Z cyklu: Listopadowe soboty w Matrasie - po raz czwarty!

Kolejna sobota. Kolejne spotkanie. Niestety tym razem już ostatnie. Z bólem muszę to powiedzieć, ale tym razem akcja "Poznań w Matrasie. Lubię to!" dobiega końca. Czy się cieszę? Nie. Nie cieszy mnie to ponieważ strasznie się od tych spotkań uzależniłam. Trochę smutno jest mi, gdy pomyślę, że w kolejną sobotę, nie wybiorę się, jak co tydzień do mojego Matrasa w Galerii Malta, nie zamówię dużego kubka świeżego soku i nie usiądę z notatnikiem w ręku, by móc posłuchać kolejnych fantastycznych opowieści poznańskich autorów. Mimo to wierzę, że jeszcze nie raz podobna akcja pojawi się w naszym mieście i, że tym razem frekwencja będzie naprawdę duża - bo warto. Ale cóż... Miałam się skupić na ostatniej relacji, a ja jak zwykle wam marudzę. Do rzeczy więc...

30 listopada. Andrzejki. Tego magicznego dnia w poznańskiej księgarni Matras w Galerii Malta, jak co tydzień odbywało się spotkanie autorskie. Tym razem na "prześwietlenie" wzięliśmy panią Iwonę J. Walczak oraz pana Ryszarda Ćwirleja.

Iwona J.Walczak -  ponoć nie ma najłatwiejszego charakteru, jest osobowością samą w sobie. Właściwie dobrze daje sobie radę w każdym niemal zawodzie. Posiada inteligencję praktyczną. Ogólnie mówiąc, odnosi wielkie sukcesy wszędzie, gdzie trzeba prowadzić sprawy wymagające taktu, ostrożności i zdecydowania. Ma dużo intuicji, często wydaje się, że brak jej tylko kryształowej kuli! Zachowuje jednak dystans wobec rzeczywistości. Iwona, według Wielkiej Księgi Imion jest kobietą o ciężkim charakterze. Gdy coś idzie nie po jej myśli, zwija się w kłębek i ucieka przed problemem. To materialistka, uwielbia pieniądze i zaszczyty. Iwona to osoba niezwykle przekorna. Nikt nie jest w stanie przekonać jej do zmiany swoich poglądów. Jest bardzo czuła na porażki, które traktuje jako osobistą zniewagę. Nie zapomina o niczym i mści się za każdą niesprawiedliwość. Iwona jest zdolna do szczerego i bezinteresownego uczucia, ale tylko wobec tego, który potrafi całkowicie oddać jej serce. Ale ma Iwona przed nazwiskiem tajemniczą literkę „J”, która wnosi stosowne poprawki i dlatego Iwona J Walczak jest kobietą idealną. Kto nie chce wierzyć, niech poczyta jej książki.

Ryszard Ćwirlej - autor powieści kryminalnych, pochodzi z Piły, mieszka na wsi niedaleko Poznania. Z wykształcenia malarz i socjolog, z zawodu dziennikarz, obecnie szef Radia Merkury. Gdy z trudem udało mu się skończyć trzeci rok studiów artystycznych zaczął pracę w TVP i zapomniał o sztuce. Zaczynał od parzenia kawy wydawcom aż doszedł do tego, że to jemu parzono. Był reporterem, wydawcą i producentem.. W końcu został szefem redakcji poznańskiego programu informacyjnego Teleskop. Po dwóch latach ostatecznie zakończył swoją karierę w publicznej Telewizji i zajął się niezależną produkcją telewizyjną. W 2007 roku zadebiutował powieścią "Upiory spacerują nad Wartą", osadzoną w realiach schyłkowego PRL-u. Poza tym ma na swoim koncie takie powieści, jak "Trzynasty dzień tygodnia", "Ręczna robota", "Mocne uderzenie", czy "Śmiertelnie poważna sprawa". Teatr Polskiego Radia przygotował adaptację "Ręcznej roboty", emitowaną przez rozgłośnie w całym kraju. Autor pracuje nad kontynuacją przygód milicjantów z Poznania.

W zasadzie, to, to spotkanie niewiele się różniło od poprzedniego - no może za wyjątkiem innych autorów :P  Zadziwiła mnie jednak pani Iwona, która to z miejsca mnie poznała. Jak, zwykle rozsiadłam się na swoim miejscu czekając na spotkanie. Pomijając szaleństwo z układaniem foteli, koniec końców przyszedł czas na spotkanie...

Już na samym początku autorzy wyjaśnili nam, co to w ogóle znaczy być poznańskim pisarzem - przynajmniej według nich samych. W końcu "nie tylko warszawiacy książki piszą". W Poznaniu również może powstawać dobra literatura. I nie chodzi tylko o pokazanie siebie, czy ważnych miejsc naszego miasta, ale może być chociażby tak, jak w przypadku pana Ryszarda Ćwirleja. Sam miał ochotę przeczytać kryminał z Poznaniem w tle - a, że takiego nie znalazł, to w końcu sam takowy napisał. Proste? Proste.

Potem padały pytania w zasadzie wynikające jedno z drugiego - Po co w ogóle pisać książki? Czy macie coś z tego, ze jesteście wielkopolskimi autorami? Czy obawialiście się czegoś w związku z waszymi powieściami? Na te i inne pytania autorzy starali się odpowiadać naprawdę rzeczowo i szczegółowo. Przyznaję, że wspaniale spędziłam czas na tym spotkaniu - zwłaszcza, że prowadzący, tak jak w przypadku poprzednich spotkań uwielbiał wprowadzać swoje radosne anegdoty, przez co atmosfera stawała się o wiele luźniejsza i wesoła.

Osobiście naprawdę sporo wyniosłam z tegoż spotkania. Począwszy od faktu, że poznałam wspaniałych i niesamowicie przyjaznych autorów, którzy uwielbiają się śmiać i opowiadać na każdy możliwy temat. Aż się milo słucha takich rzeczy, wierzcie mi. W dodatku nie sądziłam, że blog pana Ćwirleja na którego wpadłam kilka tygodni temu faktycznie nie należy do niego! Co prawda zdziwiłam się, gdy wchodząc na blog autorski zobaczyłam różnorakie teksty dotyczące ekonomii, no ale... Z początku myślałam, że to taka dodatkowa pasja, a tu się okazuje, że adres strony przejęła inna osoba! Też ci los, ale przynajmniej teraz wiem, na czym stoję :D

Zarówno po panu Ryszardzie, jak i po pani Iwonie od razu widać, że pisanie to ich pasja. Ich hobby. Nie rutyna i chęć zarobienia, ale faktycznie lubią robić to, co robią i to chyba najbardziej mnie cieszy - że nasi autorzy nie piszą po to, ażeby być "lepsi", być tacy, jak inni zagraniczni autorzy, żeby napisać byle co, ale żeby po prostu zarobić - nie. Oni piszą, bo chcą. Bo to ich pasja, dzięki niej się rozwijają, odprężają, ale i czerpią niesamowitą przyjemność. I to chyba jest najważniejsze. wiecie co? Szczerze to niesamowicie im zazdroszczę. Sama piszę tylko i wyłącznie do szuflady i to zapewne się już nie zmieni, ale niekiedy wyobrażam sobie co by było gdyby... Gdybać to ja lubię i to już chyba wiecie :D No nic...

Podsumowując muszę przyznać, że cykl matrasowych spotkań nieźle na mnie wpłynął. Poznałam książki, o których w większości nawet nie słyszałam. Poznałam fantastycznych autorów, którzy mają dar do zarażania polską literaturą. Poznałam wspaniałych pracowników księgani Matras w Galerii Malta, którzy szalenie umilali owe spotkania [i nie bali się wtrącić swojego trzy grosze - za co im chwała]. Spędziłam wspaniałe chwile przy kawie i książkach rozmawiając na wszelkie możliwe tematy i robiąc skrzętne notatki [jak to ja].

Trochę mi przykro, że to już koniec... Że kolejne soboty nie będą już takie fantastyczne. Że przestanę ich wyczekiwać i staną się po prostu kolejnym szarym dniem, który trzeba zapełnić obowiązkami... Ale, jak to mówią - nadzieja matką głupich, a każdą mamę trzeba kochać - dlatego też szalenie liczę na to, iż takich akcji będzie w Poznaniu jeszcze wiele -> kto wie może nawet moje kochane miasto stanie się czytelnicza stolicą Polski? Ajj te marzenia :D W końcu marzenia rzecz ludzka - a warto marzyć -> a nuż coś się zdarzy...

Na koniec chciałam tylko podziękować wszystkim zaangażowanym w ową akcję i wszystkich, którzy się na niej stawili - może frekwencja nie była wybitna, ale być może następnym razem mile się zaskoczę :D No i naprawdę liczę na powtórkę! A już na pewno na spotkanie z bloggerkami i autorami! Już się nie mogę doczekać :D

Na pociechę podsyłam Wam link do galerii z dzisiejszego spotkania :D

Recenzja: "BETA" - Rachel Cohn


Tytuł: BETA
Autor: Rachel Cohn
Wydawnictwo: Czarna Owca
Wydanie: 2013-10-23
ISBN: 987-83-7554-609-5
Objętość: 316
Cena: 29,90 zł

Moja ocena: 5/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa

Zauważyłam, że ostatnio na przemian czytuję wszystkie możliwe paranormale i fantasy z romansami i kryminałami. Nie wiem, dlaczego – zwłaszcza, ze do niedawna tak bardzo ciekawiły mnie powieści młodzieżowe, że rzadko, kiedy sięgałam po coś bardziej „dorosłego”. Może mi się gusta zmieniają, a może wreszcie poszerzyłam horyzonty? Kto to wie… W każdym bądź razie nie przeszkadza mi to, bo przestałam mieć to mylne wrażenie, że non stop czytam jedno i to samo. Dlatego też, gdy zabierałam się za czytanie „Bety” już od pierwszej strony miałam wrażenie, że ta historia będzie całkowicie nowa, nieprzewidywalna i fantastyczna, bo niepowtarzalna. Szkoda tylko, że na gdybaniu się skończyło…

„Beta” opowiada historię dziewczyny – Elizji, która została tytułową „betą”, czyli klonem stworzonym po śmierci swojej pierwotnej wersji modelu, któremu do życia wystarczy jedynie truskawkowy shake. Stworzona po to by służyć – służyć społeczeństwu ludzi zamieszkujących rajską wyspę – Dominium. Dlatego też Elizja nie posiada ani emocji, ani duszy – jedynie zaprogramowany chip, dzięki któremu wie, jak zachowywać się w poszczególnych sytuacjach. Jednak, gdy na jej drodze staje Tahir – niespodziewanie dziewczyna zaczyna… czuć. Uczucia same się w niej budzą, co nie powinno mieć miejsca. Elizja nie rozumie, jak i dlaczego tak się dzieje. Nie wie, jak sobie z tym poradzić. Zwłaszcza, gdy dochodzą do tego jeszcze wspomnienia zachowane po swojej Pierwszej. Wie jednak jedno – nie może tego nikomu powiedzieć, bowiem czeka ją przerażający los. Pożądanie Tahira jest jednak zbyt silne, więc Elizja nie może, ale i nie chce go ignorować. Zwłaszcza w momencie, gdy zostają rozdzieleni – dziewczyna postanawia walczyć. Walczyć o miłość, szczęście i własne życie…

Przyznaję, że liczyłam na dużo więcej. Chciałam akcji, prawdziwej walki o miłość, coś zupełnie nowego i poruszającego do głębi, a w zamian za to dostałam historię aż nazbyt przewidywalną. Szczerze? To kilka razy książka wylądowała w kącie, po czym wracałam do niej na nowo. Już same pierwsze rozdziały czytałam chyba z 5 razy… Zaparłam się jednak i postanowiłam ją skończyć. I co z tego wyszło? A to, że w trakcie czytania miałam straszne wrażenie deja vi. Naprawdę. To tak, jakbym już kiedyś czytała bardzo podobną historię i sama potrafiłam sobie dopowiedzieć, co będzie za chwilę. Nie uważam jednak, ze jest zła. Fakt, faktem były momenty, gdy czytałam z wielką ciekawością. Niestety w porównaniu do całości było ich statystycznie zbyt mało. W dodatku widać, że autorka lubi się skupiać na bardzo szczegółowych opisać, co nie zawsze mi odpowiada. W tym przypadku tylko przeszkadzało mi w czytaniu ze zrozumieniem. Zwłaszcza, że zamiast skupiać się na konkretnej fabule, autorka krąży i opowiada o wszystkim innym, tylko nie o tym, co trzeba. Może tylko ja mam takie wrażenie, ale naprawdę mi to przeszkadzało w trakcie czytania – głównie, dlatego, że kilka razy pogubiłam się nie tyle w czasie akcji, co miejscu.

Ogólnie rzecz biorąc przyznaję, że już lepsze wrażenie wywarła na mnie sama okładka, aniżeli historia Elizji. Zamysł może i był dobry, lecz wykonanie niedopracowane. Ciężko jest mi oceniać takie pozycje, gdy sama nie wiem czy jestem bardziej na za, czy naprzeciw. W końcu pomysł był dobry, ogólny zarys tez, jednak samo wykonanie i dopracowanie szczegółów wyszło bardzo łopatologiczne, przez co mogę to tylko nazwać: „pomieszaniem z poplątaniem”. Może, jeśli pojawi się kontynuacja, to wtedy już będzie lepiej, kto to wie?

Za egzemplarz dziękuję pani Agnieszce oraz Wydawnictwu Czarna Owca!

Z cyklu: Listopadowe soboty w Matrasie - po raz trzeci!

Sobota, sobota! A co za tym idzie? Tak! Kolejne spotkania autorskie z cyklu "Poznań w Matrasie - Lubię to!" Tym razem trafiłam na dwie kolejne znakomite autorki-poznanianki: panią Małgorzatę Hayles oraz panią Annę Rybkowską.

Małgorzata Hayles - Absolwentka filologii angielskiej w Poznaniu, z zamiłowania anglofilka. Przez chwilę mieszkała w Londynie, by ostatecznie wybrać Poznań, w którym mieszka do dziś z mężem, dziećmi i kotem Zgredkiem. Wśród swoich pasji wymienia czytanie, modę w brytyjskim stylu Pin up oraz spotkania z przyjaciółkami na poznańskiej starówce, którą uważa za jedną z najbardziej urokliwych w kraju. Pisze od zawsze, co nie znaczy zawsze. Przez pewien okres związana z portalem www.portalliteracki.pl. W świecie, w których coraz więcej ludzi mówi, a coraz mniej słucha, pisze wtedy, kiedy czuje, że historia dojrzała do opowiedzenia. W ten właśnie sposób powstała „Tymczasowa” – jej powieściowy debiut.

Anna Rybkowska – Poznanianka, studiowała kulturoznawstwo WNS UAM. Mieszka w swoim rodzinnym mieście, z mężem, czwórką dzieci i dwiema kotkami o pokrętnych charakterach. Jej pasją jest fotografia, zepsuła już kilka aparatów. Zauroczona kulturą żydowską odwiedza stare cmentarze i dawno zapomniane bożnice. Uwielbia słuchać muzyki i ma ogromny szacunek do muzyków, gdyż nuty od zawsze stanowiły dla niej zbiór równie niedostępnych sensów, co chińskie znaki czy kabała. 
Autorka: „Nell”, „Jednym tchem”, „Zwolnij kochanie”, „Odszedł ode mnie”

Przyznaję, że w porównaniu do poprzedniego sporo się zmieniło. Po pierwsze - nie było na spotkaniu żywej duszy - mam tutaj na myśli czytelników. Nawet w samej księgarni kręciło się o wiele mniej osób, niż zazwyczaj. Co prawda były dwie osoby, które grzecznie spytały pracowników, co to za spotkanie i o jakich książkach mowa, ale tak szybko, jak się pojawili, tak szybko umknęli z księgarni. Ogólnie rzecz biorąc jestem naprawdę zawiedziona statystyką - może to ze względu na mało nagłośnioną akcję ze strony samej księgarni - jeden, czy dwa plakaty z datami spotkań to jednak za mało. Ale cóż - jestem optymistka i do końca wierzę, że na ostatnim spotkaniu w najbliższą sobotę pojawi się kilka [może nawet więcej niż kilka] osób, które zachęciła owa akcja. Skoro przy "zmianach" w Matrasie już jesteśmy, to muszę powiedzieć, że jeśli chodzi o samo ustawienie miejsc dla autorów i prowadzącego w taki sposób, jak były przy pierwszym spotkaniu, jest o wiele lepsze. Przede wszystkim dlatego, że sami autorzy byli bardziej widoczni i ludzie, którzy wchodzili do księgarni, spoglądając na nich widzieli ich front, a nie plecy. A to, że przy takim ustawieniu jest więcej miejsca dla czytelników, to tylko dodatkowy plus.

Tak czy siak nie rozgaduję się więcej, tylko przechodzę do samego spotkania. Jak to zwykle ze mną bywa nie obyło się bez kilkustronnicowych notatek x) Ale do rzeczy...

Samo spotkanie rozpoczęło się z małym opóźnieniem [pomijając z jakich względów], ale już od samego początku prowadzący wręcz zasypywał autorki pytaniami. Było widać, że ma doświadczenie w tego typu spotkaniach, jednak nie była to po prostu luźna pogawędka o wszystkim i o niczym, a konkretne pytania dotyczące nie tylko twórczości obu pań. 

Na pierwszy rzut poszła pani Anna Rybkowska, która opowiadała nam o tym, jak zaczęła się jej pisarska przygoda i jak wygląda jej warsztat pisarski. Dowiedzieliśmy się, że wszystko miało początek od zwykłego konkursu literackiego, w którym jej powieść "Nel" wygrała i mogła ujrzeć światło dzienne, jako pierwsza wydana powieść pani Ani. Niestety, aby móc ją wydać, pani Ania musiała "udowodnić", że to właśnie ona jest autorka tego tekstu, gdyż pisała go pod nazwiskiem "Henryka Lipnickiego". Dlaczego? A dlatego, ze cyt." Bo mężczyźni mają w życiu łatwiej". Obecnie przygotowywane jest jej drugie wydanie, na co zapewne wielu nie może się doczekać.

Pani Małgorzata zaś przyznała nam się, że pisała od zawsze - z początku wiersze. Publikowała również swoje teksty na jednym ze znanych portalów literackich, który to jest "dobrą szkołą pisania, a nie towarzystwem wzajemnej adoracji". Pani Małgorzata to, jak sama przyznała perfekcjonistka, dlatego rzadko kiedy jest naprawdę zadowolona ze swoich tekstów, a sam proces pisarski w jej przypadku jest dość żmudny. Jeśli zaś chodzi o warsztat pisarskie, to pani Hayles uważa, iż "najbardziej istotny jest w historii bohater. Jeśli on jest dobry, to cała reszta jest prosta, bo to on nas prowadzi". 

Obie autorki nie lubią wprowadzać zamkniętych zakończeń. Wolą pozostawić je otwartymi, co nie zawsze odpowiada czytelnikom, tudzież czytelniczkom ich powieści.

Potem nadszedł czas na pytania o bohaterów powieści - czy są oni odwzorowaniem samych autorek, czy przekazały one im cząstkę swojej osobowości, jak wygląda sprawa z tworzeniem szkieletów bohaterów, również tych drugoplanowych. Pani Ania tworzy zupełnie przeciwne osobowości względem siebie samej, przez co twierdzi, iż może się nazywać po trochu "aktorem" swoich powieści, zaś pani Małgorzata uważa, że poniekąd z każdym ze swoich bohaterów się po trochu utożsamia. Obie panie są nie tylko molami książkowymi, ale również kinomaniaczkami, które to mogą być nawet poprzez jedno zdanie inspiracją do swoich książek [pani Małgorzata].

Dowiedziałam się również, że nie zawsze autor ma wpływ ani na okładkę, ani nawet na tytuł powieści. Czasem jest coś po prostu narzucone przez wydawcę, lub grafika, który musi pracować na określonych wzorach, jakie ma do dyspozycji - przez co nie zawsze efekt końcowy jest zgodny z wyobrażeniami autora. Cóż, jeśli o mnie chodzi to do tej pory myślałam, ze to autor ma w tym przypadku najwięcej do powiedzenia, ale widocznie się myliłam. Dlatego chociażby pani Hayles twierdzi, że miała wpływ na tytuł, zaś nie na samą okładkę, przez co wydaje się jej ona aż nazbyt słodka i cukierkowa, co nie do końca może odwzorowywać samą fabułę i przekaz powieści. Minusem jest to, że nie każdy może w ten sposób po nią sięgnąć, gdyż zmyli go okładka, albo wręcz przeciwnie - sięgnie po nią ze względu na oprawę graficzną i się trochę zawiedzie lub zaskoczy. W przypadku pani Anny było troszeczkę inaczej - to właśnie tytuł jednej z jej powieści [mam tutaj na myśli "Odszedł ode mnie"] został narzucony przez autora z takiego względu, iż gdyby w.w. pozycja miałaby być pod pierwotnym tytułem, toby przez omyłkę znalazła się na półkach typu "poradniki" lub "medycyna".

Pytań nie było końca. Nie tylko tych dotyczących samych książek i bohaterów powieści, ale również takie, jak np. najdziwniejsza sytuacja, w której naszła autorki wena i koniecznie musiały to zapisać, czy jak łączą codzienne życie prywatne z pisaniem kolejnej powieści, jakie autorki mają ulubione miejsca na ziemi, czy chociażby według nich pora roku ma związek z częstością, z jaką oddają się pisaniu. Na koniec dowiedziałam się co nieco na temat pozycji, które aktualnie są w przygotowaniu, tudzież czekają na swoją premierę. Jedna z nich to wznowienie wspominanej już "Nel" pani Anny Rybkowskiej. Dodatkowo pani Ania przyznała się, że w przygotowaniu jest też nowa powieść, która niedługo zostanie wydana w formie e-booka. Pani Małgorzata zaś pracuje nad kolejną swoją powieścią pod roboczym tytułem "Trzecia osoba". Stety, niestety jest ukończona dopiero gdzieś w 60%, przez co musimy jeszcze trochę na nią poczekać. Ale kto wie - może się uda wydać ją w 2014 roku? Ja osobiście trzymam kciuki, aby się udało! :)

Na koniec muszę przyznać, że wspaniale spędziłam czas tego dnia - spotkanie było mile, przyjemne (chociaż bardzo kameralne). Tak czy siak, dzięki niemu mogłam poznać obie panie bliżej i dowiedzieć się o nich czegoś więcej. Wiecie - może tylko ja tak mam, ale dzięki takim spotkaniom, gdy poznaje się autora w rzeczywistości, słucha jego szczegółowych wypowiedzi, widzi jego postawę i ogólnie biorąc pod uwagę całość, chętniej zabiera się za lektury tejże osoby - a przynajmniej zaczyna się mieć na nie większą chrapkę :) Sama to odczułam pod koniec spotkania - może też ze względu na mały niedosyt dotyczący samych powieści. Dlatego też teraz mogę się na koniec pochwalić Wam moją nową perełką otrzymaną w prezencie od pani Małgorzaty Hayles - i w dodatku z dedykacją! =D Wierzcie mi - jadąc na spotkanie zaczynałam nową książkę, a wychodząc z niego porzuciłam lekturę po jakiś 150 stronach na rzecz nowej - "Tymczasowej" :D I już jestem w połowie! =) Recenzja będzie na pewno, ale to dopiero jak się uporam z zaległościami na stronie ;(

No nic... Nie pozostaje mi nic więcej, jak życzyć wszystkim miłego wieczoru... znaczy miłej nocy i zaprosić na kolejne niestety już ostatnie spotkanie akcji "Poznań w Matrasie - Lubię to!" - 30 listopada o godzinie 16.00 :D

Recenzja: "Pieśń o poranku" - Paulina Simons


Tytuł: Pieśń o poranku
Autor: Paulina Simons
Wydawnictwo: Świat Książki
Wydanie: 2013-05-10
ISBN: 987-83-7799-740-6
Objętość: 688
Cena: 39,90 zł

Moja ocena: 7/10 pkt
Szufladka: Godna polecenia

Larissa Stark ma cudownego męża, piękne dzieci i dom, który uwielbia. Ale czasami, gdy posiada się wszystko, przestaje to wystarczać. Przypadkowe spotkanie z młodszym nieznajomym mężczyzną odmienia jej idylliczne życie. Larissa zadaje sobie pytanie, czy to, w co do tej pory wierzyła, jest prawdą oraz zastanawia się nad tym, co wydawało się nie do pomyślenia. Ale jeśli odważy się na niemożliwy krok, czym stanie się jej życie? Obojętnie, jakiego dokona wyboru, ktoś zostanie zdradzony...

"Pieśń o poranku" to niezapomniana opowieść
o więziach, które nas łącza i pożądaniu, które nas rozdziela. – taki, a nie inny opis możemy znaleźć na praktycznie każdym możliwym portalu literackim. Jednak, czy to prawda? Czy ta pozycja kryje w sobie aż tyle dobrego? Dzisiaj krótko, zwięźle i na temat - a zatem...

Cóż z jednej strony tak, gdyż jest napisana bardzo dobrym językiem. Prostym, nieskomplikowanym, takim, który z chęcią się czyta – a czyta się bardzo szybko. Przyznaję, że bardzo spodobała mi się lektura pani Simons. Połknęłam ją w zadziwiająco krótkim czasie, to prawda. Powieść ma sporo plusów – oprócz języka i stylu pisarskiego – jeszcze należy wspomnieć o ciekawej okładce, (chociaż ten róż z początku mnie przerażał) i o usytuowaniu fabuły i miejsca akcji. Według mnie „Pieśń o poranku” ma nie tyle głębię, co skrywa w sobie mnóstwo emocji. Czy to dobrze? Dla mnie owszem, zwłaszcza, że w wielu książkach to właśnie tych nabuzowanych emocji mi brakuje. Tutaj tego nie doświadczyłam, za co jestem autorce bardzo wdzięczna.

Były pochwały, czas na nagany – nie no żartuję, ale fakt, była jedna rzecz, której musiałam się uczepić. Jaka? Główna bohaterka oczywiście. Mówiąc prosto z mostu – nie zachwyciła mnie. Chwilami wydawała mi się roztrzepana, a chwilami aż nazbyt ułożona. To tak, jak gdyby autorka nie mogła się zdecydować, w jakim świetle ją ukazać. W dodatku za dużo w niej naładowano cech charakteru i problemów. Co za dużo, to tez niezdrowo. Poza tym chyba cała reszta nie była zła, więc ze szczerym sercem mogę powiedzieć, że nie jednej pasjonatce tego typu powieści dla kobiet, przypadnie do gustu – a może nawet zachwyci, kto to wie?

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Świat Książki!

Z cyklu: Listopadowe soboty w Matrasie - po raz drugi!


Przyszła sobota, przyszedł czas na kolejne spotkanie w ramach akcji "Poznań w Matrasie". Tym razem padło na panią Joannę Opiat-Bojarska oraz pana Roberta Ziółkowskiego. Na pozór, jak ogień i woda - całkowicie odmienne persony, piszące odmienne względem siebie [gatunkowo] powieści. I co z tego wyszło? Niesamowite i pełne wrażeń spotkanie. Zanim jednak o nim samym, to trochę o samych autorach:

Joanna Opiat-Bojarska - mieszkająca w Poznaniu absolwentka poznańskiej Akademii Ekonomicznej. Część życia spędziła w Gnieźnie. Zadebiutowała w październiku 2011 powieścią obyczajową "Kto wyłączy mój mózg?" polecaną przez Agatę Młynarską i Annę Maruszeczko. To miała być jedyna książka, którą chciała napisać. Niestety wpadła w uzależnienie. Od pisania, oczywiście. Po wydaniu kolejnych powieści obyczajowych "Blogostan" i "Klub Wrednych Matek" wpadła w zbrodnicze towarzystwo. W "Gdzie jesteś,Leno?" zaczęła romans z policją. To namiętne uczucie popycha ją do planowania coraz to nowszych zbrodni. Prywatnie – żona, matka i szczęśliwa właścicielka różowego laptopa. To tylko potwierdza uzależnienie. Na razie jednak nie zamierza się leczyć. Woli zabijać. Autorka: „Kto wyłączy mój mózg?”, „Blogostan”, „Klub Wrednych Matek”, „Gdzie jesteś, Leno?

Robert „Ziółek” Ziółkowski - rocznik 1967. Przez szesnaście lat służył w polskiej policji. Jego kariera wiodła od „zwykłego krawężnika”, poprzez dochodzeniówkę, wydział zwalczania przestępstw gospodarczych do specjalisty wydziału kryminalnego KWP w Poznaniu. Ostatnie lata pracował w Zespole Poszukiwań Celowych wielkopolskiej komendy.  Zespoły te zostały powołane w 2001 roku, w każdej z komend wojewódzkich policji. Ich zadaniem było ściganie najgroźniejszych przestępców w kraju, ukrywających się przed wymiarem sprawiedliwości. Powstały one na podstawie doświadczeń wywiadu izraelskiego, ścigającego terrorystów z Czarnego Września po zamachu w wiosce olimpijskiej w Monachium. Stworzono wtedy w Mossad-zie specgrupę o nazwie „Gniew Boga”. Pierwsze tego typu policyjne jednostki utworzyła policja niemiecka. Ścigały one członków terrorystycznej grup Bader-Meihoff. Polska policja przejęła wzory z Bundeskryminalamt. Wielkopolskie ZPC uchodzi za najlepszą tego typu jednostkę w Polsce. Autor na bazie swoich doświadczeń napisał książkę pt. „Łowcy Głów”. W październiku br ukazała się jego nowa pozycja nosząca tytuł „Wściekły pies”. Robert Ziółkowski jest absolwentem Akademii Rolniczej i Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. Zajmował się dziennikarstwem, działalnością samorządową, biznesem. Z zamiłowania żeglarz i podróżnik. W jego książkach możemy odnaleźć echa podróży po Bałkanach, Azji czy afrykańskich bezdrożach.

Co ze spotkaniem, spytacie. A o tym już za chwilkę, za momencik, a może... już? No tak - po co czekać :D To samo sobie pomyślałam w zeszłą sobotę, gdy wręcz na nie biegłam - i nie, nie tylko dlatego, że uciekł mi autobus i próbowałam nadgonić stracony czas. Przyznaję, że tego dnia przygód miałam sporo - najpierw autobus, potem korek na mieście, a na koniec wyczerpane baterie w aparacie. Koniec końców z każdych problematycznych chwil "wybrnęłam" całkiem zgrabnie i dosłownie zmachana weszłam do Galerii. Gdy tylko przekroczyłam próg Matrasa, doszłam do wniosku, że mam jeszcze jakieś dziesięć minut do spotkania, dlatego postanowiłam pokręcić się trochę po księgarni - jak na każdego "normalnego" bloggera przystało - i poszukać nowych pozycji do zakupu. 

W pewnej chwili wpadłam na genialny pomysł przejrzenia powieści w.w. autorów - ze spora chęcią zakupu. Jakże więc wielkim moim zdziwieniem był fakt, iż w całej księgarni nie było ani jednak pozycji pana Ziółkowskiego i pani Opiat-Bojarskiej! Ja, jak to ja, oczywiście musiałam się podpytać sprzedawców, dlaczego. Dowiedziałam się tylko tyle, ze aktualnie nie maja ich na stanie - niestety. Szczerze? Spory minus, zwłaszcza, że tego samego dnia z autorami odbywało się spotkanie autorskie, po którym można by podpisywać zakupione egzemplarze. Czy się zawiodłam? Owszem - i to bardzo. W dodatku uważam, że wystawienie takowych pozycji w czasie spotkania jest może nie tyle dodatkową formą reklamy, co zachęceniem "książkoholików" do poznania autorów powieści w tzw. "realu".

Nie ubolewając dalej nad brakiem książek, postanowiłam znaleźć dla siebie dogodne miejsce, gdyż spotkanie się własnie zaczęło. I tutaj muszę przyznać kolejny minus dla księgarni. Dlaczego? Otóż dlatego, iż ustawienie foteli autorów oraz prowadzącego tyłem do wejścia tylko ogranicza całość. Tydzień wcześniej, gdy ja prowadziłam spotkanie z panią Kawką i panią Januszewską, nasze miejsca były ustawione frontem do gości, oraz wejścia księgarni, przez co więcej osób się zatrzymywało i przysłuchiwało całości spotkania. Tym razem sama siedząc kawałek dalej, widziałam jedynie plecy pani Joanny, prowadzącego i ewentualnie od czasu do czasu w całości pana Roberta - i tylko dlatego, że często obracał się w moją stronę, gdyż w stosunku do reszty był posadzony "bokiem". 

Były minusy, przyszedł czas na plusy. Jakie? Głównie takie, że prowadzący spotkanie miał niesamowity dar rzucania świetnymi komentarzami, no i co tu dużo mówić - idealny prowadzący na swoim miejscu. Osobiście tak się wkręciłam i wsłuchiwałam w wypowiedzi zarówno jego, jak i autorów, iż nie spostrzegłam znajomych stojących obok mnie. Pytań może było niewiele i mało na temat samych książek, ale i tak było zabawnie. Jestem pewna, że takie komentarze, jak np. "Czarna Afryka wg Roberta Ziółkowskiego", "Kobiety podziwiaj, kobiety nie oceniaj", czy "Ziółek oszalał i został filozofem" zostaną w mojej pamięci jeszcze przez długi, długi czas. Nie wiem skąd on to bierze, ale jak na prowadzącego, czy komentatora jest po prostu świetny i liczę, iż kolejne spotkania też będzie prowadzić.

Jeśli o samych autorów chodzi, to przyznaję, że dowiedziałam się o nich bardzo wiele. Nie mam tutaj na myśli tylko informacji dotyczących ich powieści, ale tez wiele na temat ich życia prywatnego. Może głównie dlatego, że powieści przez nich wydawane bardzo się z nimi wiążą. Były chwile zabawne, ale i poważne. Naprawdę chwilami czułam się, jakbym czytała ich pamiętniki, a nie przysłuchiwała się spotkaniowi autorskiemu. Opowieści pani Joasi o zmaganiu się z chorobą były dla mnie wielkim przeżyciem [zwłaszcza, że jako osoba "medyczna" widzę wszystko od tej drugiej strony, nie pacjenta a personelu"]. To samo jeśli chodzi o opowieści pana Roberta dotyczące pracy w policji, oprac wyprawach zagranicznych.

Chcąc to wszystko zapamiętać, jak najlepiej zaczęłam najważniejsze fakty notować. Wierzcie mi, jakie wielkie było moje zdziwienie, gdy zapisałam kilka kartek drobnym maczkiem. Nic więc dziwnego, iż zaczęłam ubolewać nad faktem, że spotkanie skończyło się prawie o pół godziny wcześniej, niż planowo. Szkoda, bo miałam nadzieję na jeszcze więcej emocjonujących wypowiedzi. Jedyny plus to fakt, że na samym końcu publiczność była o wiele bardziej "żywa" i chętna do zadawania pytań - również, jeśli chodzi o pracowników księgarni. Jak dla mnie spotkanie wypadło prawie że idealnie, pomimo kilku mankamentów. Ale i tak nie mogę się doczekać kolejnego, naprawdę! I tym razem przyjdę dużo, dużo wcześniej i zarezerwuję sobie miejsce jak najbliżej autorów. ;)

Recenzja: "Ogień" - Mats Strandberg, Sara Bergmark Elfgren


Tytuł: Ogień
Autor: Mats Strandberg, Sara Bergmark Elfgren
Wydawnictwo: Czarna Owca
Wydanie: 2013-08-28
ISBN: 978-83-7554-589-0
Objętość: 696
Cena: 39,90 zł

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

 „Nie o takiej samotności, kiedy potrzebujesz pogadać, a wszyscy są zajęci albo kiedy żona jest na konferencji, ale o samotności, gdy wszystko cię boli, gdy czujesz, że atomy twojego ciała odczepiają się od siebie, a ty rozpuszczasz się w jednej wielkiej Nicości.”

Mroczna historia o nastolatkach. Wybrańcy. Przeznaczenie. Mroczne moce. Czarownie. Demony. Zło kontra dobro. „Ogień” to drugi tom (a raczej ogromne tomiszcze) trylogii autorstwa Matsa Strandberga oraz Sary Bergmark Elfgren. Opowiada o Wybrańcach, którzy rozpoczynają drugi rok nauki w liceum. Wakacje upłynęły im na pełnym napięcia oczekiwaniu na kolejny ruch demonów. Lecz teraz ku ich zdziwieniu zagrożenie nadchodzi z najmniej spodziewanej strony. Stopniowo staje się oczywiste, że w Engelfors dzieje się coś bardzo złego. Przeszłość splata się z teraźniejszością. Żywi spotykają umarłych. Krąg Wybrańców coraz bardziej się zacieśnia. W dodatku muszą wciąż pamiętać, że magia nie jest lekiem na nieszczęśliwą miłość, a czary nie zagoją złamanego serca…

Gdy tylko moje oczy ujrzały kontynuację „Kręgu”, którego recenzję możecie przeczytać >>tutaj<<, wiedziałam, że będzie się sporo różnić od swojej poprzedniczki. Poniekąd przeczucie, poniekąd wrażenie, jakie wywarła na mnie już na pierwszy rzut oka. I nie, nie mam tutaj na myśli okładki, która fakt faktem jest ładnie dopracowana, a przede wszystkim stworzona pod wzór tomu pierwszego (chociaż wciąż więcej w niej horroru, aniżeli paranormalu, który wkrada się do historii), a samą jej objętość. Bądź, co bądź – który fanatyk powieści nie zawiesiłby oka na prawie siedmiuset stronnicowym tomie, no przyznacie sami – chyba każdy. Chylę czoła autorom, za przygotowanie takiej cudnej „cegiełki” i od razu zwracam honor – w poprzedniej recenzji nazwałam „Krąg” tomiszczem? Oj jakże wielki mój błąd! W każdym bądź razie przez wiele godzin nie mogłam nacieszyć oczu tym pięknym widokiem – w końcu jednak zabrałam się za czytanie.

Przyznaję, że w tym wypadku nie liczyłam na zbyt wiele, zwłaszcza, że niekoniecznie przekonała mnie poprzednia część do kontynuacji. Była ciekawa, to prawda, ale nie mogłam nazwać jej „perełką” czy „bestsellerem”. Dlatego też jakże wielkim szokiem był dla mnie fakt, gdy doszłam do wniosku, iż „Ogień” jest o wiele lepszy od swojej poprzedniczki. Zwłaszcza, że wychodzę z założenia, że głównie pierwsze tomy cyklów i trylogii są najciekawsze. Tak, czy siak powieść wydaje się o wiele lepiej dopracowana. Ma to tez związek z tym, że lepiej i przede wszystkim szybciej mi się ją czytało – a co za tym idzie, dawało odczuć, że autorzy o wiele bardziej się postarali nad kształtowaniem całości. Nie przeszkadzał mi już nawet mix kryminalnego paranormali – w każdym bądź razie nie aż tak bardzo, jak w tomie pierwszym. To samo się tyczy stylu pisarskiego i języka – według mnie całość sprawia dużo lepsze wrażenie. Książka wydaje się żywsza, bardziej naładowana emocjami, akcją, a przede wszystkim dobrze zgranymi i połączonymi poszczególnymi wątkami.

Są plusy, są też i minusy. Niestety – mało jest książek, które ich nie mają. Nie jest ich wiele, ale mimo wszystko są. Pomijając okładkę, której troszeczkę uczepiłam się na początku, to istotna jest dla mnie przede wszystkim treść. A jeśli o nią chodzi to nie podobają mi się tylko dwie rzeczy. Po pierwsze podział na części – mam tutaj na myśli bardzo dużą rozległość w czasie, a raczej szybkie przeskoki czasowe. Po drugie fakt, iż bywały chwile, gdy miałam ochotę wydrzeć kilkanaście, tudzież kilkadziesiąt stron, bo prawie że nic się w nich nie działo. Nie, nie uważam, że książka była nudna, lub monotonna – akcja była owszem, ale niekiedy tworzyła się tzw. „stop klatka” przez wrzucanie niepotrzebnych i nazbyt obszernych opisów. Po prostu bywały momenty, gdy fabuła strasznie się ciągnęła, ale to być może też ze względu na sporą objętość – nie ma ich jednak aż nadto

Ogólnie rzecz biorąc „Ogień” wypadł w moich oczach o wiele lepiej i przyznaję, że z chęcią sięgnę po kontynuację. Czy polecam? Owszem – jeśli jesteście ciekawi tego szalonego mixa, to jak najbardziej zachęcam.

Za egzemplarz dziękuję pani Agnieszce, oraz Wydawnictwu Czarna Owca!

Recenzja: "Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem" - Abigail Gibbs


Tytuł: Mroczna Bohaterka. Kolacja z wampirem.
Autor: Abigail Gibbs
Wydawnictwo: Muza
Wydanie: 2013-10-23
ISBN: 978-83-7758-489-7
Objętość: 559
Cena: 39,99 zł

Moja ocena: 3/10 pkt.
Szufladka: Słaba.

UWAGA - SPOILERY!

Wampiry. Wszędzie wampiry. Pomyślałby, kto, że „szał” na nie już ucichł… A tu ci taki psikus. Pisarka, Abigail Gibbs, postanowiła stworzyć serię, która pokaże te „okrutne” istoty od zupełnie innej strony, – jeśli w ogóle jeszcze się da je pokazać od jakiejś innej. Publikowana niegdyś w odcinkach w Internecie przez nastoletnią autorkę, opowieść ta zyskała wielki rozgłos i niemałą sławę – jednak, czy zasłużoną? Czy tak, czy nie i tak postanowiłam przekonać się o tym na własnej skórze.

Główną bohaterką jest tutaj Violet Lee – na pozór zwyczajna dziewczyna, która po prostu pojawia się w złym momencie o złym czasie. Dlatego też nie dość, że jest tam świadkiem krwawej łaźni na Trafalgar Square, to jeszcze zostaje porwana przez wampira. Ale nie byle, jakiego nieśmiertelnego. Od tej pory losy Violet zostają całkowicie odmienione w momencie, gdy Kaspar – książę wampirów porywa ja do swojej siedziby. Dziewczyna poznaje świat, którego nawet sobie nie wyobrażała: istniejące poza czasem miejsce, w którym elegancja, bogactwo, wspaniałe dwory i wytworne przyjęcia są znamionami dekadencji, w jakiej żyją jego mieszkańcy. Za tym przepychem kryje się mrok, którego ucieleśnieniem jest charyzmatyczny i śmiertelnie groźny ród Varnów, z Kasparem na czele. Violet połączy z też z nim niebezpieczna namiętność, za którą obydwoje będą musieli zapłacić wysoką cenę…

Szczerze powiedziawszy moje początkowe „wrażenia” były całkowicie odmienne do tych już po przeczytaniu całości. To prawda – zapowiadało się świetnie – włączając w to samą „krwawą jatkę”. Moja pierwsza myśl? „Super! Wreszcie wampiry to nie będą tylko potulne baranki, ale prawdziwe bestie z krwi i kości!” Cieszyłam się, jak dziecko zabierając się za tę lekturę, naprawdę. Tym gorzej, iż z każdym kolejnym rozdziałem mój zapał słabł, a sama przyjemność z czytania gdzieś mi umykała, pozwalając zastąpić się spora dawką irytacji, zwątpienia, a nawet wściekłości. Spytacie zapewne, dlaczego – zwłaszcza, że „Mroczna bohaterka” przez wielu czytelników jest wychwalana ponad niebiosa, jako jeden z najlepszych bestsellerów? Argumentów mam na to kilka – a nawet powiedziałabym dosyć sporo.
Po pierwsze okładka – tutaj muszę przyznać, że wydawnictwo się postarało. Tajemnicza, mroczna, pełna głębi, a przede wszystkim pasująca do tematyki. Jak dla mnie początek super. Jak jednak wiadomo nie tylko okładka się liczy – ważniejsza jest przede wszystkim treść, a ta według mnie pozostawia sobie sporo do życzenia.

„- Otwórz oczy, dziewczynko! Jestem cholernym księciem i rozkazuję ci! Nie wolno ci odejść!”

Po drugie i chyba najistotniejsze – treść. Styl autorki może nie jest zbytnio wyszukany, ale nie jest też wysokich lotów. Przyznaję, że były momenty, gdy miałam ochotę po prostu ją udusić za te wszystkie „dworskie wyrażenia” nijak się niewpasowujące w treść, śmiechy i chichy bohaterów praktycznie, co chwila – zwłaszcza w sytuacjach, gdzie nie jest do śmiechu, a już przede wszystkim za nagminne określanie głównej bohaterki „dziewczynką” – no ludzie drodzy, przecież dziewczyna jest dorosła – gdzie tu dziecko? Gdyby była mowa o trzynastolatce, to jeszcze bym zrozumiała, ale tak?! Naprawdę – moje ciśnienie miało w tym wypadku aż za wiele okazji do tego, żeby zacząć szaleć – nie pod kątem pozytywnym, oczywiście. A to i tak dopiero początek. Gdybym miała wymieniać wszystkie moje, „ale” to nie skończyłabym do jutra, – dlatego tez postanowiłam recenzję okroić i skupić się na tych najważniejszych.

To prawda – bohaterowie są ciekawi, nawet bym mogła się pokusić o stwierdzenie, że dobrze dopasowanie względem siebie, jednakże ich charaktery to już zupełnie inna para kaloszy. Zmienni, jak pogoda – wszyscy bez wyjątku. Niekiedy irytujący, niekiedy nawet ciekawi. Irytujący zwłaszcza wtedy, gdy ni stąd, ni zowąd ich zachowanie zmienia się o 180 stopni i nijak nie da się za nimi nie tyle nadążyć, co po prostu do nich dotrzeć i zrozumieć ich postępowanie. W trakcie czytania miałam wrażenie, jakby większość ich zachowań wynikała z krótkotrwałych „zachcianek” a nieprzemyślanych przez autorkę sytuacji.

"- Związek? - powtórzyłem, rozglądając się i szukając odpowiedzi w ścianach - Nie przypominam sobie, żebyśmy byli zaręczeni.
- Kaspar, czy ty w ogóle nie zaglądasz na Facebooka? Zaznaczyłam tam, że jestem w związku! Z tobą!"

Jeśli o samą fabułę chodzi, no tutaj muszę powiedzieć – bardzo się zawiodłam. Ja rozumiem, że autorka jest młoda, ale chcąc wydać porządną książkę nie wystarczy chcieć – to prawda – i tak znajda się tacy, co będą ją czcić i wielbić, jednak w moim przypadku na dzień dzisiejszy nic takiego nie będzie miało miejsca. Uważam, że pani Gibbs pisze wszystko pod wpływem impulsu, większość sytuacji jest nieprzemyślana, lekkomyślna, a niekiedy po prostu dziecinna i głupia (dajmy na przykład sytuację z „kradzieżą prezerwatyw”, czy „statusem związku Kaspara”? – No sami przyznajcie, czy takie coś nie zakrawa o dziecinadę?) To prawda – były momenty, gdy czytałam chętnie i z pasją, ale w porównaniu do całości było ich naprawdę niewiele. Przez większość czasu miałam wrażenie, że czytam nie książkę, ale bloga, tudzież fanficka jakiejś zwariowanej nastolatki, która lubi zmieniać charakter i sytuacje swoich bohaterów, jak w kalejdoskopie. Pomijając już fakt, że w trakcie czytania miałam spore deja vi – w chwilach, gdy natykałam się, co kawałek na te same fragmenty (mam tutaj na myśli treści listów, czy urywki z książek).

W dodatku tuż przed lekturą dowiedziałam się, że jest to odpowiedź autorki na znany i podziwiany przez wielu „Zmierzch”. Według mnie? Totalne mijanie się z prawdą. Osobiście uważam, że seria pani Meyer jest naprawdę ciekawa, za to „Mroczna bohaterka” to całkowite jej przeciwieństwo. To prawda – były takie fragmenty, gdy myślałam, ze autorka jeszcze trochę i zerżnęłaby tekst żywcem z książek o, Cullenach, ale i tak nie umywa się do nich.

Jeśli chodzi ogólną całość to książka wypada blado. Przez pierwszą połowię myślałam, że być może to ze względu na to, iż do recenzji otrzymałam tzw. „szczotkę” i w wersji finalnej naniesione będą poprawki, które ukażą powieść w bardziej pozytywnym świetle. Nic bardziej mylnego – zwłaszcza, że przy pierwszej lepszej wyprawie do księgarni, postanowiłam sprawdzić, czy moje obawy są słuszne. I są. Wszystkie zaznaczone przeze mnie fragmenty wyglądają zupełnie tak samo. W dodatku natrafiłam na sporo błędów i powtórzeń – co jest przecież dodatkowym „minusem” w trakcie lektury – to chyba najbardziej zniechęca, zaraz po nieciekawej fabule. Osobiście liczyłam na fantastyczną przygodę z mnóstwem niesamowitych wrażeń. Przeliczyłam się i to całkiem sporo. Zamiast tego dostałam niekiedy „odgrzewaną” i przewidywalną fabułę, ciężki do zniesienia dworski styl i zmiennych jak pogoda bohaterów. Dobrze, chociaż, że okładka naprawdę mi przypadła do gustu, a i niektóre cytaty wydały mi się idealne do zapamiętania. A jeśli nawet znalazły się takie, których wspominać nie warto – to z ich powierzchowności dało się nawet trochę „pośmiać”.

Czy polecam? Niekoniecznie. Może i akcja jest, ale jej tempo jest jak tornado – w jednej chwili jesteśmy tu, w innej już dwa tygodnie przeleciało, jak z bicza strzelił. W dodatku nawet sama narracja pozostawia do życzenia – miała być prowadzona naprzemiennie, a tutaj, co? Średnio, co piąty rozdział „wtrącany” został Kaspar – a przyznam, że to jego rozdziały przypadły mi o wiele bardziej do gustu. Jeśli jednak jest ktoś ciekawy lektury – nie bronię, ale za to ostrzegam, że nie każdemu może się przypodobać. Chyba, że jestem jedna, jedyna, która widzi to, czego inni nie dostrzegają…

Za egzemplarz dziękuję portalowi Kostnica!

Z cyklu: Listopadowe soboty w Matrasie - po raz pierwszy!

Dzisiaj trochę prywaty... A dokładniej - przyszedł czas na "małą" relację. Z czego? Oczywiście, że ze spotkania autorskiego! Jak zapewne pamiętacie, w przeciągu całego miesiąca, w czterech oddziałach Matrasa (Poznań M1, Poznań Malta, Poznań King Cross, City Center) odbywa się cykl spotkań z poznańskimi pisarzami, w których uczestniczyć będą również bloggerzy, telewizja, czy chociażby stacja radiowa. Spotkania rozpoczynają się zawsze o g. 16.00 (na co serdecznie zapraszam).

A jako, że listopad już się rozpoczął, to i cały cykl spotkań ruszył pełną parą. Jako zagorzała bloggerką, postanowiłam przez ten miesiąc "stacjonować" w jednym z wyżej wymienionych Matrasów, aby móc wam wszystko ze szczegółami zrelacjonować :D Dlatego tez dzisiaj mam zamiar pomarudzić Wam i powspominać pierwsze z nich, na których miałam przyjemność poznać dwoje z dziewięciu autorów: panią Magdalenę Kawkę oraz Krystynę Januszewską. Ale może od początku...

Cała ta sobotnia przygoda rozpoczęła się już na długo przed spotkaniem. Jakim cudem? A takim, że jak się okazało, zostałam poproszona, aby tego dnia nie być tylko "fotografem", "recenzentem", itp. ale i samą prowadzącą. Zaszczyt? ogromny. Strach? Jeszcze większy... Wahań masa, ale koniec końców postanowiłam, że "raz kozie wio" - i tak się zaczęła cała moja "przygoda".

W księgarni pojawiłam się na długo przed spotkaniem - no przecież trzeba pobuszować między regałami, prawda? - jak tu nie skorzystać - na domiar tego nie wyszłam z pustymi rękami (ale tym razem nie z książką a czym innym) :D Jednak czas nieubłaganie się zbliżał, strach brał górę. Potem rodziło się pytanie "skąd będę wiedziała, kogo szukać?" Nic trudnego - zwłaszcza, że czekając przy kasie słyszy się szepty w stylu: "Już są!", "Które to?", "No ta blondynka i ta druga, tam w okularach, widzisz?". Od razu wiedziałam, kogo szukać, a słysząc głos pani Magdy z oddali "Nie wiem, jak wygląda, ale może ją poznam ze zdjęcia" tylko się upewniłam w swojej racji :D No i się zaczęło. Szczerze, to jeszcze przed spotkaniem po krótkiej rozmowie z autorkami, nabrałam dystansu i spokoju. Poniekąd może też dlatego, że atmosfera była bardzo miła, a nie naładowana różnymi sprzecznymi emocjami. Jako, że autorki wydawał się szalenie spokojne, to i mi się udzieliło xD

Wybiła godzina 16:00. Czas rozpoczynać, a tu co? Prawie, że pustki... Szczerze powiedziawszy trochę przykro się robi, gdy przy takiej akcji gości jest zaledwie garstka. A szkoda, bo cel jest naprawdę szczytny - chodzi w końcu o szerzenie i promowanie polskiego czytelnictwa, poznania autorów od tej drugiej strony - w końcu autor, to człowiek, a nie tylko nazwisko na okładce, prawda? W dodatku dobra aura, pyszna herbata i kawa w wielu smakach, którymi ugoszczono przybyłych na spotkaniu poznańskich pisarek miały dodatkowo zachęcić. Wszystko, żeby nam i gościom było przyjemnie - szkoda tylko, że tych drugich mało. Już po spotkaniu doszliśmy do wniosku, że za taką, a nie inną frekwencją stoi kilka czynników. Po pierwsze miejsce - no wiadomo "centrum handlowe" to nie np. Targi Książki - tutaj większość "wpada-wypada". Po drugie - oprawa graficzna - w tym wypadku zgadzam się z autorkami, że przydałyby się jakieś większe plakaty promujące spotkania - zwłaszcza takie, które będą zawierały zdjęcia autorek, tudzież autorów. Trzy - to chyba fakt, iż ludzie się po prostu wstydzą - możliwe tego, że zostaną wciągnięci do rozmowy, może, coś innego, a może po prostu czują się w takim momencie niemalże zmuszeni do zakupu pozycji danego autora. Ale nie o to chodzi, moi drodzy! Promowanie czytelnictwa, poznanie fantastycznych autorów, to nie przymuszanie do zakupów - troszeczkę realizmu...

Tak czy siak nie zważając na liczebność spotkanie trwało - i to w dodatku bardzo owocnie! Osobiście bardzo się cieszę, że mogłam poznać panią Magdę i panią Krystynę - jak dla mnie to niesamowite osoby nie tylko ze sporym bagażem doświadczeń, ale i fantastycznym obyciem, które to tez ma swoje odwzorowanie w ich powieściach. W miarę m dłużej się przysłuchiwałam im odpowiedziom, nabierałam pewności, co do tego, że polscy pisarze powinni być jak najbardziej zauważalni, a wydawnictwa nie powinny się skupiać w głównej mierze na wydawaniu przekładów. W dodatku nieźle się pokusiłam na "spróbowanie" ich pisarskich sił, więc chyba przy pierwszej lepszej okazji zerwę ze swoim paktem nie kupowania miliona książek, odłożę co nieco i zakupię ich najnowsze powieści. I wcale nie uważam, ze zostałam przegadana na śmierć! Wręcz przeciwnie - tak się wkręciłam w rozmowę, że całkowicie zapomniałam o aparacie leżącym sobie spokojnie w torbie i czekającym na lepsze czasy (ale nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło - przy kolejnym już będę o nim pamiętać na pewno!).

W trakcie spotkania poruszanych było naprawdę wiele tematów - począwszy od samego pisania, o tym czy każdy może pisać książki, o krytyce i sposobach jej przyjmowania, o przesłaniach, jakie niosą ze sobą powieści autorek, czy chociażby to, czy dobre jest pisanie zespołowe (np. matka z córką), czy lepiej tworzyć samemu w "zaciszu własnego komputera". I tutaj muszę przyznać, nawiązała się niemała dyskusja, gdyż każda z autorek miała odmienne zdanie na ten temat. Pani Krystyna Januszewska wychodzi z założenia, iż nie ma w tym nic zdrożnego - zwłaszcza, że sama chciała, by jedna z jej powieści powstała razem z córką, jako ukazanie tych samych wydarzeń z dwóch różnych perspektyw - matki i córki. Pani Magdalena Kawka zaś uważa, że dla niej pisanie to rzecz bardzo intymna i nie wyobraża sobie czegoś takiego - zwłaszcza, że sama nie należy do osób, które są chętne do pokazywania swoich dzieł przed ich ukończeniem.

Gdybym miała opowiadać o każdym z zadawanych pytań, to przyznaję, ze nie skończyłabym pisać tej "relacji" do przyszłego tygodnia. Jedno jednak muszę przyznać - było to moje pierwsze takie spotkanie i naprawdę od tej pory będę szperać w poszukiwaniu kolejnych takich akcji. Jest to niesamowite doświadczenie i przede wszystkim przeżycie - poznać autorów z krwi i kości w dodatku tak przesympatycznych, jak pani Krystyna i pani Magda. Naprawdę liczę, że zobaczymy się jeszcze nie raz i mam nadzieję, że szybko!

Co do publiczności, to zarówno autorki, jak i ja sama chciałyśmy podziękować rodzinie autorek, drogiej pani Joleczce oraz sympatycznej osobie w czerwonym szaliczku, no i pani Irminie (o ile nie pomyliłam imienia =P), pracującej w Matrasie na Malcie, która chętna była podzielić się również swoimi spostrzeżeniami na temat spotkania i ogólnie całej akcji.

Z mojej strony mogę tylko jeszcze raz gorąco podziękować i zachęcić wszystkich do odwiedzenia Księgarni Matras w Galerii Malta w kolejną sobotę o godzinie 16:00, gdzie będzie możliwość uczestniczenia w kolejnym spotkaniu - tym razem gościc będziemy Joannę Opiat-Bojarską oraz Roberta Ziółkowskiego

PS. Zdjęcia udostępniam ze strony Poznań w Matrasie. Lubię to! -> ale już teraz obiecuję, że następnym razem wrzucę ich o wiele, wiele więcej (już swoje "roboty"). Tymczasem zapraszam wszystkich na fanpage'a tejże akcji "Poznań w Matrasie. Lubię to!", no i mam nadzieję do zobaczyska kochani - w przyszłą i każdą kolejną sobotę listopada!

Recenzja: "Dziedzictwo" - C.J.Daugherty


Tytuł: Dziedzictwo
Autor: C.J. Daugherty
Wydawnictwo: Moondrive
Wydanie: 2013-09-25
ISBN: 978-83-7515-261-6
Objętość: 396
Cena: 34,90 zł

Moja ocena: 9/10 pkt.
Szufladka: Wspaniała.

Zimne kalkulacje i porywy serca. Wielka polityka i szkolne troski….

„Życie to pasmo bólu i najlepiej by było, gdybyś się zaczęła do tego już przyzwyczajać, Allie. Ból nigdy nie znika. Gromadzi się. Jak śnieg.”

„Dziedzictwo” to już drugi tom bestsellerowej sagi „Wybrani”. Opowiada o losach najbardziej ekskluzywnej szkoły w Wielkiej Brytanii, odkrywając jej nawet najmroczniejsze sekrety. Główną bohaterką tutaj jest Allie. Na pozór wydawałoby się zwykłą nastolatka, ale jak widać pozory mylą. Cała historia drugiego tomu zaczyna się w momencie, gdy ludzie Nathaniela atakują dziewczynę, chcąc ją uprowadzić. Pewnie i by się im to udało, gdyby nie Isabelle… Allie wraca do szkoły, gdzie czuje się bezpieczna, ale czy aby na pewno? Niekoniecznie. W szkole działa tajemniczy szpieg, którego tożsamość trzeba poznać, nim będzie za późno. Na domiar złego kłopoty same się jej plączą pod nogami, a żeby tego było mało dochodzą jeszcze rozterki miłosne. Czy Allie pozna wreszcie największą tajemnicę swojego życia i rozwiąże zagadkę Nocnej Szkoły? Kim jest tajemniczy szpieg i czy szkoła jest gotowa na kolejny atak Nathaniela? Te i inne sekrety skrywa kolejny tom serii, które dano było mi poznać (czuję się wtajemniczona xD)

No, ale od początku. Jeśli chodzi o samą okładkę, to muszę przyznać, ze wywarła na mnie o wiele lepsze wrażenie, aniżeli poprzednia, która wręcz mnie odstręczała. Ta zaś jest ciekawa i ładnie dopracowana. Tajemnicza, ale niekoniecznie. Po trochu z każdego – a co najważniejsze nie ma już tej zwariowanej dziewczyny na pierwszym planie – rozumiem, dlaczego została ukazana wtedy tak, a nie inaczej, ale najzwyczajniej mi to nie odpowiadało. Tutaj wręcz przeciwnie.

Bohaterowie – cóż muszę przyznać, że tak, jak w poprzedniej części byłam zagorzała fanką Cartera, tak tutaj moje zdanie nie zmieniło się ani o jotę. Wiem, ze wiele czytelniczek zmieniło swoje nastawienie, co do Sylvaina, ale ja nie i nie sądzę, by miało to ulec zmianie w najbliższym czasie. Ogólnie rzecz biorąc wszystkie, co ważniejsze postacie są o wiele lepiej dopracowane – bardziej szczegółowo. Ma się wrażenie, iż autorka spędziła nad kreacją ich o wiele więcej czasu. Jedyny minus, że nie ma już w tym wszystkim takiej tajemniczości i mroku, który czaił się za rogiem. Wszyscy i wszystko nabrało o wiele więcej „światła” i „delikatności”, jednak z drugiej strony trudno jest odkryć ich „prawdziwą naturę”.

„Nie można mówić, że coś nie istnieje tylko dlatego, że się tego nie rozumie.”

W przypadku stylu autorki, to tutaj muszę bić pokłony, – dlaczego? A dlatego, że w moim odczuciu wszystko uległo znacznej poprawie. Czyta się lepiej, szybciej, bez narzekań, co miało miejsce w moim przypadku chociażby podczas poznawania tomu pierwszego. Język jest łatwy i przystępny, mogłabym nawet rzecz bardziej „unowocześniony”, chociaż nie wiem, czy to akurat jest dobre porównanie – jeszcze ktoś pomyśli, że chodzi mi o jakieś reguły związane z nowinkami technologicznymi =P

Ogólnie rzecz biorąc, to „Dziedzictwo” o wiele bardziej przypadło mi do gustu, aniżeli „Wybrani”. Akcja dzieje się już od pierwszej strony, nie ma nudnego wstępu – zawsze jest jakaś akcja, mniejsza, czy większa. Ze szczerym sercem mogę przyznać, że jest to książka do „pochłonięcia” bez odrywania się od niej. Zaciekawi każdego (no prawie każdego – wiadomo są wyjątki). Jeśli jednak ktoś nie był do końca przekonany, zaczynając przygodę z pierwszą częścią, to tutaj będzie pewny swego, że po prostu warto. A warto. Osobiście nie mogę się doczekać kontynuacji, co mam nadzieję nastąpi w miarę szybko – nie lubię długo czekać za kolejnymi tomami, gdyż za dużo szczegółów mi ucieka i potem muszę wracać do poprzednich części. Poza tym muszę się, jak najszybciej dowiedzieć, kto tu w końcu jest „czarnym charakterem”, bo to chyba ciekawi mnie najbardziej. Jednego jestem pewna - ta część jest nawet lepsza, niż pierwsza, chociaż po tak długim przestoju w czytaniu historii "Wybranych" trochę się wybijałam niekiedy z rytmu, ale i tak szalenie zaskakująca, to fakt - pozytywnie oczywiście!

Książkę miałam możliwość przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa Otwarte
za co niezmiernie dziękuję!

Z cyklu: Listopadowe soboty w Matrasie - Odliczanie.



4 soboty z rzędu
4 księgarnie Matras
9 autorów
16 spotkań 
4 prowadzących 
4 poznańskie bloggerki dokumentujące wydarzenia, 
1 telewizja, 
1 radio, 
1 stacja internetowa 
i książki ... w sumie 30 tytułów. 


Zapowiada się smakowicie? Owszem. Dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić każdego z Was osobno i wszystkich razem na to wspaniałe wydarzenie. Akcja ta ma pomóc w promowaniu poznańskich pisarzy, ale i nie tylko.

W czterech oddziałach Matrasa (Poznań M1, Poznań Malta, Poznań King Cross, City Center) w przeciągu całego miesiąca odbędzie się cykl spotkań z pisarzami, w których uczestniczyć będą również bloggerzy, telewizja, czy chociażby stacja radiowa. Spotkania rozpoczynają się zawsze o g. 16.00. Poniżej przedstawiam Wam dokładny harmonogram spotkań:


Galeria Malta
9.11 - Krystyna Januszewska, Magdalena Kawka
16.11 - Joanna Opiat-Bojarska, Robert Ziółkowski
23.11 - Małgorzata Hayles, Anna Rybkowska
30.11 - Iwona J.Walczak, Ryszard Ćwirlej

M1
9.11 - Joanna Opiat-Bojarska, Robert Ziółkowski
16.11 - Małgorzata Hayles, Anna Zgierun-Łacina, Anna Rybkowska
23.11 -  Iwona J.Walczak, Ryszard Ćwirlej
30.11 - Krystyna Januszewska, Magdalena Kawka

King Cross 
9.11 - Iwona J.Walczak, Ryszard Ćwirlej
16.11 - Krystyna Januszewska, Magdalena Kawka
23.11 - Joanna Opiat-Bojarska, Robert Ziółkowski
30.11 - Małgorzata Hayles, Anna Zgierun-Łacina, Anna Rybkowska

City Center
9.11 - Małgorzata Hayles, Anna Zgierun-Łacina, Anna Rybkowska
16.11 - Iwona J.Walczak, Ryszard Ćwirlej
23.11 - Krystyna Januszewska, Magdalena Kawka
30.11 - Joanna Opiat-Bojarska, Robert Ziółkowski

Będziecie? Bo ja owszem ;) Zwłaszcza, że "kopnął" mnie ten zaszczyt, że jestem jedną z czterech bloggerek, które wzięły na swoje barki opisanie całego tego wydarzenia - a raczej poszczególnych spotkań =D Dlatego tez wszystkich chętnych zapraszam! Jeśli ktoś ma ochotę, to osobiście będę "stacjonować" w Galerii Malta [łatwo będzie mnie poznać - szukajcie upierdliwca z aparatem i notatnikiem =)] Jeśli nie tam, to do pozostałych Matrasów, a całą resztę zapraszam na szczegółowe relacje, które będą się pojawiać oczywiście na bieżąco na moim blogu!

Na koniec zapraszam wszystkich jeszcze na fanpage'a owego wydarzenia, gdzie nie tylko możecie poznać twórczość autorów, ich krótkie biografie, ale i wziąć udział w wielu, wspaniałych konkursach :D


Z cyklu: Stosik na listopad

Październik minął, przyszedł listopad. Jedyny minus? To to, że jest piekielnie zimno, aja zimna i zimy nienawidzę... Ale cóż. Żyje się dalej! Zwłaszcza, że w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy działo się całkiem sporo w moim życiu - i nie mam na myśli tylko sfery książkowej =P Liczę tylko, że w najbliższym czasie dobra passa mnie nie opuści :D Ale do rzeczy...

Chciałam dodać recenzję, ale postanowiłam rozpocząć miesiąc od nowego stosiku ;) Trochę pozytywów w tym mimo wszystko smutnym dniu się przyda, prawda? Dlatego też
możecie go podziwiać - bądź, co bądź, nie wiedziałam, że wyjdzie taki spory - i dlatego właśnie postanowiłam go podzielić na dwa mniejsze stosiki. Poniżej pierwszy z nich:

Od góry:

1) "Na zawsze martwy" - Charlaine Charris -> niespodziewana przesyłka od Wydawnictwa MAG

2) "Urodzona bogini cz.1" - P.C. Cast -> egzemplarz do recenzji, od Wydawnictwa Mira Harlequin

3) "Urodzona bogini cz.2" - P.C. Cast -> j.w.

4) "Uniesienie" - Lauren Kate -> efekt wczorajszej wymiany na LC [nie wiem, kiedy się za nią wezmę, ale wezmę na pewno!]

5) "Mechaniczny anioł" - Cassandra Clare -> kolejna książka z wymiany na LC

6) "Kłamstwa Lockea Lamory" - Scott Lynch -> do recenzji od MAGa

7) "Na szkarłatnych morzach" - Scott Lynch -> szczerze powiedziawszy, wiedziałam tylko o tym, iż dostanę pierwszy tom, a tu taka niespodzianka i pani Kasia podesłała mi wszystkie części ;) od Wydawnictwa MAG

I część nr 2 - od góry:

8)  "Republika złodziei" - Scott Lynch -> j.w. niespodzianka od Wydawnictwa MAG

9) "BETA" - Rachel Cohn -> egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Czarna Owca - dzięki pani Agnieszce :D

10) "Drugi grób po lewej" - Darynda Jones -> długo wyczekiwany egzemplarz ukochanej przeze mnie serii - od Wydawnictwa Papierowy Księżyc

11) "Pragnienie wyzwolone" - Larissa Ione -> również długo wyczekiwana książka od Papierowego Księżyca - sama nie wiem, którą przeczytać najpierw!

12) "Podwiecznośc" - Brodi Ashton -> j.w.

13) "Niewolnica" - A.M.Chaudiere -> ukochana, wymarzona, wyczekana, przeczytana i wychwalana ponad niebiosa przesyłka od Warszawskiej Firmy Wydawniczej, dzięki uprzejmości portalu DużeKa. Możecie być pewni, że recenzja będzie baaardzo długa i baaardzo szczegółowa - chociaż nie zabijcie mnei za to, ile razy powtórzę się z tym, że ją uwielbiam :)

14) "Przewodnik Nocnego Łowcy" - Mimi O'Connor -> egzemplarz od MAGa. Recenzję możecie przeczytać >>tutaj<<

I jeszcze jedna największa!

15) "365 bajek na dobranoc" - Autor zbiorowy -> egzemplarz do recenzji od Portalu Sztukater ;) Jest boska, naprawdę! Sami się przekonajcie, czytając recenzję! >>tutaj<<

Wiecie... Z tej radości zapomniałam o dwóch tytułach. Dla czego? Sama nie wiem. Może miały być wyróżnione i pokazane osobno? Możliwe. W każdym razie pierwszą z nich, dopiero co skończyłam czytać, zaś druga jestem w trakcie. Za chwilę jeszcze uznają, że jestem jakaś nienormalna :P W każdym razie mam na myśli te dwie pozycje:

Trochę niżej na lewo możecie zobaczyć pierwszą:

16) "Ocean na końcu drogi" - Neil Gaiman -niespodziewajka [jeszcze jedna!] od Wydawnictwa MAG. Tak, czy siak, muszę to powiedzieć - pani Kasia szalenie mnie rozpieszcza :D

I druga pozycja, nad która aktualnie spędzam najbliższe godziny: Muszę przyznać, że nieźle potrafi i zirytować, ale i niesamowicie poprawić humor :) Już po kilkudziesięciu stronach nie mogę się oderwać, a co dziwniejsze - śmieję się do książki! Mianowicie do:

17) "Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem" - Abigail Gibbs -> od Portalu Kostnica. Szczerze powiedziawszy, to myślałam, ze będzie to audiobook, więc możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie, widząc książkę w wersji papierowej - pozytywne oczywiście!

Szczerze powiedziawszy, to trochę roztrzepany ten stos w tym miesiącu, nieprawdaż? ;) Tak, czy siak mam, co czytać w drodze na zajęcia i w czasie wolnym - a, że recenzji będzie sporo w tym miesiącu, to możecie być pewni!

W dodatku myślę jeszcze nad jakimś kolejnym konkursem - zapewne zdążę się z nim ogarnąć na tyle późno, że zrobi się "świąteczny", ale tym razem chcę zadbać o dużo dużych i ciekawych nagród dla wielu... Są chętni? Jak tak, to zabieram się do pracy :) Jednak zanim to nastąpi, czas dodać jakąś recenzję, więc spodziewajcie się już niebawem! Czego? A to, już niespodzianka :D Zawsze możecie zgadywać =)
Miasto Recenzji © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka