Z cyklu: Czas na zabawę - 55!

Jako, że nie miałam wyjścia przez nominację i narzekania Himitsu, dlatego tez biorę udział w kolejnej zabawie bloggerów - tym razem padło na 55!

Dziesięć książek, które najbardziej mi się podobały:
1. Rozkosze nocy - Sherrilyn Kenyon
2. Pierwszy grób po prawej - Darynda Jones
3. Dary Anioła - Cassandra Clare
4. Igrzyska Śmierci - Suzanne Collins
5. Akademia Wampirów - Richelle Mead
6. Seria Wampir do wynajęcia - J.R. Rain
7. Cykl Zew Nocy - Keri Arthur
8. Legenda - Marie Lu
9. Saga Kusziela - Jacqueline Carey
10. Przez burze ognia - Veronica Rossi

Dziewięć książek, które mi się nie podobały:
1. Zaklinacz burz - Maja Lidia Kossakowska
2. Cena krwi - Tanya Huff
3. Przezroczysta fabryka dusz - Gordon Dahlquist
4. Seria Kwiaty na poddaszu - Virginia Cleo Andrews
5. Wielka orgia dziwolągów z róznych planet - Marek Jeznach
6. Nekromeron - Wiktoria i Oleg Ugrimowie
7. Narrenturm = Andrzej Saprkowski
8. Wizerunek zla - Graham Masterton
9. Pocałunki wampira. Początek - Ellen Schreiber

Osiem blogów, które najczęściej odwiedzam:
1. http://nocne-szepty.blogspot.com/
2. http://mybooksbytirindeth.blogspot.com/
3. http://magicznyswiatksiazki.pl/
4. http://zakladkadoprzyszlosci.blogspot.com/
5. http://mirror-of--soul.blogspot.com/
6. http://ksiazki-wedlug-agniechy.blogspot.com/
7. http://zaczarowane-szablony.blogspot.com/
8. http://isztarbooks.blogspot.com/

Siedem książek, które chcę przeczytać:
1. Drugi grób po lewej - Darynda Jones
2. Pragnienie wyzwolone - Larissa Ione
3. Podwieczność - Brodi Ashton
4. Cienie na księżycu - Zoew Marriott
5. Dziedzictwo - C.J. Daugherty
6. Trylogia Dotyk Crossa - Sylvia June Day
7. Przez bezmiar nocy - Veronica Rossi

Sześć powodów, by sięgnąć po książkę:
1. Bo odpręża
2. Bo pozwala zapomnieć o trudach dnia codziennego
3. Bo to pożytecznie spędzony czas
4. Bo kształci
5. Bo uzależnia - ale pozytywnie!
6. Bo niekiedy pomaga rozwikłać trudne sytuacje w codziennym życiu

Pięć powodów, by nie sięgnąć po książkę:
1. Bo nie można skończyć
2. Bo chce się jeszcze i jeszcze
3. Bo mozna stać się maniakiem książkowym
4. Bo można doprowadzić do frustracji i samego siebie i panią bibliotekarkę
5. Bo nie starczy życia, by wszystko przeczytać

Cztery miejsca, gdzie najlepiej się czyta:
1. Łóżko
2. Miejska komunikacja
3. Świeże powietrze
4. Wykład na uczelni

Trzech autorów, na których książki czekasz zawsze za długo:
1. Darynda Jones
2. Keri Arthur
3. Sherrilyn Kenyon

Dwie dobre ekranizacje:
1. Harry Potter
2. Wywiad z wampirem

Więcej grzechów nie pamiętam, toteż uciekam spać - recenzję dodam już rano, gdyż padam na twarz. Buziaki! ;*

Z cyklu: Czas na zabawę - Liebster Blog Award.

„Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który cię nominował.”

Za wszystkie nominacje oczywiście dziękuję, tym bardziej w szczególności Pauline Veronique, Patrycji żurek i Weroniki Z. Mimo, że przez tyle lat w zabawie brałam udział wielokrotnie, to i tak postanowiłam odpowiedzieć na Wasze pytania.

Pytania od Pauline Veronique:

Co skłoniło Cię do założenia bloga?
Chociażby to, że jestem straszna gaduła, a książki to moja pasja - dodając jedno do drugiego, od razu widać, że założyłam go dlatego, żeby dzielić się z innymi swoją pasją, zwłaszcza, że niekiedy moi znajomi mają mnie już dość i odciągają, jak najdalej od wszelakich księgarni.

W świecie jakiej książki chciałbyś żyć?
Chyba... Każdej. Poniekąd jest wiele powieści, które uwielbiam, ale bądź, co bądź najbardziej odnalazłabym się w fabułach takich powieści, jak ""Pierwszy grób po prawej", "Wywiad z wampirem" lub "Dary Anioła" - ostatecznie jeszcze "Akademia wampirów"...

Dokończ zdanie: najbardziej w ludziach nie lubię...
...tego, że z początku udają wielkich przyjaciół, tylko po to, by wbić potem człowiekowi nóż w serce, byleby tylko pokazać, że jest się lepszym od innych.

Co najbardziej lubisz w blogowaniu?
To, że znalazłam masę znajomych z którymi mogę zawsze pogadać, oraz to, że wciąż odnajduję nowe pozycje w kategorii "Must have".

Jaka książka odmieniła Twoje życie?
Bądź, co bądź "Harry Potter" i tylko dlatego, że dzięki niemu wkręciłam się w świat czytelniczy. Niegdyś nienawidziłam książek i wręcz mnie do nich zmuszano, ale po przeczytaniu tej serii wszystko się zmieniło. Czytałam ją tyle razy, że koniec końców rodzice zamykali mi książki pod kluczem, toteż zaczęłam wynajdywać coraz to nowe pozycje do czytania.

Czy chciałbyś cofnąć czas?
Może czasami, ale to chyba, jak każdy. Potem jednak dochodzę do wniosku, że nawet gdyby to było możliwe, to nie watro. Życie jest pełne niespodzianek, ale nie może być też ono usłane wyłącznie różami.

Jaką postacią z książki/ filmu chciałbyś być?
Żadną. Wolałabym być osobą ze swoim charakterem i zachowaniem, która to pojawia się w jakiejś książce.

Gdzie widzisz się za dziesięć lat?
We własnym domu z wielką biblioteczką ;)

Najbardziej zaskakująca książka?
"Rozkosze nocy" Sherrilyn Kenyon

Co zawsze sprawia, że się uśmiechasz?
Życie, przygody, przyjaciele i najbliżsi ;D No i oczywiście widok nowej książki na mojej półce!

Życiowe motto?
"Żyj chwilą, bo nigdy nie wiesz, kiedy twoje życie się skończy"

Pytania od Patrycji Żurek:

Jaka książka pozostawiła w Was najtrwalszy ślad? Tak, że nie umiecie o niej zapomnieć.
Każda, którą mam w swojej biblioteczce "The best of...".

Co takiego wspaniałego jest w czytaniu, że nie umiecie przestać?
To przyciąganie świata fantazji i to, że można się oderwać od trudów dnia codziennego.

Czy podczas czytania śmiejecie się, płaczecie, nienawidzicie? Jak to jest z emocjami podczas lektury?
Mam ich sto razy więcej, niż na co dzień! Jestem wtedy ponoć zmienna gorzej niż pogoda :D

Często miewacie tak, że po zakończeniu czytania czujecie się nieswojo? Tęsknicie, nie umiecie zacząć czytać czegoś nowego?
Bardzo często.

Jaka książka zmieniła Wasze życie?
"Harry Potter" - patrz wyżej.

Którą w postaci literackich chciałbyś/chciałabyś się wcielić i dlaczego?
Odpowiedź w pytaniach wyżej.

Jaki jest Wasz ulubiony gatunek literacki i dlaczego?
Paranormal mimo wszystko - i nie przez wampiry, a przez to, ze w takim gatunku autor może zaszaleć miksując inne gatunki ze sobą.

Z którym autorem chcielibyście się spotkać osobiście? Jakie pytania byście mu zadali?
Na tę chwilę nie mam sprecyzowanej odpowiedzi.

Jakie jest Wasze największe książkowe marzenie?
Mieć własny pokój przerobiony na gigantyczną biblioteczkę z bujanym fotelem i dużym parapetem przy oknie wyłożonym miękkimi poduchami, gdzie mogę czytać godzinami.

Macie ulubioną porę na czytanie czy czytania w każdym możliwym momencie?
Z reguły nie mam konkretnej pory - gdy mam ochotę to czytam.

O czym miałaby być Wasza wymarzona książka gdybyście chcieli ją napisać?
A to taka tajemnica ;)

Pytania od Weronika Z:

Twój ulubiony autor/autorka?
Sherrilyn Kenyon oraz Keri Arthur

Ile książek czytasz na miesiąc?
To zależy, ile mogę na nie poświęcić wolnego czasu.

Wolisz kupić książki, czy je wypożyczyć?
Jeśli wiem, że zbiera same pochwalne recenzje, lub posiadam poprzednie tomy, to wolę zaryzykować i kupić, jeśli powieść plasuje się na pozycji "średniej" to wypożyczam.

Jaki film Cię zachwycił w ostatnim czasie?
Nigdy wcześniej nie oglądałam "Projektu X" jednak po tych wakacjach stwierdzam, ze film jest anormalny, ale obłędny x)

Twoja ulubiona piosenka?
Nie mam ulubionej, gdyż co chwila odnajduję nowe, które słucham godzinami, porzucając poprzednie.

Co robisz w wolnym czasie?
Czytam, piszę recenzje, nadrabiam oglądanie seriali, gram na gitarze, tańczę, udzielam się w ZHP, spotykam ze znajomymi oraz chcąc, nie chcąc uczę ;/

Przedmiot, którego obawiasz się w tym roku?
Nie mam takiego, gdyż w tym roku obawiam się jedynie egzaminów wstępnych na studia magisterskie x)

Twoja ulubiona zakładka?
Mam trzy: zielona kanapowa, ręcznie wyrzeźbiona i jedna metalowa otrzymana w prezencie w trakcie tegorocznych wakacji nad morzem.

Blogi, które odwiedzasz najczęściej?
Z reguły staram się odwiedzać wszystkie, które mam na swojej liście na blogu, jednak rzadko kiedy pozostawiam po sobie ślad w postaci komentarza - mea culpa - jednak mam postanowienie, żeby w najbliższym czasie to zmienić!

Czego nie lubisz?
Oj, dużo rzeczy!

Kolor, który kojarzy Ci się z Książkami?
Mimo wszystko czarny, gdyż najwięcej okładek ostatnimi czasy wychodzi w postaci mrocznych, lub ciemnej kolorystyce.

Nominować dalej niestety nie będę, gdyż wszystkie znane mi blogi brały już udział w zabawie, a nie chcę się dublować.

Z cyklu: Czas na informacje.

Po pierwsze...

Wróciłam i co zastałam? Zero opublikowanych postów... Blogspot mnie nie lubi ;( W dodatku przez cały tydzień nie mogłam się na niego zalogować, żeby t zmienić - musicie mi wybaczyć - nie wiem, czy to ze względu, że miałam takie słabe połączenia z internetem na wakacjach czy coś innego w każdym razie jeszcze raz baaardzo przepraszam ;((( Dzisiaj od rana na próbuję wszystko nadrobić, zwłaszcza, że muszę zedytować posty, ale obiecuję, że nadrobię! W dodatku jedną notkę zedytuję też po to, zwłaszcza,, że widziałam, iż dostałam zaproszenia i nominacje do zabaw blogowych - za które już bardzo dziękuję i udział wezmę na pewno! Musicie mi tylko dać parę godzin, gdyż własnie nad tym usilnie pracuję - i jeszcze raz bardzo przepraszam ;(

Po drugie...

W dodatku chciałam podziękować wszystkim, którzy do mnie pisali i maile, i komentarze i wszelkie inne wiadomości dotyczace poparcia w konkursie na eBukę 2013 - naprawdę jestem wdzięczna wszystkim za głosy i poparcie - a przede wszystkim niezmiernie się cieszę, że moja strona się Wam podoba x) Przypominam, że wciąż możecie głosować! Głosy można składać za pomocą krótkiego maila z poparciem na adres: ebuka@duzeka.pl wpisując w temacie "Miasto Recenzji" !!!


Po trzecie...

Mogę z wielką przyjemnością poinformować wszystkich, iż dostałam nowe propozycje współpracy - od portalu DużeKa oraz Portalu Faworyta.com - ja się ciesze niezmiernie, a co z tego wyjdzie, to zobaczymy z czasem ;)

Po czwarte...

Zaczynam teraz już bardziej wydawniczo, aniżeli prywatnie - otóż "Lista marzeń", debiut literacki Lori Nelson Spielmann została wybrana do „Random House Reader’s Circle book”, najlepszych tytułów rekomendowanych przez to wiodące wydawnictwo klubom czytelniczym. Reader’s Circle ułatwia autorom kontakt z klubami (i tym samym z czytelnikami) już od 1997 roku. Książka spotkała się też z dużym zainteresowaniem w Polsce. Już po tygodniu sprzedaży wydawnictwo zdecydowało się na dodruk. Jak widać dobrej literatury kobiecej nigdy dość. Ode mnie mogę tylko dodać, że recenzję "Listy marzeń" możecie się spodziewać jeszcze w tym tygodniu!

Po piąte... 

Pierwszy inteligentny gatunek, jaki napotkał ludzkość, zaatakował bez ostrzeżenia. Bezlitosny. Nieubłagany. Niepowstrzymany. Nie mając nadziei na powstrzymanie inwazji, Ziemia chwyciła się ostatniej deski ratunku, wysyłając trzy statki kolonizacyjne – ziarna Ziemi – w różne rejony galaktyki. Rodzaj ludzki miał przetrwać... w takim czy innym miejscu. 150 lat później na planecie Darien mieści się tętniąca życiem kolonia ludzka, utrzymująca przyjazne relacje z tubylczą rozumną rasą – uczonymi Uvovo. Lecz na lesistym księżycu Dariena pogrzebane są tajemnice. Tajemnice datujące się z czasów apokaliptycznej bitwy, jaka rozegrała się między starożytnymi rasami u zarania cywilizacji galaktycznej. Choć koloniści jeszcze o tym nie wiedzą, Darien wkrótce stanie się zarzewiem międzygalaktycznej walki o władzę, której prawdziwe stawki są dla nich niepojęte. A jakich wyborów dokonają Uvovo, gdy na jaw wyjdzie ich prawdziwa natura, zaś niebo pociemnieje od statków wroga? Ziarna Ziemi to pierwsza wydana w Polsce powieść Michaela Cobleya. Ziarna Ziemi ukazują się 30 sierpnia nakładem wydawnictwa Mag.


Po szóste...

Nie wiem, kto wymyślił wysokie obcasy, ale wszystkie kobiety wiele tej osobie zawdzięczają.
M.M.

Wychodzę z domu tylko wtedy, kiedy jestem odpowiednio ubrana.
J.K.O.

Dla Jackie, dla Marilyn, dla Ciebie styl jest najważniejszy!
Dwie kobiety, które stały się ikonami.
Gdy myślisz Jackie Kennedy, mówisz: styl, elegancja, klasa.
Gdy myślisz Marilyn Monroe, mówisz: seksapil, kobiecość, nieodparty urok.

11 września nakładem Wydawnictwa Otwartego ukaże się książka „Jackie czy Marilyn? Ponadczasowe lekcje stylu” Pameli Keogh. To praktyczny i zabawny przewodnik dla kobiet – pokazuje, że można być jak Jackie lub jak Marilyn niezależnie od sytuacji, ale przede wszystkim inspiruje do poszukiwania swojego stylu.

Póki co, to tyle... Zabieram się za poprawianie, edytowanie i pisanie postów, które liczę, że wstawię jeszcze dziś - a przynajmniej kilka z nich :D Buziaki!

Z cyklu: Czas na informacje - konkurs eBuka 2013

Dzisiaj bez recenzji, za to z informacją ;)

Jak zapewne wielu z Was się orientuje, jak co roku, tak i teraz organizowany jest konkurs literacki dla bloggerów - eBuka 2013 pod patronatem portalu DużeKa (więcej na temat konkursu znajdziecie >>tutaj<<). Dlatego też z radością mogę powiedzieć, że w tegorocznej edycji mój blog również bierze udział, z czego się niesamowicie cieszę.

W związku z tym wszystkich chętnych / zainteresowanych serdecznie zapraszam do oddawania głosów na moją ukochaną perełkę, bez której się już obejść nie potrafię. Zwłaszcza wliczając w to fakt, że bądź, co bądź spędziłam nad nim setki (jak nie tysiące) godzin. Będę naprawdę bardzo wdzięczna, gdyż jest to wielkie wyróżnienie - wliczając to fakt, jak bardzo przez te lata się rozwinęłam w prowadzeniu bloga (no i oczywiście w samym pisaniu recenzji również). Przyznaję, że już samo to jest dla mnie sporą nagrodą (w zasadzie to znalazłabym więcej argumentów, jednak nie chcę Was zanudzać elaboratami)

Jeśli więc uważacie, że podoba Wam się moja strona, chętnie na nią zaglądacie, uważacie, że te wszystkie moje wypociny są warte zachodu i godne owej nagrody, lub po prostu, że Miasto Recenzji zasługuje na nominację (albo nawet wygraną xD), to zapraszam do oddawania głosów.

Głosy można składać za pomocą krótkiego maila z poparciem
na adres: ebuka@duzeka.pl 
wpisując w temacie "Miasto Recenzji"

Z góry serdecznie dziękuję za wszelkie możliwe głosy! 
Już się więcej nie rozwodzę i Wam nie naprzykrzam x)

Dobranoc kochani! Wracam jutro z nowymi recenzjami (^^,)

Recenzja: "Pozaświatowcy. Zarzewie buntu." Brandon Mull


Tytuł: Pozaświatowcy. Zarzewie buntu.
Autor: Brandon Mull
Wydawnictwo: MAG
Wydanie: 2013-04-17
ISBN: 978-83-7480-298-7
Objętość: 562
Cena: 35 zł

Moja ocena: 8/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Bandon Mull, znany też, jako „czarodziej słów”. Autor znanego i polecanego przez wielu „Baśnioboru” zaczął nowy cykl pt. „Pozaświatowcy”. Przyznaję, że osobiście miałam okazję zapoznać się z pierwszym tomem owej serii, który nawet zrecenzowałam. Tym razem postanowiłam się zabrać za kontynuację przygód bohaterów „Świata bez bohaterów”. Tak po prawdzie całość zaczyna się mniej więcej w miejscu, gdzie ukończony został pierwszy tom. Znowu mamy do czynienia z Jasonem, który musi znaleźć drogę powrotną do Lyrianu. Musi wrócić po Rachel, która została tam sama, a w dodatku chłopak zdobył cenną informację, którą musi przekazać porzuconym przyjaciołom z Lyrianu, jeśli mają mieć jakąkolwiek szansę przetrwania i pokonania złego cesarza Maldora. Jak to zwykle w takich książkach bywa, – gdy tylko się tam dostaje, z miejsca wpada w kłopoty. I to w dodatku nie takie znowu małe. W tym czasie Rachel zaczyna odkrywać nowe umiejętności, które mogą okazać się kluczowe w walce przeciwko tyranii Maldora.

Muszę przyznać, że gdybym miała przyrównać do siebie obie części, to tom drugi wypada o niebo lepiej od pierwszego. Może niekoniecznie okładką, gdyż za grosz nie przypadła mi do gustu. Gdybym miała oceniać tylko ją, to pozycja wypadłaby naprawdę słabo – grafika nijak nie przyciąga mojego wzroku, a mdła kolorystyka wręcz odpycha. Dobrze jednak, że nie ocenia się książki jedynie po okładce, gdyż w tym przypadku byłoby to wielce nieodpowiednie. Tak, jak okładka mnie nie zachwyciła, tak sama treść już owszem. Podoba mi się to, że akcja zaczyna się rozkręcać niemalże od samego początku, nie tak jak w tomie poprzednim. To prawda, obie części mają ze sobą wiele wspólnego. Nie zmienił się ani język, ani styl pisarski – wszystko jest tutaj żywe, barwne i przesycone opisami. Wyobraźnia czytelnika zaczyna szaleć już od pierwszych stron, zwłaszcza, że obrazy wydają się bardzo realistyczne, tak samo, jak wszelkie wydarzenia. I nie ważne, że to wręcz nierealne. Co prawda dalej miałam momenty, gdy gubiłam się w fabule, ale zdecydowanie mniej niż w tomie pierwszym.

Dzięki temu można stwierdzić, że autor pisze w miarę przyjemnym językiem, a jego styl może i chwilami pozostawia trochę do życzenia, to mimo wszystko jest nad wyraz oryginalny i potrafi w bardzo realistyczny sposób pokazać świat przedstawiony, jak na prawdziwą fantastykę przystało.

Jeśli chodzi o bohaterów, to muszę przyznać, że się „rozkręcili”. Według mnie każdy z nich jest bardziej „otwarty” i przystępny. Lepiej jest mi ich sobie teraz wyobrazić, a ich charaktery coraz bardziej do mnie przemawiają. Nie upatrzyłam sobie mimo wszystko żadnego ulubieńca, jak to zwykłam robić, ale nie przeszkadzało mi to w dalszym zgłębianiu treści.

Czy polecam? Owszem, ta pozycja jest godna polecenia, zwłaszcza dla fanatyków fantasy i powieści przygodowych. Zwłaszcza, jeśli dodać tutaj nietypową akcję i przebieg wydarzeń, – bo trzeba przyznać, mało jest książek nie tyle o podobnej tematyce, co rozwojowi wydarzeń. Mój błąd, gdyż myślałam z początku, że ta seria będzie nudna i przewidywalna. A taka nie jest – przynajmniej nie jej większość. Osobiście nie mogę się doczekać kolejnej części, gdyż jestem ciekawa, czym jeszcze autor będzie w stanie mnie zaskoczyć. Nie pozostaje mi, więc nic innego, jak szczerze zachęcić Was do tej niezwyklej lektury.

Za wspaniałą niespodziankę i przygodę dziękuję Wydawnictwu MAG!

Recenzja: "Chuliganka" Izabela Jung

Tytuł: Chuliganka
Autor: Izabela Jung
Wydawnictwo: Czarna Owca
Wydanie: 2013-06-05
ISBN: 978-83-755-4730-6
Objętość: 288
Cena: 39,90 zł

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Chuliganka. Dla wielu osób kojarzy się tylko z rozbrykaną nastolatką, która nie robi nic innego, tylko broi. W powieści pani Izabeli Jung, mamy do czynienia z nową „wersją” tego słowa. „Chuliganka” opowiada o losach trzydziestoletniej kobiety, Ewy, której życie było na pozór idealne. Dom, ogród, dzieci, wszystko tak, jak być powinno. Do czasu, gdy pojawił się On. Mężczyzna, który zawładną nią całą. Jak to zwykle w takich książkach bywa – mu być zjawiskowy i niesamowicie przystojny, a jak. To właśnie dzięki niemu Ewa stała się kobieta odważną, by nie powiedzieć wręcz szaloną. Kryzys w małżeństwie, może i jest tylko pretekstem, a może i nie – w każdym bądź razie w Ewie zaczyna się budzić „nowa ja” – ta bardziej odważna i skora do ryzyka.

Już sama okładka mi się spodobała, gdy tylko ją ujrzałam. Z pozoru niewinna, przez co może się wydawać, że nie bardzo pasuje do tytułu, jednak jest zupełnie inaczej. Wszystko ze sobą współgra. Okładka idealna w odniesieniu do treści i opisu, zaś sama treść w odniesieniu do tytułu. Przez to wszystko nie mogłam się wprost doczekać czytania. Dodatkowym plusem jest płyta CD, za którą wzięłam się jeszcze przed samą lekturą - przyznaję, że znalazłam tam sporo ciekawostek.

Przyznaję, że miałam trochę problemów przy jej ocenie. Zwłaszcza, że w trakcie czytania widziałam kilka wzlotów i upadków w przypadku treści. Czyta się ciekawie, to prawda. W głównej mierze, dlatego, że język jest prosty i przystępny (no może pomijając te wszystkie czeczeńskie językowe wstawki i sformułowania). Styl autorki nie jest jakiś wygórowany, a mimo to nie nudny. To prawda, miałam momenty, gdy chciałam rzucić ją w kąt, tylko po to, by po kilku minutach tak się wciągnąć, że nie można mnie było wprost od niej oderwać. Najgorzej w moim przypadku chyba wyszło zakończenie – co prawda było ono naprawdę ciekawe, zwłaszcza, że było nasycone emocjami i poniekąd akcją, jednak miałam wrażenie, że jest już pisane „na szybko”, byleby skoczyć. A szkoda, bo w porównaniu do reszty wypada słabo. Nawet nie mogę się przyczepić do tych wszystkich błędów językowych w wykonaniu Zeliema. Na początku myślałam, ze będą mnie tylko irytować, a tak nie było – wręcz przeciwnie. Dodały całości charakteru, przez co nie mogłam zapomnieć o tym, że nie jest on Polakiem, a Czeczenem.

Gdybym miała się uczepić bohaterów, to tak, jak samą Ewę polubiłam (chyba jedna z nielicznych głównych bohaterek), tak Zeliema już nie. Po prostu wydawał mi się sztuczny i obcy (nie mam tutaj na myśli jego narodowości, a całokształt). Zmienny, jak pogoda – pomyśleć, że lepiej by ten charakter wypadł w wersji kobiecej…, Jeśli o Ewę chodzi, to jak już mówiłam, bardzo ją polubiłam. Żywa kobieta, która pokazuje, że potrafi się otworzyć na świat i nowe doznania. Dąży do spełnienia swoich pragnień, chociaż czasami dawała odczuć, że jest aż nazbyt zachłanna, – ale jakoś mi to nie przeszkadzało, gdyż idealnie wszystko współgrało z jej charakterem i zachowaniem.

Muszę przyznać, że czytało mi się ją z wielką przyjemnością (w większości). Do tej pory rzadko sięgałam po pozycje polskich autorów i muszę powiedzieć, że niesłusznie. Zwłaszcza, jeśli chodzi o panią Jung. Dlatego też z wielką chęcią zapoznałabym się z innymi jej pozycjami literackimi, (jeśli – a raczej, „gdy” ujrzą światło dzienne, a mam nadzieję, ze tak się stanie). Póki, co nie pozostaje mi nic innego, jak mile wspominać przygody z chuliganką i jej szalony bandyta.

Za niezwykłą przygodę z "Chuliganką" dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca!

Recenzja: "Moje dziecko zawsze zdrowe" Barton D. Schmitt


Tytuł: Moje dziecko zawsze zdrowe
Autor: Barton D. Schmitt
Wydawnictwo: Literackie
Wydanie: 2013-04-01
ISBN: 978-83-08-05077-4
Objętość: 344
Cena: 39,90 zł

Moja ocena: 9/10 pkt.
Szufladka: Wspaniała.

Dzieci. Słodkie szkraby. Oczka w głowie swoich rodziców i bliskich. Dzięki nim chce się żyć i uśmiechać. Szkoda, że nie zawsze jest tak wesoło. Nikogo nie raduje choroba dziecka, zwłaszcza, że choroby, które są praktycznie niczym dla dorosłego, dla takiego malucha mogą się okazać nawet śmiertelne. Nic więc dziwnego, że rodzice wolą „chuchać i dmuchać” na takie maleństwo, aniżeli spędzać potem tygodnie w szpitalu.

By temu zapobiec, stworzony został poradnik „Moje dziecko zawsze zdrowe”. Już na wstępie muszę przyznać, że to pozycja idealna nie tylko dla rodziców, niań oraz praktycznie każdej osoby, która ma w swoim otoczeniu dzieci. Wiele osób uważa, że to niepotrzebne – w końcu mamy instynkt i jakąś tam wiedzę. No właśnie – jakąś. A co, jeśli to się okaże za mało, a posiadanie takiej pozycji wybawiło by dziecko od pobytu w szpitalu, lub nawet uratowało mu życie?

Książka podbiła moje serce nie tylko treścią, ale i samą okładką. Przez tego słodkiego szkraba na okładce, aż uśmiech sam się ciśnie na usta. Po raz pierwszy biel wkradająca się na okładce nijak mi nie przeszkadza – wręcz przeciwnie – nadaje całości nie tyle lekkości (w przeciwieństwie do liczy stron) ale i tej słodkiej niewinności przypisywanej jedynie dzieciom.

Jeśli chodzi o treść, to muszę przyznać, ze to idealne kompendium wiedzy. Nie jest to podręcznik medyczny, a prawdziwy poradnik dla zatroskanych rodziców. W sposób rzeczowy, ale i prosty opisane są wszystkie podstawowe jednostki chorobowe występujące w wieku dziecięcym. Nie jest to monolog pisarza. Wszystko ładnie wypunktowane i podzielona na poszczególne działy w zależności od występujących objawów. Spory plus należy się również za wstawienie tabel dotyczących dawkowania leków – bądź, co bądź układanie dawek dla dzieci, to zupełnie inna bajka, niż w przypadku dorosłych. W dodatku prosty spis treści pomaga w szybki i prosty sposób odnaleźć to, czego akurat potrzebujemy. Szkoda tylko, że jest na końcu, a nie na początku. Uważam, że na samym końcu powinien się znajdować jedynie indeks jednostek chorobowych.

W tej pozycji znajdzie się prawie, że wszystko – prawie – bowiem wiadomo, że istnieją jeszcze inne jednostki chorobowe, których tutaj nie jęto (ze względu na ich rzadkość) i zawsze należy się liczyć z tym, że istnieje minimum procent szans, że akurat o nią chodzi. Poza tym przyznaję, że wszystko opracowane jest ładnie. Wyraźnie wypunktowane informacje dotyczące opisu stanu dziecka, przyczyn, objawów, postępowania domowego. Oprócz tego znajdziemy tutaj tez informacje dotyczące tego, kiedy należy zadzwonić do lekarza lub pogotowie.

Z początku myślałam, że będzie to zwykły nudny poradnik w którym znajdzie się wszystko, co przecież większość z nas wie. Może i są tutaj opisane takie sytuacje, jak gorączka, czy alergie i postępowanie w ich przypadku, ale trzeba pamiętać, że dziecko to nie dorosły człowiek i dla niego to nie „tylko”, ale „aż” gorączka i należy jak najszybciej wdrożyć odpowiednie postępowanie, by zapobiec rażącym skutkom.

Jak dla mnie ta pozycja jest idealna dla przyszłych rodziców, jak i tych, którzy swoje szkraby już posiadają. W dodatku przyznaję, że każda opiekunka, czy osoba pozostająca z dzieckiem sama powinna się zaopatrzyć w taką książkę. W moim domu będzie na pewno – może teraz nie jest aż tak przydatna, ale wiem, że za kilka lat sprawdzi się idealnie (chociaż z drugiej strony mam nadzieję, że potrzebna nie będzie) – w końcu „przezorny zawsze ubezpieczony”, prawda?

Za tę wspaniała pozycję dziękuję Wydawnictwu Literackiemu oraz Portalowi Sztukater!

Recenzja: "Jak pokonać Alzheimera..." oraz "Plukanie ust olejem" - Dr Bruce Fife


Autor: Dr Bruce Fife
Wydawnictwo: Studio Astropsychologii
Wydanie: 2013-05-07
ISBN: 978-83-7377-586-2
Objętość: 520
Cena: 49,40 zł

Moja ocena: 6/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa.

Jak zauważyliście dzisiejsza recenzja jest dość nietypowa. Dlaczego? Ponieważ dzisiaj mam zamiar przedstawić Wam recenzję porównawczą. A żeby było ciekawie porównam dwie pozycje tego samego autora. Dwie pozycje z jednej strony o podobnej tematyce (w końcu chodzi o zdrowie), z drugiej zaś całkowicie odmienne (również, jeśli chodzi o ich końcową ocenę).

Na początku chciałabym Wam przedstawić książkę „Jak pokonać Alzheimera, Parkinsona, SM i inne choroby neurodegeneracyjne”. Już sam tytuł wskazuje nam tematykę, która jest tutaj poruszana, dlatego tez się nad nią zbytnio rozwodzić nie będę. W dodatku okładka idealnie wpasowuje się w poruszaną problematykę. Byłam bardzo ciekawa, co w niej zastanę, zwłaszcza, że sama się interesuję problemami neurologicznymi. Mimo to, od samego początku liczyłam się z tym, że będzie mi się ją czytać w miarę mozolnie, – dlatego tez wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy odkryłam, że po przekopaniu się przez trudny (to fakt) wstęp, treść najzwyczajniej w świecie zaczęła mnie wciągać, a ja sama byłam coraz to bardziej zainteresowana tymi jednostkami chorobowymi. W dodatku liczne fotografie tylko przekonywały mnie w sposób pozytywny, do dalszego zgłębiania owego „dzieła”. Jeśli chodzi o język, to nie jest łatwy – trzeba się z tym liczyć. Powiedziałabym wręcz – podręcznikowy. Jak gdybym zaczytywała się w swoich „studenckich” lekturach. Musze przyznać, że owa pozycja bardziej mi pasuje, jako pomoc studentom medycyny, lub jako bibliografia do pracy licencjackiej, czy tez magisterskiej, aniżeli dla „wolnego słuchacza” lub osoby, u której występuje ten problem (nawet w rodzinie). Mimo wszystko sądzę, że to ciekawa książka i warto ją zdobyć, i przeczytać. Trzeba jednak pamiętać o tym, że zabierając się za nią, trzeba się liczyć, iż nie jest to powieść romantyczna, lub si-fi. To prawdziwe realia, przedstawione językiem, – co tu dużo mówić – medycznym. Dlatego też należy mieść sporą dozę cierpliwości i w pewnym stopniu się interesować poruszaną tematyką lub ogólnie medycyną – inaczej nikogo nie zaciekawi.




Autor: Dr Bruce Fife
Wydawnictwo: Studio Astropsychologii
Wydanie: 2013-06-04
ISBN: 978-83-7377-589-3
Objętość: 256
Cena: 34,30 zł

Moja ocena: 3/10 pkt.
Szufladka: Słaba

Z drugą pozycją, którą chciałam Wam pokazać jest zupełnie inaczej. Pomijając okładkę, która jest barwna i przyciąga wzrok, tak sam tytuł już odpycha. Moja pierwsza myśl? „Boże drogi, co za ludzie płuczą usta olejem? Okropieństwo.” Mimo moich odpychających myśli postanowiłam się zabrać za tę pozycję. Dlaczego? Głównie, dlatego, że w stu procentach jest to coś nowego i niekonwencjonalnego. Z tego, co wyczytałam, to płukanie ust olejem pozwala uniknąć poważnych dolegliwości. Olej eliminuje bakterie, grzyby i zmiany próchnicze, będące przyczyną powstawania chorób ogólnoustrojowych. Po zapoznaniu się z metodami „uzdrawiania ciała poprzez usta” przyznaję, że coś w tym może być. Nie znam jednak ani jednej osoby, która by była w stanie przekonać się o tym na własnej skórze, – gdy podsunęłam książkę mojej mamie, to po zapoznaniu się z jej treścią stwierdziła, że sama w życiu by się na to nie zdobyła, gdyż jest to po prostu niesmaczne i dziwne. To prawda – w końcu sama mam takie same odczucia. I aż dziw mnie bierze, jakim cudem autor książki i chorobach neurologicznych, w której pokazuje prawdziwość potwierdzoną realnymi wynikami, testami, itp. poparciami swoich tez może próbować przekonać ludzi do rzeczy tak nienaturalnych. Zdrowie jest najważniejsze – taka jest moja dewiza. Może nie mam racji i powinnam dać większą szansę nowym terapiom, takim jak owe płukanie olejem, ale mimo wszystko nie mogę się przemóc. Zwłaszcza, że głównie dotyczy to stomatologii i problemów jamy ustnej, do której od dziecka jestem zrażona. Rozumiem – lepiej zapobiegać, aniżeli leczyć, ale mimo wszystko nie jestem przekonania do tej „medycyny alternatywnej”. To tak, jakby z lekarza zamienił się w szamana, mimo, że język i styl pisarski pozostaje bez zmian. Jedyny plus, jaki się należy to dział poświęcony mitom dotyczącym tej metody leczniczej – opracowany w sposób faktycznie ciekawy i trafiający do czytelnika. Cała reszta może i również jest ciekawa, ale mimo to, do mnie nie trafia i wydaje się całkowicie nierealna.

Gdybym w tej chwili stała w księgarni i musiała rozstrzygnąć pomiędzy tymi dwoma pozycjami, to bez zastanowienia wzięłabym pierwszą. Nie uważam jednak, że „Płukanie ust olejem” to zła książka. Po prostu nie należę do osób, którą ona przyciąga i ciekawi - wręcz przeciwnie. Chyba jestem aż nazbyt przywiązana do naukowej strony medycyny, aniżeli alternatyw w lecznictwie.

Za powyższe pozycje serdecznie dziękuję Studiu Astropsychologii!

Z cyklu: Stosik na sierpień

Home, sweet home. Po dwóch tygodniach wyobcowania nad morzem wróciłam! Cieszycie się? Bo ja bardzo x) Wpadłam na tydzień do domu, by znowu potem wyjechać na tydzień nad morze... Tylko ja tak potrafię, nie ma co... Mimo wszystko moja mina po wejściu do swojego pokoju była bezcenna. Dlaczego? A dlatego, ze zobaczyłam gigantyczny stos paczek na swoim łóżku. I to nie tylko z książkami! Ale i kosmetykami, hand made, wygranymi w konkursie i biżuterią <3 Nie wiedziałam, na co się rzucić najpierw, więc zaczęłam otwierać wszystko naraz, tylko po to, by za chwilę układać stosisko z ostatnio zdobytych książek. Oto, co z tego wyszło: a i tak nie wiem, czy o czymś nie zapomniałam...

Chcąc, nie chcąc musiałam podzielić go na dwa mniejsze, bowiem, gdy próbowałam je ustawić w jednej kolumnie, to od razu efekt była, taki, że wszystkie próbowały mi runąć na ziemię - ale się nie dałam! A, co! Tak więc po kolei: część pierwsza - od góry:

1) "Objęcia nocy" - Sherilyn Kenyon -> zakupiona przy okazji wypadu z rodzicami do Auchan - cena: 6 zł

2) "Klątwa tygrysa. Wyzwanie" - Collen Houck -> egzemplarz od Wydawnictwa Otwartego. Po trudach i ciężkich miesięcznych przeprawach wreszcie dotarł ;)

3) "Demony. Grzech pierworodny" - Lisa Desrochers -> egzemplarz od Grupy Wydawniczej Publicat (świeżo nawiązana współpraca :D)

4) "Wyspa motyli" - Corina Bomann -> cudo od Wydawnictwa Otwartego! Recenzja >>tutaj<<

5) "Mroczna toń" - Tricia Rayburn -> niespodziewajka od Grupy Wydawniczej Publicat

6) "Przeznaczona" - P.C Cast + Kristin Cast -> również od Grupy Wydawniczej Publicat. W dodatku przemaglowana w trakcie wyjazdu, a recenzję możecie poczytać >>tutaj<<

7) "Głód dotyku" - Kathleen Duey -> efekt tego, że z racji, że na wakacjach przeczytałam wszystko, co ze sobą zabrałam i zaczęłam czytelniczą głodówkę. A miałam nic nie kupować! Tania książka - 14,90zł

8) "Święte blizny" - Kathleen Duey -> jak wyżej ;)

9) "Eragon" - Christopher Paolini -> cudo do kolekcji od Himitsu, która zawsze ma idealne wyczucie czasu, zwłaszcza, gdy chodzi o poprawę humoru ;)

Cuda, prawda? Aż oderwać oczu od nich nie mogę, a tu jeszcze druga część - od góry prezentuje się tak:

10) "Zapomnij patrząc na słońce" - Katarzyna Mlek -> egzemplarz od Oficynki. Jeśli całość jest taka, jak okładka i opis, to już się nią zachwycać zaczynam xD

11) "Krew, pot i łzy" - Carla Mori -> za dużo recenzji się o niej naczytałam i postanowiłam się sama przekonać, jak to z nią jest - od Oficynki

12) "Fantazje w trójkącie" - Opal Carew -> również przesyłka od Himitsu. Zobaczymy, czy będziemy mieć o niej takie samo zdanie ;)

13) "Gry i zabawy dla dzieci" - Małgorzata Cieślak -> od Sztukatera. Recenzja >>tutaj<<

14) "Poradnik pozytywnego myślenia" - Matthew Quick -> obejrzałam film i naszła mnie ochota na książkę. Z wymiany na LC

15) "Coś na progu" - wrzesień-październik 2012 -> od Himitsu ( a już przeczytałam, chyba 3 razy! :P)

16) "Moje dziecko zawsze zdrowe" - Barton D. Schmitt -> egzemplarz od Sztukatera. Recenzja na dniach

17) "Uśpienie" - Marta Zaborowska -> jak wyżej

18) "Krąg" - Mats Strandberg, Sara B. Elfgren -> również od Sztukatera

19) "Paryska dieta" - dr Jean Michel Cohen -> fenomen od Wydawnictwa Replika. Recenzja >>tutaj<<

Wiecie, wiedziałam, że o czymś zapomniałam... i teraz biję się w pierś, że nie pokazałam wam najważniejszego. Powinien się tutaj znaleźć "Wywiad z wampirem" - Anny Rice -> otrzymany również od Wydawnictwa Replika, ale z moją skleroza zobaczycie go dopiero w kolejnym stosie, za to recenzje możecie poczytać już teraz >>tutaj<<

A na koniec muszę się Wam pochwalić moimi nowymi cudeńkami - dwie nowe zakładki zagościły w moim domu. Pierwsza od lewej, to prezent, zaś druga zakupiona przeze mnie samą w trakcie wędrowania po mieście. Obie prosto z nadmorskiego Pobierowa. Jeszcze raz dziękuję za śliczny prezent ;*

A teraz wybaczcie, ale jestem tak padnięta, że muszę odespać parę ładnych godzin, bo będę jutro nie do życia, a mam w planach zarzucić Was recenzjami. W dodatku chciałam Wam się jutro pochwalić resztą niespodzianek, które do mnie dotarły w czasie mojej dwutygodniowej nieobecności x)

Póki co, możecie mi powiedzieć, co z tego stosiska Wam przypadło do gustu i czego byście chcieli zobaczyć recenzję w pierwszej kolejności x)

A tym czasem... Dobranoc! ;**

Recenzja: "Paryska dieta" dr Jean Michel Cohen


Tytuł: Paryska dieta
Autor: dr Jean Michel Cohen
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Wydanie: 2013-07-23
ISBN: 978-93-78-18442-3
Objętość: 288
Cena: 39,90 zł

Moja ocena: 9/10 pkt.
Szufladka: Wspaniała.

Wielu z nas ma problem z akceptacją samego siebie. Głównie ten problem tyczy się niestety kobiet. Wszystko to jest efektem dzisiejszych „standardów”, jakoby zgrabna sylwetka dla wielu oznacza rozmiar 36. Płaski brzuch, pozbycie się nadmiaru tłuszczu, zgrabna lub wysportowana sylwetka, czy chociażby powrót do starej wagi – oto, do czego dąży wielu z nas. Dążenia te równają się wielu godzinnym treningom, szaleńczym, a niekiedy nawet katorżniczym dietom, lub masom wyrzeczeń.

Może i w niektórych przypadkach dają one cudowne efekty, ale na pewno nie w większości. Zwłaszcza, jeśli dodać do tego owe „wyrzeczenia” w dobie XXI wieku – świecie fast food’ów – bardzo łatwo wtedy o znany i znienawidzony przez wszystkich efekt jo-jo. Dlatego też dietetycy, (ale i nie tylko) prześcigają się w tworzeniu i wydawaniu różnorakich cud-diet, któryby mogły temu zapobiec. Powszechnie na świecie znana była dieta Ducana, która okazała się szkodliwa dla zdrowia i prawidłowego funkcjonowania organizmu. Dlatego też przyszedł czas na dietę paryską – stworzoną przez dr Cohena – człowieka, który wygrał z Ducanem w sądzie o zniesławienie.

„Paryska dieta” to stopniowy i rzetelny program prowadzący do trwałej utraty wagi. Czy niesie ze sobą efekt jo-jo? Ponoć nie, ale czy tak jest naprawdę to będę mogła Wam powiedzieć dopiero za jakiś czas, gdyż sama owej diety postanowiłam spróbowana własnej skórze. Dieta Cohena składa się z trzech poziomów: Cafe, Bistro oraz Gourmet, w których nie chodzi o stosowanie diety ekstremalnej. Tutaj wszystko przedstawione jest indywidualnie dla każdej osoby w zależności od jego fizyczności, psychiki oraz istotnych czynników kulturowych. Oparte na zwyczajach i preferencjach żywieniowych typowych dla paryskiego stylu życia, proste, i pożywne dania są smaczne i stanowią źródło wszystkich niezbędnych wartości odżywczych, nie dostarczając jednocześnie nadmiaru kalorii.

Gdy tylko wzięłam do ręki ową pozycję, od razu zauważyłam, jak bardzo się różni od tych wszystkich wariackich poradników z dietami. To prawda – jest poniekąd poradnikiem, jak zdrowo się odżywiać, by zyskać zamierzone efekty. Mimo to, w odróżnieniu od całej reszty ta pozycja naprawdę sporo zyskała w moich oczach. Dlaczego? A dlatego, że przez większość swojej treści autor nie zachwyca się i nie rozwodzi nad faktem, że ta dieta „jest lepsza od innych, bo…”, albo, że jest „jedyna w swoim rodzaju – i nie warto patrzeć na inne”. Tutaj ważny jest człowiek i jego potrzeby. Wszystko wyjaśnione po kolei ze szczegółami, podzielone na odpowiednie działy w zależności od miejsca spożywanego posiłku, jak i pory jedzenia.

Już sama okładka daje do myślenia. Prosta nieskomplikowana – tak samo, jak treść. W dodatku po raz pierwszy prosta grafika zupełnie mi nie przeszkadza, mimo znienawidzonego przeze mnie „pustego” tła. Poza tym grafika dobitnie pokazuje, że nie trzeba się zbytnio ograniczać, by zachować zgrabną sylwetkę – i możliwe jest, więc, że to właśnie jest motto „Paryskiej diety”. Jedynym minusem, to fakt, że z miejsca nie mogę powiedzieć, czy faktycznie jest aż tak skuteczna, bowiem dopiero, co zaczęłam ją stosować, tak jak i to, czy występuje efekt jo-jo.

Chcąc nie chcąc ukochałam sobie tę pozycję i zagorzale polecam każdemu. Jeśli okaże się, że wrócę do swojej starej wagi, (którą utrzymywałam długie lata treningami, a które musiałam przerwać w wyniku kontuzji), w trakcie jej stosowania, to od razu was o tym powiadomię i chyba będę ją wychwalać ponad niebiosa. Najlepszym w tej pozycji jest to, że autor nie przedstawia nam jedynie suchych faktów, co zrobić, by wyrobić sobie wspaniałą sylwetkę, ale fakt, że większość treści zajmują wspaniałe i smakowite przepisy na nad wyraz zróżnicowane potrawy (mniej lub bardziej wykwintne). Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie nie tylko pod względem gustu, ale i okazji. W dodatku muszę przyznać, ze w trakcie ich przeglądania mi samej ślinka wręcz leciała i prawie od razu musiałam się zabrać za przygotowanie niektórych z nich. Efekt – wyśmienity i smakowity!

Dzięki „Paryskiej diecie” zdobyłam się na odwagę, by wreszcie się wziąć za siebie bez zbędnych wyrzeczeń, a mimo to na poważnie. W tym wypadku obie strony są zadowolone – moja waga powoli zaczyna spadać, a ja cieszę się różnorakimi smakołykami. W dodatku moja dieta została urozmaicona o niektóre nowinki i przepisy wynalezione właśnie w tej książce. Polecam każdemu, kto ma ochotę poprawić swoją samoocenę i wygląd bez stosowania katorżniczych diet.

Za tę wspaniałą pozycję dziękuję Domowi Wydawniczemu Rebis!

Recenzja: "Gry i zabawy dla dzieci" Małgorzata Cieslak


Tytuł: Gry i zabawy dla dzieci
Autor: Małgorzata Cieślak
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Wydanie: 2013-06-28
ISBN: 978-83-10-12355-8
Objętość: 304
Cena: 34,90 zł

Moja ocena: 6/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa.

Dzieci. Małe szkraby z mnóstwem niewykorzystanej energii. Wielu rodziców chwyta się za głowę w momencie, gdy zdaje sobie sprawę ile taki maluch ma energii i potrzeb. Pomijając te fizjologiczne, to do głównych potrzeb dochodzi oczywiście zabawa. Dziecko może się bawić praktycznie cały dzień – od rana do nocy. I praktycznie żadna siła nie jest w stanie mu przeszkodzić – no chyba tylko, że sen.

Chcąc, nie chcąc rodzice niekiedy muszą się naprawdę nagimnastykować, by wymyślać coraz to nowsze zabawy dla malucha – w dodatku takie, które mają nie tylko bawić, ale i uczyć, kształcić i pomóc mu rozumieć coraz to nowsze rzeczy. W końcu maluchy szybko się nudzą, prawda?

Dlatego też ostatnimi czasy na rynku wydawniczym powstaje coraz to więcej różnorakich poradników dla rodziców i opiekunów – nie tylko w temacie, jak opiekować się dzieckiem, ale i jak zapewnić mu dobrą zabawę, jednocześnie go dokształcając.

Jednym z takich „poradników” jest książka autorstwa pani Małgorzaty Cieślak, pt „Gry i zabawy dla dzieci”. W zasadzie już sama nazwa wskazuje na jej tematykę – w końcu czegóż by tu innego się po niej spodziewać? Okładka również idealnie wpasowuje się w tematykę, mimo, że mnie osobiście nie porywa. Według mnie powinna aż kipieć kolorami i różnymi rysunkami przedstawiającymi konkretne zabawy. Taka, jaka jest teraz niezbyt przyciąga wzrok czytelnika – a gdy dodać do tego mały format książki i ilość stron, tym bardziej. W tym wypadku objętość niestety ma znaczenie – nie jest to powieść, gdzie akcja może się rozegrać nawet w przeciągu kilkudziesięciu stron, a poradnik, gdzie ilość wyznaczonego tekstu równa się ilości różnorakich zabaw i gier, które można wykorzystać – a przecież taki zatroskany, czy ciekawski rodzic w pierwszej kolejności będzie sięgał po te bardziej obszerniejsze dzieła.

Jeśli o samą treść chodzi, to muszę przyznać, że jest ciekawa. Ciekawa, ale nie wybitna. Wszystko podzielone, napisane językiem prostym i logicznym. Istotny jest fakt, że łatwo się w niej odnaleźć. Nie ma problemu z wyszukaniem konkretnej treści, chociaż przyznaję, ze dla mnie, jako opiekuna zgrai maluchów przydałyby się takie zakładki na wstążkach, którymi mogłabym zaznaczać, co to istotniejsze zabawy.

Dodatkowym plusem jest to, że owe zabawy mogę wykorzystać do dzieci praktycznie w każdym wieku – nie tylko dla tych maluszków, ale i starszych. Bądź, co bądź w takim wypadku trzeba niekiedy pomyśleć nad wyższym stopniem zaawansowania trudności zabawy, ale to już takie trudne nie jest. Ważne jest to, że dzieci szybko je łapią i chętnie się w nie bawią. Jedynym takim wielkim minusem według mnie jest fakt, że większość zabaw jest tak powszechnie znana, że ze spokojem mogły być pominięte w tej książce. W końcu rodzice, czy opiekunowie (jak np. ja) liczą na to, by poznać nowe sposoby, jak zbawić maluchy, a nie czytać w kółko o znanym i tym samym. Naprawdę nie podobało mi się to, że na każdym kroku znajdowałam gry, które są nie tyle błahe, co znane przez praktycznie każdą osobę, którą bym o nią spytała. Nie takie miało być zamierzenie tej książki, przynajmniej nie w moich oczach.

Mimo wszystko przyznaję, że lektura była ciekawa i nawet warta przeczytania i zapoznania się z nią. Czy polecam? Owszem, ale jako dodatek, a nie priorytet. Jeśli ktoś z Was poszukuje pozycji, w której chce poznać naprawdę wiele wartych i wspaniałych, a przede wszystkim kształcących zabaw, to na rynku wydawniczym znajdzie kilka lepszych, (choć może nie tańszych) pozycji.

Za książkę dziękuję portalowi Sztukater.pl oraz Wydawnictwu Nasza Ksuęgarnia!

Recenzja: "Przeznaczona" P.C. Cast + Kristin Cast


Tytuł: Przeznaczona
Autor: P.C. Cast + Kristin Cast
Wydawnictwo: Publicat
Wydanie: 2012-01-01
ISBN: 978-83-245-8019-4
Objętość: 406
Cena: 29,90 zł

Moja ocena: 6/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa.

Od paru ładnych lat wampiry są u nas na porządku dziennym. I nie chodzi mi tylko o seriale, czy filmy, ale zwłaszcza o powieści. Wiadomo jednak, że tyle, ile różnych książek, tyle i rodzajów krwiopijców – od milutkich stworzonek, po złowrogie bestie. W zasadzie to sama się już przyzwyczaiłam do tego, zwłaszcza, gdy mam do czynienia z dłuższymi seriami na ich temat. Jedną z nich jest cykl Domu Nocy stworzony przez P.C. Cast oraz jej córkę – Kristin.

„Przeznaczona” to już dziewiąty tom, tego znanego cyklu powieściowego, przez jednych uwielbianego, przez innych negowanego. Po której stronie ja stoję? Nie wiem. Z jednej strony mam wrażenie, ze całość jest już ciągnięta na siłę, z drugiej zaś mam ochotę zabrać się za kolejny tom (i całą resztę, gdy tylko lub jeśli zostaną wydane).
Gdybym miała zaczynać od okładki, to przyznaję, ze nie za wiele się różni od poprzednich, co jest plusem. Wszystkie mają wspólny punkt odniesienia i razem dają ładny efekt graficzny. Mimo wszystko nie umiałam dojść do tego, którego z bohaterów tym razem ona przedstawia – Auroxa? Czy może Rephaima? Po prawdzie do teraz nie mam pojęcia, kogo.

Dalej… Styl i język praktycznie nie różni się niczym od poprzednich części. Wszystko utrzymane w jednym stylu i tematyce, pisane, jak gdyby „pod wzór”. Jedyne, co mi się nie podoba, to fakt, że czas akcji jest tak krótki – w tym przypadku to był zaledwie… tydzień? Może nawet nie. Może niektórzy uważają, że to dobrze, gdy jest więcej akcji w krótszym czasie. Skoro tak, to dobrze, ale ta akcja musi być przez większość książki, a nie jedynie przez drugą połowę. Początek był dla mnie nudny i wręcz odpychający. Przez pierwszą połowę miałam wrażenie, że nic się nie dzieje, a jeśli już to non stop wszystko ma miejsce w jednym momencie.

To samo się tyczy bohaterów. Poniekąd Zoey zyskała przy tym tomie trochę w moich oczach, ale za to Neferet po tylu tomach już mnie nie tyle nudzi, co wręcz denerwuje. Zwłaszcza, gdyby dodać to jej wieczne "upuszczanie sobie krwi" dla ciemności. Przy takim trybie życia, już by jej praktycznie nie miała. Trochę to wszystko wydawało się nierealne. Poza tym, tak, jak w poprzednich częściach były momenty, gdy wydawała mi się przerażająca, to tutaj była wręcz śmieszna. Liczę tylko na to, że w kolejnej części wszystko wróci do normy. Skoro już o bohaterach mowa, to przyznaję, że najbardziej irytującym było używanie na przemian imienia "Aurox" oraz "Auroks", jak gdyby wydawnictwo nie mogło się zdecydować, której formy używać.

Tak, jak początek mnie nużył, tak finał był powalający - szalenie mi się podobał i nie mogłam się od niego oderwać. To chyba głównie w nim znalazłam masę wspaniałych cytatów, które musiałam wręcz sobie spisać. Irytowało mnie jednak to, gdy ktoś mi przeszkadzał w czytaniu. Wszystko nagle nabrało tempa i z minuty na minutę całość porywała mnie tak, że nie mogłam przerwać czytania. Zwłaszcza, gdy zbliżałam się do końca w głowie miałam tylko myśli typu „nie, jeszcze nie teraz!”. Przyznaję, że gdyby cała powieść była taka, jak ostatnie rozdziały, to zasłużyłaby, co najmniej na ocenę 9/10. Mam nadzieję, że w kolejnym tomie akcja będzie szalała już od pierwszych stron, zwłaszcza, gdy zakończenie zostało urwane w tak kluczowym momencie, a nie wszystkie zagadki zostały rozwiązane.

Za przygodę z bohaterami Domu Nocy dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat!

Recenzja: "Żelazny cierń" Caitlin Kittredge


Tytuł: Żelazny cierń
Autor: Caitlin Kittredge
Wydawnictwo: Jaguar
Wydanie: 2012-04-04
ISBN: 978-83-7686-109-8
Objętość: 456
Cena: 37,90 zł

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

„- Magia nie istnieje, Aoife. To tylko placebo głupich.”

Antyutopia. Lovercraft. Since-fiction. Zwykle każdy z nas gustuje w jednym z owych gatunków. Co jeśli powstała powieść łącząca wszystkie trzy style w jeden? Na pierwszy rzut oka może się to wydawać nierealne, powiedziałabym nawet dziwne, jednak w miarę czytania to, co nieprawdopodobne, staje się możliwe.

Opowiada o losach Aoife, żyjącej w świecie maszyn, parowych silników i potężnych mostów, która pewnego dnia dostaje list od swojego brata z prośbą o pomoc. Brata, który po swoich szesnastych urodzinach uciekł z domu i tak po nim słuch zaginął. Dziewczyna postanawia wyruszyć do domu ojca, gdyż wierzy, że to właśnie tam wyruszył chłopak. Po drodze zyskuje coś, czego nie powinna, a co zsyła na nią śmiertelne niebezpieczeństwo…

Przyznaję, że nie byłam skłonna zbytnio do tej powieści. Dlaczego? Po pierwsze okładka. Jak dla mnie jest zbyt ponura. W dodatku postać na niej ukazana wydaje się… sztuczna. Po drugie opis fabuły – jakoś nie zbyt byłam przekonana do powieści since-fiction, nawet, jeśli mają w sobie, chociaż krzty treści utopijnych. Po trzecie – już sam fakt, jak ciężko jest książkę znaleźć w jakichkolwiek księgarniach w moim mieście (a przecież Poznań mały nie jest) dało mi sporo do myślenia. A może nie jest ona zamawiana, ponieważ jest nudna i nijaka? Może się nie chce sprzedawać? Otóż nie… Poczytałam trochę recenzji na jej temat i przyznaję, że tak, jak na pierwszy rzut oka wydaje się niezachęcająca, tak pod względem recenzji wręcz przeciwnie.

Jeśli chodzi o fabułę, to jak już mówiłam, z samego opisu wydaje się mało zachęcająca. Mimo to postanowiłam się za nią zabrać i dobrze zrobiłam, bowiem uważam, ze jest fantastyczna. Wreszcie coś innego od tych wszystkich wampirów, erotyków i wilkołaków. Fabuła nietypowa, ale strasznie szybko nabiera tempa, co się chwali – zwłaszcza, że akcja w pewnym momencie nie „opada” a utrzymuje się na dość wysokim poziomie. Styl pisarski nie jest jakiś wyimaginowany – prosty i logiczny, chociaż niekiedy potrafiłam zaplątać się w wydarzeniach, to prawda. Chwilami musiałam nawet wracać do niektórych treści, gdyż, co nieco mi się chwilami mieszało. Mimo wszystko czyta się sprawnie i w miarę przystępnie.

Gdybym miała coś powiedzieć o głównej bohaterce, to na pewno to, że nie została moją ulubienicą. Momentami wydawała mi się sztuczna i nierealna, a mogłabym nawet pokusić się o stwierdzenie denerwująca. Nie wiem, czy to ze względu na jej charakter, czy zachowanie, ale jakoś nie przypadła mi do gustu.

Książkę czyta się naprawdę z wielką przyjemnością i dziwię się, że tak trudno jest ją zdobyć. Zwłaszcza, że akcja nie nudzi a wręcz przeciwnie. Sporo się dzieje i aż chce się czytać ja jednym tchem i trudno ją "dawkować". Przeczytałam i się nie zawiodłam, toteż polecam każdemu fanatykowi gatunku. Osobiście mogę tylko z nadzieją czekać na drugi tom, licząc równocześnie na to, że będzie równie dobry, o ile nie lepszy od pierwszego.

Za niebanalną przygodę z Aoife, dziękuję Wydawnictwu Jaguar!
Miasto Recenzji © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka