Recenzja: "Przezroczysta fabryka dusz" Gordon Dahlquist


Tytuł: Przezroczysta fabryka dusz
Autor: Gordon Dahlquist
Wydawnictwo: Albatros
Wydanie: 2013-02-22
ISBN: 978-83-7659-710-2
Objętość: 624
Cena: 39,90 zł

Moja ocena: 3/10 pkt.
Szufladka: Słaba.

„W alternatywnym świecie wiktoriańskim kilku biznesmenów i alchemików usiłuje zdobyć władzę absolutną wykorzystując szczególnie właściwości niebieskiego szkła, umożliwiającego całkowite podporządkowanie ofiar poprzez proces transformacji. Ich plany usiłuje pokrzyżować grupka bohaterów. Wprawdzie nasi bohaterowie uszli z życiem z katastrofy sterowca, lecz zwycięstwo jest jeszcze odległe, gdyż tajemnica niebieskiej glinki wciąż jest powodem politycznych machinacji i korupcji w najwyższych kręgach władzy. Ponadto dotychczasowe zmagania wywarły piętno na wszystkich bohaterach: leżącą w gorączce pannę Temple dręczą cudze wspomnienia nabyte w wyniku kontaktu z jedna ze szklanych ksiąg, Kardynała Changa przygnębia utrata ukochanej Angielki oraz nieufność mieszkańców rybackiej wioski, w której znaleźli schronienie, a doktor Svenson stara się wyleczyć pannę Temple i odwrócić podejrzenia od Kardynała, jednocześnie zmagając się z swoim budzący się uczuciem do owdowiałej pani Dujong. Wkrótce okoliczności rozdzielają czwórkę – Chang musi stawić czoło pościgowi wysłanemu przez skorumpowaną Rade Królewską, doktor Svenson usiłuje rozwiązać zagadkę serii okrutnych morderstw sugerujących, że nie wszyscy wrogowie zginęli w tonącym sterowcu… Panna Temple i Eloise również opuszczają wioskę w nadziei, że odnajdą Changa i doktora, – jeśli zdołają wymknąć się nieprzyjaciołom.”

Mieszanka thrillera, gotyckiego horroru, fantasy, Since fiction i romansu w dodatku całość w epoce wiktoriańskiej? Pomysł szalony, ale jak widać realny. Jednak czy dobry? Nie sądzę. A wręcz jestem nad wyraz przeciwna takim zabiegom. Połączenie dwóch gatunków, – okey, ale pięciu? W zasadzie to sześciu… Pomysł godny nie pochwalenia, ale całkowitego znegowania.

Już sama okładka nie przypadła mi do gustu. Kolorystyka może i ciekawa, sam wzór również, jednak nie sądzę, by jakoś mnie zachwycała na tyle, by książka urosła, chociaż odrobinę w moich oczach. To samo, jeśli chodzi o treść. W całej fabule jest za dużo wątków – mieszają się ze sobą tworząc jedną wielka, nielogiczną całość. Po prawdzie niekiedy autor naprawdę mnie zaciekawił, zwłaszcza, że styl ma dobry, prosty i bez udziwnień, jednak takich momentów było zdecydowanie za mało, jak ta takie tomiszcze. Na okładce znalazłam odniesienie, że jakoby jest to książka, która ma w sobie skrzyżowanie powieści Dickensa oraz „Przygód Sherlocka Holmesa” – szkoda tylko, że ja nawet przez chwilę nie miałam takiego wyobrażenia i nijak nie umiałam tego sobie przenieść w myślach i porównać. Jedno od drugiego różni się tyle, co dzień do nocy i nie rozumiem, jak ktoś mógł tak opisać tę pozycję.

Trudno jest mi przyrównać „Przezroczystą fabrykę dusz” do jakiegokolwiek gatunku i powiedzieć, czy jest z nim zgodna. A wszystko, dlatego, ze tutaj mamy i wszystko i tak po prawdzie nic. Z każdego gatunku po trochu i tworzy się mix, a raczej jeden wielki misz masz, który osobiście nijak mi nie odpowiada.

Muszę przyznać, że tak, jak treść, fabuła, czy gatunek – tudzież gatunki nijak do mnie nie przemówiły, tak sami bohaterowie już owszem. Widać, że każdy z nich stworzony jest indywidualnie. Różnią się od siebie pod każdym możliwym względem, równocześnie idealnie się uzupełniając. Gdyby tylko autor postanowił zawęzić wątki i skupić się na kilku z nich, to mogłaby z tego powstać całkiem przyjemna i ciekawa powieść.

Ciężko jest mi ocenić tę pozycję, zwłaszcza, że z jednej strony widzę, iż autor musiał się nieźle napracować i nagimnastykować nad tym, aby to wszystko połączyć w jedną w miarę logiczną całość, a z drugiej mam świadomość, że nijak nie spełnia ona moich nawet najmniejszych oczekiwań. Możliwe, że niektórzy lubią takie „gatunki w gatunkach”, jednak ja już wiem, że za tym ewidentnie nie przepadam, zwłaszcza, że ciężko mi się w czymś takim odnaleźć. Może kiedyś spróbuję jeszcze raz takiego mixu, jednak wiem, że na pewno nie w najbliższej przyszłości.

Za książkę dziękuję Portalowi Kostnica, oraz Wydawnictwu Albatros!

Recenzja: "Dziecko księżyca" J.R.Rain


Tytuł: Dziecko księżyca
Autor: J.R. Rain
Wydawnictwo: G+J Książki
Wydanie: 2013-04-03 
ISBN: 978-83-7778-300-9
Objętość: 260
Cena: 29,90 zł

Moja ocena: 9/10 pkt.
Szufladka: Wspaniała!

„Kim jest Luna? Matką, żoną, prywatnym detektywem – oraz wampirem”

Zaczytując się w przygodach szalonej pani detektyw, zdałam sobie sprawę, że pochłaniam już czwarty tom cyklu „Wampira do wynajęcia” autorstwa J.R.Rain. W tym wypadku padło na „Dziecko księżyca” w którym ponownie poznajemy coraz to nowe i bardziej szalone przygody jego bohaterki, która tym razem poszukuje najbardziej przerażającego zbrodniarza w swojej karierze. Mordując ludzi, porzuca ich zwłoki pozbawione kropli krwi – a mimo to ponoć nie jest wampirem. Tymczasem Samantha zauważa niepojęte zmiany, które zachodzą u jej kilkuletniego synka, i zaczyna rozpaczliwie poszukiwać wyjaśnień. W dodatku na jej drodze staje jeszcze tajemniczy przedmiot – klejnot, skrywający wielką tajemnicę.

Już patrząc na okładkę, książka przykuła mój wzrok. Żywo czerwony kolor, od razu staje się zauważalny i nijak nie idzie przejść obok niej obojętnie. W dodatku, sama tajemniczość, która się w niej skrywa jeszcze bardziej zachęca czytelnika – zwłaszcza, jeśli ktoś jest wzrokowcem. W dodatku bardzo dobrze trafia w treść. Jest na temat, a tym samym nie zdradza zbyt wiele. Jeśli już o grafice mowa, to muszę jeszcze nadmienić kwestię czcionki. Przyznaję, że z początku podchodziłam do niej sceptycznie – „wielka czcionka, jakbyśmy byli dziećmi” – tak sobie myślałam. Z czasem jednak coraz to chętniej sięgam po takie książki, ponieważ duża czcionka ułatwia czytanie – zwłaszcza, że czyta się szybciej i o wiele sprawniej. W dodatku oczy się tak szybko nie męczą, jak przy milimetrowych czcionkach, które gdzie niegdzie możemy spotkać.

Jeśli chodzi o fabułę, to przyznaję, ze z tomu na tom, porywa mnie coraz to bardziej. Książkę można pochłonąć praktycznie w kilak godzin. Wszystko ma swój początek i koniec, czytelnik Ne ma prawa się pogubić w treści. Co rusz da się znaleźć logiczne wyjaśnienie. Jeśli chodzi o gatunek, tutaj też dobrze autor trafił w sedno. Szkoda tylko, że powieść jest chwilami aż nazbyt okrojona z wydarzeń, które by nakręciły czytelnika jeszcze bardziej. Poza tym, jak dla mnie prawie że ideał. Jedynym minusem, który jeszcze mogę nadmienić, to chyba tylko fakt, że styl chwilami jest aż nazbyt prosty, wręcz, jakby się mówiło do dziecka. A szkoda. Jedyną, a zarazem sporą rekompensata jest jednak sposób, w jaki autor ukazał relację tytułowej bohaterki do jej syna. Godne podziwu, zwłaszcza, że wszystko wydawało się nieziemsko realne. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko pogratulować wspanialej gry na emocjach.

Przyznaję, że z „Dzieckiem księżyca” spędziłam wspaniale kilka godzin, bowiem w inny sposób nie dało się jej przeczytać. Jak nic, jest to książka, którą chyba każdy na moim miejscu przeczytałby ją jednym tchem. Lekka, przyjemna powieść, gdzie „wampiryzm” nie wysuwa się na pierwszy plan. Przynajmniej nie przez cały czas. Osobiście już się nie mogę doczekać kontynuacji. Polecam każdemu, kto ma ochotę na odrobinę mieszanki fantasy, powieści obyczajowej i kryminału w jednym. W moim przypadku książka stanie na półce zasłużonych i ulubionych powieści. Zwłaszcza, że mam pewność, iż wrócę do niej jeszcze niejednokrotnie.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu G+J Książki!

Recenzja: "Godzina Szatana" Livio Fanzaga, Diego Manetti


Tytuł: Godzina Szatana
Autor: Livio Fanzaga, Diego Manetti
Wydawnictwo: Esprit
Wydanie: 2012-02-10
ISBN: 978-83-61989-76-9
Objętość: 304
Cena: 29,90 zł

Moja ocena: 4/10 pkt.
Szufladka: Słaba

Życie człowieka jest pełne niespodzianek. Zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Większość z nas za wszelkie niepowodzenia, straty, wojny, i inne złe rzeczy obwinia los. Inni Boga. Jeszcze inni zrzucają winę, na diabelskie zło.

„Godzina szatana” opowiada o zależności i zasługach Szatana w życiu na ziemi. Owszem, jestem osobą wierzącą. Dlatego też, mając możliwość przeczytać coś na ten temat, nie zwlekałam długo. Już wcześniej miałam styczność z tego typu książkami, zwłaszcza jeśli chodzi o tematykę religijną. Czy uwielbiałam tego typu pozycje? Nie powiem, że tak, ale też nie przeczę.

Każdego ciekawi co innego, ale czasem warto odejść od owych słynnych „paranormali” na rzecz czegoś tego typu. Niejedna pozycja katolicka wzbudziła moją niemałą ciekawość. Szkoda tylko, że w tym przypadku tak nie było. Czyta się ciężko, naprawdę. Osobiście nie sądziłam, że aż tak. Oczywiście tematyka nie jest nudna, wręcz przeciwnie. Minusem niestety jest jej samo przedstawienie. Suche fakty opisywane w pierwszej osobie, jakoś nie wzbudziły mojego zainteresowania. W dodatku chwilami natłok zdobytych ciekawostek aż potrafi przytłoczyć. A szkoda, naprawdę.

Jeśli chodzi o plusy, to jak już wspominałam, książka zawiera sporo informacji, (które osobiście do tej pory skrzętnie omijałam). Momentami potrafi naprawdę zaciekawić. Uważam, że z takiej książki najbardziej skorzystają fanatycy. Pozostali już mniej. Nie uważam, jednak że zabierać się za nią powinni tylko katolicy, co to, to nie. Ważne jest jednak to, by być gotowym psychicznie do zgłębiania treści takiej, jak ta. Nie jest to byle jaka opowiastka wyssana z palca. Zawiera dużo szczegółów i naprawdę sporo ciekawych informacji, tylko trzeba chcieć. Trzeba chcieć ją przeczytać. Nie zmuszając się. Dozując zawarte tam informację. Nie sądzę, by znalazła się osoba, która przeczytałaby ją jednym tchem. Ale mimo wszystko jestem pewna, że dla wielu osób wydawałaby się odpowiednią pozycją.

Osobiście sporo się na niej zawiodłam, ale mimo wszystko, jeśli ktoś ma ochotę, to nie powstrzymuję. W książkach takich, jak ta najlepiej samemu się przekonać, czy ma się chęci i siły do czytania, poznawania nowych informacji, czy też nie. W końcu każdy z nas jest inny i każdy z nas inaczej odbiera tego typu treści.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Esprit!

Z cyklu: Czas na informacje

Witajcie kochani,

Niestety mam smutną wiadomość. Nie wiem, czy smutną dla Was, ale dla mnie na pewno... Z przyczyn wyższej wagi jestem zmuszona zawiesić bloga do końca miesiąca (najpóźniej do 10 maja). Chcąc nie chcąc nauka przed ostatnimi egzaminami plus pisanie pracy licencjackiej daje mi się we znaki i nijak nie umiem pogodzić wszystkiego włączając w to jeszcze pisanie i publikowanie recenzji.

Postanowiłam wybrać mniejsze zło i zrezygnowałam z wszelakich wyjazdów, tudzież czytania książek (co jest dla mnie katorgą!) na rzecz całotygodniowej nauki... W poniedziałek i wtorek czekają mnie cztery najgorsze (i zarazem największe) egzaminy na całym roku, tak więc trzymajcie kciuki! Zwłaszcza, że jak na złość dopiero co się dowiedziałam, ze jutro czeka mnie jeszcze katorga (w postaci dodatkowej odpowiedzi - żeby nudno nie było) na praktykach...

Dlatego też recenzje [zwłaszcza te, które powinnam zamieścić jeszcze w maju - ukażą się w pierwszych dniach czerwca - i jak znam  życie będzie to masowe dodawanie postów... No niestety nie mam innej możliwości w tym momencie.

Poza tym jest jeszcze jedna sprawa. 23 maja Miasto Recenzji obchodzi swoje III urodziny, jednak samo świętowanie oraz konkurs również przeniosłam na czerwiec, na czym ubolewam chyba najbardziej.

No cóż... Nie pozostaje mi nic innego, jak wrócić do podręczników i notatek. trzymajcie się ciepło i trzymajcie kciuki!

Recenzja: "Legenda. Rebeliant." - Marie Lu


Tytuł: Legenda. Rebeliant
Autor: Marie Lu
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Wydanie: 2012-11-07
ISBN: 978-83-265-0466-2
Objętość: 304
Cena: 29,90 zł

Moja ocena: 9/10 pkt.
Szufladka: Wspaniała.

„Los Angeles, Kalifornia. Republika Amerykańska. Populacja: 20 174 282” – to pierwsze, co widzimy rozpoczynając swoją przygodę z „Rebeliantem”. Pierwsza moja myśl? „Zupełnie, jak w jakimś amerykańskim filmie”.

Już sam tytuł naprowadza nas na tematykę książki. Osobiście, gdy zabieram się za gatunek antyutopii, mam wrażenie, że wszystko pisane jest na kolanie, pod wzór „Igrzysk śmierci”. Jakie więc było moje zaskoczenie, gdy zagłębiłam się w powieść pani Marie Lu.

Oczywiście są – dosyć spore – podobieństwa. Mamy tutaj republikę. Rebelię. Walkę o przetrwanie. Zatajanie prawdy i kłamstwa ze strony państwa. Poświęcenie. I miłość oczywiście. Z tą różnicą, że w „Rebeliancie” chodzi o wojnę. Wojnę między dwoma światami – elitą i slumsami. June, jako wojskowy geniusz, jest nad wyraz posłuszna i oddana ojczyźnie. Day zaś jest jej całkowitym przeciwieństwem, będąc największym przestępca Republiki. Jak to zwykle bywa, wiadomo, że przeciwieństwa się przyciągając. Tak tez stało się w ich przypadku w chwili, gdy dziewczyna postanawia pomścić śmierć brata, o którego zabójstwo oskarżony został Day. Od tej pory akcja zaczyna nabierać ostrego tempa, a finał okaże się równie zaskakujący, jak prawda, którą odkrywają.

„Każdy dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Z każdym kolejnym dniem wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie, czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden dzień naraz.”

Książka już od samego początku zyskała moje uznanie. Począwszy od okładki, która jest skromna, acz niebanalna, poprzez dobrze skrojona fabułę, tematykę i gatunek powieści. Nie sposób się z nią nudzić, to na pewno. W życiu nie nazwałabym jej nudną, czy kopią innych powieści. Marie Lu ma swój styl, który potrafi w niesamowity sposób przelać na papier, wciągając tym samym czytelnika bez reszty. Książkę czyta się jednym tchem. Zwłaszcza, że nie jest obszerna. Czyta się naprawdę szybko. W zasadzie jest to książka „do połknięcia” na jeden wieczór.

Przyznaję, że nie myślałam, że aż tak mnie wciągnie antyutopia. Początkowo miałam wrażenie, że nic nie pobije "Igrzysk śmierci", które miałam okazję czytać dobre kilka lat temu, a tu proszę! Mamy konkurencję. I to całkiem poważną. Wręcz nie mogę się doczekać kontynuacji, którą zapewne pochłonę jeszcze dziś. Czy polecam? Oczywiście. Każdemu. Bezapelacyjnie. Jak dla mnie bomba. To jest to, czego potrzebowałam, by odetchnąć. Zero wampirów, i jakiś paranormali. Czysta, wartka akcja, bez zbędnych opisów.

„- Zostanę z tobą na zawsze, mała. Chyba, że będziesz miała mnie serdecznie dosyć.”
Osobiście wiem, że ja tej książki nie będę miała nigdy dość ;)

Za powieść dziękuję pani Agnieszce oraz Wydawnictwu Zielona Sowa!

Recenzja: "Klątwa tygrysa. Przeznaczenie" - Colleen Houck


Tytuł: Klątwa tygrysa. Przeznaczenie
Autor: Colleen Houck
Wydawnictwo: Otwarte
Wydanie: 2013-05-06
ISBN: 978-83-7515-154-1
Objętość:392
Cena: 34,90 zł

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

„Za Kelsey, Renem i Kishanem już trzy misje wyznaczone przez boginię Durgę. Przed nimi największe wyzwanie: pełna niebezpieczeństw podróż w poszukiwaniu ostatniego daru bogini, ognistego sznura, ukrytego w pobliżu Zatoki Bengalskiej. Bohaterów czeka wyścig z czasem i konfrontacja ze złym czarownikiem Lokeshem.”

Kto nie słyszał o słynnej „Klątwie tygrysa”? Chyba nie znam takich osób, pośród zagorzałych książkoholików….

Dwóch braci i dziewczyna. Brzmi znajomo? Owszem, bowiem w niejednej powieści, serialu, czy filmie taki szaleńczy trójkąt można spotkać. W „Przeznaczeniu” wszystko zaczyna mieć swoje wyjaśnienie, a kolejne przygody dążą ku mimo wszystko zaskakującemu finałowi. Czy to jednak ostatni tom? Nie. A szkoda, bo według mnie tak właśnie powinno wyglądać zakończenie, bez potrzebnego przeciągania.

Książka opowiada o losach Kelsey, Rena i Kishana. Dwóch braci – książąt zaklętych w tygrysy i przeciętnej dziewczynie, z pomocą, której klątwa może zostać raz na zawsze złamana. W tej przejmującej powieści dzieje się wiele. Nawet bardzo. A mimo to, nie uważam, by było tutaj wszystko naładowane akcją aż do przesytu. Dobro i zło. Miłość. Lojalność. Przeznaczenie. Mamy tutaj wszystko, co trzeba by stworzyć powieść idealną. Ale czy kolejny tom „Klątwy tygrysa” zasługuje na miano bestsellera?

Według mnie owszem. Już sama okładka jest wspaniała, wręcz nieziemska. Przyciąga wzrok od samego początku. Ogólnie rzecz biorąc, całość gatunkowo w sam raz. Oczywiście, książka, jak chyba wszystkie ma swoje plusy i minusy, nie oszukujmy się. Jest ciekawa. Akcja wciąga, potrafi zainteresować czytelnika, a sama fabuła dobrze dobrana pod względem gatunkowym. Niekiedy nawet daje niemałe wrażenie realności. Również bohaterowie przypadli mi do gustu – nie wydawali mi się nad wyraz „sztuczni” i obcesowi, a wręcz przeciwnie. Poza tym, najważniejszy jest fakt, iż w pewnym momencie akcja tak wciąga, że aż miło. Przykro robi się niestety wtedy, gdy obowiązki wzywają i trzeba przerwać czytanie. A co gorsza w chwili, gdy okazuje się, że przeczytane zostało już wszystko i pozostaje czekać na tom kolejny. „Klątwa tygrysa. Przeznaczenie.” Niesamowicie poprawiła mi humor – zwłaszcza, że ostatnimi czasy ciężko na niego coś zaradzić. Kilka godzin spędzonych z powieścią pani Houck, a już żałuję, że to koniec. Idealna kontynuacja. Nijak nie wyobrażam sobie kolejnej części, ponieważ uważam, że wszystko zostało dopowiedziane.

Jak już mówiłam, książka maja c swoje plusy, ma i minusy. Jeśli chodzi o te drugie, to przede wszystkim denerwowała mnie czcionka. Fakt - przyzwyczaiłam się do większej i szaleńczo nad tym ubolewałam. W dodatku żałuję, że nie miałam okazji przeczytać wszystkich poprzednich tomów, toteż niekiedy się trochę gubiłam w akcji, ale poza tym super. Szkoda, że momentami opisy były aż nazbyt wprowadzające. Akcja prowadzona dobrze, to fakt, lecz niekiedy potrafiła znużyć, zwłaszcza w tych momentach, gdy tempo akcji zwalniało i upadało.  Nie było tego wiele, ale jednak. W dodatku styl i język powieści jest prosty, nieskomplikowany, acz przystępny - co niektórzy mogą uznać za minus, inni zaś za spory plus. To też po prawdzie zależy, jak kto to widzi i się do tego odniesie.

Według mnie jest to naprawdę ciekawa kontynuacja. Książka, którą każdy fanatyk powinien przeczytać – a książkoholik to już przymusowo. Jak już wspominałam, fabuła niczego sobie, a przede wszystkim istotne jest to, że powieść nie ujrzała światła dziennego, dlatego, że jeszcze przed publikacja została nieźle rozreklamowana, a wręcz przeciwnie – to dzięki czytelnikom zyskała rozgłos, wysoką pozycję w rankingu książek, jak i to, że ukazała się w wielu krajach stając się bestsellerem.  Szczerze to myślałam, że "Klątwa tygrysa" zatrzyma się na tomie trzecim i będzie trylogią, ale naprawdę nie żałuję, że ukazał się tom kolejny! Polecam każdemu, a z pewnością będzie miał, o czym opowiadać!

Za wspaniałą przygodę dziękuję Wydawnictwu Otwarte oraz Moondrive!

Z cyklu: Czas na reklamy!

Witajcie moi drodzy ;)

Wróciłam. Zmęczona, nawet bardzo… Bardziej psychicznie, niż fizycznie, ale co zrobić. Nauka potrafi dać w kość. No, ale cóż… Nie o tym dzisiaj. Miała być recenzja. I będzie oczywiście. Ale zanim ją wstawię, mam dla was pewną informację. Jaką? A o tym poniżej.

Dzisiaj nie o książkach, a o biżuterii i modzie. Tak wiem, może trochę nie pod tematykę bloga to podchodzi, ale postanowiłam się trochę rozwinąć i opiniować nie tylko książki, ale i inne rzeczy. Prawdopodobnie założę w tym wypadku osobnego bloga, ale zanim to zrobię, postanowiłam Wam trochę popsioczyć tutaj ;)

Na dzisiejszy rzut chciałam Wam przedstawić świetny sklep internetowy (zagraniczny, to fakt). Efoxcity to coś dla każdej kobiety, która poszukuje zarówno stroi wieczorowych (na które jest aktualnie rabat nawet do 80%!), ślubnej, czy biżuterii. Znajdzie się też tutaj rzeczy noszone na co dzień – bluzki damskie, oraz spodnie, szorty, a nawet legginsy. Jak dla mnie idealne miejsce nie tylko do poszperania ale i zakupów za rozsądną cenę, nie uważacie?

Mi osobiście najbardziej w oko wpadła biżuteria (zwłaszcza bransoletki!!), oraz suknie wieczorowe. Wydając się nie tyle eleganckie, co po prostu piękne. Gdybym miała możliwość to sama bym się w taką zaopatrzyła i ruszyła na bal ;) Zupełnie, jak Kopciuszek w XXI wieku ;) Liczę, że przynajmniej niektórzy mają podobne odczucia do moich ;) Póki co serdecznie zapraszam do zaglądania, a możliwe, że każdy znajdzie coś dla siebie ;D

Mam nadzieję, że za bardzo Was nie zanudziłam na śmierć moimi wywodami, a wręcz przeciwnie ;)

Jak mówiłam wcześniej, posta zamieszczam tutaj, a gdy tyko założę stronę i ją dopracuję, to od razu się pochwalę ;) A póki co zapraszam wszystkich do zajrzenia na eFoxCity ;)

Recenzja: "Złota lilia" Richelle Mead



Tytuł: Złota Lilia
Autor: Richelle Mead
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Wydanie: 2013-02-13
ISBN: 978-83-10-12291-9
Objętość: 432
Cena: 36,90 zł

Moja ocena: 5/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa

Przygodę z powieściami pani Mead zaczęłam już dawno, gdy w moje łaski wkradła się seria „Akademii wampirów”. Nic, więc dziwnego, że przy byle okazji mam ochotę wracać do jej książek i bohaterów. Dlatego też, gdy tylko usłyszałam, że szykuje się ich wielki powrót w nowym cyklu „Kroniki krwi” z miejsca nastawiłam się na niesamowitą przygodę z nimi. Nastawiłam się i przeliczyłam. Dzięki nowej serii już wiem, co oznacza stwierdzenie „odgrzewany kotlet”. Przykro mi to mówić, ale tak, jak w pierwszym tomie jakoś jeszcze zniosłam upadek autorki, licząc, że całość nabierze tempa tak przy tomie drugim po prostu nie dałam rady na optymizm.

Naprawdę uwielbiam czytać o przygodach Dymitra, Rose, Lissy i chociaż tutaj są oni bohaterami drugoplanowymi, to myślałam, że dziać się będzie o wiele, wiele więcej. Oczywiście nie twierdzę, ze nie ma tutaj fabuły, co to, to nie. Akcja jest. Ciekawa, to fakt, ale nie jest to cos, co bym z miejsca poleciła każdemu. W „Złotej lilii” główna rolę odgrywają alchemicy, a raczej jeden – Sydney. Osobiście do końca nie wiem, czy autorka bardziej chciała się skupić na jej mniej lub bardziej udanych romansach, czy na owych „wojownikach światła”, a może na eksperymentach z magią… Za dużo wątków, za mało działania. Gdyby, chociaż jeden z nich został wyeliminowany w zamian za rozwinięcie innego, to już by była zupełnie inna bajka. Na korzyść powieści oczywiście.

To samo się tyczy bohaterów. Z jednej strony Jest Dymitr, Sonia, czy chociażby Adrian, których wręcz uwielbiam i mogę wychwalać ponad niebiosa (zwłaszcza Adriana!). Wydają mi się oryginalni, niebanalni i realistyczni, co jest ważne. Z drugiej strony jest sama Sydney i jej problemy miłosne, jak i służbowe. Co do tych pierwszych, to chwilami miałam ochotę ją pacnąć za to, że nie widzi tak oczywistych sygnałów. Nie wiedziałam, czy jest taka… niedomyślna, czy tylko taką udaje. Zwłaszcza, że chyba nie znam osoby, która by zachowywała się tak po omacku, jak ona, – dlatego tez było to trochę na przymus i sztucznie wykonane.

Jeśli chodzi o styl i język powieści, to nie zmienił się od poprzedniego tomu, ani o jotę. Książka po prawdzie sporo nadrabia okładka, ale wiadomo wygląd i doznania wizualne nie liczą się tutaj tak, jak treść. Treść, która raz nabierała tempa i już miało się wrażenie, że zaczyna się dziać coś poważnego, gdy nagle wszystko upada i czytelnik zostaje z niczym innym jak zażenowaniem, zniesmaczeniem i coraz to większym zniechęceniem do czytania kolejnych rozdziałów.

Czy żałuję, że ją przeczytałam? I tak i nie. Żałuję tego, że wiem, iż autorkę stać na dużo więcej, zwłaszcza po tym, co pokazała w „Akademii…” Jedyne, czego nie żałuję to faktu, że mogłam ponownie spędzić czas na czytaniu o przygodach moich ulubionych bohaterów. Książka ogólnie dobra, czyta się w miarę łatwo, chociaż na początku jest strasznie nużąca. Jak dla mnie akcja zaczyna się rozkręcać dopiero po przeczytaniu 3/4 całej książki, a szkoda. Gdybym miała ją przyrównać do "Kronik krwi" to wypadają prawie tak samo, jednak w porównaniu do "Akademii..." to trochę blado.

Osobiście ciężko jest mi ją ocenić w skali punktowej. Książka ma i wady i zalety, a sama do końca nie wiem, co góruje, dlatego też daję ocenę zrównoważoną. Zobaczymy, co przyjdzie nam przeżyć w kolejnym tomie pt. „Magia indygo”, bo jestem pewna, że teraz już sobie nie odpuszczę, by przeczytać tę serię do samego końca niezależnie od treści i tego, co przygotuje dla nas autorka.

Za kolejną przygodę z alchemikami i ukochanymi bohaterami "Akademii wampirów" dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia

Z cyklu: Stosik na maj

Hej! Jak Wam minął weekend majowy? Bo mi mój osobiście bardzo odpowiadał ;) Impreza z przyjaciółmi, ognisko, wyprawa do ZOO z dzieciakami, a poza tym masa, masa wrażeń - nie tylko książkowych ;) W dodatku przeczytałam kilka książek z czego jestem chyba najbardziej dumna - pochłaniać średnio jedną na dzień - góra dwa dni to tak, jakbym wróciła do formy =) No ale, ja tu gadu, gadu, a tu stosik czeka!

Od góry:

1) "Dziecko księżyca" - J.R.Rain -> egzemplarz od wydawnictwa G+J. Ta seria chyba została jedna z moich ulubionych, naprawdę! Recenzja na dniach.

2) "Cień anioła" - Iwona Czarkowska -> nagroda wygrana w konkursie u Isztar ;) Jeszcze raz bardzo dziękuję kochana :D Czy już wspominałam, jak bardzo się cieszę? Tak? A co tam - to jeszcze raz :D Radości nie ma końca =P

3) "Powrót bogini cz.1" i "Powrót bogini cz.2 -> egzemplarze recenzenckie od Wydawnictwa Mira Harlequin. Tak po prawdzie spodziewałam się tylko pierwszego tomu, dlatego też mialam mile zaskoczenie przy otwieraniu paczki =]

4) "Klątwa tygrysa", "Klątwa tygrysa. Wyprawa" i "Klątwa tygrysa. Przeznaczenie" - Coleen Houck -> egzemplarze od Wydawnictwa Otwartego ;) Na dniach jeszcze dojdzie tom drugi do kompletu, ale pojawi się on dopiero w kolejnym stosiku. A książki nieziemskie! Recenzja zapewne w przyszłym tygodniu, bo niestety w tym nie dam rady się wyrobić. W dodatku przyznaję, ze pierwszy tom mi się dubluje, ponieważ dostałam go tez na urodziny, więc zapewne wyląduje on w nadchodzącym konkursie ;)

5) "Legenda. Rebeliant" i "Legenda. Wybraniec" - Marie Lu -> egzemplarze od Zielonej Sowy dzięki uprzejmości pani Agnieszki ;) Jestem w trakcie czytania - jakie wrażenia? Dowiecie się niedługo :D

6) "Przezroczysta fabryka dusz" - Gordon Dahlquist -> egzemplarz do recenzji od Portalu Kostnica. Szczerze powiedziawszy - liczyłam zgoła na coś innego ;( Recenzja się pisze, więc zapewne do jutra się ukaże.

7) "Niepełnosprawność" - Colin Barnes & Geof Mercer -> połów w mojej bibliotece uniwersyteckiej. Poniekąd do mojej pracy dyplomowej, a poniekąd tak mnie wciągnęła, że chyba bardziej wzięłam ja pod wpływem chwili dla siebie samej ;)

8) "Pozaświatowcy. Zarzewie buntu." - Brandon Mull -> tym razem egzemplarz w wydaniu oryginalnym, a nie recenzenckim od Wydawnictwa MAG ;) Bardzo dziękuję za wspaniałą niespodziankę :D

Jak widać, większość książek to egzemplarze recenzenckie, a nie moje własne nabytki. Dlaczego? Dlatego, że miałam silne postanowienie wystopować z kupowaniem książek. I stwierdzam, że się udało ;) Dzięki temu nazbierałam sporo pieniędzy, które zapewne w większości odłożę na wakacje, a za małą (no może nie znowu taką małą :P) część kupię sobie jedną czy dwie książki ;) Ale wiecie co? Jestem z siebie dumna, że przez taki długi czas oparłam się pokusie książkowych wyprzedaży :D A co do kolejnego stosiku, to pewnie zobaczycie mnóstwo książek z wymiany, która czeka mnie już w przyszłą sobotę =) Już się doczekać nie mogę!

Recenzja: "Piekło kobiet" Tadeusz Boy-Żeleński


Tytuł: Piekło kobiet
Autor: Tadeusz Boy-Żeleński
Wydawnictwo: Jirafa Roya
Wydanie: 2013-02-18
ISBN: 978-83-62948-99-4
Objętość:144
Cena: 19,90 zł

Moja ocena: 9/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Uczynić biedną dziewczynę matką, pozbawić ją pracy, dlatego, bo się spodziewa macierzyństwa, kopnąć ją z pogardą, zrzucić na nią cały ciężar błędu i jego skutków, i zagrozić jej latami więzienia, jeżeli, oszalała rozpaczą, chce się od tego zbyt ciężkiego na jej siły brzemienia uwolnić — oto filozofia praw, które, aż nadto znać, były przez mężczyzn pisane!

 „Piekło kobiet” nie należy gatunkowo do powieści, a felietonów, z którymi do tej pory nie miałam zbyt wielkiej styczności. Dlatego też do tej pozycji podchodziłam z niezwykłą ciekawością, ale i niestety z nie do końca pozytywnym nastawieniem. Z początku myślałam, że książka po prostu okaże się nudna i ciężko będzie mi przebrnąć przez te 140 stron. W dodatku sama okładka nie napawała mnie radością. Na pierwszy rzut oka wydawała się po prostu zwyczajna. Nijaka, mogłabym rzecz. Tak samo teraz, po skończeniu „Piekła kobiet” uważam, że jest tutaj nie na miejscu. Jakoś nie pasuje mi zarówno do tytułu, jak i do samej treści, ale cóż…

Przyznaję się, że szczerze nie lubię czytać o dwudziestoleciu międzywojennym, stąd też mój upór przy zabieraniu się do „Piekła kobiet”. Gdy jednak zobaczyłam dużą czcionkę, pomyślałam, że przebrnę przez nią w miarę sprawnie. Przebrnęłam. W lekko ponad dwie godziny. Wciągnięta bez reszty. Z masą spostrzeżeń i myśli. Nigdy nie przypuszczałam, że krótki felieton wywrze na mnie większe wrażenie, niż jakikolwiek bestseller.

Książka nie porusza tematów łatwych. W końcu sama aborcja, dla niektórych wciąż pozostaje tematem tabu. Zwłaszcza, że problem ten wciąż jest na porządku dziennym. Wydawałoby się, że ludzie nie chcą o tym mówić. A mimo to Tadeusz Boy-Żeleński w sposób jasny, klarowny, a przede wszystkim dobitny ukazuje swoje zdanie na ten temat. Dzięki swojemu felietonowi nie tylko chwyta czytelnika za serce, ale przede wszystkim daje mu sporo do myślenia. Przywołując masę przykładów, pokazuje, jak istotne jest stworzenie zarówno dobrze sformułowanego prawa karnego, jak i sposób myślenia ludzi na tematy świadomego macierzyństwa, przerywania ciąży, czy chociażby godnego życia.

Styl autora może jest nadzwyczaj dobitny, a chwilami okrutny, ale idealny pod felieton. Zaczynając przygodę z „Piekłem kobiet” należy pamiętać, że to nie powieść i większość schematów tam przyjętych, tutaj po prostu nie ma miejsca. W dodatku wszystko tutaj jest realne i ma swoje odwzorowanie w rzeczywistości. Dość brutalne, chwilami powiedziałabym nawet, ze bardzo, ale jednak. Dlatego też nie jest to książka dla każdego. Nie poleciłabym jej osobom o słabej psychice i dość wybujałej wyobraźni. To prawda, że gra na emocjach jest tutaj aż nazbyt dobitna. Czytając ją nie sposób nie odczuwać tego wszystkiego, a przede wszystkim być obiektywnym w stosunku do poruszanego problemu.

Całość została przedstawiona bardzo rzetelnie. Dopracowana w najmniejszym calu. Aż dech zapiera ogrom tematu, z jakim się zmierzył autor. Osobiście nie mogę pojąć, w jaki sposób udało mu się w zaledwie kilkuset stronach omówić w sposób tak przejmujący temat, który dotykał ludzi od zawsze i dotyka wciąż. Pozycje tego typu ze spokojem można użyć do chociażby różnego rodzaju prac dyplomowych, w których omawiany jest temat aborcji na przestrzeni lat. W dodatku po takiej lekturze na pewno na myśl nasunie się sporo spostrzeżeń, nad którymi można dyskutować godzinami.

Podsumowując, już dawno nie miałam w ręce książki, która byłaby tak rzeczywista, a tym samym tak nasycona emocjami, jak „Piekło kobiet”. Od teraz jestem pewna, że felietony staną się jednym z moich ulubionych gatunków czytelniczych. Polecam każdemu, kto jest ciekawy, jakie głębokie przesłanie skrywa ta cieniutka pozycja, a naprawdę nie pożałuje swojej decyzji.


Recenzja: "Na zawsze" Alyson Noël


Tytuł: Na zawsze
Autor: Alyson Noël
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Wydanie: 2012-05-04
ISBN: 978-83-245-9130-5
Objętość: 272
Cena: 29,90 zł

Moja ocena: 3/10 pkt.
Szufladka: Słaba.

Miłość nigdy nie umiera...

Cykl „Nieśmiertelni” to historia Ever i Daniela, którzy zmagają się ze swoją miłością, nieśmiertelnością, ale i złem, które ich otacza. Już poprzednie części pokazały, jak sporo zamieszania autorka wprowadziła do ich życia. Teraz w dodatku, by na zawsze być razem, muszą wrócić do samego początku i podważyć wszystko, w co wierzą.

Jak na paranormali romance przystało, tak i tutaj wątek miłosny góruje nad resztą, chociaż nie znaczy to, że nie ma akcji, co to, to nie. Akcja jest, chociaż zdecydowanie słabsza niż w poprzednich tomach. Gdy zaczynałam swoją przygodę z Ever i Danielem, wręcz pochłaniałam kolejne strony ich historii. Niestety z każdym kolejnym tomem, moje uwielbienie do nich słabło, tak jak podupadał styl autorki. Miałam dziwne wrażenie, że cały ten cykl jest ciągnięty na siłę, a niepisany z głębi serca. Wszystko dawało złudzenie, że jest to tworzone pod publiczkę, a nie po to, by stworzyć niezapomnianą historię miłosną z paranormalem w tle. W dodatku wiele rzeczy dało się podciągnąć pod inne książki z gatunku paranormali, bądź też fantasy. A szkoda. Wielka szkoda. Naprawdę liczyłam na coś więcej. Zwłaszcza w części finalnej. Po prawdzie nie ma tutaj długiego, nudnego wstępu (jak chociażby w książkach pani Rowling, czy serii „Naznaczonej”), ale mimo to nie jest to coś, co by zachwyciło mnie w stopniu chociażby wystarczającym. Fabuła może i jest, dla niektórych nawet mogłaby się wydawać ciekawa, a przede wszystkim zgodna, co do gatunku powieści, jednak jej poziom jest… powiedziałabym w stopniu dopuszczalnym, jeśli chodzi o moja opinię. To samo się tyczy samego finału. Nie zaskakuje. Nie trzyma w niepewności. Nie chwyta za serce. Jest po prostu zwyczajny. I przewidywalny.

Tak samo w przypadku głównych bohaterów. Z początku lubiłam się zaczytywać w przygodach Ever, a Damiena wręcz sobie ukochałam.  Teraz niestety wydają się mi mdli i nużący. Chwilami wręcz za bardzo sztuczni i przesłodzeni. Może i nadnaturalni, ale też nienaturalni. Pozostali bohaterowie też jakoś nie napawali mnie wielkimi odczuciami, czy chociażby w jakikolwiek sposób zaintrygowali.

Jedyne, co wywarło na mnie pozytywne wrażenie, to chyba tylko i wyłącznie okładka. W dodatku idealnie trafia w treść i rozgrywająca się w niej fabułę. Urzekła mnie już od samego początku i naprawdę żałuję, że całość nie jest, chociaż w połowie tak ciekawa, jak ona. Wiadomo jednak, że nie ocenia się książki po okładce, nad czym straszliwie w tym momencie ubolewam.

Cały cykl może i zaczynał się ciekawie, jednak z tomu na tom było tylko gorzej. „Na zawsze” jest chyba pierwszym z finalnych tomów, które mnie w tak wielkim stopniu zawiodły. Przyznaję, że miałam, co do tej serii duże pokłady zarówno cierpliwości, jak i wiary, która niestety podupadła wraz z kolejnymi stronami przygód Ever i Damiena. Książka wydaje się pusta pomimo prawie 300 stron tekstu. Poniekąd odrobinę żałuję, że kontynuowałam tę serię, a nie skończyłam na np. tomie trzecim, jednak gdybym mogła, to sama na pewno napisałabym do tego zupełnie inne zakończenie. A jeśli nie nawet zakończenie, to z pewnością trochę zmieniła bieg wydarzeń i co poniektóre przygody naszych nieśmiertelnych przyjaciół.

Ogólnie rzecz biorąc to się cieszę, że autorka postanowiła nie ciągnąć tego w nieskończoność. Dlatego też uznaję to za najlepsze zakończenie serii, która miała zarówno wzloty, jak i upadki, a mimo to podbiła serca wielu.

Za książkę dziękuję Portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Dolnośląskiemu!

Recenzja: "Złudzenie" Aprilynne Pike


Tytuł: Złudzenie
Autor: Aprilynne Pike
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Wydanie: 2011-06-29
ISBN: 978-83-245-9031-5
Objętość: 336
Cena: 21,49 zł

Moja ocena: 8/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

„Ale miłość musi być jednocześnie pozbawiona egoizmu i egoistyczna. Nie możesz kochać kogoś, bo czujesz, że powinnaś. Sama chęć kochania nie wystarczy.”

Wróżki. Któż w nie, nie wierzył? Chyba każdy z nas miał taki okres w dzieciństwie, gdy niektóre rzeczy tłumaczono nam, lub sami sobie tłumaczyliśmy, jako robotę wróżek. Poza tym w dzisiejszych bajkach dla dzieci, wszędzie ich pełno. Wystarczy spojrzeć na „Witch”, „Winx”, czy chociażby „Przygody Dzwoneczka”. A to i tak tylko kilka, o których słyszałam, czy też sama oglądałam z moim kochanym brzdącem. Jakimże szokiem była dla mnie wiadomość, że wydawana została seria (młodzieżowa!) o tych małych stworkach. I co dziwniejsze – one wcale nie są takie znowu małe…

„Złudzenie” to już trzeci tom przygód Laurel – dziewczyny-wróżki, która postanawia jednak porzucić świat rodem z baśni i legend. Pomimo rozwodzenia się autorki na temat życia uczuciowego bohaterki, dowiadujemy się też, że magicznej krainie Avalon grozi większe niż kiedykolwiek niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo, które nadaje akcji tempa i pozostawia za sobą niepewność o dalsze losy bohaterów.

Przyznaję, że do tej serii podchodziłam dość sceptycznie i ze sporymi oporami. Niepotrzebnie. Jak na powieść młodzieżowa, to ta niezwykle zgrabnie i szybko mnie wciągnęła i już po kilkunastu stronach zaczęłam ją czytać niemalże jednym tchem. Przygody Laurel, jak i jej zmagania się ze swoim życiem uczuciowym, mnie nie irytowały, a wręcz przeciwnie. Może tylko chwilami miałam dość samej bohaterki ze względu na jej charakter i zachowanie w niektórych sytuacjach, ale ogólnie pozycja ciekawa. Idealna dla nastolatków, to na pewno. Dla starszych odbiorców może się nie wydawać już tak odpowiednia, ale mimo wszystko uważam, że znajdą się osoby, którym przypadnie do gustu. W dodatku w „Złudzeniu” znalazłam wiele interesujących (chwilami wręcz dobitnych) cytatów, które sobie uwielbiłam. Zwłaszcza te dotyczące życia i miłości. I nie, nie są mdłe, ani nie należą do dziecięcych porównań, jak co poniektórzy mogą sobie pomyśleć. Tak samo, jeśli chodzi o samą powieść. W serii pani Pike mamy możliwość poznania wróżek od zupełnie innej strony. Tutaj to nieprzesłodzone dziecięce stworki, ale postacie, które bez problemu znajdą swoje odwzorowanie w świecie rzeczywistym. To samo się tyczy ich przygód – nie zawsze wszystko jest kolorowe i piękne – a że się dzieje sporo, to wiem na pewno.

Nie przypadł mi do gustu jednak styl samej autorki. Jest aż nazbyt prosty i powierzchowny. Niekiedy nawet za bardzo dobitny. A szkoda, bo przy małych poprawkach, mogło wyjść z tego coś naprawdę niesamowitego. Mimo to uważam, że jak na kontynuację, to pani Pike naprawdę trzyma wysoki poziom, jeśli chodzi o treść.

Kolejnym minusem jest niestety okładka. Może to właśnie ona daje złudne wrażenie, że książka jest bardziej przystosowana pod względem tematycznym do młodszego grona odbiorców, a szkoda. Poza tym nie odpowiada mi sama kolorystyka, która aż bije po oczach. Nie wiem, może to, dlatego, że przyzwyczaiłam się do książek utrzymanych w ciemniejszych tonacjach, – kto wie.

„Złudzenie” autorstwa Aprilynne Pike, to naprawdę pozycja idealna na wytchnienie po ciężkim dniu, jak i po zmaganiach z ciężkimi i treściwymi tomiszczami. Czyta się szybko i z przyjemnością. Lekka, niezobowiązująca lektura. Idealna głównie dla rzeszy wygłodniałych czytelniczych nastolatków, ale i dla co poniektórych starszych odbiorców. Osobiście spędziłam z nią przemiłe chwile i na pewno wrócę do niej nie raz. Zwłaszcza, gdy będę już zmęczona tymi wszystkimi wampirami, aniołami i Bóg jeden wie, czym jeszcze…

Za odrobinę magii wróżek w tych szarych dniach dziękuję Portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Dolnośląskiemu!

Recenzja: "Wiarołomca. Sekrety nieśmiertelnego Nicolasa Flamela" Michael Scott


Tytuł: Wiarołomca. Sekrety nieśmiertelnego Nicolasa Flamela
Autor: Michael Scott
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Wydanie: 2012-10-10
ISBN: 978-83-10-11878-3
Objętość: 336
Cena: 49,90 zł

Moja ocena: 9/10 pkt.
Szufladka: Wspaniała!

Czymże jest nieśmiertelność? Życiem po wsze czasy? Niekoniecznie… Więc czym?

Z postacią samego Flamela, a raczej wzmianek na jego temat, po raz pierwszy spotkałam się przy czytaniu przygód „Harry’ego Pottera”. Jego postać zaciekawiła mnie na tyle, że postanowiłam przyjrzeć się bliżej jemu samemu. Dlatego też, na swoja kolejną lekturę wybrałam „Wiarołomcę”. Przyznaję, że odrobinę żałuję, iż nie miałam do tej pory poznać całej serii, jednak sporo ciekawych spostrzeżeń nasunął mi piąty z kolei tom o przygodach pana Flamela.

Już od samego początku ta pozycja mnie nie tyle ciekawiła, co intrygowała. Gdy już zaczęłam się w nią zagłębiać, doznałam niemałego olśnienia, a zarazem chęci do kontynuowania mojego starego opowiadania, które tematyką w zasadzie podpada pod treść książki. Zanim jednak wzięłam to sobie do serca, postanowiłam skończyć powieść i wystawić jej jak najszybciej opinię. A zatem zacznijmy od początku…

Na pierwszy rzut oka widać okładkę, która jest aż nazbyt nasycona, (chociaż tutaj prędzej przydałoby się stwierdzenie „przesycona”) szczegółami i barwami. Mimo wszystko twarda oprawa dodaje jej charakteru, a sama stylizacja okładki wydaje się bardzo dogłębna i zarazem tajemnicza. Poza tym, jeśli już przy grafice się zatrzymałam, to chciałam powiedzieć, że samo zdobnictwo poszczególnych stron działa na swój plus. Dzięki temu widać, że nad książką naprawdę się napracowano i uwzględniono spory wkład każdego – nie tylko samego autora, ale i grafików. Według mnie zdobnictwo i grafika jest praktycznie bez zarzutu (mimo nadmiaru wrażeń wzrokowych przy samej okładce).

Jeśli zaś chodzi o tekst, to bez bicia muszę się przyznać, że wciągnął mnie bez reszty. Samą książkę połknęłam niemalże w dwa wieczory, co jak dla mnie jest nie lada wyczynem, przy ostatnim zastoju czytelniczym. Fabuła jest konkretna, autor nie bawi się w jakieś niepotrzebne wątki i ceregiele. Zwięźle i na temat. Akcja sama się toczy i widać, że nie jest wymuszona. Jak dla mnie bomba i jeśli poprzednie tomy są pisane chociażby z tym samym zaangażowaniem, to jak nic, owa seria stanie się jedną z moich ulubionych. Dodatkowym plusem jest zamieszczenie w pozycji, fragmentu jej kontynuacji, dzięki czemu z jeszcze większą niecierpliwością wyczekuję dalszych przygód bohaterów.

Autor swoim stylem wprost podbił moje serce. Im dalej się zagłębiałam w treść, tym bardziej wrażliwa stawałam się na jakiekolwiek zmiany. Gra na emocjach jest tutaj wręcz namacalna. Już dawno nie czytałam powieści, która dałaby mi możliwość wczuć się w nią do tego stopnia, co „Wiarołomca”.

Również bohaterowie nie są nudni, czy też przesadzeni, jak to niekiedy bywa. Wiadomo – nikt nie lubi czytać o „przesyconych idealnymi cechami postaciach”. Tutaj jakoś tego nie odczułam. Każdy z osobna dawał niemałe wrażenie o swojej nie tyle odmienności, co indywidualności, co było aż nazbyt realne. Chwilami nawet potrafiłam przenieść ich do świata realnego, szukając pośród znajomych ich odpowiedników, a to naprawdę rzadko mi się zdarza.

Jest mi tylko przykro, że całość zakończyła się w taki, a nie inny sposób. Oczywiście rozumiem, że owo zakończenie miało na celu wzbudzić ciekawość w czytelniku, jednak nie lubię takiego bezsensownego czekania na kontynuację – zwłaszcza, że zostawiając coś w powiedzmy, że niemalże „środku akcji”, nie należy do pochwalanych zabiegów. Zwłaszcza, jeśli ktoś przez dłuższy czas z różnych względów nie będzie mógł sięgnąć po kontynuację…

Ogólnie rzecz biorąc książka ciekawa. Nawet bardzo. Potrafi zainteresować, wciągnąć w wir wydarzeń, a poza tym wczuć się w treść. Pomimo małych kruczków, jakie znalazłam, to jak najbardziej mogę polecić każdemu, kto ma ochotę na małą przygodę, z bohaterami powieści pana Scotta.

Za niesamowitą przygodę z "Wiarołomcą" dziękuję Portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Nasza Księgarnia!

Miasto Recenzji © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka