Recenzja: "Mroczny Kochanek" J.R. Ward


Tytuł: Mroczny Kochanek
Autor: J.R. Ward
Wydawnictwo: Videograf II
Data wydania: 2010-05-18
Tom: I
Cykl: Bractwo Czarnego Sztyletu
ISBN: 978-83-7183-808-8
Objętość: 416
Cena: 34,90

Moja ocena: 9/10 pkt.
Szufladka: Rewelacyjna!


Kto z nas nie lubi odrobiny adrenaliny? I nie mam tutaj na myśli skakania na bungee, a raczej powieści rodem ze świata grozy i horroru. Ja osobiście takowe historie uwielbiam, a zwłaszcza, gdy pojawiają się w nich wątki, bądź paranormalne postacie.

Tak też jest z „Mrocznym kochankiem”. Jest to pierwszy tom cyklu powieściowego zatytułowanego „Bractwo Czarnego Sztyletu” autorstwa J.R. Ward, który opowiada on historię tajnego bractwa wampirów, walczącego z ich odwiecznymi wrogami i prześladowcami. Wszystko to odbywa się w zarysie współczesności krajów Ameryki, gdzie bohaterowie mimo, ze wampiry, to mimo wszystko nie staruszkowie, a grupa młodych ludzi lubiących to, co każdy młody nastolatek lubi. Szybkie samochody, ostra muzyka, imprezki, dziewczyny… Ich szefem, czy panem, – jak kto woli – jest Ghrom, którego historia jest tutaj głównie przekazywana. Z jednej strony to silny i odważny wojownik, jednak taki, któremu serce mięknie na widok, Beth – młodej dziennikarki. Właśnie przy niej budzi się w nim szaleńczy i wielce namiętny kochanek rodem ze znanych i uwielbianych historii miłosnych. To właśnie na historii tej dwójki opiera się cały pierwszy tom. A jest, o czym pisać – zwłaszcza, ze Beth nic nie wie o swoim prawdziwym pochodzeniu i niepewnej przyszłości, gdzie grozi jej wielkie niebezpieczeństwo.

Gdy tylko zaczęłam czytać „Mrocznego kochanka” wiedziałam, że to będzie coś więcej, niż tylko opowieść o płomiennym uczuciu, przesyconym watkami paranormalnymi. I faktycznie moje przeczucia okazały się prawdziwe. Tutaj tyle się dzieje, że czytelnik jest wręcz zasypywany nowymi zdarzeniami, ciekawostkami i wszystkim innym. Momentami nawet nie zdawałam sobie sprawy, że powieść ta wciągnęła mnie na tyle, ze wstrzymywałam oddech czekając, co będzie dalej. Jedyna rzecz, jaka mi przeszkadzała to niekiedy używane wulgaryzmy, czy tez sceny erotyczne (czasem mniej lub bardziej), – ale nic dziwnego, bo zwykle jestem bardzo wyczulona i przez co książka traci u mnie, na jakości.

„Tak, żadne "Tom", "Rysiek" czy "Harry" nie nadawałoby się na imię dla wampira. Ale z drugiej strony, czy w ogóle można sobie wyobrazić śmiertelnie groźnego krwiopijcę o imieniu Howard? Eugeniusz? Och, nie Krzysiu, proszę, nie gryź mnie!”

Tak, zdecydowanym atutem tej książki jest fakt, że można było się przy niej pośmiać. I to bardzo często. Dlatego też uwielbiam tego typu pozycje. Niby nic takiego, a jeden niezobowiązujący dialog potrafi doprowadzić do łez. Ze śmiechu oczywiście. Ale były też chwile grozy, tajemnicy, a nawet masy innych trudnych do opisania doznań. By to wszystko przeżyć, trzeba po prostu po nią sięgnąć. Czyta się jednym tchem. Zwłaszcza dzięki bardzo przystępnemu językowi i sposobie wydania. Także styl i cala reszta są według mnie wręcz bez zarzutów. Dodatkowy punkt powinien się tutaj należeć za „Glosariusz” znajdujący się na początku powieści, w którym wyjaśnione są, co ważniejsze pojęcia. W tym miejscu należą się gratulacje zarówno wydawnictwu, jak i oczywiście samej autorce, ponieważ stworzyć coś takiego, to naprawdę wielka sztuka. Są oczywiście osoby, które znajdą w niej jakieś, „ale”, lecz ja do nich nie należę. Książka zwyczajnie podbiła moje serce i wiem, że przy pierwszej lepszej okazji z wielką przyjemnością sięgnę po kolejne tomy. Podbiła moje serce, tak samo, jak zresztą bohaterowie – zwłaszcza Ghrom. Co rusz mam ochotę powetować książkę tylko po to, by móc jeszcze na moment do niej powrócić i tych co niekiedy przezabawnych chwil.

Warta zachodu. Naprawdę. Fabuła rozwija się bardzo szybko, nie jest nudna, ani nie przytłacza. Wszystkie sceny są tak realistyczne i tak porywcze niekiedy, że aż dech zapiera. Niektóre sceny może nie dla młodszych czytelników, ale mimo wszystko starszym polecam! Ciekawe, jakie losy i przygody czekają bohaterów w kolejnym tomie. Fakt, że jest ich aż tyle tylko bardziej mnie nakręca do sięgnięcia po kolejny.

Przyznaję, że chyba jeszcze mi się nie zdarzyło, bym aż tak wychwalała czyjąś pracę. Jak to jednak mówią „zawsze musi być ten pierwszy raz”. Nie zważam na opinie innych w tym przypadku. Rozumiem, że nie każdy ma taki gust, jak ja, ale mimo wszystko książka [gdybym ja miała oceniać] jest warta zachodu – i mam nadzieję, ze pozostałe tomy serii również. Nie poleciłabym jednak Bractwa Czarnego Sztyletu osobom o słabych nerwach, lub nieznoszących scen erotycznych, które bądź, co bądź mają tutaj tez swoje miejsce. Poza tym wszystkim fanatykom fantasy, paranormalni i całej tej otoczki mogę szczerze powiedzieć, że nie zapomną tej powieści na długi czas.

Za wspaniale spędzony czas z Bractwem Czarnego Sztyletu dziękuję Wydawnictwu Videograf!

Recenzja: "Niepamięć" Jolanta Kosowska


Tytuł: Niepamięć
Autor: Jolanta Kosowska
Wydawnictwo: Bukowy Las
Data wydania: 2012-06-16
Tom: 1
ISBN: 978-83-62478-60-6
Objętość: 488
Cena: 39,90

Moja ocena: 9/10 pkt.
Szufladka: Rewelacyjna!


Dwóch mężczyzn. Przyjaciół. Jedna kobieta. Atrakcyjna. I ich losy – połączone, a zarazem podzielone przez czas i minione wydarzenia. A wszystko to spowodowała dawna miłość przyjaciół do tej samej kobiety. Jednak, czy choroba, cierpienie, problemy i potrzeba pomocy przezwycięży dawne uczucia i zazdrość? Czy tak faktycznie się stało, to wie każdy, kto przeczytał „Niepamięć” Jolanty Kosowskiej – wspaniałą historię, w której uczucie przeplatają się z przykrymi wspomnieniami z dawnych lat wystawiając przyjaźń na próbę. Po jej skończeniu, a nawet już w trakcie miałam świadomość, że nie jest to książka tylko dla fanatyków powieści romantycznych.

Historia tutaj ukazana z początku wydaje się aż za bardzo szablonowa i przewidywalna. Ma się wrażenie, że każdy kolejny ruch i wydarzenie nie zaskakuje i nie ma tutaj nic godnego uwagi. Otóż nic bardziej mylnego. Gdy tylko zacznie czytać, to książka potrafi wciągnąć bez reszty. Czasami nawet na tyle, by przeczytać ją jednym tchem. Głównie, dlatego, że nie jest to gatunkowo suchy romans, z goła porównywalny i pisany na wzór wszystkich innych, a raczej tajemnicza historia, w której wszystkie wątki przeplatają się ze sobą nawzajem tworząc niesamowitą opowieść o życiu, cierpieniu i prawdziwej przyjaźni zarazem, gdzie miłość jest tylko dodatkiem.

Jak już mówiłam, książka wciąga bez reszty. W dodatku pisana jest bardzo lekkim i przyjemnym językiem, dzięki temu czyta się miło i chętnie. Autorka stawia na dość wysublimowane i odchodzące od standardów rozwiązania, a mimo to ukazane w bardzo codzienny i naturalny sposób. Według mnie to spory plus, ponieważ czytelnik może być zaskakiwany na każdym kroku, zwłaszcza, jeśli chodzi o wątek zaginionej przed laty dziewczyny, o której opowiada druga połowa powieści. Jeśli już wspomniałam to dodam, że kolejnym plusem jest podzielenie powieści na dwie części, w której całość ukazywana jest z dwóch różnych punktów widzenia. Pierwsza część jest tak jakby nie tyle dziennikiem, a wydarzeniami pisanymi z punktu widzenia Michała, druga zaś Katarzyny, które w bardzo zgrabny i przejrzysty sposób się ze sobą splatają.

Jedynym problematycznym punktem w kwestii wydania był dla mnie fakt, że nie została ona podzielona na rozdziały. Niektórzy mogą to uważać za plus, ponieważ wtedy uwidacznia się ciągłość powieści, jednak mi to odrobinę przeszkadzało, gdyż nie miałam żadnych punktów odniesienia przy czytaniu – a jeśli rozdziały są numerowane, lub chociaż tytułowane, czyta mi się o wiele sprawniej. Jest to jednak kwestia sporna dotycząca samego wydania, a nie języku, w jakim tworzy pani Jolanta. Z to okładka jest według mnie urocza. Delikatna, ale bardzo twórcza i tematycznie zgodna z treścią. Nie mówi za wiele o samej fabule, a mimo to pasuje, jak ulał. Z mojej strony mogę tylko pochwalić grafików za kawał dobrej roboty.

Powieść pani Kosowskiej bardzo przypadła mi do gustu i wiem, że jeszcze nie raz do niej powrócę. Książka nie przynudza, a wręcz przeciwnie. Gdybym miała tylko możliwość, to z wielką chęcią poznałabym dalsze losy bohaterów, którzy bądź, co bądź przypadli mi do gustu. Oczywiście każdy z nich miał swoje słabe strony, ale chyba jeszcze się nie zdarzyłobym nie umiała wybrać tego „najlepszego” – a tutaj gdybym musiała miałabym niemały dylemat. Bądź, co bądź „Niepamięć” polecam ze szczerym sercem każdemu bez względu na upodobania czytelnicze. W końcu każdy z nas od czasu do czasu lubi poczytać coś innego, odmiennego. A ta książka naprawdę taka jest – to mogę zapewnić.

Za chwile uśmiechów i łez z bohaterami "Niepamięci" dziękuję Wydawnictwu Bukowy Las!

Z cyklu: Czas na informacje - konkurs.

Z racji problematycznej sprawy z konkursami organizowanymi przez bloggerów chciałam poinformować jedynie, że powinnam cały konkurs odwołać.


I w sumie miałam zamiar tak zrobić, lecz pokrzywdzone zostały by osoby, które już wyłoniłam. Zwłaszcza, że egzemplarze otrzymałam od Moondrive'a, a nie są to moje własne.W związku z tym podaję do wiadomości, iż osoby, które książki ode mnie otrzymają dostały już informację zwrotną droga mailową. A są to: Czuczitsu, foori, oraz Finnick. Gratuluję! Chciałam wszystko udokumentować, ale niestety mój aparat odmówił współpracy. Nie mogłam również użyć programu od Immory [ale mimo wszystko dziękuję!] ze względów prawnych.


Tak więc z mojej strony mogę tylko dodać, że jeśli konkursy organizowane będą dalej, to na pewno nie na podstawie losowania. W końcu ani ja, ani zapewne żaden z was nie chciałby zapłacić 12mln kary, prawda? W każdym razie nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić was na kolejną recenzję, która pojawi się już niedługo. Pozdrawiam serdecznie i przepraszam za kłopot.

Recenzja: "Bawidamek" Emilia Hinc


Tytuł: Bawidamek
Autor: Emilia Hinc
Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 2012-04-11
Wydanie: I
ISBN: 978-83-7722-302-4
Objętość: 210
Cena: 28,90

Moja ocena: 4/10 pkt.
Szufladka: Ciężka, ale do zmęczenia.


Zauważyłam, że coraz częściej porywam się na powieści polskich autorów. Czemu dotychczas tego nie robiłam? Zwyczajnie nie miałam do nich przekonania. Za którą książkę bym się nie chwyciła, to znalazłam coś, co mi nie pasowało na tyle, by ją odstawić w kąt. Mimo to znalazłam sobie kilka takich, które wspomina m z uśmiechem na ustach i do których chętnie bym powiedziała. Niestety „Bawidamek” do takowego grona się nie zalicza. Dlaczego?

Jest to współczesna opowiastka o problemach ludzi z Trójmiasta. Ich głównym problemem jest nieumiejętność w tworzeniu i trwaniu w normalnych związkach. Czytając ją poznajemy perypetie Dawida – „super” kobieciarza, bezpruderyjną Zuzannę, która bagatela była jego kochanką, Jagodę, która nie mogła znaleźć prawdziwej miłości, a jej wrażliwość i niepewność wcale w tym nie pomagała, oraz Antoniego – starszego „pana”, który poszukiwał młodszych kobiet wyłącznie do zabawy. Samo przedstawienie bohaterów sporo mówi o całej fabule, acz nie do końca. Każde z nich tworzy własną historię przepełniona masą perypetii, lepszych i gorszych chwil, a mimo to ich losy są ze sobą powiązane – a dlaczego, to nie będę wyjaśniać, bo nie chcę streszczać książki, a zapewne ci z was, którzy się za nią zabiorą, lub już ją przeczytali będą wiedzieli, o co chodzi.

Fakt, przyznaję, że książkę czyta się szybko bez większych problemów. Akcja może i jest zachowana, a problematyka też jest nawet ciekawa, ale mimo to jej ujęcie już mnie tak nie przekonuje. Sporo rzeczy bym tutaj zmieniła. Autorka miała naprawdę dobry pomysł, ale według mnie zostało to przedstawione w niewłaściwy sposób. W „Bawidamku” mam ważenie, że bohaterowie są płytcy i myślą tylko i wyłącznie o jednym. Może nie wszyscy, a już na pewno większość. Wszystko kręci się wokół seksu i alkoholu. I tak w kółko. To cale „poszukiwanie prawdziwej miłości” się w tym całkowicie zaciera i schodzi na dalszy plan. Poza tym język powieści jest nie tyle wulgarny, co po prostu niesmaczny, a niektóre zwroty wręcz niemożliwe. Dla mnie to niepojęte, że ktoś odważył się używać tak ordynarnego słownictwa w powieści. Plus za odwagę oczywiście, ale nie sądzę, by znalazło się wiele osób, które by to pochwalały.

Naprawdę zabierając się za tę książkę myślałam, że to wszystko będzie wyglądać zupełnie inaczej, dlatego też zawiodłam się na niej. Widać, że autorka ma potencjał i potrafi ciekawie pisać, ale przy „Bawidamku” mam wrażenie, że nie rozwinęła skrzydeł. Przykro mi to mówić, ale mimo to mam nadzieję, że będzie pisać dalej, a jej powieści podbiją literacki rynek. Może jednak niekoniecznie w takiej tematyce.

Na koniec chciałam się jeszcze zatrzymać przy okładce, bo warto zwrócić na nią uwagę. Przyciąga wzrok czytelnika, a to naprawdę duży plus. Poza tym nawiązuje do fabuły, a mimo to jest tajemnicza, dzięki czemu czytelnik może się zastanawiać co tak naprawdę się wydarzy, zwłaszcza, że nie zdradza wiele. Jak dla mnie większe wrażenie zrobiła ona sama, aniżeli świat przedstawiony. Niestety wiem, że nie ocenia się książki po okładce…

Książkę gdybym miała polecić to tylko i wyłącznie fanatykom erotyków, którym nie przeszkadza brutalny język i różne, acz dziwne sploty wydarzeń. Ludziom o lekkich nerwach w stu procentach odradzam, a już na pewno tym, którzy mają awersję do wulgaryzmów i niekulturalnych odzywek. Ze swojej strony mogę tylko dodać, że są usta i guściki, a tym razem w mój gust nie trafiono.

Za poznanie perypetii bohaterów "Bawidamka" dziękuję portalowi Sztukater.pl!

Recenzja: "Zakochani" Lauren Kate



Tytuł: Zakochani
Autor: Lauren Kate
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 2012-03-21
Tom: dodatek do tomu III
ISBN: 978-83-7480-241-3
Objętość: 224
Cena: 29,00

Moja ocena: 6/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa.


„Para kochanków. Starożytna wojna. Skazani na miłość, która nigdy się nie spełni. Przeznaczeniem niektórych aniołów jest Upadek.”

Miłość. Słowo to ma tak wiele znaczeń. Miłość rodzicielska, pierwsza miłość, miłość braterska. A co wtedy, gdy do gry wchodzi miłość zakazana? Wielu z nas uwielbia powieści o aniołach. Nawet, a raczej zwłaszcza tych upadłych. Dlatego też niejedna osoba zna i uwielbia cykl powieści pani Lauren Kate. Seria „Upadli” to ciekawe połączenie thrillera i miłosnej opowieści wyrwanej rodem z magicznego średniowiecza. Anioły – również te upadłe nie są tutaj tylko dodatkiem, ale głównymi bohaterami. W końcu nawet anioł nie oprze się sile prawdziwej miłości, prawda?

 „(...)każda dusza, na ile to możliwe, powinna być szczęśliwa w samotności, zanim pochłonie ją miłość, ponieważ nigdy nie wiadomo, kiedy druga strona odejdzie. To był największy paradoks - dusze potrzebowały siebie nawzajem, ale jednocześnie ważne było, by siebie nie potrzebowały.”

W pierwszych trzech tomach Lauren Kate pokazuje nam, do czego może doprowadzić dwójka kochanków by móc być ze sobą już na zawsze. Jednak autorka postanowiła nas zaskoczyć, ukazując tym samym cztery dotąd niepublikowane opowiadania, w których opisane są ze szczegółami historie bohaterów „Upadłych”, które chcąc nie chcąc przeplatane są wspomnianym już wcześniej romansem Lucindy i Daniela. Z pozoru każde następne opowiadanie jest zgoła inne od poprzedniego, lecz mimo to mają w sobie coś wspólnego. I nie chodzi mi tutaj o wątek miłosny, a raczej czas akcji, bowiem każda z nich rozpoczyna się w Dniu Świętego Walentego – toteż nic dziwnego, że opowiadania te nazwano „walentynkowymi”. Dzięki temu możemy zobaczyć, jak każdemu z nich upływały Walentynki. Zarówno Shelby i Miles ze swym niespodziewanym uczuciem, Roland i jego problemy miłosne, odwiecznie problematyczni Luce i Daniel, jak i Arriane ze swym pierwszym prawdziwym uczuciem mieli niemałe wyzwania i problemy w tych krótkich opowiastkach…

Mimo, że każda z historii rozpoczyna się nową stroną tytułowa, to podzielona jest na cztery rozdziały. Plus za to, bo dzięki temu wszystko jest jasne i przejrzyste. Cała reszta nie różni się graficznie od cyklu „Upadli”. Również okładka pasuje do pozostałych tomów, chociaż przyznaję, że z początku myślałam, iż to będzie kolejna część, a nie dodatek w formie zbioru opowiadań. A jeśli już jestem przy okładce to mogę nadmienić, że spośród wszystkich części ta podoba mi się najbardziej. Nie dość, że jest mroczna, to ma w sobie coś takiego, co naprawdę przyciąga.

Jeśli chodzi o treść to nie mam tutaj zbyt wielu zastrzeżeń. Najważniejszym chyba jest to, że niepotrzebnie dodano tutaj kolejne przygody Lucindy i młodego Grigori. Jak dla mnie to wystarczająco się o nich naczytałam przy całej serii, to, chociaż w opowiadaniach można by ich odpuścić, zwłaszcza, że dzięki nim mamy poznać innych bohaterów. A przy takim obrocie spraw znowu myśli się tylko o tej dwójce. Kolejnym minusem jest to, że książka jest strasznie krótka. Ale, jak na tak cieniutką książkę, to muszę przyznać, że jest dobra. Nie jakaś super, – bo nie jestem zbytnio przyzwyczajona do zbiorów opowiadań, jak to jest w tym przypadku, ale cieszę się, że autorka pokazała trochę w innym świetle pozostałych bohaterów, a już najbardziej przypadło mi opowiadanie o Rolandzie. Dodatkowy plus dla autorki za zgrabne połączenie wszystkich historii ze sobą w pewien sposób. Niby 4 różne historie, a mimo to maja ze sobą tyle wspólnego. A przecież wiadomo nie łatwo jest powiązać kilka różnych historii, tak by z jednej strony mówiły o tym samym, ale mimo to się tak od siebie różniły. Dzięki temu fabuła była zgrana. Mimo, ze spokojna, ale nie nudna. Czyta się miło i przyjemnie, chociaż jest to bardziej taki „odmóżdżacz”. Poza tym, co już wymieniłam chyba nie mam się już, czego uczepić. 

„Niespodziewana. Nieodwzajemniona. Zakazana. Wieczna. Każdy ma swoją historię miłosną.”

Ten cytat naprawdę w całości podsumowuje tę książkę, którą swoja drogą mogę polecić każdemu fanowi cyklu pani Lauren Kate – a już najbardziej tym, którym trochę przejadła się sielanka Luce i Daniela i mają ochotę poczytać o pozostałych bohaterach. Ja sama nie mogę się doczekać, jakie przygody czekają wszystkich w kolejnej części pt. „Uniesienie”, za którą muszę się jak najszybciej zabrać.

Z cyklu: Stosik na lipiec

Wakacje. Uwielbiam to słowo. Zwłaszcza, że mi w tym roku wypada dłuższy odpoczynek, bo ponad trzy miesiące. Indeks zdany do dziekanatu, więc nareszcie można szaleć. Póki co zabrałam się za szukanie pracy - kilka CV poszło - co z tego wyjdzie, zobaczymy =) A póki co zabrałam się ostro za czytanie i co stety [dla mnie],a  niestety [dla mojego portfela] za wyprawy na książkowe wyprzedaże i promocje x) Dlatego tez pochwalę się wam moimi nowymi przybytkami w ciągu ostatniego miesiąca, chociaż jak znam życie na dniach jeszcze coś przybędzie... Zwłaszcza, że jutro planuję wyprawę do biblioteki.

Tak więc wygląda w całości, ale jak to zwykle ze mną bywa postanowiłam go podzielić na dwie części - a właściwie, to trzy =) W związku z tym czas na pierwszą z nich:


1) "Porta Coeli. Brama światów." - Susana Vallejo -> książka, jak zwykle wypożyczona z biblioteki. Nawet już przeczytana, więc czeka w kolejce do recenzji.

2) "Bawidamek" - Emilia Hinc -> od portalu Sztukater, przeczytana, dzisiaj wstawię recenzje, bo już jest gotowa i czeka na swoją kolej.

3) "Scarlett" - Barbara Baraldi -> dzisiejszy zakup w Empiku, z 50% zniżką =)

4) "Scarlett. Pocałunek Demona" - Barbara Baraldi -> również z dzisiejszej wyprzedaży w Empiku z 50% zniżką

5) "Księga Wszystkich Dusz. Czarownica" - Deborah Harkness -> jak ją dzisiaj zobaczyłam w Empiku, to stwierdziłam, że muszę ja mieć - zwłaszcza, że posiadam drugą część, która jest nieziemska - a w dodatku ta trafiła mi się w promocji =) Od razu się za nią zabieram!

6) "Las zębów i rąk" - Carrie Ryan -> z wymiany na LC

7) "Delirium" - Lauren Oliver - > egzemplarz recenzencki od Moondrive

8) "Hyperversum" - Cecilia Randall -> wypożyczone z biblioteki. Szczerze powiedziawszy jeszcze się za nią nie zabrałam.

9) "OMG, czyli racje i oracje" - Dominy Amy Fellner -> egzemplarz od portalu Sztukater

10 ) "Niepamięć" - Jolanta Kosowska -> egzemplarz od Wydawnictwa Bukowy Las. Jutro pojawi się recenzja, chociaż już dziś powiem, ze książka jest świetna!

11) "Pretty Little Liars. Kłamczuchy" - Sara Shepard -> egzemplarz od Moondrive


12) "Kod Lucyfera - Charles Brokaw -> egzemplarz recenzencki od portalu Sztukater

13) "Reckless. Kamienne ciało" - Cornelia Funkie -> j.w

Zapomniałam umieścić jeszcze dwie książki, które powinny się znaleźć w tym stosiku, toteż dodaję je teraz.


14) "Zamieniona" - Amanda Hocking -> jedna z ostatnich wygranych na blogspocie, za którą jeszcze raz bardo dziękuję! Już przeczytana, więc na dniach wstawię recenzję.

15) '501 zabaw bez telewizora" - Di Hodges -> jako egzemplarz recenzencki od portalu nakanapie . Recenzję możecie już przeczytać >>TUTAJ<<. Przyznaję, że mi książka przypadła do gustu i bardzo pomaga przy pracy z dzieciakami - naprawdę!

Chciałam tez dodać, że jakiś czas temu zauważyłam, że zostałam wytypowana na jednym z blogów do zabawy w "11 pytań". Z wielką chęcią bym na nie odpowiedziała, ale niestety wtedy nie bardzo mogłam ze względu na brak czasu, a teraz muszę się przyznać z bólem, że nie wiem z którego bloga zostałam zaproszona! Tyle nowych postów jest wrzucanych na wszystkich waszych blogach, że próbując przeglądać wszystkie, ja i moja skleroza zapominamy kto, co, gdzie i jak x) Tak więc przepraszam, że nie odpowiedziałam, ale o ile znajdę tego posta to na pewno to zrobię! A póki co idę szykować dzisiejszą recenzję =]

Z cyklu: Czas na reklamy!


Tytuł: Ogrody księżyca wyd.2 
Autor: Steven Erikson 
Seria: Malazańska Księga Poległych 
ISBN: 978-83-7480-258-1 
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski 
Oprawa: miękka 
Liczba stron: 608
Rok wydania: 13 lipca 2012 
Cena detaliczna: 49,00 zł


Najlepsza epopeja Fantasy obok Pieśni Lodu i Ognia G.R.R. Martina!
Premiera już 13 lipca 2012

Krwawa i wyczerpująca wojna trwa już dwanaście lat. Rządzone twardą ręką Imperium Malazańskie podbija jedno Wolne Miasto po drugim. Jego niezwyciężone legiony, prowadzone przez potężnych czarodziejów prą coraz dalej na południe – w kierunku legendarnego Darudżystanu...Tak rozpoczyna się epopeja, która zaplanowano na 10 tomów. Jej autor, paleontolog z wykształcenia, Steven Erikson zapisał się trwale w historii literatury właśnie dzięki tej serii – Malazańskiej Księgi Poległych. Lecz zawiódłby się ten, kto poszukiwałby w serii Malazańskiej odniesień do tradycyjnego kanonu ukształtowanego w naszej świadomości jako walka dobra ze złem gdzie dobro zwycięża a zło zostaje pokonane. Próżno by szukać w niej dobrodusznych czarodziejów i tajemniczych elfów, prostych odpowiedzi, czarno-białych postaci i wyraźniej granicy między dobrem a złem. Cykl Eriksona stanowi przełom w tradycji klasycznego gatunku z uwagi na przełamanie wielu schematów i bogactwo ontologiczno-scenograficzne przy jednoczesnej dyscyplinie fabularnej.

„Ogrody Księżyca” zostały nominowane do nagrody World Fantasy Award w kategorii Najlepsza Powieść Roku. „Bramy Domu Umarłych” - drugi tom cyklu - zaliczono do grona Najlepszych Powieści 2000 roku. Nawiasem mówiąc po sukcesie drugiego tomu 2,5 milionowa zaliczka w dużym stopniu przyczyniła się do rozszerzenia planów autora o kolejne 8 tomów, które z żelazną konsekwencją wydawał co roku.
Inspiracją do powstania cyklu była Iliada, natomiast tytuł Erikson zapożyczył od Napoleońskiej Księgi Poległych, choć jest ona tylko spisem nazwisk żołnierzy poległych w bitwach pod wodzą Napoleona. Jak mówi Erikson – „brakuje mi obrazu ludzi ujętych tylko z nazwiska; kim byli, jak kochali, co cenili w życiu i jaki splot wydarzeń doprowadził do ich śmierci. Mój cykl starałem się napisać tak, by dać obraz postaci, które giną lub w inny sposób zostają porzuceni na poboczu głównego nurtu historii, jaką przedstawiam w kolejnych tomach. Tak właśnie skonstruowane są moje powieści”.

Cóż... Premiera już jutro, więc czym prędzej zajrzyjcie do znajomych księgarni - bo po opisie widać, ze książka jest warta zachodu. Tak czy siak - jest ktoś chętny na tę powieść - zwłaszcza po tak wspaniałej zapowiedzi? Autora bądź co bądź nie znam, a z jego książkami nie miałam za wiele do czynienia. Właściwie to wcale. Za to uwielbiam serie wydawane spod wydawnictwa Mag. Kto wie - może kiedyś się pokuszę i ją przeczytam? A być może nawet podbije moje serce, tak jak wiele innych powieści?

A jak jest z Wami? Czekaliście na tę powieść z utęsknieniem, czy też nie? A może w ogóle o niej nie słyszeliście? Tak czy siak serdecznie zapraszam do poznania i co dla mnie ważniejsze - wyrażania własnych opinii i recenzji, na które czekam z niecierpliwością =)

Recenzja: "Kroniki Świata Wynurzonego. Nihal z Krainy Wiatru" Licia Troisi


Tytuł: Kroniki Świata Wynurzonego. Nihal z Krainy Wiatru
Autor: Licia Troisi
Wydawnictwo: Videograf II
Data wydania: 23-02-2010
Wydanie: I
ISBN: 978-83-7183-756-2
Objętość: 352 
Cena: 33,50zł

Moja ocena: 8/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.


"Co ty myślisz, że potrzeba odwagi, aby umrzeć? Umrzeć jest łatwo. To życie wymaga odwagi."

Chyba wielu z Was słyszało o przygodach młodej wojowniczki, Nihal, która marzy by zostać Jeźdźcem Smoka. A nawet, jeśli nie, to na pewno w najbliższym czasie się obije wam o uszy, ponieważ „Kroniki świata wynurzonego” to bestsellerowa trylogia młodej włoskiej pisarki, której twórczość została doceniona zarówno przez jej rodaków, jak i wielu innych – w końcu prawa do jej przekładu kupiło aż 17 krajów. Nie zdziwiłby mnie fakt, gdyby wykupione zostały również prawa do jej ekranizacji z racji tak wielkiej popularności i co tu dużo mówić – popytu na fantastykę.

Powieść ta opowiada o młodej, pół-eflickiej dziewczynie, której wielkim, a zarazem jedynym prawdziwym marzeniem jest móc dołączyć do Akademii Jeźdźców Smoka i zostać wspaniałą wojowniczką. Jednak tutaj tworzy się wielki mur, który nie sposób jest obejść, bowiem Jeźdźcami Smoków nie zostają kobiety. Nihal do tej pory żyjąca pośród ludzi jest ostatnim żyjącym pół-elfem, nie znając swojego ludu, ani prawdziwego życia. Mimo wszystko dzięki swoim sprzymierzeńcom i samozaparciu, jako jedynej dziewczynie udaje jej się zostać jednym z rycerzy smoczego zakonu, który walczy z Tyranem, by moc pomścić swój lud.

Całość jest naprawdę dobrze skrojona. Poszczególne wydarzenia łączą się ze sobą w jedną, świetną całość, która oddaje prawdziwe piękno tej historii. Chociaż sama z początku nie doceniałam autorki i jej serii, to im bardziej się zagłębiałam w powieść o walecznej i upartej dziewczynie o granatowych włosach i fioletowych oczach, tym bardziej mi się podobało i pod koniec nie wprost dane mi było się od niej oderwać. Może tez, dlatego, że w pewnym momencie odnalazłam w charakterze i postępowaniu Nihal samą siebie – zwłaszcza, jeśli chodzi o upór i wytrwałość w dążeniu do celu. Od tej pory z czystym sercem mogę powiedzieć, ze to jedna z moich ulubionych bohaterek – mimo niekonwencjonalnego wyglądu.

Jeśli chodzi o treść, czy tez styl pisania nie mogę się tutaj niczego uczepić i nic zarzucić – no może jedynie fakt, ze początek był trochę nużący i miałam ochotę odłożyć książkę w kąt. Nie zrobiłam tego ze względu na namowę przyjaciółki oraz wyższą konieczność – i wiecie – nie żałuję. Naprawdę. Bohaterowie byli bardzo realistyczni, a mimo to wciąż fantastyczni. Gdy tylko ją skończyłam, przez cały dzień snułam się po domu wymyślając kolejne jej przygody, w jakich mogła się znaleźć bohaterka. Nie zdradzę wam jednak, co mi chodziło po Glowie – bo wtedy musiałabym napomknąć o zakończeniu pierwszego tomu, co byłoby nieuniknione – a nie mam zamiaru psuć Wam zabawy z czytania.

Przyznam, że okładka pierwszego tomu mi nie za bardzo przypadła do gustu. Czytając przygody Nihal miałam nieodparte wrażenie, że nie pasuje mi ona do całości utworu. Nie ze względu na wydarzenia, a raczej na moje własne odczucia i wyobrażenia całej tej historii, bohaterki, wojowników, smoków i całej reszty. Przeglądałam jednak okładki pozostałych części i tu przyznaję, że spodobały mi się o wiele bardziej nawet, jeśli chodzi o kolorystykę.

Podsumowując książka jest ciekawa. Mimo, że początek nie zachwyca, to finał nie daje o sobie zapomnieć i aż chce się więcej. Jest to moje pierwsze spotkanie z panią Licią Troisi i przyznaję, że pierwsze wrażenie wywarła na mnie pozytywne – mam tu na myśli jej twórczość oczywiście. Ze swojej strony mogę ja polecić każdemu fanatykowi fantasy i książek przygodowych, zarówno osobom starszym, jak i młodszym. Jest to powieść, która nie ma ograniczonej kategorii wiekowej – mogą ja czytać i młodsi i Stasi, a na pewno każdy z nich znajdzie coś dla siebie. Ja sama nie mogę się wręcz doczekać, co wydarzy się w kolejnych częściach – ale jedno należy pamiętać zabierając się za „Kroniki świata wynurzonego”. Jeśli się już zacznie, to nie sposób je skończyć w połowie, a już na pewno przez długi czas będzie się milo wspominać przygody pół-elfickiej dziewczyny, która walczy o swoje marzenia, mimo przeciwnościom losu.

Za możliwość odbycia wspanialej smoczej i wojowniczej przygody z Nihal dziękuję
 wydawnictwu Videograf II!

Recenzja: "501 zabaw bez telewizora" Di Hodges


Tytuł: 501 zabaw bez telewizora
Autor: Di Hodges
Wydawnictwo: Wilga
Data wydania: 2012-04-18
Wydanie: I
ISBN: 978-83-259-0349-7
Objętość: 192
Cena: 62,90 zł

Moja ocena: 9/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Życie cały czas biegnie naprzód. Świat się zmienia. W związku z tym przyszedł i czas na dobę komputerów, telewizji cyfrowej i tym podobnych rzeczy. Może i są przydatne, ale czasami (albo i często) dają się nam we znaki. W końcu my, jak to my, ale nikt z nas nie lubi, gdy nasze pociechy całymi dniami przesiadują przed telewizorem, czy komputerem. Czasami nie da się ich odpędzić od oglądania różnych programów, czy filmów, czy też gier komputerowych. I nie pomagają namowy, „ani prośbą, ani groźbą”, jak to mawiają, a rozmowy o konsekwencjach i skutkach ich nadmiernego użytkowania po prostu nic nie dają. 


„501 zabaw bez telewizora” jest to książka edukacyjna, która pomaga zarówno rodzicom niesfornych pociech, jak i samym dzieciom w lepszym użytkowaniu wolnego czasu. Dzięki tej książce Można poznać masę różnych zabaw, dzięki którym dzieci zostawią telefony, komputery, czy telewizję w kącie i zaczną się cieszyć dzieciństwem poprzez świetną zabawę. Zabawy w domu i na dworze, domowe laboratorium, łamigłówki matematyczne, zajęcia słowno-muzyczne i plastyczne, gotowanie, robótki ręczne i dużo innych pomysłów na zabawy edukacyjnych, które zapewnią dziecku lepszy rozwój i wspaniałą rozrywkę niezależnie od pogody i pory roku.

Oceniając tę książkę, na pierwszy rzut oka mogłam powiedzieć, że jest wspaniała. Większa niż przeciętne poradniki i książki edukacyjne. Wspaniała okładka, a w dodatku trwała (przynajmniej daje takie wrażenie), więc nie muszę się martwić o to, jak będzie wyglądała za parę lat. Poza tym wielkim plusem jest fakt, że tak naprawdę to jeden duży skoroszyt, w którym zostały umieszczone zabawy ustawione numerycznie, a co najważniejsze podzielone na kilka głównych kategorii.

Jej układ jest starannie dobrany i sporządzony tak, że wszystko łatwo znaleźć bez niepotrzebnego wertowania całej książki – pomaga w tym również spis treści zamieszczony przy każdej zakładce z daną kategorią. Kolejnym plusem jest zastosowanie symboli umieszczonych przy każdej zabawie, które umożliwiają dodatkową klasyfikację. Całość napisana jest prostym i logicznym językiem, tak, że każdy – nawet, albo zwłaszcza dziecko – bez problemu zrozumie, na czym dana zabawa ma polegać.

Jako, że w domu z racji na brak małych dzieci (tych większych też) nie mam możliwości wykorzystania przesłanek tej książki w praktyce, jednakże postanowiłam ją wypróbować na moich podopiecznych. Mając pod opieką gromadkę 6-8latków wypróbowałam z nimi kilka zabaw. Początkowo myślałam, że ciężko mi to przyjdzie z racji, że są bardzo oporne do nowych gier i zabaw. Dlatego tez muszę przyznać, że byłam naprawdę zaskoczona, gdy dzieciaki podrygiwały, skakały, śmiały się i co najważniejsze naprawdę angażowały się w te zajęcia, które z nimi przeprowadzałam. W związku z tym mogę powiedzieć, że książka jak najbardziej spełnia swoje zadanie i bez bólu mogę polecić ja każdemu. Tutaj nie ma granic wiekowych, ani gatunkowych. „501 zabaw bez telewizora” może przydać się każdemu niezależnie od dnia, pogody, czy nawet nastroju. Jestem pewna, że spodoba się wielu z was, tak samo, jak mnie, a z mojej strony mogę tylko dodać, że sama mam zamiar ją używać przy każdej nadarzającej się okazji.

Za możliwość poznania mas wspaniałych zabaw dziękuję portalowi nakanapie.pl!
Miasto Recenzji © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka