Recenzja: "Królestwa Nashiry. Marzenie Talithy" Licia Troici


Tytuł: Królestwa Nashiry. Marzenie Talithy
Autor: Licia Troisi
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Wydanie: 2012-01-01
ISBN: 978-83-26504-64-8
Objętość: 408
Cena: 37,90 zł

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia!


Talitha. Córka hrabiego Królestwa Lata. Na pozór zwykła dziewczyna, której przyszłość została już zaplanowana, lecz śmierć ukochanej siostry zmieniła sporo w jej życiu. Talitha jest wojowniczką i klasztorne życie, które było jej pisane wraz z jego wszystkimi intrygami i zakazami, jest nie dla niej. Postanawia uciekać wraz z Saiphem. Dziewczyna jeszcze nie wie o pewnej tajemnicy… Tajemnicy, przez którą Talitha musi odbyć wyprawę do najzimniejszej krainy Talariii i znaleźć odpowiedź… Odpowiedź, która może uratować świat.

Licia Troisi swoją nową powieścią spróbowała przekazać nową wersję świata przedstawionego w gatunku fantasy. Czy to jej się udało? Nie do końca. Przez całą swoją przygodę z książką miałam nieodparte wrażenie, że gdzieś już czytałam coś podobnego. Coś na wzór deja vi. Dopiero pod koniec zdałam sobie sprawę, że powieść bardzo przypomina mi serię „Kronik świata wynurzonego”, a co najlepsze, tego samego autorstwa. Mam dziwne wrażenie, że autorka nie może pozbyć się stereotypów, które wykorzystuje w swoich powieściach, przez co są one strasznie do siebie podobne. Nie mam na myśli bohaterów, czy kierunku, w jakim toczy się fabuła, lecz sam schemat pisania powieści jest bardzo specyficzny. Jeśli ktoś czytał inne powieści pani Troisi, to może się pokusić o stwierdzenie, że takiej osobie o wiele łatwiej jest dojść do finału powieści aniżeli pozostałym.

Styl i język, jest niezmienny, – jak więc wspominałam już przy recenzji „Kronik…” pani, Licia Troisi pisze w sposób jasny i klarowny. Prosto i z dobrze widocznym przesłaniem. Wszystko jest bardzo dobrze skrojone. Może tylko początek wydaje się nużący, lecz po pewnym czasie całość nabiera tempa i wciąga. Tak samo, jeśli chodzi o bohaterów. Są bardzo dobrze przedstawieni i wystylizowani. Widać, że autorka spędziła sporo czasu na ich wykreowaniu, co nie często się zdarza. Poza tym główna bohaterka ma w sobie coś, co przyciąga czytelnika – jakąś tajemniczą siłę, albo prędzej powiedziałabym, że sama skrywa jakąś tajemnicę, o której przekonamy się przy kolejnych tomach.

Jeśli chodzi o okładkę, to przyznaję, że idealnie oddaje klimat powieści. Może mi osobiście nie do końca przypadła do gustu, gdyż jest zbyt przesycona kolorystyką, ale mimo to ciekawa. Przyciąga wzrok, to na pewno. W końcu, kto nie zwróci uwagi na taki mix barw i kolorów? Wiadomo, że większość.

Podoba mi się magia, którą powieść przesycona. Sporo się w niej dzieje, przez co czytelnik nie ma prawa do nudy. Może i z początku wydawać się nudne, ale koniec końców wciąga bez reszty. Jak dla mnie to czysta fantastyka w czysto fantastycznym świecie.

Powieść mogę polecić nie tylko fanom fantasy, ale i każdemu, kto ma ochotę na małą przygodę z dość nietypową bohaterką. Wiele osób powinno się odnaleźć w tej powieści i nie sądzę, by znalazło się sporo osób, które by ją odłożyły w kąt, czy też uważały, że nie jest warta swojej ceny. Według mnie jest warta ceny, która została na nią nałożona i przyznaję, że spędziłam z nią miłe chwile pełne akcji i napięcia. Już nie mogę się doczekać, gdy autorka postanowi wydać kontynuację „Królestw Nashiry”. Póki, co mogę tylko wszystkich zaprosić do księgarni, no i do czytania oczywiście!

Za fantastyczną przygodę z Talithą dziękuję Wydawnictwu Zielona Sowa!

Recenzja: "Cała prawda o mężczyznach" Ian Smitch



Tytuł: Cała prawda o mężczyznach
Autor: Ian Smitch
Wydawnictwo: G+J
Wydanie: 2013-01-23
ISBN: 978-83-7778-296-5
Objętość: 240
Cena: 31,90 zł

Moja ocena: 3/10 pkt.
Szufladka: Słaba.

Czy mężczyzna naprawdę myśli to, co mówi? A o czym nie mówi? Dlaczego każda kobieta musi poświęcać tyle czasu na zastanawianie się nad różnymi sprawami?

Która z nas nie chciałaby poznać męskiego punktu widzenia? Ich logiki, myśli, albo sposobów działania? Która z nas nie chciałaby zgłębić tajemniczości męskiego mózgu, który bądź, co bądź, może i wydaje się banalny, to wcale taki nie jest?

Ian Smitch w sposób dość logiczny i prosty próbuje nam przekazać, jak działa męski umysł i co to mężczyźni nie myślą na poniektóre sprawy. Szkoda tylko, że nie za bardzo mu się to udaje.
Nie jestem zbytnio przychylna, jeśli chodzi o takie poradniki, bowiem uważam, że każdy z nas jest różny i powinno się do niego podchodzić indywidualnie, przez co daję tym jasno do zrozumienia, ze nawet najciekawszy poradnik niczego nie zmieni. Ważna jest nasza psychika i fakt, jak podchodzimy do pewnych kwestii. Mimo wszystko postanowiłam się przekonać, co pan Smitch ma do powiedzenia na ten temat – w końcu sam jest mężczyzną i być może wie coś więcej – i przeczytać jego poradnik.

Jakże wielkim mym zaskoczeniem był widok strasznych, a wręcz przerażających statystyk. Zwłaszcza, ze większość z nich dotyczyła seksu. Tak samo zresztą jak większość książki, przez co skłonna byłbym uwierzyć, a przynajmniej powątpiewać, iż pan Smitch chce nam pokazać, iż mężczyźni myślą tylko, a raczej głównie o jednym. Szczerze powiedziawszy liczyłam na coś zgoła innego. Wszystko tutaj kręci się wokół erotyki i statystyk z nią związanych, przez co daje do myślenia, że sex jest mężczyzn życiowym priorytetem. Przykre to. Czy prawdziwe – nie wiem, nie jestem mężczyzną, ale liczę, że nie.

W dodatku autor zgrabnie próbuje przekazać „złote rady” kobietom, które niekiedy są nad wyraz przesadzone, żebym nie powiedziała, iż puste i strasznie powierzchowne. Fakt, pomimo tego chwilami można się dowiedzieć nawet ciekawych i zabawnych kwestii dotyczących mężczyzn, lecz jest tego zbyt mało, by mogło zrekompensować dziwne i złe odczucia, jakie wyniosłam po tej lekturze. Pokazałam ją nawet innym - zarówno dziewczynom, jak i chłopakom – i przyznaję, że większość z nich miała podobne odczucia do moich, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie jestem jedyna, która uważa to za słabo pouczającą pozycję.

Po prawdzie, jeśli chodzi o sam fakt utrzymania tematyki pozycji, to autor nie wychodzi poza schematy i odgórnie trzyma się utartych szlaków. Dla mnie to mieszanina reportażu z poradnikiem, który nie wiem, czy ma mnie bawić, czy załamywać.

Spróbowałam, więc poszukać jasnych stron książki. O dziwo – znalazłam. Jeśliby podejść do niej z dystansem, to mogę przyznać, że mogłaby nawet znaleźć osoby, które by zaciekawiła. Zwłaszcza, jeśli chodzi o aspekty dotyczące małżeństwa i relacji w związkach – niekoniecznie tych pozytywnych. Pociesza mnie jednak fakt, że póki, co nie uważam, że powinnam przenieść wyniesione z niej porady i doświadczenia i wprowadzić w życie, bowiem te najważniejsze już znam. Jeśli chodzi o cała resztę, to jak już mówiłam na początku. Wolę podejść indywidualnie do każdego mężczyzny i sama zdecydować, co i jak. Poza tym szczera rozmowa jest lepsza niż milion poradników.

Język powieści jest typowy dla poradników. Masa statystyk, podsumowań, porównań. Nie jest to powieść z określoną fabuła, więc nie ma punktu kulminacyjnego. Jest to po prostu zbiór badań i dowodów zebranych w jedną całość. Za to okładka bardzo mi się podoba, mimo, iż jestem osobą, która nienawidzi nadmiaru bieli – zwłaszcza w różnego typu grafikach. Prosta, lecz z gracją i tego się trzymajmy.

„Cała prawda o mężczyzn” jest to typowy poradnik, do którego należy podejść z dużym dystansem – a najlepiej dać ją do przeczytania swojemu partnerowi – dając mu tym samym pole do popisu, by się wypowiedział, ile z tego jest prawdą. Ciekawa, lecz dość ciężko się przez nią brnęło. Mogę ją polecić jedynie fanatykom takiego typu porad, nic więcej.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu G+J Książki!

Recenzja: "Polowanie na motyle" Krystyna Mirek



Tytuł: Polowanie na motyle
Autor: Krystyna Mirek
Wydawnictwo: G+J
Wydanie: 2012-09-13
ISBN: 978-83-7778-267-5
Objętość: 264
Cena: 29,90 zł

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia

"A motyle z brzucha niech wracają do dżungli, gdzie ich naturalne miejsce"

Trzy dziewczyny. Trzy historie. Trzy rodzaje miłości. A wszystko w jednej powieści. Weronika, Kasia i Klaudia to trzy na pozór zwykłe dziewczyny. Każda z nich ma swoje wyobrażenie dotyczące świata i miłości. Dla każdej z nich książę z bajki ma inne znaczenie i wyobrażenie. Może to i dobrze. „Polowanie na motyle” opowiada po trochu historię każdej z nich, tym samym ukazując polowanie każdej z nich na tytułowe motyle. Ale, jak to powszechnie wiadomo – życie nie jest usłane różami. Ich przygody może i nie są jakoś zbytnio wyszukane, ale może i to dobrze. Powieść bardzo dobrze ukazuje tak po prawdzie codzienne życie każdej z nas. A przynajmniej tych, które szukają miłości, przygody i wiary we własne siły. Bo o tym właśnie jest. O miłości. Właściwie to o jej różnych formach. O przyjaźni. O rodzinie. O marzeniach. O szczęściu i przygodach, ale i rozczarowaniach i złamanych sercach. O codziennym życiu tak po prawdzie. Dlatego też czyta się ją tak szybko i przyjemnie.

Przyznaję, że ta lektura należy do nadzwyczaj lekkich. Dla niektórych może się wydawać, że fabuła jest nijaka, ale tak nie jest. Przynajmniej nie do końca. Szkoda tylko, że chwilami akcja się zawęża i ma momenty, gdy staje się nijaka. Bez tego dreszczyku ciekawości. Niekiedy miałam wrażenie, że czytam coś na wzór wpisów z pamiętników dziewczyn, a niekiedy niestety, że mam przed sobą coś, co może się pokusić o napisanie ktoś, kto dopiero rozpoczyna swoją historię z pisaniem. Z początku wydaje się trochę nudna, ale koniec końców wciąga bez reszty i to najważniejsze. Spędziłam kilka godzin na spokojnym czytaniu i nie zorientowałam się, że całej historii dobiegł już koniec.

Również styl i język jest prosty, bez udziwnień, co szczerze powiedziawszy występuje w wielu powieściach polskich autorów. Tak samo, jeśli chodzi o bohaterów. Zarówno dziewczyny, jak i całą resztę. Każda z nich jest specyficzna, ale chwilami miałam wrażenie, ze są nie do końca dopracowane. A szkoda.
Jeśli miałabym przyrównać powieść do jej gatunku, to przyznaję, że nie mam tutaj żadnego, „ale”. Lekka, przyjemna i na temat. Szkoda tylko, że taka cieniutka.

Jeśli chodzi o bohaterów, to każdą z nich polubiłam na swój sposób, dlatego też nie będę się wytężać, by wychwalać każdą z nich po kolei. Pragnę tylko dodać, ze niesamowicie ujęła mnie relacja babci i wnuczki, która została tutaj ukazana nad wyraz realistycznie. Zresztą cała fabuła była dość realna i łatwo było ja przełożyć na  prawdziwe życie.

Gdybym miała powiedzieć coś o grafice, to muszę przyznać, że to właśnie ona wywarła na mnie największe wrażenie. Graficy naprawdę się postarali. Mimo, iż nie zawsze jestem ku prostocie, tak tutaj muszę stwierdzić z czystym sercem, że okładka wyszła im genialnie. Nie jest przesycona. Skromna i delikatna. Idealnie oddaje całość treści. Aż chce się czytać.

„Polowanie na motyle” jest zdecydowanie pozycją na relaksujący wieczór. Zdecydowanie nadaje się dla fanów romansów i lekkich opowiadań. Nie polecałabym jej jednak osobom, które muszą mieć przesyt fabuły, bowiem tutaj tego nie odnajdą. Jak dla mnie miło się spędza z nią czas i liczę, że niedługo bohaterka pokusi się o kolejną powieść, która będzie równie ciekawa, jak ta. Zwłaszcza, że tak fajnie ukazuje różne wątki - niby spójne, a tak się różniące. Bo motyle w brzuchu nie oznaczają tylko wielkiej miłości...

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu G+J!

Recenzja: "Portret pani Charbuque" Jeffrey Ford


Tytuł: Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy
Autor: Jeffrey Ford
Wydawnictwo: MAG
Wydanie: 2013-01-23
ISBN: 978-83-7480-286-4
Objętość: 528
Cena: 49,90 zł

Moja ocena: 6/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa

„Twórz coś pięknego, w przeciwnym razie życie nie ma sensu.”

Wydawnictwo MAG ma dla nas kolejną fantastyczną powieść, tym razem autorstwa Jeffrey’a Forda. Opowiada o losach pewnego portrecisty, który otrzymuje dość specyficzne zlecenie. I tutaj pojawia się nasza tytułowa pani Charbuque. Bogata dama zamawia sobie portret, ale ma dość nietypowy warunek. Piero Piambo może zadać jej każde możliwe pytanie, lecz nie może jej zobaczyć. Jak więc namalować portret nie mogąc zobaczyć, jak wygląda osoba, która ma się na nim pojawić? Od tej chwili zaczyna rozgrywać się fascynująca podróż w głąb tajemniczych i niekoniecznie spokojnych sesji, jak na malarza przystało. Nie jest to, bowiem swobodna opowieść z lekką fabuła, a raczej coś bardziej mrocznego, aniżeli może na początku się wydawać.

Zwłaszcza już sama okładka pokazuje, że nie jest to lekka lektura na spokojne wieczory po męczącym dniu. Chcąc nie chcąc, czytając powieść, a raczej opowiadania autorstwa Jeffrey’a Forda trzeba się niemało skupić i mieć czas, a zarazem święty spokój. Nie polecam jej do czytania w tramwaju, czy autobusie, w drodze do szkoły, pracy, czy też na uczelnię. Dlaczego? To proste. Ciężko będzie się w nią wciągnąć, zwłaszcza, że tyle jest w około rzeczy, które w łatwy sposób będą rozpraszać.

Nie przypadł mi do gustu sposób połączenia kilku różnych gatunków ze sobą. Według mnie może i nie jest to spora przesada, ale niepotrzebny przepych. Język może i jest prosty, ale mimo wszystko nie przyznam, że czytało mi się ją lekko i szybko. Chociaż mimo wszystko muszę przyznać, że całość okazała się ciekawą dla mnie przygodą, z którą spędziłam kilka długich wieczorów. Dlatego też, jeśli ktoś szuka niekonwencjonalnych, a nie nudnych powieści z banalną fabułą to jest pozycja dla nich.

Przyznam szczerze, że nie przypodobałam sobie żadnego z bohatera, jako mojego ulubionego. Każdy z nich jest dość specyficzny, a co jest sporym plusem – wykreowany w sposób dokładny i indywidualny. To samo się tyczy świata przedstawionego. Nie jest nudny i ma w sobie to coś, dzięki czemu mimo trudnemu początkowi i dość ciężkiej fabule aż chce się czytać i dowiedzieć, co będzie dalej.

Podsumowując… Książka ma sporo plusów, ale i minusów. Plusem jest zdecydowanie okładka, oraz ciekawa fabuła, która nie jest do znudzenia przesycona fantastycznymi potworami, jak w wielu znanych i wydawanych dziś powieściach. Również autorowi należy się wielki plus za bohaterów, bowiem widać, ze nie są wykreowani tak na „odwa”, a od razu da się poznać, że spędził nad ich tworzeniem sporo czasu. Minusem jest niestety język. Może i jest on potoczny, ale mimo wszystko dość ciężko się czyta, dlatego też, jak już wspominałam, nie polecam ich na wieczory po męczącym dniu. W dodatku fabuła może i jest ciekawa i koniec końców wciągająca, ale niestety uważam, że przesadzono tutaj z nadmiarem gatunkowości, bowiem na końcu sama nie wiedziała, który gatunek góruje nad resztą.

Koniec końców „Portret pani Charbuque” oceniam dobrze pomimo kilku wad i szczerze polecam wszystkim zainteresowanym. Zwłaszcza, że każdy tutaj znajdzie coś dla siebie. W dodatku uważam, że być może niektórzy moje „wady” zamienią na zalety i powieść ich wręcz oczaruje. Wiadomo, każdy z nas ma swój gust i najlepiej polegać na opinii siebie samego. A opinie innych uznać, jako dodatek i zachętę. A zachęcać zachęcam każdego do zakupienia tychże opowiadań, bo warto.

Za przygodę z panią Charbuque i Piero Pambo dziękuję Wydawnictwu MAG!

Recenzja: "Polska kuchnia domowa" Małgorzata Caprari



Tytuł: Polska kuchnia domowa
Autor: Małgorzata Caprari
Wydawnictwo: Świat Książki
Wydanie: 2012-10-22
ISBN: 978-83-273-0168-0
Objętość: 272
Cena: 34,90 zł

Moja ocena: 9/10 pkt.
Szufladka: Wspaniała!

Za kilka dni święta. Większość z nad już teraz buszuje w kuchni, by móc przygotować świąteczne potrawy. Nic dziwnego, w końcu to jedna z niewielu chwil, gdzie można naprawdę pobyć z rodziną, ale i też poszaleć pod względem kulinarnym. W takim wypadku przydadzą się kuchenni przyjaciele. Mam tutaj na myśli oczywiście rozmaite przepisy i porady na pyszne i niekonwencjonalne dania.

Jednym z takich moich przyjaciół stała się książka pani Małgorzaty Caprari, która w prosty i dość przejrzysty sposób zdradza nam kilkaset wręcz sekretów na wspaniałe dania – zarówno przekąski, dania obiadowe, a nawet słodycze. Ale może po kolei:

Na samym początku powala mnie na kolana cudna okładka – skromna, a zarazem barwna i kolorowa. I ten smaczny barszcz z uszkami – aż chce się zabrać do gotowania. Widać od razu, że szata graficzna zarówno na zewnątrz, jak i w środku jest jak najbardziej dopracowana i smakowita zarazem. Dodatkowym plusem jest fakt, iż poszczególne działy przedstawionych tu potraw mają indywidualną kolorystykę stron, dzięki czemu o wiele łatwiej się odnaleźć. W dodatku fotografie potraw, które zostały tutaj opisane jeszcze bardziej zachęcają do zgłębienia kulinarnych sekretów pani Małgorzaty. Szkoda tylko, że jest ich tak mało w stosunku do liczby przepisów – zwłaszcza, że to wygląd na pierwszym miejscu pomaga nam w wyobrażeniu sobie efektu końcowego.

Ale dość o grafice. Jeśli chodzi o same przepisy, to bardzo podoba mi się sposób ich ukazania. Wszystko jest zgrabne i bardzo przejrzyste. Opisy krótkie, ale wyczerpujące. Idealne dla początkujących kucharzy. Właściwie to mogę z czystym sercem stwierdzić, że tutaj każdy znajdzie coś dla siebie – zarówno pasjonaci, którzy królują w kuchni, jak i ci, którzy do tej pory przypalali nawet mleko. Małym minusem jest może fakt, iż niektóre nazwy potraw są zbyt wymyślne i wykwintne w odróżnieniu od samych potraw. Niekiedy prostota jest ciekawsza, a w dodatku, jeśli coś ma zbyt wymyślną nazwę może nie traci na wartości, ale wtedy maleje chęć do ich przygotowania z obawy, że się nie uda. A szkoda.

Póki, co z wielką chęcią mogę ę pozycję polecić każdemu – zarówno fanatykom, jak i początkującym kucharzom. Jedyne, co mogę powiedzieć na koniec to, to, że nie należy się zniechęcać – zwłaszcza widząc wymyślne nazwy potraw. Dlaczego? Bowiem w rzeczywistości są one o wiele prostsze, a czasem wręcz banalne. Dlatego też zachęcam każdego do zabawy w kuchni i przygotowywaniu smacznego, co nieco, a mam pewność, że takie potrawy uświetnią niejedno przyjęcie, czy święto – wystarczy chcieć ;)

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Świat Książki i Księgarni Weltbild!

Z cyklu: Stosik na marzec

Dzisiaj niestety tylko stosik. Z racji gorszego stanu zdrowia [a dokładniej faktu, że nie bardzo potrafię się skupić w bólu] nie dam rady napisać dziś kolejnej recenzji. Jutro natomiast możecie się spodziewać zaległej recenzji "Zieleni szmaragdu". A póki co przedstawiam Wam zdobycze ostatniego miesiąca:

1) "Zieleń szmaragdu" - Kerstin Gier -> egzamplarz audio od portalu nakanapie.pl - Jutro recenzja.

2) "Piekło kobiet" - Tadeusz Boy Żeleński -> egzemplarz od Rynku Książki. Bagatela książka niepozorna, bo drobna, za to wnętrze ma niesamowite jeśli chodzi o treść.

3) "Wiadomość z nieba" - Brooke Desserich, Keith Desserich -> wypożyczona z biblioteki. Szczerze powiedziawszy póki co nawet nie mam siły się za nią zabierać, może za kilka dni.

4) "Wszystkie chwyty dozwolone" - Liz Fielding -> egzemplarz od Wydawnictwa Mira Harlequin. Jeszcze się za nią nie zabrałam, ale wygląda zachęcająco. Pewnie przesiedzę z nią weekend ;)

5) "Dziewczyna w Mieście Aniołów" - Cathy Yardley -> dostałam ją od znajomej mojej mamy. Niestety musi poczekać na swoją kolej...

6) "Dotyk złodziejki" - Mia Marlowe -> dzisiejsza przesyła od Naszej Księgarni. Już się nie mogę doczekać! Przeczytałam kilka pierwszych stron i mówię Wam - wciąga!

7) "Pozaświatowcy. Świat bez bohaterów" - Brandon Mull -> cudowny prezent niespodzianka od Wydawnictwa MAG. Póki co powieść dumnie stoi obok szczotki, którą miałam okazję recenzować >>tutaj<<

8) "Wybrani" - C.J.Daugherty -> egzemplarz od Moondrive i Wydawnictwa Otwarte. Recenzję możecie poczytać >>tutaj<<

9) "Dziewczyny z Hex Hall II. Diable szkło" - Rachel Hawkins -> zdobyta na wyprzedaży za bagatela 9 zł w Taniej Księgarni. Nareszcie przeczytam kontynuację!

10) "Córki Księżyca II. Nocny cień. Tajemny zwój" - Lynne Ewing -> szaleńczy zakup na wyprzedaży w Saturnie za 14,90 zł x)

11) "Kroniki krwi II. Złota lilia" - Rachel Mead -> egzemplarz z dzisiejszej paczki od Naszej Księgarni.

12) "Weranda pełna słońca" - Juliette Fay -> zakup na wyprzedaży w Taniej Księgarni za 12 zł. Mówiłam już, że uwielbiam takie wyprawy na miasto?

13) "GONE. Faza pierwsza. Niepokój" - Michael Grant -> kolejny prezent, tym razem otrzymany w trakcie zakupów w Saturnie ze "Świętym Mikołajem"

14) "Gladiatorzy" - Konstantin Nosow -> wygrana w jednym z bloggerowych konkursów xD

15) "Opowieści z Elektronowego Lasu" - Marek Nagrodzki -> tego egzemplarza tutaj nie ma w naszym stosisku, ponieważ książkę otrzymałam od samego autora w wersji EPUB, która aktualnie okupuje mój jakże ukochany czytnik x)

Tyle na dziś. Zapewne na dniach pojawią się nowe pozycje, ale pokażę je wam dopiero w kolejnym stosiku, który jak co miesiąc będzie dodatkiem do mojego bloga ;) A póki co wracam do łóżka. Trzymajcie się ciepło! Zwłaszcza, że za oknem Syberia szaleje...

Recenzja: "Klasztor" Panos Karnezis




Tytuł: Klasztor
Autor: Panos Karnezis
Wydawnictwo: Replika
Wydanie: 2011-10-17
ISBN: 978-83-7674-129-1
Objętość: 272
Cena: 29,90 zł

Moja ocena: 5/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa

Hiszpania. XX wiek. Klasztor Matki Boskiej Miłosiernej. Na pozór to zwykły klasztor, ale czy aby na pewno? Wiele kobiet postanowiło spędzić w jego murach resztę życia, tym samym będąc skazanym na przestrzeganie tamtejszych zasad. Żyjąc w modlitwie i czystości. Pewnego dnia jednak ich monotonne życie nabiera tempa. Nadchodzą wielkie zmiany, gdy na progu odnajdują noworodka. Zakonnice widząc w dziecku diabelskie nasienie kategorycznie próbują się go pozbyć, chcąc oddać chłopca do przytułku. W tejże chwili na scenę wkracza siostra przełożona, która z początku waha się, lecz koniec końców postanawia go zatrzymać. Z tą chwilą nic już nie jest takie, jak było dawniej, a na jaw wychodzą mroczne sekrety klasztornych murów.

Szczerze powiedziawszy z wielką niecierpliwością wyczekiwałam chwili, gdy zabiorę się za tę książkę. Już sama okładka przyciągała mój wzrok ilekroć pojawiałam się w księgarni, czy przeglądałam różnorakie fora czytelnicze. Skrywa ona w sobie tajemnicę. Tajemnicę i zagadkę, które powinny być bardzo dobrze ukazane i rozwinięte w książce. Powinny, bo nie do końca ten zabieg się udał. Co prawda z początku przeciętność fabuły potrafi przyprawić o ból głowy, tak koniec końców, gdy „coś” zaczyna się dziać, to już na dobre. Przyznaję, że co do tej powieści moje zdanie jest dość kontrowersyjne i nie do końca ostateczne. Z jednej strony chciałabym pochwalić autora za wspaniały pomysł na fabułę, z drugiej zaś nadmienić, że zawiodłam się efektem końcowym. W zasadzie mam tutaj na myśli początek, jak i część finalną książki, Może i było, o czym czytać, ale mimo wszystko mam spory niedosyt - w negatywnym tego słowa znaczeniu - po prostu czegoś mi tu brakuje i nie mogę dojść do tego, czego.. Więcej zwartej akcji? Zagadek? Tajemniczości? Sekretów większej wagi? Poniekąd wszystkiego po trochu. Dlatego też ciężko jest mi oceniać tę pozycję ze względu, iż widzę w niej tyle samo negatywów, co pozytywów.

Co do samej treści to podoba mi się pokazanie tego, iż życie w zakonie nie jest usłane różami. To nie tylko modlitwa i spacery w słońcu. To również ciężka praca, w większości niedoceniana. Dlatego też trzeba być pewnym swego chcąc taką drogę podjąć. A wiadomo - zdarzają się też inne przygody, takie, jak np. w "Klasztorze".

Jeśli miałabym się odwołać do gatunku powieści to przyznaję, że w większości spełnia on potrzeby, jakie powinna mieć fabuła. Jeśli zaś chodzi o bohaterów to nie znalazłam w niej swoich ulubieńców, ale też nie uważam, że są źli. Co to, to nie. Ciekawi, choć nieporywający. Jednak chwilami sama w pewnych momentach nie potrafiłam określić, kto tutaj jest głównym bohaterem. Chłopiec? Siostra przełożona? A może nie ma konkretnego bohatera? A to już by było coś nowego. To samo się tyczy stylu autora. Wszystko utrzymane jest w ładzie i porządku, bez zbędnych „efektów” i udziwnień, a to dobrze. Język prosty i niewymagający wielkiego skupienia, dzięki czemu całość wydaje się lekką lekturą idealną na wieczór - zwłaszcza po dniu pełnym wrażeń.

Niektórzy z moich znajomych, którzy przeczytali „Klasztor” uważają, że już od początku wręcz bucha on napięciem. Ja jakoś tego nie zauważyłam, a szkoda. Widocznie potrzebuję czegoś więcej, bym mogła w całości wciągnąć się w akcję i odczuwać takie a nie inne emocje. Oczywiście nie uważam, że ich nie ma, bo skoro inni to wychwycili, to coś w tym musi być. Wiadomo oczywiście, że każdy reaguje inaczej, stąd moja kontrowersja.

Powieść potrafi zaciekawić, chociaż z początku wydaje się monotonna. Autor zdecydował się na trudny temat, który chciał ukazać i choć nie do końca fabuła mnie przekonuje, to cieszę się, że mogłam poznać coś nowego. Bo naprawdę jest to coś, co niektórych powinno wręcz zachwycić. Wszystko zależy od chęci, cierpliwości i wymagań w stosunku do powieści. Osobiście teraz mogę powiedzieć, że chyba sama postawiłam jej zbyt duże wymagania, którym nie do końca sprostała. Ale być może, gdy zabiorę się za nią po raz kolejny – z większą dozą spokoju – to okaże się kolejnym fenomenem na mojej półce. Dlatego tez póki co pozostaję bezstronna i nie przechylam szali oceny na plus, bądź też minus. Ale przyznaję, jeszcze nigdy nie zdarzyło się, bym nie potrafiła ocenić powieści odnosząc się do wrażeń po pierwszym zapoznaniu się z nią. Dlatego też być może tak długo zwlekałam z tą recenzją...

Za możliwość poznania klasztornych sekretów dziękuję Wydawnictwu Replika!

Recenzja: "Wybrani" C.J.Daugherty



Tytuł: Wybrani
Autor: C.J.Daugherty
Wydawnictwo: Otwarte Moondrive
Wydanie: 2013-03-06
ISBN: 978-83-7515-220-3
Objętość: 440
Cena: 34,90 zł

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

„Nie wszystko jest tym, na co wygląda, a ludzie nie zawsze są tymi, za których się podają.”

Kłamstwo ma krótkie nogi – to wiemy nie od dziś. Ale co zrobić, gdy kłamią wszyscy na około? Nauczyciele, rodzice, przyjaciele, a nawet wrogowie? Co wtedy? Jak z tym żyć?

Przekonała się o tym bohaterka nowej powieści, – Allie, która od chwili, gdy zaginął jej brat, stała się nad wyraz zbuntowaną nastolatką – taką, która przekracza wszelkie granice i nic nie jest w stanie jej powstrzymać. Dziewczyna często zmieniała szkoły – z reguły została wyrzucana, bądź przenoszona przez rodziców, co było wynikiem jej szaleńczych wybryków. Pewnego dnia trafia do Akademii Cimmeri – renomowanej placówki, o której nikt dotąd (zwłaszcza ona sama), nie słyszał.  Tam poznaje seksownego Sylvaina, outsidera Cartera, Jo, Lisę i masę innych, dość specyficznych osób. Każda z nich jest inna, oryginalna, ale każda z nich też ma sekret. Sekret, który Allie za wszelka cenę stara się poznać. Zwłaszcza, gdy w szkole dochodzi do morderstwa…

Szczerze powiedziawszy zarówno w trakcie, jak i po przeczytaniu książki, wciąż nie wiem do końca, co o niej sądzić. Zachwalać oryginalnością, czy wytknąć wszelkie, „ale”, jakie cisną mi się na usta? Oczywiście nie jest tak, że mi się nie podobała, co to, to nie. Muszę przyznać, że autorka postarała się z doborem fabuły – zwłaszcza, że do tej pory nie spotkałam się z tzw. dublem fabularnym, za co należy się spory plus. Pani Daugherty wykazała się oryginalnością, oraz przezornością, pokazując czytelnikom, że nie tylko wampiry mogą opanować czytelniczy świat, jak i nie tylko trylogia Grey’a może podbić czytelnicze umysły i serca. Już teraz mogę przyznać, że pomimo „wad”, o których będę mówić, za chwilę, to książka jest na dobrej drodze do zyskania sporej popularności wśród książkomaniaków. Dodatkowym plusem jest również fakt, że nie mamy tutaj zbytecznego natłoku informacji i zdarzeń, a wszystko jest do siebie odpowiednio dopasowane. Co prawda chwilami fabuła pozostawia sobie sporo do życzenia, jeśli chodzi o wartką akcję – zwłaszcza na początku, gdzie nie dzieje się dosłownie nic, – lecz potem tempo powoli się nakręca – powoli, więc niby coś było, a niby nie było. Miałam wrażenie przez większość czasu, że nie dzieje się nic znaczącego dla ogółu. Ja rozumiem, że jest to dopiero pierwszy tom, ale mimo to ja osobiście potrzebuję więcej adrenaliny – chociażby, jeśli chodzi o sam temat morderstwa.

Sporym minusem było bardzo irytujące "liczenie" kroków, oddechów i tym podobnych rzeczy przez główna bohaterkę. Do teraz nie wiem, co to miało na celu, ale nawet chyba wolę nie wiedzieć. Już nie wspominając o tym, że chwilami nie wiedziałam, czy to powieść dla dzieci, czy młodzieży i dorosłych. Chodzi mi tutaj o fakt, w jaki całość została ukazana – niekiedy Aż za dziecinnie, a niekiedy nad wyraz dojrzale… Dodatkowo muszę nadmienić, że dla mnie wręcz nierealne jest to, że uczniowie Cimmeri mogą – a raczej muszą – zwracać się do nauczycieli po imieniu, co dla mnie jest nad wyraz nierealistyczne. Ale plusem jest fakt, że jeśli już się coś dzieje to autorka potrafi człowieka zaskoczyć, bo nijak nie mogłam się domyśleć, co się stanie za chwilę [zwłaszcza, gdy mówimy o drugiej części książki, gdzie dzieje się już o wiele więcej]. Tak samo, jeśli chodzi o finał – nigdy bym nie przypuszczała, że wszystko zakończy się właśnie tak, a nie inaczej. Gdy zastanawiałam się w wolnych chwilach nad własnymi spekulacjami, co do dalszego przebiegu treści – nijak nie mogłam przewidzieć czegokolwiek, co miało miejsce potem.

Styl i język autorka ma dobry. Prosty, bez udziwnień, czy czegokolwiek. Tak samo, jeśli chodzi o bohaterów. Chociaż sama do końca nie mogłam dojść do tego, który jest „ten zły”, a który nie to polubiłam chyba wszystkich. No… może oprócz Katie. Widać, że każda postać została osobno nakreślona i dopracowana naprawdę pieczołowicie, dzięki czemu tak idealnie się ze sobą komponują.

Na koniec muszę tylko dodać, że chyba po raz pierwszy nie mogę zdzierżyć okładki w polskiej wersji. Gdybym miała wybierać książkę tylko ze względu na nią, to już wiem, że na pewno bym po nią nie sięgnęła. Jak dla mnie jest zbyt buntownicza. Może nietypowa, ale mało zachęcająca. Zwłaszcza, w porównaniu do innych jej wersji. W dodatku owy „bunt” nie jest aż tak widoczny w powieści, jak na okładce.

Podsumowując muszę przyznać, że pomimo mojej upartości i wiecznych, „ale” to świetnie się bawiłam czytając „Wybranych”. Dla mnie było to coś innego, nowego. Coś, dzięki czemu mogłam się oderwać od szaleńczych paranormali i erotyków, które wręcz przytłaczają wydawniczy rynek. Polecam każdemu, kto ma ochotę na coś lekkiego, a w dodatku oryginalnego. I od razu zastrzegam – nie oceniajcie książki po okładce – najlepiej jest się przekonać samemu, co skrywa tajemnicza Akademia Cimmeria.

Za możliwość recenzji dziękuję Wydawnictwu Otwarte oraz Moondrive!
Miasto Recenzji © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka