nie żałuję ani chwili i wiem, że gdy tylko będę miała taką możliwość porwę i pochłonę kolejny tom, licząc, że będzie tak samo wspaniały i owocny w akcję, jak ten.


Za możliwość poznania i przeczytania powieści dziękuję Wydawnictwu Rebis!

Recenzja: "Wbrew zasadom" Samantha Young



Tytuł: Wbrew zasadom
Autor: Samantha Young
Wydawnictwo: G+J
Wydanie: 2013-06-19
ISBN: 978-83-7778-477-8
Objętość: 424
Cena: 34,90 zł

Moja ocena: 9/10 pkt.
Szufladka: Wspaniała.

Czym dla Was są zasady? Reguły? Czy uważacie, że jeśli się je nagnie, to nic się nie stanie? A może uważacie, że ostatnią rzeczą, jaką byście w życiu zrobili, to postępowanie wbrew zasad? Tak po prawdzie, to każdy z nas widzi to inaczej. Każdy z nas ma inny stosunek do zasad obowiązujących nie tylko w codziennym życiu, ale i takich, które my sami narzucamy względem siebie i innych. Niekiedy jednak mimo wielu usilnych starań, przestają one obowiązywać – zwłaszcza, gdy górę biorą silne emocje. Przekonała się o tym główna bohaterka dzisiejszej powieści – Jocelyn.

Gdy po tragicznej przeszłości przenosi się do Szkocji, postanawia tym samym, że zaczyna żyć na nowo z czystym kontem. Wypiera z siebie wszystkie problemy, z jakimi musiała się zmagać do tej pory. Wynajmuje mieszkanie z nowo poznana dziewczyną, – Ellie. Poznaje też mężczyznę – na pierwszy rzut oka wręcz ideał, który okazuje się potem bratem jej współlokatorki. Co dziwniejsze – Jocelyn zgadza się na pewien układ między nią, a nowo poznanym Bradenem. Od tej pory ich znajomość przybiera formę czysto formalną – układ bez zobowiązań. Bądź, co bądź z czasem do głosu wkradają się uczucia, owa namiętność już nie wystarcza, a narzucone przez parę zasady zacierają się. Owa znajomość wkracza powoli na zupełnie nowe tory – niekoniecznie świadomie. Mimo wszystko dziewczyna gubi się gdzieś pomiędzy rozsądkiem, a rosnącymi pragnieniami. W dodatku nie jest to jedyna problematyka powieści – pozostaje w końcu jeszcze Eliie…

Przyznaję, że gdy zabierałam się za tę pozycję, to nie wiedziałam do końca, czego się spodziewać. Myślałam, że będzie to kolejna seria pisana na wzór Grey’a, Crossa, czy innych tego typu powieści. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy odkryłam, że nie jest to zwykła, czcza opowiastka, gdzie główną rolę przejmują sceny łóżkowe, a prawdziwa powieść pełna namiętności, radości, smutku i wzruszeń – wręcz tętniąca od nadmiaru emocji. Można się w niej wręcz zatracić, ale nie zagubić – wszystko jasne i klarowne, akcja goni akcję, a co ważniejsze sytuacja naszych „gołąbeczków” nie jest jedynym wątkiem poruszanym w książce. Nie jest to typowy romans, ani powieść erotyczna, – co prawda jest naprawdę przekonująca, ale mimo to (zwłaszcza w drugiej połowie) wkradają się tam elementy dramatu, które jak dla mnie idealnie tam pasują.

Nawet sami bohaterowie są praktycznie bez zarzutu. Jedynie sam Bayden momentami wydawał mi się zbyt „idealny”, przez co niekiedy wręcz psuł realizm powieści. Poza tym muszę przyznać, ze wykreowani zostali naprawdę skrupulatnie i idealnie dobrano charaktery do konkretnych postaci.

Autorka pisze naprawdę bardzo lekkim i przekonującym językiem – ni to powieść, ni to pamiętnik, w każdym bądź razie bardzo realistyczny a i styl jest bardzo przystępny. Czytelnik nie ma prawa zgubić się w akcji, – jeśli są wydarzenia, w których „miesza” się przeszłość z teraźniejszością, to całość skonstruowana jest tak, by nie było mowy o jakimkolwiek zagmatwaniu się.

Przyznaję, że tę pozycję czytało mi się wyjątkowo przyjemnie i szybko. Polecam każdemu, naprawdę – jednak z góry uprzedzam fana tykwo Grey’a, że nie mają, co liczyć na to, że obie powieści są siebie warte. Zdecydowanie nie. Gdybym miała wybierać, to nawet w ciemno wybrałabym „Wbrew zasadom” – zwłaszcza, jeśli w grę wchodzą dodatkowo wątki poboczne i styl autorski. Nie żałuję czasu, którego z spędziłam z tą powieścią i jestem pewna, ze jeszcze nie raz do niej powrócę.

Za wspaniałą przygodę dziękuję Wydawnictwu G+J!

Recenzja: "Świt wampira" J.R. Rain


Tytuł: Świt wampira
Autor: J.R. Rain
Wydawnictwo: G+J
Wydanie: 2013-05-08
ISBN: 978-83-7778-473-0
Objętość: 256
Cena: 29,90 zł

Moja ocena: 6/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa.

„Kim jest Luna? Matką, żoną, prywatnym detektywem – oraz wampirem.”

Swoją przygodę z tą szaloną bohaterkom zaczęłam stosunkowo dawno – w końcu jest to już piąta z kolei powieść opisująca jej niezwykłe przygody. Tym razem oprócz zmysłu prywatnego detektywa, który zajmuje się niczym innym, jak tropieniem bezlitosnego mordercy osuszającego swoje ofiary z krwi – do głosu dochodzi tez matczyny instynkt. Samantha zauważa, że w jej synku zachodzą nieznane i niepojęte dotąd zmiany, które postanawia wyjaśnić za wszelką cenę. Na domiar złego kobieta czuje, że jej człowieczeństwo jest już na skraju i coraz trudniej jest się jej z tym pogodzić. A to dopiero początek…

Jeśli chodzi o problematykę, to z jednej strony jest bardzo podobna do poprzednich części. W zasadzie niektóre watki nawet się przeplatają z poprzednimi. Z drugiej strony nie są one na jakimś wygórowanym poziomie. Brakuje mi tutaj napięcia, ciekawości i tej niepewności, do których się przyzwyczaiłam w poprzednich częściach. Od początku akcja goniła akcję, a tym razem jest jak gdyby… nudno. Chociaż nie – nudno, to złe określenie – raczej przewidywalnie. Trochę to wszystko wygląda na wymuszone, ale są chwile, gdy faktycznie autorka nas zaciekawi.

Jeśli chodzi o styl autorki, to tak, jak do tej pory trzymała go na naprawdę dobrym poziomie, tak tutaj cos mi podupadło. Ogół nie zachwycił. Zaciekawił, jednak nie porwał.

Jedyne, co się tutaj nie zmieniło to bohaterowie i sposób ich kreacji. Są niekiedy aż nad wyraz realistyczni, ale i fantastyczni, jeśli wymaga tego sytuacja. Każdy stworzony indywidualnie, dając powieści szerokie pole do popisu, a nie na kolanie i pod jeden wzór, jak gdyby pod publiczkę. Szkoda tylko, że tym razem autorka nie wykorzystała wszystkich możliwości bohaterów – może nawet niekoniecznie samej Luny, ale i całej reszty – zwłaszcza, gdy do głosu dochodzi wątek tajemniczych medalionów…

Co mi się jeszcze podobało? Tak, jak już w poprzedniej części wspominałam bardzo lubię wątek rodzicielski. W tym wypadku widać prawdziwe emocje i z wielką chęcią czyta się coś takiego. Poza tym też jest ciekawie, jednak przyznaję, że najbardziej wyczekiwałam momentów z Anthonym – to fakt i nie da się temu zaprzeczyć.

Ciężko jest ocenić książkę kilkutomowej serii, zwłaszcza, gdy jest to jedna z ulubionych – a owa część na tle pozostałych niezbyt się wyróżnia. A przynajmniej nie pozytywnie. Mimo wszystko uważam, że spędziłam z nią naprawdę miłe chwile i liczę na jeszcze przyjemniejsze w kolejnych częściach. Mimo wszystko lubię tę serię i żywię z nią spore nadzieje, więc liczę, że pani Rain w kolejnym tomie powróci z większą dozą szaleństwa i detektywistyczno-paranormalnych łamigłówek.

Za mile spędzony czas z książką dziękuję Wydawnictwu G+J!

Recenzja: "Zdemaskowana. Dziewczyna, której jedno w głowie." Abby Lee

Tytuł: Zdemaskowana. Dziewczyna, której jedno w głowie.
Autor: Abby Lee
Wydawnictwo: Otwarte
Wydanie: 2013-06-05
ISBN: 978-83-7515-153-4
Objętość: 336
Cena: 34,90 zł

Moja ocena: 6/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa.

Od dłuższego czasu powieści erotyczne na naszym rynku czytelniczym, to już chleb powszedni. Nie jest to już praktycznie żaden temat tabu, a co lepsze – to właśnie tego typu książki sprzedają się najlepiej. Dlaczego? Sama nie wiem, zwłaszcza, że jedna nie przerasta drugiej, gdyż są nad wyraz podobne. Nienawidzę pisania „pod wzór” i stereotypy. Zero pomysłowości. Dlatego też, gdy zabierałam się za „Zdemaskowaną” nie liczyłam na wiele. Czy się przeliczyłam? I tak, i nie.

Już sama okładka mówi nam, czego będzie się tyczyła treść. Nie trudno się domyślić, gdy się raz na nią spojrzy. Mimo to jest prosta i ładna. Nieprzesycona milionami obrazów. Nie raz powtarzałam, że wręcz nienawidzę białych okładek, ale w tym przypadku mi się podoba, co jest drobnym plusem do całokształtu.

Jeśli chodzi o treść, to musze przyznać, że wyjątkowo różni się od innych powieści erotycznych. Nie jest to jakaś czcza historia miłosna, czy romans samotnej kobiety po trzydziestce bez nadziei na lepsze jutro. Nie. Zdemaskowana” to tak jakby historia pisana na faktach. Chociaż lepszym wyrażeniem by było tutaj słowo „pamiętnik”. Zoe Margolis pod trafnym pseudonimem Abby Lee prowadziła w sekrecie przed swoja rodzina i znajomymi bloga. Właściwie nic by w tym nie było dziwnego, gdyby nie to, że spisywała na nim wszystkie swoje erotyczne przygody i inne tego typu historie. Po pewnym czasie jej strona zdobyła szaleńczą popularność, głównie dlatego, że nie było dla niej tematów tabu. Gdy zaproponowano jej wydanie książki, cały otaczający ją świat zmienił się diametralnie. Zwłaszcza od momentu, gdy wszystko wyszło na jaw, łącznie z jej prawdziwą tożsamością. Rodzina i przyjaciele chcąc, nie chcąc dowiedzieli się prawdy poznając każdą spisaną historię. Od tej pory zaczęły się same problemy…

Książka jest ciekawa, to na pewno. Każdy może znaleźć tutaj coś dla siebie. Zwłaszcza, jeśli chodzi o różnorakie porady. Według mnie idealna pozycja zwłaszcza dla bloggerów, bowiem uważam, że komu, jak komu, ale im najlepiej jest się postawić w sytuacji bohaterki-autorki. Również sama bohaterka nie jest nudna i trzeba przyznać, ze ma ciekawy charakterek, co jest plusem, gdyż przez to wiadomo, że nie zanudzi czytelnika, a tylko zaciekawi. Tak tez jest w tym przypadku.

Przyznaję, że z każdą kolejną strona byłam ciekawa tego, co wydarzy się za chwilę. Najbardziej chyba wyczekiwałam reakcji bliskich w momencie, gdy poznali wszystkie zapiski Zoe. Jednak jakkolwiek bym chciała były chwile, gdy w głowie miałam ochotę jedynie odrzucić książkę w kąt. Dlaczego? Głownie poprzez język. Tak, jak styl autorki jest prosty i przystępny, tak języka zdzierżyć nie umiałam. Liczne wulgaryzmy i nieumiejętne wstawki slangu młodzieżowego tylko mi w tym przeszkadzały i wszystko utrudniały. Poza tym nie spodobały mi się te wszystkie wykresy, tabelki i tym podobne zabiegi. To nie jest żaden poradnik dla zdesperowanych, a powieść. Być może to wszystko razem na blogu wygląda to interesująco i przyzwoicie, jednak w książce, która ma być bądź, co bądź powieścią, nadaje jej jedynie formę poradnikową, a przecież nie o to w tym chodzi. Już nie wspominając o tym, że wszystko kręci się tam wyłączne wokół seksu. Praktycznie żadnych wątków pobocznych, wyłącznie erotyzm w najprostszej możliwej formie.

Osobiście uważam, że z jednej trony takie książki są ciekawe, jednak mimo wszystko nie widzę dla nich przyszłości. Strona internetowa bije rekordy popularności robiąc furorę na świecie? Coś pięknego, naprawdę, jednak uważam, ze blog powinien zostać tylko blogiem. Po przeczytaniu „Zdemaskowanej” upewniłam się tylko w tym, że nie ważne, jak dobrze by człowiek pisał, blogger powinien pisać bloga, a pisarz książki – nie inaczej. Nie uważam, że książka jest zła, bo jest dobra. Szczerze to nawet dla mnie ciekawe doświadczenie, móc zobaczyć, jak na pozór zwykła dziewczyna prowadząca własną stronę internetową staje się znaną na świecie autorką. A wszystko dzięki internetowemu pamiętnikowi, który podbił rzesze tłumów.

Za możliwość poznania historii Zoe, dziękuję Wydawnictwu Otwarte!

Z cyklu: Czas na reklamę!

Dzisiaj trochę nie na temat... Jak już parę miesięcy temu wspominałam, raz na jakiś czas będę wrzucała tutaj informacje nie dotyczące bezpośrednio książek. Czy to dobrze, czy źle sami ocenicie. W dodatku założyłam nowego bloga, jednak do czasu, nim się z nim uporam, tego typu treści będę zamieszczać tutaj... Ale może zacznę od początku...

Jak już wspominałam na fanpage'u recenzji do końca tygodnia niestety nie będzie. Ostatnie dni miałam pełne wrażeń [niestety niezbyt pozytywnych], a teraz na dodatek dopadło mnie wstrętne choróbsko... I to jeszcze na tydzień przed egzaminami zawodowymi i obroną ;/ Tak więc mam kilka dni, ażeby cudownie ozdrowieć i przy okazji jeszcze się pouczyć... A nuż może się uda - zobaczymy. Póki co nie pozostaje mi nic innego, jak zawiesić pisanie do końca tygodnia. Nie powiem, że się z tego cieszę, bo nienawidzę takich chwil, ale tym razem nie mam wyjścia. W zamian za to postanowiłam napisać krótka notkę o jednej z niedawno odkrytych, a już ulubionych stron.

sFoxCity poznałam parę miesięcy temu, dzięki informacjom, które znalazłam na swojej skrzynce pocztowej. Przyznaję, że od tamtej pory strona uległa sporym zmianom. Jak dla mnie na plus. Ogromny. Nowy wygląd, nowa grafika, wszystko w lepszym ustawieniu. Całość wizualnie wygląda o niebo lepiej. Nie ma chyba dnia, żebym nie przeglądała ich asortymentu. W dodatku wraz z nadejściem lata można znaleźć tutaj wspaniałe promocje i nieziemskie rzeczy – począwszy od stroi na wyjątkowe okazje, suknie ślubne i balowe, a codziennych ubraniach skończywszy, takich jak bluzki damskie, oraz spodnie, szorty, a nawet legginsy.. Jest to sklep w sam raz dla wymagających i poszukujących oryginalności. Dla panów i dla pań. Co lepsze znajdziemy tutaj nie tylko ubrania, ale i wspaniałą biżuterię w bardzo przystępnych cenach…

A propo’s biżuterii – osoby przeglądające mojego fanpage’a zdążyły już zauważyć, że na moim „koncie” pojawił się pierścionek właśnie z eFoxCity - w tym wypadku największy szok miały dwie osoby. Ja - gdyż zdziwiłam się jak szybko i sprawnie paczka do mnie dotarła, oraz mój listonosz, który nie dowierzał, że (i tu cytuję) "jestem na tyle światowa, że nawet paczki z Chin dostaję". Od samego początku nie mogłam oderwać od niego oczu. Co śmieszniejsze wiele osób mnie pytało, czy to może pierścionek zaręczynowy. Niestety nie chociaż i tak pięknie się prezentuje, a lepsze - pasuje jak ulał ;)

W dodatku ostatnio przeglądałam asortyment i nie mogę się wprost oprzeć jednej kreacji (zwłaszcza, że czeka mnie ślub przyjaciółki za dwa miesiące). Mam tutaj namyśli cudowną sukienkę, którą widzicie na zdjęciu obok. Strasznie mnie kusi, toteż nie zdziwcie się, jak wam niedługo oznajmię, że  ją zamówiłam =P Liczę, że przynajmniej niektórzy mają podobne odczucia do moich ;) Póki co serdecznie zapraszam do zaglądania, a możliwe, że każdy znajdzie coś dla siebie ;D

Mam nadzieję, że za bardzo Was nie zanudziłam na śmierć moimi wywodami, a wręcz przeciwnie ;) Tak więc mała reklama, mała informacja, mała radość, mały smutek... A ja wracam do chorowania i nauki ;]

Recenzja: "Pierwszy rok z życia dziecka." Joanna Wilkońska


Tytuł: Pierwszy rok z życia dziecka. Poradnik dzień po dniu.
Autor: Joanna Wilkońska
Wydawnictwo: WAM 
Wydanie: 2005-01-01
ISBN: 83-7318-371-X
Objętość:172
Cena: 22,90 zł

Moja ocena: 5/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa.

Dzieci. Słodkie pociechy. Maleństwa. Dla niektórych cały świat. Niekiedy długo wyczekiwany skarb, a niekiedy pojawiający się z zaskoczenia. Mimo to kochany do granic możliwości, a nawet bardziej. Fakt. Dzieci, jakie są, każdy wie. Nie ma dwóch identycznych maleństw. Nie ma też idealnych metod wychowawczych. Może tez dlatego na Rynku wydawniczym pojawia się coraz to więcej poradników dotyczących ciąży, żywienia, wychowywania i nauczania małych urwisów, skierowane głównie do ich rodziców. Jednym z takich „cudownych” poradników jest jeden, z którym sama miałam okazję się zapoznać.

Na pierwszym miejscu do oceny rzuca się okładka. Słodko szczerzący się malec już na dzień dobry daje nam zrozumienia czego się tyczy książka. Duży przejrzysty tytuł również. Jedyne co mi się nie podoba, to białe tło. Nie jest to rzecz ogólna – po prostu uważam, że jest na świecie tyle pięknych barw, że warto je wykorzystać, a nie rzucać gdzie popadnie smutną, czystą biel. W dodatku białe litery w tytule tylko się z nim zlewają, co nie jest nad wyraz estetyczne.

Jeśli chodzi o samą treść, to przyznaję, że jest ciekawa. Ciekawa, jednak nie porywająca. Owszem, dla wielu mam lub przyszłych mam będzie to strzał w dziesiątkę, jednak osobiście uważam, że większość rzeczy przekazywane w tej pozycji są na tyle oczywiste, że warte pominięcia. Trochę mało tutaj ciekawostek i rzeczy, które nie są na co dzień omawiane, a za dużo wylewającej się ogólnej treści dotyczącej rozwoju dziecka. Jest ona istotna, to prawda – zwłaszcza, jeśli chodzi o pielęgnację niemowlaka, ego rozwój, czy karmienie. Szkoda tylko, że forma w jakiej autorka stara się to przekazać jest mało porywająca i monotonna. Maksimum wylewania ogólnych treści, przy minimum starania się w kierunku zaciekawienia czytelnika. Ważnym plusem jest fakt, iż autorka postarała się pod względem zebranej wiedzy. Jest ona w miarę zgodna z dzisiejszymi standardami nie tylko medycznymi, co się chwali. Ogólnie dobra i ciekawa lecz nie wybitna.

Na koniec muszę ze smutkiem stwierdzić, ze trochę się zawiodłam, co do grafiki. Przyznaję, że liczyłam na dużo, dużo więcej fotografii i grafów przedstawiających rozwój dziecka. Rzucenie wszystkiego na ostatnią stronę na okładce, jakoś nie działa na plus książki.

Ciężko jest mi ją ocenić. Z jednej strony rzeczowa i ciekawa, z drugiej monotonna i wybrakowana. Ma swoje plusy i minusy. Zawiera podstawowa wiedzę potrzebną przyszłym i świeżo upieczonym rodzicom, jednak z bólem przyznaję, że znam wiele pozycji o wiele ciekawszych i bardziej zachwalanych, aniżeli ta. Czy polecam? I tak, i nie. To zależy, kto czego szuka. Osobiście nie twierdzę, ze jest zła, jednak gdybym ja miała wybierać, to wolałabym zakupić książkę może i nawet droższą, jednak bardziej nastawiona na potrzeby i wymagania stawiane przez odbiorców.

Za egzemplarz dziękuję Portalowi Sztukater.pl oraz Wydawnictwu WAM!

Z cyklu: Stosik na lipiec

Zapewne wielu z Was szaleje już na wakacjach. Niekoniecznie poza domem. Ja niestety muszę ze swoimi jeszcze trochę poczekać... Niby uczelnia zakończona już w czerwcu, ale bądź, co bądź czekają mnie w tym miesiącu egzaminy zawodowe (teoretyczny jeszcze zniosę, ale przed praktycznym to się chyba rozchoruję!) no i w dodatku obrona. Tak więc liczę, że za dwa tygodnie będziecie trzymać za mnie kciuki (przyda się, naprawdę!). Chyba potrzebuję więcej wiary w siebie... Póki co popadam w coraz to większą gonitwę myśli.

Plusem tego wszystkiego są upragnione wakacje, które dla mnie zaczynają się dopiero za trzy tygodnie. I się cieszę i mi trochę smutno, że to już koniec szaleństw na uczelni ze znajomymi. Ale liczę na to, że na magisterce pojawią się moje dziewczęta i szaleństwo zacznie się na nowo ;)

Póki co przygotowałam dla Was pierwszy przed-wakacyjny stosik. Czy mały, czy duży - sama nie wiem =) Ważne, że "na bogato" bo niektóre pozycje są dla mnie fenomenalne, a przynajmniej długo wyczekiwane! Od góry:

1) "Świt wampira" - J.R.Rain -> Cudowna kontynuacja mojej ulubionej serii. Egzemplarz od Wydawnictwa G+J

2) "Ja, potępiona" - Katarzyna Berenika Miszczuk -> zdobyta w trakcie szybkiej wymiany z EmilyStrange

3) "Piąta fala" - Rick Yancey -> Niezapowiedziana paczuszka od Wydawnictwa Otwarte. Na pierwszy rzut oka niewinna, za to w tych kilku rozdziałach sporo się... dzieje.

4) "Władczyni snów" - Nina Blazon -> Tak to jest, gdy wpadam na wyprzedaż do Taniej Książki. Efekt? Wielki dylemat, a koniec końców opuszczenie księgarni z książką za bagatela 9 zł.

5) "Mechaniczny anioł" - Cassandra Clare -> efekt wygranej w konkursie u Sheri S. Jeszcze raz bardzo dziękuję!

6) "Strzała Kusziela" - Jacqueline Carey -> Efekt wymiany na LC. Nie dość, że jej efektem była nie tylko książka, to i miłe spotkanie ;D

7) "Królestwo łabędzi" - Zoe Marriott -> kolejna pozycja z wymiany na LC. Szczerze powiedziawszy liczyłam na coś zgoła innego. Póki co książka niedokończona. Porzucona. Czeka na lepsze jutro =P

8) "Wbrew zasadom" - Samantha Young -> egzemplarz od Wydawnictwa G+J. Przyznaję, że już dawno nie czytałam tak fenomenalnej powieści. Zero Grey'a, a w zamian za to niesamowita historia! Wyczekujcie recenzji :D

9) "Wampiry wśród nas. Ukryta prawda." - Konstantinos -> egzemplarz recenzencki od Studia Astropsychologii

10) "Zdemaskowana" - Abby Lee -> otrzymana od Wydawnictwa Otwarte. Recenzja na dniach. Możliwe, ze nawet jutro z rana.

11) "Płukanie ust olejem" - Dr Bruce Fife -> Z tytułu odrobinę niesmaczna, ale cóż. Póki co wypożyczona mamie. Otrzymana, jako dodatek od Studia Astropsychologii

12) "Jak pokonać Alzheimera, Parkinsona, SM i inne choroby neurodegeneracyjne" - Dr Bruce Fife -> również egzemplarz od Studia Astropsychologii. Prawie przeczytana, jednak na recenzję musicie troszkę poczekać.

Coś Wam przypadło do gustu? A może macie chrapkę na którąś z pozycji? Chętnie posłucham =D

Recenzja: "Klątwa tygrysa" Collen Houck


Tytuł: Klątwa tygrysa
Autor: Collen Houck
Wydawnictwo: Otwarte
Wydanie: 2012-03-05
ISBN: 978-83-7515-205-0
Objętość: 352
Cena: 32,90 zł

Moja ocena: 8/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Kto z nas nie lubi tygrysów? Słodkie kociaki, acz niebezpieczne. Z reguły większość zna je z telewizji, wypadów do ZOO, czy cyrku. Rzadko, kiedy są tak istotne, jeśli chodzi o powieści. A przecież te cudowne zwierzęta dorobiły się nawet własnej świątyni w Indiach – kraju, z którego się prawdopodobnie wywodzą. Tak samo, jeśli chodzi o symbolikę. W mitologii tygrys oznacza zarówno nieśmiertelność, odwagę i piękno, jak i gniew, czy chciwość. Tak szeroka gama znaczeń sama z siebie powinna naprowadzać pisarzy do wykorzystywania tego w swoich powieściach. Niestety do tej pory spotkałam się z tą piękna bestią jedynie w bajkach dla dzieci. Szkoda, jak dla mnie? Wielka. Do czasu, gdy nie natknęłam się na niesamowitą powieść pani Collen Houck, pt. „Klątwa tygrysa”.

Już na dzień dobry rzuca mi się w oczy okładka. Wręcz idealnie zgrane połączenie szarości, błękitów z wyodrębnionymi srebrnymi wstawkami. Dzięki temu wszystkiemu nie mogę wręcz oczu oderwać od sylwetki tygrysa wyłaniającej się z cienia. Całości dopełniają szczegółowe wzory pasujące mi pod tematykę indyjską. Póki, co jak dla mnie bomba. Wszystko ze sobą gra i się komponuje.

„Klątwa tygrysa” opowiada historię Kelsey – na pozór zwykłej nastolatki, której nie rozpieszcza los. Marzącej o lepszym życiu. Pracującej w cyrku, lecz nie, jako akrobatka, czy clown, a raczej, jako sprzątaczka i opiekunka białego tygrysa. Pewnego dnia okazuje się, że zwierzak ma zostać sprzedany i wywieziony do Indii, a dziewczyna ma mu towarzyszyć, jako jego opiekunka. Od tej pory życie, Kelsey ulega diametralnym zmianom – nic już nie będzie takie, jak kiedyś, a w dodatku przygoda goni przygodę.

Patrząc na problematykę utworu, to muszę przyznać, ze całkiem jej sporo. W powieści aż się roi od różnorakich tajemnic, przygód, czy wątków romantycznych. Ale to i tak nie wszystko. Jako główną problematykę mogłabym uznać nie tyle poruszany wątek miłosny, co prawdziwa przyjaźń. Wszystko tutaj wydaję się nad wyraz realne i prawdziwe. Może to dzięki stylowi pisarskiemu autorki, a może dzięki tajemniczej mitologii wplecionej w tło fabuły. W każdym razie w trakcie czytania miałam nieodparte wrażenie, że wszystko dzieje się naprawdę a ja jestem w centrum całej fabuły. Autorka z wielką precyzją gra na uczuciach i wyobrażeniach czytelnika, już nie mówiąc o szaleńczych i różnorakich emocjach, które w trakcie czytania wręcz buzują i zmieniają się, jak w kalejdoskopie.

Jeśli chodzi o bohaterów, to przyznaję, że niezbyt przypasowała mi postać samej głównej bohaterki. Być może to właśnie za jej sprawą moja ocena nie jest wybitna. Nie pasowało mi w niej to, że była aż tak przeciętna. Zero indywidualizmu i oryginalności. Typowa postać z powieści dla nastolatek. Typowy wzór. Przez to niektóre sytuacje wydawały mi się logiczne i mało zaskakujące, a nie powinny. Poza tym chyba nie mam zastrzeżeń pod względem bohaterów, czy fabuły. No może tylko tyle, że trochę zawiodłam się na zakończeniu, bowiem liczyłam na zgoła inny finał. Może też nie tyle, co finał, ale koniec pierwszej części.

Przyznaję, że z tą pozycją spędziłam sporo czasu. Nie, dlatego, że mi się nie podobała, a dlatego, że musiałam sobie ją dawkować. Znając mnie zapewne przeczytałabym ją jednym tchem, a potem żałowała, że tak szybko ją skończyłam. Dlatego też postanowiłam podzielić wszystko na takie małe sesje z książką, by przy minimum wysiłku mieć maksimum przyjemności z czytania. I teraz już wiem, że to był strzał w dziesiątkę, bo że warto było się za nią zabrać, to jestem tego pewna i wierzę, że jeszcze nie raz powrócę do tej magicznej powieści.

Za cudowną przygodę prosto z Indii dziękuję Wydawnictwu Otwarte oraz Moondrive!
Miasto Recenzji © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka