Recenzja: "Baśnie afrykańskie" Roger D. Abrahams


Tytuł: Baśnie afrykańskie
Autor: Roger D. Abrahams
Seria: Basnie etniczne
Wydawnictwo: G+J / National Geographic
Wydanie: 2012-06-13
ISBN: 978-83-7596-048-8
Objętość: 436
Cena: 39.90

Moja ocena: 9/10 pkt
Szufladka: Wspaniała.

Kto z nas nie miałby ochoty wyjechać gdzieś na południe? Nie, nie mam na myśli krajów europejskich… A do Afryki chociażby? Zobaczyć wspaniałą naturę i codzienne życie tamtejszych mieszkańców, tak bardzo różniące się od naszego. Chyba wielu, jednak większość musiało do tej pory zadowolić się jedynie opowieściami i ciekawostkami z programów przyrodniczych. I to wszystko? Tylko tyle? Nic bardziej mylnego. Zwłaszcza, że National Gographic i Wydawnictwo G+j wychodzą nam na przekór wydając spis 94 opowieści i przypowieści z afrykańskich zakątków i wiosek.

Seria baśni etnicznych ukazuje tajemnice i historie rodem z dzikich krain. W tym przypadku pan Abrahams, jako wybitny badacz stworzył spis 94 takich opowieści, podzielonych pod kątem tematycznym w odpowiednich częściach, które zdobył w trakcie swojej podróży po bezkresnych puszczach, sawannach i afrykańskich wioskach. Z pozoru każda z nich jest powiązana w sposób dość istotny do każdej kolejnej, a mimo to widoczna jest ich odrębność i oryginalność. Historie te są naprawdę bardzo specyficzne, przez co wciągają już od pierwszej strony. Gdyby nie mała czcionka, przy której niestety oczy się szybko męczą, pochłonęłabym je jednego dnia. Dzięki „Baśniom afrykańskim” mamy możliwość w dość niekonwencjonalny, ale i bardzo ciekawy sposób poznać Afrykę „od kuchni” i mogłabym się również pokusić o stwierdzenie od „głównego źródła”.

Okładka jest dość specyficzna. Już na pierwszy rzut oka widać, z czym mamy do czynienia. Niby nie ma tutaj przerostu formy nad treścią, ale mimo swojej „ubogości” w idealny sposób ukazuje treść książki. Nie powiem, że się nią zachwyciłam, ale również nie zawiodłam. Przyciąga wzrok – to na pewno, ale czy jest idealna? Tego bym nie powiedziała.

Styl i język powieści może i nie jest taki, jak to w baśniach bywa, ale mimo to ciekawy. Nie nadaje wszystkiemu takiej ogromnej dawki surrealizmu. Jest to raczej jedna wielka powieść podzielona na kilkadziesiąt mniejszych fragmentów – równie wspaniała w całości, jak i w częściach. Z jednej strony całość tworzy wzór idealny, ale również z pojedynczych tekstów da się wynieść spore przesłanie i morały. Plusem jest fakt, że nie trzeba czytać jej od deski do deski, a można się pokusić o wybieranie pojedynczych treści mniej lub bardziej interesujących.

Widać, że autor naprawdę się poświęcił swojej pracy i stworzeniu tak odmiennej książki i już od razu widać, że się naprawdę napracował przy jej tworzeniu. Nie jest to coś, stworzone pod wpływem chwili. Nie zdziwiłby mnie fakt, gdyby okazało się, ze była ona tworzona latami i nie jeden raz zmieniana i poprawiana – a to tylko działa na jej korzyść. Minusem są jednak te straszne przedmowy, które samym swym byciem mnie odrobinę zniechęcały, ponieważ wolałam czytać baśnie, a nie teksty, które mi nie przypadają – a wszelakie wprowadzenia, przedmowy i tym podobne działają na mnie odstraszająco.

Nie są to jednak powieści dla dzieci, a raczej dla starszego grona odbiorców. Zwłaszcza, ze na okładce jest również informacja na ten temat. Jeśli chodzi o pozostałych, to uważam, że dla fanatyków podróży i tajemniczych przypowieści jest to litera obowiązkowa. Przyznaję, że dla mnie to była naprawdę miła odmiana od tych wszystkich książek młodzieżowych i fantastycznych pełnych wampirów, latających stworów i całej reszty paranormalni. Czyta się z wielką przyjemnością i znając życie byłaby to też dobra opcja na opowieści „przy kominku” – mile spędzony czas, a i nie tylko…

Za możliwość poznania afrykańskich tajemnic i opowieści dziękuję 

Recenzja: "Pierwszy grób po prawej" Darynda Jones


Tytuł: Pierwszy grób po prawej
Autor: Darynda Jones
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Wydanie: 2012-08-29
Tom: 1
ISBN: 978-83-61386-18-6
Objętość: 372
Cena: 36.90

Moja ocena: 9/10 pkt
Szufladka: Wspaniała.

Kostucha. Pierwsze, co przychodzi nam na myśl to wielka, mroczna, zakapturzona postać z kosą w ręku. W dodatku czyhająca na ludzkie Zycie, a raczej powiedziałabym – duszę. Taki właśnie obrazek wpajano każdemu z nas od dziecka. Nie tylko przez rodziców, ale również różnorakie media i książki. Dlatego też wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy w moje ręce wpadła książka pani Jones, w której stereotypy i niejedne historie o Żniwiarzach zostały całkowicie wywrócone do góry nogami ukazując nam tym samym dziwny, acz interesujący świat.

Charley Dawidson. Na pozór szalona pani detektyw z dość bujnym życiem erotycznym. Mało jednak, kto wie, że „po godzinach” jest również Kostuchą zajmującą się odsyłaniem zbłąkanych dusz „na druga stronę”. Nie jest to jednak takie proste. W większości przypadków (o ile nie w każdym) musi pomóc im rozwiązać niezałatwione sprawy i zapewnić wieczny spokój. Poza sprawami „zbłąkanych” musi Charley musi jeszcze wyjaśnić zagadkę tajemniczego nieznajomego, który nawiedza ja w snach nie dając o sobie zapomnieć. Dziewczyna wie, że on istnieje naprawdę i postanawia go odnaleźć, równocześnie próbując rozwiązać sprawę trojki zamordowanych prawników, tym samym zsyłając na siebie spore kłopoty.

"ADHD. Życie pełne wrażeń"

Gdy tylko ujrzałam „Pierwszy grób po prawej” w zapowiedziach wydawniczych, wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała ją zdobyć. Jakie więc było moje zaskoczenie, gdy się okazało, że otrzymałam ją w prezencie od samego wydawnictwa! Przy pierwszej lepszej okazji wzięłam się za jej studiowanie. Z początku szło opornie, koniec końców jednak pochłonęła mnie bez reszty. „Pierwszy grób po prawej” nie jest książką, przy której można się nudzić. Natłok wydarzeń i coraz to nowych poszlak i informacji nie daje o niej zapomnieć. Czyta się szybko i bezproblemowo, zwłaszcza, że do stylu i języka autorki nie mam żadnych, nawet najmniejszych zastrzeżeń. Może jedyne, „ale” to wulgaryzmy, które niekiedy naprawdę mi nie przypasowywały. Dodatkowy plus należy się również za „cytaty” umieszczone przed rozpoczęciem każdego kolejnego rozdziału. Dodawały wszystkiemu animuszu i co tu dużo mówić – niesamowicie poprawiały nastrój.

Napomknę jeszcze tylko o bohaterach. A raczej o głównej bohaterce. Z jednej strony dziewczyna naprawdę potrafi ubawić człowieka, poprawiając mu nastrój swoimi wypowiedziami, oraz za całokształt. W dodatku wprawia w zachwyt, skoro potrafi tak zgrabnie powiązać obie swe „specjalizacje” bez uszczerbku zarówno swoim, jak i osób postronnych. Nie podoba mi się jednak w niej jej nastawienie do samej siebie. Zwłaszcza, że chwilami zachowuje się, jak rozkapryszona nastolatka. Osobiście uważam, że takich momentów jest mało, ale mimo wszystko powieść na tym cierpi w pewien sposób. Pozostali bohaterowie są… nic dodać, nic ująć. Zwłaszcza Reyes. W życiu bym nie pomyślała, że jest tym, kim faktycznie jest. Niepewność i nieświadomość w jego przypadku zżerała mnie do cna i do ostatniej chwili.

O okładce chyba nie powiem za wiele. Może tylko tyle, że jest fantastyczna. Bardzo realistyczna. Idealnie zgrana z tematyką. Bez przesady, ale też nie jest zbyt skromna. Idealna. Ją po prostu trzeba zobaczyć, bo takie mówienie nie oddaje obrazu całości. Zapewne wielu się ze mną zgodzi, zwłaszcza, że gdyby spojrzeć na oryginalna okładkę, to niewiele się od siebie różnią. Może tylko tym, ze tamta jest bardziej „realistyczna”. Ale mimo to okładka wydania polskiego bardzo mi się podoba i nie mam nawet najmniejszych zastrzeżeń, co do niej.

„Pierwszy grób po prawej” jest literaturą obowiązkową każdego fanatyka parano mali oraz fantastyki. No, chyba, że nie lubi wątków erotycznych (zwłaszcza tak dobitnych). W takim przypadku raczyłabym się zastanowić, bowiem takie tutaj występują w mniejszej i większej ilości, a nie każdy może to pochwalać. Osobiście przyznaję, że czytając powieść pani Jones nieźle się ubawiłam niekiedy śmiejąc się do rozpuku, a niekiedy siedząc z niepewnością i zżerająca ciekawością, co z tego wszystkiego wyniknie. Napięcia, śmiechu, ale i też wątków romantycznych jest tutaj, co nie miara, ale wszystko w zdrowej dawce. Dlatego tez radzę każdemu, jak najszybciej zapoznać się z ta pozycją, bowiem naprawdę warto! Polecam, a sama czekam z niecierpliwością na kontynuację!

Za możliwość rozwiązywania tajemniczych zagadek z szaloną Kostuchą, dziękuję 

Recenzja: "Atlas anatomiczny" Peter Abrahams


Tytuł: Atlas anatomiczny. Ciało człowieka: budowa i funkcjonowanie.
Autor: Peter Abrahams
Wydawnictwo: Świat Książki
Wydanie: 2012-10-22
ISBN: 978-83-273-0261-8
Objętość: 256
Cena: 49.90

Moja ocena: 7/10 pkt
Szufladka: Ciekawa.

Jest taki okres w życiu człowieka, w którym zaczyna się interesować różnymi zjawiskami. Niektórzy niekiedy oddają cale swoje życie, poświęcając się tym samym nauce. Jednych interesują różnorodne maszyny, technologie, a innych medycyna, czy chociażby samo funkcjonowanie ludzkiego ciała. Różnorakie wydawnictwa – w szczególności z gatunków medycznych prześcigają się w coraz to nowszych i bardziej obrazowanych podręcznikach na temat ludzkiego ciała, oraz atlasy anatomiczne.

Jeden z takowych wydań trafił niedawno w moje ręce. „Atlas anatomiczny” wydany spod skrzydeł Świata Książki już na pierwszy rzut przykuł moja uwagę niesamowita okładką, od której nie mogłam oderwać wzroku. Już z chwilą, gdy podchwyciłam go w ręce, zaczęłam studiować – i oczywiście porównywać z masą innych atlasów anatomicznych, które mam w domu. Jeśli chodzi o samą okładkę, to jest chyba jedna z nielicznych, gdzie ta zatrważająca biel, a raczej jej nadmiar wcale mi nie przeszkadza. Tematyka ukazana dzięki ilustracjom nie mogła być lepiej zobrazowana. Nie ma tutaj przerostu formy nad treścią i mi się to podoba.

Jeśli chodzi o treść to nie różni się zbyt wiele od innych tego typu książek. No może z takim wyjątkiem, że tutaj wszystko jest przedstawione w minimalistycznym skrócie. Dlatego tez uważam, że dla studentów medycyny może nie być on wystarczającym na zajęcia z anatomii. Dodatkiem – oczywiście, że tak, ale nie atlasem przodującym, na którym da się w wystarczającym stopniu opierać przy nauce do zaliczeń, bądź egzaminów. Jeśli chodzi o osoby spoza grona „medyków” jest wręcz idealny. Podstawowe wiadomości na temat ludzkiego ciała, podziału i poszczególnych części są takie, jakie być powinny. Nic dodać, nic ująć. Gdybym miała zatrzymać się przy podziale to z jednej strony podoba mi się wydzielenie poszczególnych działów typu: Głowa, Szyja, Klatka piersiowa, etc. Zwłaszcza, że łatwo się w nich odnaleźć – podział z góry na dół - i nie trzeba „skakać” i wertować stron milion razy. Jedyne, „ale” jakie bym miała w tym przypadku to fakt, że zarówno kończyny dolne, jak i górne połączyłabym w jeden „dział”, ponieważ zwykle omawiane są równocześnie.

Fakt, który nie przypadł mi do gustu, to pomieszanie ilustracji komputerowych z rysunkami oraz obrazami 3D. Uważam, że osoby je przygotowujące powinny skupić się na jednej formie, a nie na kilku. Gdybym miała się wypowiadać, byłabym najbardziej za ilustracjami w wersji 3D, ponieważ są najbardziej realistyczne i w pełni ukazują wszystko, co powinno być widoczne. Dodatkowym plusem są informacje, fotografie, bądź badania dotyczące różnych chorób. Zwłaszcza, że wybrane i ukazane tutaj są bardzo częstym zjawiskiem, toteż warto je znać.

Podsumowując tego typu atlas zapewni sporą wiedzę miłośnikom wszelakich informacji na temat ludzkiego ciała. Mogę się pokusić nawet o stwierdzenie, ze dla niektórych osób będzie on nieodłącznym towarzyszem, dlatego też z wielka chęcią mogę go polecić każdemu niezależnie od wieku, płci i predyspozycji zawodowych. W końcu nie trzeba być lekarzem, by się takimi rzeczami interesować, prawda?

Za możliwość przestudiowania "na wskroś" ciekawostek dotyczących ludzkiego ciała dziękuję Wydawnictwu Świat Książki oraz Księgarni Weltbild!

Recenzja: "Świat bez bohaterów" Brandon Mull


Tytuł: Pozaświatowcy. Świat bez bohaterów.
Autor: Brandon Mull
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 2013 rok
Tom: I
ISBN: 978-83-7480-262-8
Objętość: 533
Cena: -

Moja ocena: 7/10 pkt
Szufladka: Ciekawa.

Wiele osób zna Brandona Mulla, jako autora niesamowitego cyklu fantasy pt. „Baśniobór”. Ja osobiście nie miałam okazji do jej zgłębienia, natomiast słyszałam o niej sporo dobrego. Może kiedyś się za nią zabiorę. Tymczasem w moje ręce wpadła jego nowa powieść, za którą wzięłam się od razu, mając tym samym nadzieję, że to będzie „to coś”, nad czym spędzę długie godziny, nie mogąc się wprost oderwać od porywającej historii. A co dostałam w zamian? Otóż…

„Świat bez bohaterów” jest pierwszym tomem z serii „Pozaświatowcy”. Opowiada o losach nastoletniego chłopaka imieniem Jason, oraz pewnej dziewczyny Rachel, którzy zmagają się z trudami dnia codziennego, aż tu nagle w niewyjaśnionych okolicznościach trafiają, a raczej zostają wciągnięci/połknięci czy jak kto woli do Lyrian – alternatywnego świata w stosunku do tego, w którym żyją. Z początku próbują wrócić do domu – jednak nie jest to takie łatwe, jakby się mogło wydawać. Jason spotyka Depozytariusza wiedzy, po opowieściach, którego postanawia odnaleźć magiczne słowo i obalić złego cesarza Lyrianu. Koniec końców poznaje osoby, które mu w tym pomagają – w tym również Rachel. Oboje wplątują się w tajemniczą, a zarazem bardzo niebezpieczną misję. Chcąc wrócić do domu, nie mają innego wyjścia, jak tylko obalić Maldora i uratować tytułowy świat pozbawiony bohaterów… O tym, co z tego wyniknie każdy z Was musi przekonać się sam, gdy tylko powieść ukaże się w polskich księgarniach. A jakie jest moje zdanie?

Cóż, ciężko jest mi przyrównać „Pozaświatowców” do poprzednich powieści Brandona Mulla, bowiem do tej pory sama nie miałam, jako tako z nimi styczności. Mogę jedynie przyznać, że już na pierwszy rzut oka widać, że autor nie bawi się w skromne opisy sytuacji. Wszystko tutaj jest żywe i bardzo realistyczne, co sprzyja szybkiemu czytaniu. Nie mogę się jednak zgodzić z faktem, że książka jest wciągająca. Co prawda historia jest ciekawa i bardzo oryginalna, ale mimo to momentami [a zwłaszcza na wstępie] nie mogłam jej najzwyczajniej zmęczyć. Zwłaszcza, gdy doczytałam do chwili, jak główny bohater zostaje wręcz „połknięty” przez hipopotama, który stał się na miarę portalu. Od tej chwili pogubiłam się w nie tylko tematyce, ale i przedziale wiekowym, do którego książka jest skierowana. Chcąc nie chcąc czytałam dalej i gdybym miała teraz powiedzieć coś o całości, to pomimo ciężkiego, a niekiedy bardzo ciężkiego i żmudnego wstępu, to im dalej, tym lepiej, a w pewnych chwilach bywały i takie momenty, gdy nie dało się wręcz oderwać myśli od fabuły i chciało się czytać bez przerwy.

Dzięki temu można stwierdzić, że autor pisze w miarę przyjemnym językiem, a jego styl może i chwilami pozostawia trochę do życzenia, to mimo wszystko jest nad wyraz oryginalny i potrafi w żywy i bardzo realistyczny sposób pokazać świat przedstawiony. Również, jeśli dotyczy to tematyki – jest tutaj wszystko, co do fantastyki się zaliczać powinno i być zawarte w takich tekstach. Nie przypadli mi mimo wszystko do gustu bohaterowie – a raczej Rachel, (bo Jasona nawet polubiłam), ponieważ brakowało mi w niej chwilami realizmu i przekonania. Gdybym mogła, to chętnie zobaczyłabym ją w sytuacji, w które mogłaby pokazać swoją siłę mentalną i stanowczość na tyle, że przyćmiłaby pozostałych. Poza tym chyba nie mam jakiś szczególnych uwag, co do bohaterów.

Podsumowując, powieść jest naprawdę ciekawa i potrafi wciągnąć – mimo przerażającego i ciężkiego początku. Bohaterowie mają swoje wady i zalety, ale znajdą się ii tacy, którzy ich będą uwielbiać. „Świat bez bohaterów” mogę ze szczerym sercem polecić fanatykom gatunku, którzy lubują się w czystych fantasy, bez przesytu i wysypu paranormalni na rynku wydawniczym. Chcąc, nie chcąc nawet dla mnie była to miła odskocznia, więc mam nadzieję, że niejednej osobie przypadnie do gustu.

Za możliwość poznania "od kuchni" nowej powieści pana Mulla dziękuję Wydawnictwu MAG!

Recenzja: "Pandemonium" Lauren Oliver


Tytuł: Pandemonium
Autor: Lauren Oliver
Wydawnictwo: Moondrive
Data wydania: 2012-10-03
Tom: II
ISBN: 978-83-7515-222-7
Objętość: 376 
Cena: 34,90 zł

Moja ocena: 9/10 pkt.
Szufladka: Wspaniała!

„Miłość. Dopada każdego z nas. Prędzej czy później. Chwyta w swoje macki, niekiedy potrafi wręcz człowieka opętać. To właśnie ona powoduje różne, dziwne zachowania i wydarzenia. Jest dobrodziejstwem, ale i piętnem…” Jak dziś pamiętam chwile, gdy rozpoczynałam tymi słowami recenzję „Delirium”. Było to niemalże dwa miesiące temu. Miałam swoje za i przeciw. Książka była ciekawa, acz nie myślałam o niej dniami i nocami. A mimo wszystko sięgnęłam po kontynuację. Oczywiście, otwierając książkę myślałam o tym, czy być może tym razem autorka powali mnie na kolana, czy zawiedzie…

„Pandemonium” to kolejny tom przygód młodej Leny, żyjącą w świecie bez miłości. Jest ona uznawana za bardzo niebezpieczną chorobę, którą należy zwalczać w zarodku. Nasza bohaterka w pierwszej części uniknęła tego straszliwego losu, zdoławszy uciec wraz z ukochanym. Niestety owa ucieczka kończy się tragicznie. Od tego momentu Lena dołącza do ruchu oporu. Między innymi dlatego podejmuje się niebezpiecznej misji i planuje atak na byłych pobratymców. Chcąc nie chcąc na jej drodze staje Julian – tajemniczy chłopak, który odegra tutaj sporą rolę…

Od dawien dawna pałałam fanatyzmem do antyutopii. Uwielbiam zwartą akcję i niepewność, nie wiedząc, co wydarzy się za moment. Przyznaję, że kończąc „Delirium” byłam odrobinę zawiedziona, ale mimo to byłam ciekawa, jak potoczą się dalsze losy Leny i Aleksa. Dlatego też czytając „Pandemonium” całość wywarła na mnie wielkie wrażenie i co tu dużo mówić – wprawiła w zachwyt. W tym momencie biję się w pierś za myśl, że zwątpiłam w panią Oliwer, ponieważ w kontynuacji przygód Leny znacznie się rozwinęła pisarsko – mimo, że styl i język pozostaje „prawie” bez zmian.

Opisy wydarzeń i cała fabuła jest opisywana znacznie żywszym językiem z lepszą dokładnością, dzięki czemu książka wciąga bez reszty. Gdy „Delirium” były momenty, gdzie prawie przysypiałam z braku akcji, tak tutaj nie miałam chwili wytchnienia i książkę praktycznie „połknęłam”. Nie sposób się przy niej nudzić, a na dodatek ma się wrażenie, że chwilami akcja porywa na tyle, że samemu się w niej uczestniczy. Poza tym podoba mi się zastosowanie dwuczłonowej akcji i podzielenie jej na „Wtedy” oraz „Teraz”, jednak minusem jest dla mnie fakt, że występują one naprzemiennie, a nie na przykład tak, że najpierw opisywane są wydarzenia przeszłości, a następnie obecne. Również bohaterowie wywarli na mnie o wiele lepsze wrażenie. Widać, że pani Oliver bardziej się do nich przyłożyła. Są lepiej dopracowani, a w dodatku idealnie dopasowani. Dzięki temu bez trudu można odnaleźć takie osoby w życiu codziennym, przez co lepiej da się zrozumieć ich postępowanie i obycie. Sama problematyka oczywiście pozostaje taka sama, jak w poprzedniej części, ale mimo to jest lepiej ukształtowana i ukazana. Wszystko ukazane jest naprawdę przekonująco, aczkolwiek oryginalnie.

W największy zachwyt mimo wszystko wprawiła mnie okładka. Gdy tylko na nią spojrzałam, to wręcz oniemiałam. Żywe kolory i w dodatku tak duża szczegółowość działają na plus. Nie ma tutaj ani znacznej skromności, która była widoczna przy „Delirium”, ani przepychu. W poprzednim tomie miałam wrażenie, że okładka jest strasznie melancholijna i nie napawa optymizmem. Tutaj za to mamy całkowite przeciwieństwo.

Podsumowując, kto jeszcze nie czytał „Pandemonium” musi to nadrobić. Już dawno nie czytałam książki z tak wielkim zapałem, mimo iż po lekturze „Delirium” miałam w głowie różne opinie i niekoniecznie w pełni pozytywne. Polecam ja w szczególności każdemu fanatykowi antyutopii i wątków romantycznych. Jestem pewna, że powyższa powieść zachwyci niejednego i będzie wspominana przed długi czas. Sama nie mogę już się doczekać kontynuacji, która mam nadzieję nastąpi szybko, ponieważ moja wyobraźnia już nie może się doczekać kolejnej dawki niezapomnianych przygód.

Za możliwość poznania dalszych losów Leny dziękuję Wydawnictwu Otwarte, oraz Brand-Light!

Z cyklu: Stosik na październik

No i nadszedł! Październik. A wraz z nim powrót na uczelnię. Myślałam, że na trzecim roku zajęć będzie mniej - a przynajmniej porównywalnie do drugiego, a tutaj co? Nawał na dzień dobry... W dodatku nikt nie poinformował wykładowcy o tym, że ma z nami zajęcia i siedziałam bezczynnie na uczelni kilka ładnych godzin w oczekiwaniu na kolejne zajęcia, zamiast słuchać wykładu z onkologii. No cóż. Tak to już bywa xD Pociesza mnie fakt, że w tym miesiącu stosik jest naprawdę ogromny! A to i tak nie wszystko, bo na dniach dojdą kolejne ;) No i jeszcze w tym miesiącu są moje urodziny, więc... sami wiecie =) No ale do rzeczy...

Postanowiłam podzielić stosik na trzy części. Niestety nie zaprezentuję go w całości, ponieważ w całości nie zmieścił mi się na biurku! Tak więc, oto część pierwsza, a od góry widzicie:

1) "Taniec z diabłem" - Sherrilyn Kenyon -> szaleńcze zakupy - miałam poszukiwać TYLKO prezentu urodzinowego dla Emily, ale oczywiście sama tez wyszłam obłowiona!

2) "Pocałunek nocy" - Sherrilyn Kenyon -> j.w. do kompletu brakuje mi tylko tomu drugiego, którego niestety nie było ;(

3) "Zanim nadejdzie ciemność" - Susan Wiggs -> egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Mira. Recenzja >>tutaj<<

4) "Baśnie latynoamerykańskie" - John Bierhorst -> egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa G+J. Swoją drogą, zawsze miałam ochotę przeczytać serię baśni etnicznych - mam więc okazję!

5) "Baśnie afrykańskie" - Roger D. Abrahams -> j.w. Już nawet zaczęłam czytać i przyznaję, że są niesamowite! Niedługo recenzja ;)

6) "Amerykański wampir" - J.R. Rain -> również od Wydawnictwa G+J. Niestety nie miałam możliwości przeczytania poprzednich tomów, ale przy najbliższej wyprawie na zakupy nie obędzie się bez kupna "Luny" i "Księżyc i wampirzyca"

7) "W krainie zabawy. Poradnik drużynowego gromady zuchowej" - pod red. Emilii Kulczyk-Prus i Anny Wittenberg -> egzemplarz od mojego Hufca, bym miała więcej propozycji na zajęcia z dzieciakami

No to przyszedł czas na część drugą stosiska.
Od góry:

8) "Pandemonium" - Lauren Oliver -> egzemplarz przedpremierowy od Wydawnictwa Otwarte oraz Brand-Light. Recenzja wieczorkiem ;)

9) "Nie licząc kota" - Kasia Bulicz-Kasprzak -> egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Nasza Księgarnia

10) "Prawdziwe wspomnienia Mali K" - Adrienne Sharp -> j.w. Już mogę powiedzieć, że jest cudowna! Recenzja niedługo.

I ostatnia część stosiska. Szczerze powiedziawszy to nie będę wymieniać poszczególnych tytułów z odnośnikiem, od kogo są. Dlaczego? Ponieważ całość to jedna wielka (naprawdę ogromna) paczka, którą otrzymałam od przyjaciela. Jeszcze raz bardzo dziękuję, A po lewej od góry mamy:

11) "Wschodzący księżyc" - Keri Arthur -> obecnie to już mój drugi (nie licząc jednego, który wymieniłam na LC) tom w moim domu ;]

12) "Kod Leonarda da Vinci. Dziennik podróży" - pod red. Barbary Nowak -> nie powiem, zaintrygował mnie!

13) "Narrenturm" - Andrzej Sapkowski -> nigdy nie umiałam się przekonać do tego autora, ale może jednak!

14) "Ja diablica" - Katarzyna Beremika Miszczuk -> kolejny podwójny egzemplarz!

15) "Każda magia jest dobra" - Kim Harrison -> muszę tylko zdobyć poprzednie tomy i do dzieła! Znaczy... czytania! ;)

16) "Szaleństwo aniołów" - Kate Griffin -> od dawna miałam ochotę ją przeczytać xD

17) "Odnaleźć swą drogę" - Alekasandra Ruda -> jej wyczekiwałam najbardziej! Dlatego też, już wiem, że muszę zdobyć kontynuację!

Od prawej od góry:

18) "Oczy smoka" - Stephen King -> szczerze, nie żywię do Kinga jakiś chęci, więc póki co książka jest na pożyczeniu, a potem zawędruje na półkę mojej siostry ;)

19) "Poza cieniem" - Brent Weeks -> przeczytałam pierwszy tom i jestem pewna, że kolejne również przeczytam!

20) "Na krawędzi cienia" - Brent Weeks -> zapewne niedługo wezmę ja pod swoje skrzydła ;)

21-22) "Zbieracz Burz. Tom I i II" - Maja Lidia Kossakowska -> słyszałam o tej serii sporo kontrowersyjnych opinii, więc sama będę musiała się przekonać jak to z nią w końcu jest.

23) "Szeptem" - Becca Fitzpatrick -> kolejny "podwójny" egzemplarz, jednak tym razem w twardej oprawie

24) "Crescendo" - Becca Fitzpatrick -> również wyczekiwane i uwielbiane! Recenzja będzie na pewno!

Sporo tego, prawda? Szczerze powiedziawszy muszę pomyśleć nad kolejnym regałem ;)
Do stosiku powinna jeszcze dołączyć książka, a raczej "szczotka" od Wydawnictwa MAG pt. "Świat bez bohaterów" - Brandona Mulla,  ale niestety zapomniałam jej uwiecznić... Tak więc, pewnie pokażę ją w kolejnym stosiku, a póki co oczekujcie wieczorem recenzji "Pandemonium"! Ja tym czasem uciekam na uczelnię! Miłego dnia!
Miasto Recenzji © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka