Recenzja: "Niecni Dżentelmeni" - Scott Lynch


Cykl: Niecni Dżentelmeni
Autor: Scott Lynch
Wydawnictwo: MAG
Wydanie: 2013-10-23
ISBN 1: 978-83-7480-394-6
ISBN 2: 978-83-7480-395-3
ISBN 3: 978-83-7480-396-0
Cena: 39-45 zł

Moja ocena: 8/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Powiadają, że Cierń Camorry to niezwyciężony fechmistrz, złodziej nad złodziejami, duch, który przenika ściany. Pół miasta wierzy, że jest legendarnym bohaterem i obrońcą biedaków; druga połowa uważa, że opowieści o nim to mit dla głupców. Jedni i drudzy się mylą. Drobny i słabo władający rapierem Locke Lamora rzeczywiście jest (ku swemu utrapieniu) Cierniem Camorry. Z pewnością nie cieszy się z plotek towarzyszących jego wyczynom – a specjalizuje się w najbardziej złożonych oszustwach. Istotnie, okrada bogatych (kogóż innego warto okradać?), ale biedni nie oglądają ani grosza z jego zdobyczy. Wszystko, co zdobędzie, przeznacza na użytek swój i swojego nielicznego gangu złodziei: Niecnych Dżentelmenów. Wielobarwny i kapryśny światek przestępczy wiekowej Camorry jest ich jedynym domem. Niestety, w ostatnich czasach nad miastem zawisło widmo tajemnicy, która grozi wybuchem wojny gangów i rozdarciem półświatka na strzępy. Locke’a i jego przyjaciół, wplątanych w śmiertelną rozgrywkę, czeka niezwykle trudna próba pomysłowości i lojalności. Jeśli chcą żyć, muszą z niej wyjść zwycięsko…

Szczerze powiedziawszy nigdy nie zabrałabym się za ten cykl powieściowy, ponieważ rzadko zwracam uwagę na takie książki. Tak po prawdzie, to gdyby nie Himitsu Korose, to pewnie do dziś albo bym wcale o nim nie słyszała, albo bym zwyczajnie go pominęła (zwłaszcza, że okładki nie wpadają pod moje gusta, a już zwłaszcza te ze starego wydania) – i tym samym żałowała do dziś. Jednak zarzucana bombowymi cytatami, nie sposób było mi się oprzeć takiej lekturze. Czy się cieszę? Bardzo.

„Pewnego dnia spieprzysz coś tak bezprzykładnie, tak niesamowicie , tak.. porażająco, że niebo zapłonie, księżyce zatańczą, a bogowie będą ze śmiechu srali kometami.”

Faktem jest to, że osobiście nie uznałabym „Niecnych Dżentelmenów” za serię kryminalistyczną, a raczej humorystyczną powieść z kryminałem w tle. Co do tego „humoru” to wierzcie mi – jest tego sporo. Scott Lynch potrafi w niesamowity sposób poprowadzić akcję tak, że nie sposób się nudzić w trakcie czytania, a i zabawa przy tym będzie przednia. Śmiechu w trakcie czytania miałam, co nie miara i zwyczajnie niekiedy nawet żałowałam, gdy sytuacje stawały się bardziej „poważne” i przybierały inny obrót, aniżeli chciałam. Dodatkowym plusem jest fakt, iż autor pomimo zabawy słowem, nie stosuje przeraźliwie długich zdań i wywodów. Krótko, jasno i na temat – to chyba jego domena, – co i dla mnie jest wielkim plusem. To samo się tyczy bohaterów – nie są nudni, monotonni, czy chociażby niedopracowani. Szybko podbijają serca czytelnika, a to chyba największy atut.

„Kiedy ktoś ci powie, Locke, że nawyki trudno wykorzenić, wiedz, że kłamie. Bo niektórych nawyków po prostu nie da się wykorzenić.”

Nie licząc trudów w przebrnięciu przez wstęp (ostatnio chyba trafiam tylko na książki z nużącymi początkami, wiecie?), to całą serię pochłonęłam w zastraszającym tempie. Chociaż przy drugim tomie miałam wrażenie, jakoby autor trochę sobie „odpuścił”, tak w trzeciej części znajoma werwa powróciła. Jedynym faktycznym minusem jest epilog w trzecim tomie. Co w nim jest, to zdradzać nie będę, ale powiem tylko tyle, że jest nieudany, gdyż całkowicie rujnuje mi pogląd na historię Niecnych Dżentelmenów – i z tego, co mi wiadomo, nie tylko mnie. Według mnie sam epilog mógł być albo pominięty, albo napisany zupełnie inaczej, no, ale cóż…

„Lata dokonują swoistej alchemicznej sztuczki, przekształcając ludzkie mamrotanie w szacowne wypowiedzi. Udziel rady, mając czterdziestkę, a będziesz zrzędą. Udziel jej w wieku lat siedemdziesięciu, a uznają cię za mędrca.”

Uważam, że mimo tych drobnych minusów seria jest naprawdę godna polecenia. I nie zrażajcie się okładką – w końcu nie po niej się ocenia książkę, prawda? To samo się tyczy drugiego tomu – może i jest słabszy, w porównaniu do pierwszego, ale warto doczytać do końca, bowiem kontynuacja sporo wynagradza, możecie mi wierzyć. Osobiście powrócę do lektury jeszcze nie raz – zwłaszcza, gdy potrzebna będzie mi spora dawka endorfin, a przede wszystkim z niecierpliwością będę wyczekiwać kontynuacji! W końcu muszę się dowiedzieć, co będzie dalej…

Za możliwość poznania historii Locka Lamory dziękuję Wydawnictwu MAG

Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Czytam opasłe tomiska"

Recenzja: "Wiosna w Różanach" - Bogna Ziembicka


Tytuł: Wiosna w Różanach
Autor: Bogna Ziembicka
Wydawnictwo: Otwarte
Wydanie: 2013-09-25
ISBN: 978-83-7515-219-7
Objętość: 369
Cena: 34,90

Moja ocena: 6/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa.

Zosia Borucka nie mogłaby być bardziej szczęśliwa – odzyskała rodzinny dom i spodziewa się dziecka ukochanego Krzysztofa. Ale okrutny los postanawia z niej zadrwić: odbiera jej wszystko, co najcenniejsze. Zdruzgotana zamyka się w sobie, odsuwa od ludzi. Czy troska przyjaciół pomoże jej odzyskać radość życia? A może sprawi to wyjazd do Dalmacji i spotkanie z odnalezionym po latach dziadkiem? Rozgrzewająca serce opowieść o radościach i smutkach, jakie niesie los, o rodzinie, której każdy z nas potrzebuje, o przyjaźni, która pozwala przetrwać najtrudniejsze chwile, i o miłości dającej nadzieję na szczęście.

Muszę przyznać, że po przeczytaniu „Drogi do Różan” czułam mimo wszystko pewien niedosyt. Nic, więc dziwnego, że gdy tylko pojawiła się „Wiosna w Różanach” postanowiłam się za nią zabrać. Zwłaszcza po ujrzeniu okładki, która, mimo, iż jest bardzo podobna do swojej poprzedniczki, nie pozwoliła mi oderwać od siebie wzroku.

Ogólnie rzecz biorąc "Wiosna w Różanach" jest lekturą ciekawą i przyjemną. Czyta się, co prawda szybko, jednak mimo wszystko nie jest to już to, co w tomie pierwszym. Nie mówię oczywiście, że kontynuacja jest zła, co to, to nie, – ale mimo wszystko nie dorównuje „Drodze do Różan”.

Styl i język autorki pozostaje bez zmian, a fabuła dalej toczy się swoim torem, to fakt, choć to już nie to samo. Zwłaszcza, gdy trzeba przebrnąć przez wstęp, który nie należy do najlepszych. W poprzedniej części z chęcią pokonywałam kolejne rozdziały, chcąc wyciągnąć z lektury jak najwięcej. W tym wypadku czytałam raczej z samej przyjemności czytania, czy też chęci powrotu do znanych mi już bohaterów, aniżeli z niecierpliwości w stylu: "Co będzie dalej?!"

Skoro o bohaterach już mowa to warto zaznaczyć, że w tej części są oni o wiele bardziej rozwinięci i dopracowani. Nie mam tutaj na myśli tylko i wyłącznie bohaterów pierwszoplanowych, ale i całą resztę. Tak, jak poprzednio ich charaktery i co poniektóre zachowania wręcz mi przeszkadzały, tak tutaj nie miałam z tym najmniejszego problemu. Może jest to poniekąd efekt tego, iż autorka trochę bardziej skupiła się na nich samych, aniżeli na całej reszcie.

Sama fabuła nie różni się zbytnio od „Drogi do Różan”. Ta sama problematyka, te same rozterki, marzenia, smutki, czy radości, a mimo to powieść nie jest nudna. Powiedziałabym raczej, że to lekka i przyjemna lektura w sam raz do poczytania przy kominku – zwłaszcza przy tej pogodzie. Oceniając całokształt, muszę przyznać, że książka pani Ziembickiej ma swoje plusy, ma też i minusy, a mimo to z chęcią przeczytam ją jeszcze raz przy pierwszej lepszej nadarzającej się okazji.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Otwartemu

Recenzja: "Zabójczy księżyc" - Nora K. Jemisin


Tytuł: Zabójczy księżyc
Autor: Nora K. Jemisin
Wydawnictwo: Akurat
Wydanie: 2014-01-15
ISBN: 978-83-7758-581-8
Objętość: 448
Cena: 39,99

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

W pustynnym mieście-państwie Gujaareh jedynym prawem jest spokój. Porządek utrzymują kapłani bogini snu, zwani zbieraczami – zbierają sny obywateli, leczą chorych i rannych, prowadzą śniących w życie wieczne… Nie zważając na to, czy śniący się na to zgadza. Kiedy Ehiru – najsławniejszy z miejskich zbieraczy – otrzymuje zlecenie pobrania snów kobiety, przysłanej do Gujaarehu z misją dyplomatyczną, niespodziewanie dla samego siebie zostaje wciągnięty w spisek, który może doprowadzić do wybuchu niszczącej wojny. Tak zaczyna się zakrojona na ogromną skalę opowieść o cywilizacji, imperium, wojnie, religii… i królestwie snów. Pierwsza część dwutomowego cyklu, który w zgodnej opinii krytyków i czytelników tchnął nowe życie w nieco już skostniały gatunek fantasy.

Dwutomowego cyklu… Też zauważyliście, że coraz mniej jest takich cykli? Przeważnie wybijają się na pierwszy plan trylogie, albo wielotomowe serie, na które już nie każdego stać. Osobiście uważam, że taki obrót sprawy bardzo mi się podoba. Dwie części – ani za mało, ani za dużo. Mi pasuje. A co do reszty…

Jeśli o samą treść miałoby mi się rozchodzić, to muszę to powiedzieć – warto się za nią zabrać. Naprawdę. Już na wstępie mam zamiar Wam ją polecić, a wszystko dlatego, że spędziłam z nią naprawdę przyjemne chwile. Dzięki dość niekonwencjonalnej i nietuzinkowej fabule mogłam z czystym sercem oderwać się od szarej codzienności i pogrążyć w świecie Zbieraczy Snów. Jak dla mnie już sam pomysł fabuły wydawał się inny od tych wszystkich fantastycznych postaci, jak wampiry, anioły, czy demony. Wierzcie mi – nie jest to coś, z czym można się spotkać w co drugiej książce stojącej na półce w księgarni. Na dodatek intrygi, no i ta wielka wojna – to się nazywa prawdziwa akcja. Czytelnik w trakcie zgłębiania historii miasta Gujaareh i Ehiru nie ma prawa się nudzić. Fabuła może i sama się toczy, ale osobiście w trakcie czytania miałam wrażenie, jakobym przenosiła się sama w ten cudowny – ale i przecież niebezpieczny świat.

Styl i język autorki jest prosty i bezproblemowy. Czyta się szybko – chwilami ma się wrażenie, że za szybko. Najbardziej chyba przypadły mi do gustu wstępy, krótkie przypowiastki (Czy może lepiej to nazwać cytatami? Sama nie wiem…) pojawiającymi się na początku każdego rozdziału. W drugą zaś stronę za nic nie mogłam się wczuć w bohaterów. Nie wiedzieć czemu zawsze znalazłam jakieś ale, czy to do charakteru, czy nawet do samych imion, nazw miejsc, czy tym podobnych, które przyznajmy szczerze – do popularnych nie należą. To był chyba jedyny problem, jaki miałam w trakcie czytania. No wiecie – czyta się płynnie, a tu nagle – stop – bo jest problem z prawidłowym odczytaniem imienia, czy nazwy. Ale poza tym chyba nie znalazłam większych minusów, jeśli chodzi o samą treść.

Ogólnie rzecz biorąc książka jest naprawdę ciekawa i warta swojej ceny. Nawet mogę przyznać, że okładka pasuje do całości, chociaż osobiście widziałabym ją w innej formie – ale wiecie – kwestia gustu. Poza tym jest jeszcze jedno „ale”. Być może drobne, ale warte uwagi. Chodzi mi o to, że osobiście książkę czytałam w formacie PDF, a nie wersji klasycznej drukowanej. I w zasadzie nie miałabym z tym żadnych problemów, gdyby nie to, że nie miałam jakiejkolwiek możliwości czytać jej na swoim czytniku. Dlaczego? A dlatego, że na jednej „stronie” widocznej na ekranie ukazywały się dwie strony z książki, czego nijak nie dało się przerobić, a szkoda, bo przez to „Zabójczy księżyc” miałam możliwość zgłębiać tylko będąc w danym momencie przed komputerem – od czego bardziej męczą mi się oczy. Cóż – może dla niektórych jest to bez różnicy, jednak dla mnie mimo wszystko było uporczywe – zważając też na fakt, iż najlepiej mi się zwykło czytać w trakcie podróży, co w tym przypadku musiałam sobie odpuścić. Ale tak czy siak polecam każdemu fanatykowi historii fantastycznych i wojennych. Liczę, że każdy z Was odnajdzie w tej książce prawdziwą perełkę, którą pomimo kilu minusów, niewątpliwie jest.

Za egzemplarz dziękuję Portalowi Kostnica oraz Wydawnictwu Akurat!

Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Czytam opasłe tomiska"

Recenzja: "Zakazane pragnienia" - Marina Anderson


Tytuł: Zakazane pragnienia
Autor: Marina Anderson
Wydawnictwo: Czarna Owca
Wydanie: 2013-11-20
ISBN: 978-83-7554-641-5
Objętość: 253
Cena: 29.90

Moja ocena: 4/10 pkt.
Szufladka: Słaba.

Przyznaję, że zabierając się za „Zakazane pragnienia” tak naprawdę sama nie wiedziałam, na co liczyć. Wiem jedno – na pewno nie liczyłam na taki obrót akcji, jaki miał miejsce w książce pani Anderson.

Opowiada ona o losach młodej Harriet Radcliffe, która wybiera się wraz ze swoim mężem do Kornwalii, by spędzić tam miesiąc miodowy. Lewis James – jej mąż, jest znanym reżyserem filmowym, który to w tym samym czasie planuje pracować i stworzyć kontynuację „Mrocznego sekretu”, który okazał się kinowym hitem. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż ma zamiar przeznaczyć na to cały sześciotygodniowy wyjazd, a co gorsze – zaprasza na niego parę znajomych, by dołączyli do niego i jego żony. Harriet oczywiście nie jest tym zachwycona – zwłaszcza, że ich wspólne wakacje mają być podstawą do stworzenia scenariusza do kolejnego filmu Lewisa. Wszystko, co wydarzy się na wakacjach między parami (a i nie tylko między nimi) zostanie przełożone na papier, a później na ekrany kin. Na dodatek Lewis wie, że Edmund podoba się Harriet, i postanawia przyjrzeć się bliżej jej zakazanym pragnieniom – w końcu taki tytuł będzie nosić ekranizacja. Edmund jednak ma, wobec Harriet poważniejsze zamiary, które krzyżują plany Lewisa. Nagle okazuje się, że by odzyskać młodą małżonkę, musi stanąć do rywalizacji z przyjacielem.

Gdybym miała zacząć od początku, to szczerze powiedziawszy do końca sama nie wiedziałabym, od czego zacząć. Okładka? Cóż – nijak nie nawiązuje mi do treści, nawet gdybym bardzo chciała, a wierzcie mi – wyobraźnię mam naprawdę wybujałą. Mimo wszystko nie jest ona jakaś przesycona, czy pusta, ale po prostu nie potrafię połączyć tejże grafiki z treścią. Ale cóż – z drugiej strony wiele książek z Czerwonej Serii posiada okładki, niewiele się od niej różniące, więc mogę się pokusić o stwierdzenie, iż gdybym miała patrzeć na to pod tym kątem, toby mi nawet przypadła do gustu.

Jeśli zaś o treść chodzi, to już niestety nie jestem taka łagodna. Najgorsze w tym wszystkim nie był fakt, że akcja powieści była nieciekawa, czy nudna, a raczej to, iż nie było jej praktycznie wcale. No, jeśli nie wlicza się w to scen seksu, który wręcz z książki kipi. Na dwieście pięćdziesiąt stron powieści, może dwadzieścia-trzydzieści nie były „scenami łóżkowymi”. Ja rozumiem, że to erotyk i poniekąd na tym opiera się fabuła, ale mimo to dla mnie za mało. W końcu ile można czytać tylko i wyłącznie o czymś takim? Zero przemyśleń, uczuć, prawdziwej akcji, napięcia, czy chociażby niepewności, która powinna się wzbudzić u czytelnika. Prawdą jest jednak to, że autorka nie pisze w sposób wulgarny, a raczej stara się ukazać bohaterów pod osłoną namiętności i zmysłowości, za co należy się jej plus. Naprawdę nienawidzę męczyć się z „erotykami”, które są wulgarne, i tylko mnie rażą – w tym wypadku tego nie było i Bogu dzięki. Dlatego tez nie mam, co się przyczepić do języka autorki. Czytało się w miarę szybko i łatwo, co jest również zaletą „Zakazanych pragnień”.

Inaczej było z bohaterami. To prawda – przez ich niektóre zachowania poruszały się we mnie wręcz skrajne odczucia w trakcie czytania. Z jednej strony mogłabym ich zrozumieć – Lewis, który pragnie stworzyć kolejny filmowy hit, a by móc po raz kolejny stworzyć scenariusz cinéma vérité, posuwa się do wielu dość nietuzinkowych rozwiązań. Z drugiej zaś nie mogę pojąć, jakim cudem mąż pozwala romansować świeżo poślubionej żonie w trakcie ich miodowego miesiąca, a w dodatku ogląda nagrania z ich miłosnych igraszek. Największym zaskoczeniem była chyba dla mnie chyba sama końcówka – nie chcę wam za wiele spamować, więc nie powiem, o co mi chodzi – ale powiem tylko tyle, że moja pierwsza myśl po przeczytaniu tych wszystkich „romansów” to, to, że przypomina mi to jedną wielką erotyczną telenowelę. Nie jestem za takim rozwiązaniem, dlatego też książka pani Anderson mnie nie zachwyciła. Głównie ze względu na charaktery bohaterów – a raczej ich obojętność w stosunku do swoich „drugich połówek”, aniżeli fakt, że ¾ książki to sceny erotyczne.

Być może znajdą się fanatycy gatunku, którym „Zakazane pragnienia” się spodobają. Ja niestety do nich nie należę. I mimo, iż nie miałam okazji czytać „Mrocznego sekretu” (i jakoś nie mam zbytnio na niego chęci) to przyznaję, że bez problemu odnalazłam się w fabule, co pozwala mi wysnuć wniosek, że nie trzeba czytać od deski do deski każdej z części w kolejności ich wydania. Z drugiej strony muszę ostrzec niektórych z Was, – jeśli macie ochotę na lektury wręcz kipiące seksem i niekonwencjonalnymi zagraniami, to jest to lektura dla Was. Jeśli jednak macie ochotę na prawdziwy erotyk z krwi i kości, który nieźle namiesza Wam w głowach – radziłabym się zastanowić. Nie jest to lektura zła, ale nie ma w niej jakiejkolwiek głębi. Być może inne powieści autorki ją mają – nie wiem, ale być może się o tym przekonam już niedługo.

Za egzemplarz dziękuję pani Agnieszce oraz Wydawnictwu Czarna Owca!

Recenzja: "Ukryta" - P.C. Cast + Kristin Cast


Tytuł: Ukryta
Autor: P.C. Cast + Kristin Cast
Wydawnictwo: Publicat
Wydanie: 2013-06-19
ISBN: 978-83-2458-096-5
Objętość: 320
Cena: 29.90

Moja ocena: 4/10 pkt.
Szufladka: Słaba.

Najwyższa Rada Wampirów poznała wreszcie prawdziwą naturę Neferet, dzięki czemu Zoey i jej przyjaciele nie są już osamotnieni w konfrontacji z rosnącym w siłę złem. Będą jednak potrzebowali wsparcia, bo Neferet nie zamierza poddać się bez walki, a zwarcie szyków okazuje się trudniejsze, niż mogli się spodziewać. Nieodłączne dotąd Bliźniaczki prawie ze sobą nie rozmawiają, a dawny wróg szkoły, Kalona, mimo nieufności wielu osób został mianowany wojownikiem Tanatos. Na domiar złego Zoey traci pewność, czy może ufać swym zmysłom: spojrzawszy przez kamień proroczy na Auroksa, narzędzie w rękach Neferet, zobaczyła coś, czego nie potrafi wyjaśnić samej sobie, a tym bardziej przyjaciołom. Czuje, że zawierzając intuicji, może pokonać zło. Lecz jeśli się pomyli, sprowadzi na Dom Nocy śmiertelne zagrożenie…

Przyznaję, że długo zwlekałam z tym, by zabrać się za kolejną część Domu Nocy. Dlaczego? Głównie dlatego, iż mam wrażenie, że z każdą kolejną częścią autorki coraz to bardziej popadają w monotonię i powoli się wypalają – przynajmniej według mnie. Bałam się, że z kolejną częścią będzie tak, jak z kilkoma ostatnimi – i niestety miałam rację.

Począwszy od tego, że z wielkim trudem „wkręcałam” się w fabułę. Wstęp był dla mnie co najmniej nudny. Możliwe, że to przez moje wyobrażenia na temat tej serii, kto to wie. Mam na myśli to, że poznaliśmy bohaterów już na tyle dobrze, że mało co kogo zaskoczy. Poza tym tyle się już działo, tyle było zwrotów akcji, że każdy kolejny zdaje się być zwyczajnie wymuszony. Nie wiem, czy autorki kontynuują serię przygód Zoey dlatego, iż tego chcą i takie miały założenie od początku jej powstawania, czy po prostu próbują jak najwięcej wyciągnąć z wyżej wymienionej serii. No cóż – nie mnie jest to oceniać, dlatego wróćmy do samej książki.

Jeśli chodzi o styl i język powieści, to praktycznie niczym się nie różni od poprzednich części – no może tylko tyle, że coraz to bardziej widoczny jest spadek napięcia akcji i bądź co bądź nic nowego się nie pojawia – przynajmniej nic takiego, co by mną porwało.

To samo się tyczy bohaterów. Mam wrażenie, że niemal znam ich na wylot i mogłabym sama stworzyć o nich jedno czy dwa opowiadania. W dodatku chwilami stają się trochę irytujący. Co prawda ich przygody czytałam z ciekawością i chęcią, a nie przymuszeniem, jednak w moim odczuciu 10 tomów to już przesyt – nie licząc oczywiście kolejnych w drodze i dodatków, które jak wiem już się też ukazały. Najbardziej chyba moje nerwy szargała nie tyle Neferet, co sama Zoey, oraz Kalona (ale on głównie swoim nowym imagem)  Z drugiej strony jest Afrodyta, w której coraz to więcej widzę własnych cech (i odzywek) – a dlaczego tak, to wybaczcie, ale wolałabym się nie roztrząsać, gdyż nie chcę Wam spamować i mam nadzieję, ze to uszanujecie.

Ogólnie rzecz biorąc największym plusem tej powieści jest niewątpliwie szata graficzna. Jak zwykle okładka ujęła mnie do cna i nie mogę od niej wręcz oczu oderwać, a co najważniejsze idealnie współgra z resztą części. Poza tym „Ukryta” to ciekawa lektura na nudne (i pochmurne) dni. Lekka, nic niezobowiązująca lektura. Jeśli jednak szukacie czegoś, co by miało was porwać w wir fantazji, czy też pobudzić wyobraźnię w dość dużym stopniu, to nie liczcie na wiele w przypadku kolejnego tomu Domu Nocy. Przyznaję, że sama mam sentyment do tej serii i czytam ją bardziej z przyzwyczajenia, to i tak nie jest najgorsza. To prawda, z tomu na tom fabuła jest coraz słabsza, jeśli chodzi o akcję, to i tak znajdą się tacy, którym przypadnie do gustu.

Za możliwość poznania kolejnych przygód Zoey i jej przyjaciół dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat!

Z cyklu: "Książka za złotówkę" po raz trzeci!!!


"Książka za złotówkę" po raz trzeci!!! 

Już po raz trzeci portal kodyrabatowe.pl przygotował specjalną promocję dla fanów literatury. W ramach akcji “Książka za złotówkę“ wraz z Wydawnictwem Znak udostępnia 200 egzemplarzy książek w cenie 1 zł.

W najbliższy wtorek 21 stycznia o godzinie 18.00 na TEJ stronie zostanie opublikowany specjalny kod, który uprawnia do zakupu jednego z ponad dwustu interesujących tytułów. Kod wystarczy skopiować i wkleić przy zamówieniu na stronie znak.com.pl.

Wśród polecanych pozycji będzie można znaleźć między innymi Dziwny przypadek Rockefellera Marka Seala, czyli niewiarygodną historię jednego z największych oszustów naszych czasów, czy Trafny wybór J.K. Rowling, pierwszą powieść brytyjskiej autorki napisaną po światowym sukcesie Harry'ego Pottera.

Fani autora Oskara i pani Róży docenią zapewne najnowszą powieść Erica-Emmanuela Shmitta Ulisses z Bagdadu, a czytelnicy Marii Nurowskiej będą mieli okazję zapoznać się z najbardziej skandalizującą powieścią autorki Drzwi do piekła, jak i z Domem na krawędzi, czyli kontynuacją przygód głównej bohaterki.

Amatorów mocnych wrażeń skusić mogą Liczby Harona Marka Krajewskiego osadzone w mrocznym klimacie przedwojennego Lwowa,  przepełniony humorem Sekret hiszpańskiej pensjonarki Eduardo Mendozy, czy jedna z coraz popularniejszych pozycji fantastyczno-batalistycznych www.ru2012.pl Marka Ciszewskiego. A tym, którzy nad wzruszenia lub strachy przedkładają dobrą rozrywkę, polecić będzie można wywiad rzekę Jak zostałem premierem z twórcą Kabaretu Moralnego Niepokoju, Robertem Górskim.

- Poprzednie edycje akcji cieszyły się bardzo dużą popularnością. Dlatego też zdecydowaliśmy się, żeby po raz kolejny dać naszym użytkownikom możliwość na zaznajomienie się z wieloma interesującymi pozycjami - mówi Kamil Brożek, Polish Market Manager serwisu kodyrabatowe.pl, który dodaje, że zainteresowanych kupnem jest zawsze dużo więcej niż dostępnych egzemplarzy w ramach akcji, dlatego warto wykazać się punktualnością i odpowiednio wcześniej zdecydować, którą książkę chcemy nabyć.

W ramach akcji będzie można kupić tylko jeden egzemplarz książki. Dla tych, którym nie uda się znaleźć wśród 200 szczęśliwców, Wydawnictwo Znak przygotowało specjalny prezent. Kod rabatowy Znak na wysokość 50 zł, przy zamówieniach na sumę przekraczającą 100 zł.

Sprawdź listę zawierającą wszystkie tanie książki, które 21 stycznia będzie można kupić w ramach akcji.

Z cyklu: Czas na informacje

Mam dzisiaj dla was kilka nowości ;) Na początek Wydawnictwo MAG! Kto ma chrapkę na "Ucztę wyobraźni" - przyznać się :D

"Tonąca dziewczyna" - Caitlín R. Kiernan , 15 stycznia 2014

Caitlin R Kiernan okrzyknieta przez New York Times jedną z najważniejszych autorek mrocznej prozy przedstawia historię dziewczyny, która doświadcza ponadnaturalnych spotkań, przez to zostając uznana w swoim środowisku za schizofreniczkę.
India Morgan Phelps - dla przyjaciół Imp - nie ufa już własnemu umysłowi, albowiem święcie wierzy, że wspomnienia w jakiś sposób ją zdradziły, zmuszając do akwestionowania własnej tożsamości. Zmagając się ze swą percepcją rzeczywistości, Imp musi odkryć prawdę na temat spotkania z bezlitosną syreną albo bezradnym wilkiem, który przybył do niej pod postacią dzikiej dziewczyny - albo może z żadną z tych istot, lecz czymś znacznie, znacznie dziwniejszym..
Neil Gaiman określił autorkę jako  “the poet and bard of the wasted and the lost.” Pierwsza powieść Kiernan  Jedwab (1998) wygrała nagrodę the International Horror Guild’s award w kategorii First Novel oraz nagrodę  Barnes and Noble’s Maiden Voyage. Potem powstały  Threshold, Low Red Moon oraz The Five of Cups..


"Pokój - Gene Wolfe, 15 stycznia 2014

Genialne dzieło największego amerykańskiego pisarza – Pokój Gene’a Wolfe’a Nowe posłowie autorstwa Neila Gaimana:
„Złożona, niegodziwa, głęboka i niezwykła powieść jednego z najlepszych amerykańskich pisarzy... To nie tylko jedna z moich ulubionych książek (choć z pewnością nią jest), ale również jedna z nielicznych współczesnych powieści, które podziwiam.”

- Neil Gaiman, autor „Amerykańskich bogów” i cyklu „Sandman”.

„Pokój”, pierwotnie wydany w roku 1975, to dzieło błyskotliwe i urzekające. Pełne melancholii wspomnienia Aldena Dennisa Weera, rozgoryczonego starca spędzającego ostatnie dni życia w małym miasteczku na Środkowym Zachodzie Stanów, w miarę rozwoju historii ujawniają swój nadnaturalny wymiar. Wyobraźnia Weera zdolna jest bowiem unicestwić czas i przeobrazić rzeczywistość, wykraczając poza samą śmierć. „Pokój”, wielki, poruszający i bezkompromisowo szczery, jest jednym z największych dzieł naszych czasów. Gene Wolfe, nazywany przez „The Denver Post” jednym z „olbrzymów s.f.”, wielokrotnie zdobywał najważniejsze nagrody z tej dziedziny, w tym nagrody Nebula, Hugo i World Fantasy. „Pokój” to jego pierwsza pełnowymiarowa powieść, świadcząca o geniuszu, który później rozkwitł w dziełach takich jak "Księga Nowego Słońca".

"Ciemny Eden" - Chris Beckett, 15 stycznia 2014

Na odległej, obcej i pozbawionej słońca planecie zwanej Edenem, pięciuset trzydziestu dwóch członków Rodziny szuka schronienia w świetle i cieple drzew lampowych. Wokół Lasu rozciąga się Śnieżne Ciemno - góry tak wysokie, mroźne i spowite tak gęstym mrokiem, że dotąd nie pokonał ich żaden człowiek.
Najstarsi w Rodzinie powtarzają legendy o świecie, w którym światło padało z nieba, a ludzie potrafili budować łodzie pływające między gwiazdami. Takie łodzie przywiozły nas tutaj, powtarzają, Rodzina powinna więc czekać na powrót gwiezdnych podróżników.
Jednakże młody John Czerwoniuch złamie edeńskie prawa, rozbije Rodzinę i odmieni historię. Porzuci stare zwyczaje, zapuści się w Ciemno... i odkryje prawdę o swoim świecie.

Powieść zdobyła nagrodę im. Arthura C. Clarke'a, za najlepszą powieść science fiction roku 2013.



"TV Ciało" - Jeff Noon, 15 stycznia 2014

Opowieść o Frankensteinie dla pokolenia "X-Factor". TV Ciał0, przesycone tą samą obecnością pasożytniczych mediów, które żywią się Nolą, jest jedną wielką reklamą lirycznego mistrzostwa Noona, a reklama ta mnoży się na wszystkich pasmach jak wirus. Stylowa postmodernistyczna Ewangelia.
Twórczość Noona nawiązuje do dzieł Lewisa Carrolla i Jorge Luisa Borges'a. Noon umieszczał miejsce większości swoich opowiadań i powieści w rodzinnym mieście, w dekoracjach futurystycznych.
Pierwsze cztery powieści napisane przez Noona łączą się w cykl powiązany wspólnymi postaciami i tłem. Przyjęło się go nazywać "Vurt", nawiązując do tytułu pierwszej powieści. W ramach cyklu ukazały się kolejno Wurt (Vurt, 1993); Pyłki (Pollen, 1995); Automated Alice (1996) (będąca jednocześnie trzecią częścią cyklu "Vurt" oraz kontynuacją Alicji w Krainie Czarów oraz O tym, co Alicja odkryła po drugiej stronie lustra Lewisa Carrolla); oraz Nymphomation (1997). Jednak biorąc pod uwagę bieg fikcyjnych wydarzeń, kolejność wygląda następująco: Automated Alice; Nymphomation; Wurt oraz ostatecznie Pyłki.
Wurt (1993)Wurt to historia Scribble'a, który wraz ze swoim "gangiem" - Stash Riders, poszukuje Desdemony, swojej zagubionej siostry.Wurt to nazwa narkotyku w postaci alternatywnej rzeczywistości wspólnie doświadczanej przez jego użytkowników, który zażywa się ssąc różnokolorowe piórka. "Wurt" to sny, mitologie i wyobrażenia zbiorowe ludzkości, które stały się "prawdziwe" na zasadzie bliżej niewyjaśnionej przez autora. Powieść wygrała w 1994 roku Nagrodę Artura C. Clarke'a za najlepszą brytyjską powieść science fiction.

Pyłki (1995)Pyłki to sequel Wurta, w którym trwa konflikt między światem rzeczywistym i wurtualnym. W opisach świata wurtualnego można odnaleźć nawiązania do mitologii greckiej, w tym do Persefony i Demeter, rzeki Styks i Charona oraz Hadesu (reprezentowanego w powieści przez postać o imieniu John Barleycorn


"Okaleczony bóg" - Steven Erikson, 10 stycznia 2014 

Ostatni tom Malazańskiej Księgi Poległych. Na wojnie przegrywają wszyscy. Tę okrutną prawdę można wyczytać w oczach każdego żołnierza na każdym ze światów… Łowcy Kości maszerują do Kolanse, na spotkanie nieznanego losu. Udręczeni i wyczerpani, są armią stojącą na skraju buntu. Ale przyboczna Tavore Paran nie daje za wygraną. Jeśli zdoła powstrzymać rozkład swych sił, jeśli kruche sojusze, które wykuła, przetrwają, i jeśli będzie to leżało w jej mocy, zamierza uczynić jeszcze jedno. Rzucić wyzwanie bogom. Na drodze przybocznej i jej sojuszników stoją potężni wrogowie. Władający straszliwą mocą Forkrul Assailowie zamierzają oczyścić świat – zniszczyć wszystkie cywilizacje i wytępić ludzi – by móc zacząć od nowa. Pradawni bogowie również pragną odzyskać utraconą pozycję. W tym celu skruszą łańcuchy skuwające moc szerzącą ostateczne zniszczenie i uwolnią ją z wiecznego więzienia. Na świat znowu wrócą smoki. Tak się zaczyna ostatni, apokaliptyczny rozdział Malazańskiej Księgi Poległych Stevena Eriksona, rewelacyjnej sagi, która odmieniła oblicze fantasy.

UWAGA!
Od 15 stycznia do 4 lutego we wszystkich salonach Empik w całej Polsce Czytelnicy kupujący 2 tytuły z pełnej oferty serii Uczta Wyobraźni zapłaca tylko za 1 książkę, a za drugą 1 grosz. Do wyboru wśród nowości objętych promocją są wszystkie dostępne tytuły z serii Uczta Wyobraźni. Ja się chyba skuszę, a Wy?

Z cyklu: Stosik na styczeń

Nowy miesiąc - nowy stos. Myślałam jednak, że tym razem zaprezentuję Wam więcej książek, ale niestety tym razem kilka z nich jest jeszcze w drodze - włączając w to moje zakupy w księgarniach internetowych - a raczej głównie moje zakupy :P

Nadszedł styczeń, przyszedł nowy rok, pojawił się śnieg. Nienawidzę śniegu - wspominałam już to kiedyś? Jeśli tak to wybaczcie, ale nie napawa on mnie optymizmem, wierzcie mi... W dodatku nie wiedzieć czemu, gdy pojawia się śnieg, mi się sporo rzeczy zaczyna sypać... No może nie wszystko - w końcu od przyszłego miesiąca zaczynam pracę w szpitalu <3 No i jeszcze w życiu prywatnym też się wiele dzieje ;D Ale cóż - to może ja już nie będę Wam tym głowy zawracać - w  końcu nie mam zamiaru już dłużej marudzić, toteż zapraszam do stosiku! Od góry:

1) "Zakazane pragnienia" - Marina Anderson -> egzemplarz otrzymany od Wydawnictwa Czarna Owca, dzięki pani Agnieszce. Właściwie lektura już za mną - wrażeń masa - głównie dość kontrowersyjnych, ale cóż :D Będziecie się mogli przekonać o tym w recenzji :)

2) "W sieci" - Gemma Malley -> nie ma to, jak wyprawa do Empiku na dni wyprzedaży :D

3) "Jutro" - Gemma Malley -> również zdobyta na wyprzedaży w Empiku. Gdyby nie kolejka egzemplarzy recenzenckich, tobym już teraz pochłaniała każdą z nich ;)

4) "Kto wyłączy mój mózg" - Joanna Opiat-Bojarska -> kolejny szalony zakup - tym razem wyprzedaż w Matrasie (jeszcze przed świętami). A wszystko dzięki cyklu spotkań autorskich "Poznań w Matrasie", dzięki którym miałam okazję poznać panią Joannę. A że sama przekonała mnie jej historia do zakupu tej książki, (w końcu ja stoję po tej drugiej-medycznej stronie barykady :P) tylko podsyciło mój zakupoholizm ;D

5) "Przebudzeni" - Nikki Gemmel -> egzemplarz od Grupy Wydawniczej Foksal - póki co czeka na swoją kolej ;)

6) "Do utraty tchu" - Portia De Costa -> również świeża przesyłka od Grupy Wydawniczej Foksal ;)

7) "Obrońca nocy" - Agnieszka Lingas-Łoniewska -> tyle osób się nią zachwyca, że wprost nie mogłam się jej oprzeć. A trafiła do mnie dzięki wymianie na portalu Lubimy-Czytać.

8) "Przywróceni" - Jason Mott -> przesyłka od Mira Harlequin. Również czeka na swoją kolej ;)

9) "Pierwszy rok z życia dziecka" - Heidi Murkoff -> przedpremierowy egzemplarz od Wydawnictwa Rebis. Nowe wydanie tak mnie zaciekawiło, że z chęcią się podjęłam recenzji - i tutaj od razu sprostowanie: dla tych, którzy myślą, że mi się rodzina powiększa - nie kochani - póki co się nie zanosi i wierzcie mi - nie spieszy mi się do tego :P

I jak się Wam podobają? Macie na coś chrapkę? :)

Recenzja: "Niewolnica" - A.M. Chaudière


Tytuł: Niewolnica
Autor: A.M. Chaudière
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Wydanie: 2013-06-26
ISBN: 978-83-7805-689-8
Objętość: 565
Cena: 54 zł

Moja ocena: 9/10 pkt.
Szufladka: Wspaniała.

„Piękna kobieta i dwaj niebezpieczni, kochający ją do szaleństwa mężczyźni…”. Czytając te słowa na okładce zachwycanej przez wielu nowości Warszawskiej Firmy Wydawniczej pomyślałam, że chyba oszalałam zabierając się za kolejny tak dobrze znany mi schemat powieści. Miłosny trójkąt? Kolejny? Jeden i drugi mężczyzna zabiegający o miłość niewinnej kobiety? Można by pomyśleć, że to już chleb powszedni w tym, jakże szerokim literackim świecie…

Nic, więc bardziej mylnego. Powieść autorstwa A.M. Chaudière, ukrywającej się pod pseudonimem rzeszowianki, całkowicie niszczy powyższe standardy, otwierając nam tym samym zupełnie nową literacką rzeczywistość.

„Była tylko niewolnicą zmuszoną do posłuszeństwa, nauczoną posłuszeństwa, posłuszną. Zdominowaną. Dla niej nie było już ratunku.”

„Niewolnica” opowiada trudną, a zarazem niesamowitą historię Ariny – jedynego zniewolonego maga oddanego na łaskę i niełaskę swojego pana Azarela – maga Aszarte. Okrutnego mężczyzny, który wykorzystuje ją do swoich pobudek w każdy możliwy sposób. Maga, który w dodatku wymordował jej rodzinę, na jej oczach. Nie dość, że jest niewolnicą, to na dodatek ubezwłasnowolniona nałożnicą, zmuszoną spełniać każde jego zachcianki – nawet te seksualne. Niekiedy są one na tyle brutalne, że wydawałoby się, iż dziewczyna wręcz ociera się o śmierć. Liczne blizny na jej ciele mówią same za siebie, nie wspominając już o stanie psychicznym. Brzmi okropnie, prawda? I takie jest, a raczej by było, gdyby nie małe, „ale”. Jakie? A takie, że w pewnym momencie Azarel – z początku gniewny, okrutny pan i władca, zaczyna darzyć dziewczynę uczuciem. Z początku się temu opiera, ale jak to mówią „miłość nie wybiera…” Od tej pory jednak losy Ariny nabierają zupełnie nowego wymiaru…

„Nie zastanawiała się nad przyszłością, bo nie miało to żadnego sensu. Przyszłość była, jest i będzie nieznana. Z przeszłością zaczynała się oswajać. A przynajmniej na jawie. Chciała żyć teraźniejszością.”

Przyznaję, że odkąd dowiedziałam się o tej lekturze, wyczekiwałam jej wręcz z utęsknieniem. To prawda, postawiłam jej przez to bardzo wysoki próg, ale mimo to uważam, że w większość udało się jej mu sprostać.

Po pierwsze, cieszyłam się jak dziecko, gdy dostrzegłam, że autorka pominęła ten szalenie nudny wstęp, który tak uwielbiają inni autorzy (przypomnijcie sobie, chociaż słynnego „Harry’ego Pottera”). Od początku fabuła jest wartka i ciekawa, a czytelnik z miejsca zanurza się w świecie, gdzie niewolnictwo, magia, wampiry, czy nawet czarownice są na porządku dziennym. Jak na tak obszerną powieść, uważam, że wszystko jest bardzo dobrze rozplanowane, – co istotne – nie ma za wiele momentów, gdy tak naprawdę nie dzieje się nic. Ogólnie rzecz biorąc działo się wiele. Ciekawie. Mogę nawet się pokusić, że to kolejny fenomen wydawniczy. Nie jest on jednak skierowany do młodszego grona odbiorców ze względu zarówno na sceny erotyczne, jak i brutalne. Starczych czytelników, za to mogę zapewnić, iż książka jest naprawdę warta przeczytania.

„- Z cierpieniem można żyć, choćby nie wiadomo jak było wielkie - powiedział powoli. - Nie jest to łatwe, ale nie jest też niemożliwe.” 

Zwłaszcza, że już sami bohaterowie, wzbudzili we mnie spory zachwyt – głównie tym, że wydawali mi się niesamowicie realni – a co najważniejsze, dobrze dopracowani. Najbardziej jednak moje serce podbiła nie Arina, a Azarel. No może jeszcze Cath, ale ona była postacią bardziej poboczną, aniżeli pierwszo-, czy drugoplanową. Specjalnie jednak nie wspominam tutaj o Severio – Gwardziście Akademii Morza Deszczów – a to, dlatego, iż nie mam zamiaru nikomu psuć radości z czytania – zwłaszcza, że jego postać sporo tutaj namiesza.

Były plusy, muszą być niestety minusy. Są może one znacznie mniej istotne, ale mimo wszystko, jako upierdliwa recenzentka muszę rzucić swoje trzy grosze. Szczerze powiedziawszy to największą trudność przysporzyło mi przekonanie się do stylu i języka autorki – głównie języka, który jest nad wyraz specyficzny i co tu dużo mówić – niecodzienny. Niekiedy miałam nawet wrażenie, że jest on w takim wydaniu zbędny, jednak po pierwszych stu stronach przestał mi w jakikolwiek sposób przeszkadzać i po prostu zamiast skupiać się na ni, zaczęłam większą wagę przywiązywać do fabuły. Drugim malutkim mankamentem jest fakt, iż osobiście podzieliłabym książkę na dwie części – nie, nie tomy – części. Pierwszą, w której na pierwszy plan wysuwa się Azarel i drugą, w której pojawia się Severio. W końcu są to tak jakby dwa dość istotne zwroty akcji, które powinno się bardziej „uwidocznić”. Poza tym chyba nie mam więcej żadnych zarzutów do powieści pani A.M. Chaudière.

Na koniec muszę się Wam przyznać, że zanim zabrałam się za pisanie recenzji, pochłonęłam książkę dwa razy. Wierzcie mi lub nie, ale jest naprawdę warta przeczytania (nawet za taką cenę). W dodatku okładka tak kusi, że aż się prosi o to, by ją mieć. Mogę to powiedzieć ze szczerym sercem, że w żadnym stopniu nie żałuję, że się za nią zabrałam. Zwłaszcza, że już trafiła na moją półkę „zasłużonych” i jeszcze nie raz postanowię ją przeczytać - a wszystko dlatego, że historia Ariny tak niesamowicie wciąga i porywa, że wprost nie da się myśleć o niczym innym. Jedyne słowa, jakie mi się cisną teraz na usta to, „Kiedy kontynuacja?!”, które zresztą sama autorka już ode mnie usłyszała.

Nie wiem, jak wy, ale ja się nie mogę doczekać kolejnego tomu. Najchętniej bym w tej chwili poznawała dalsze losy Ariny, Severia i Azarela…

Za ten wyjątkowy i wspaniały egzemplarz dziękuję niezmiernie Portalowi Duże Ka!

Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Czytam opasłe tomiska"

Recenzja: "Położna. 3550 cudów narodzin." - Jeannette Kalyta (przedpremierowo!)


Tytuł: Położna. 3550 cudów narodzin
Autor: Jeannette Kalyta
Wydawnictwo: Otwarte
Wydanie: 2014-01-13
ISBN: 978-83-7515-274-6
Objętość: 328
Cena: 39,90 zł

Moja ocena: 8/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Ciąża. Poród. Dziecko. Dla co poniektórych to wciąż czarna magia. Ale czy zastanawiało Was kiedyś może, jak to jest odbierać poród obcej osobie? Jak to jest być nie rodzącą, a położną? Z jakimi wyzwaniami ona musi się zmierzyć? Mi osobiście często wpadały do głowy takie myśli – ale to też może po trochu ze względu na profesję mojej siostry. Nic więc dziwnego, że wraz z pojawieniem się „Położnej. 3550 cudów narodzin” nie tylko ja byłam nią zaciekawiona. Jako, że swój egzemplarz pochłonęłam jeszcze przed świętami, to moja siostra od razu go przechwyciła i  teraz jest w trakcie pochłaniania – mimo to, mamy dość podobne opinie na temat tejże lektury. No ale do rzeczy…

Chcę Wam dzisiejszą recenzją pokazać, że nie tylko powieści fantastyczne, młodzieżowe, kryminalne, czy erotyki podbijają wydawniczy świat. Są też inne książki – o wiele bardziej życiowe i głębokie – które zasługują w 100% na miano bestselleru.

Taką książką jest właśnie książka będąca autobiograficzną opowieścią najbardziej znanej polskiej położnej. Wzruszająca, momentami zabawna, głęboko prawdziwa historia jej życia i pracy. Niezwykły dokument cudu narodzin dziecka i mocny głos w społecznej dyskusji na temat podmiotowości kobiety w czasie porodu. Historie par i matek rodzących pod opieką Jeannette Kalyty wywołują żywe emocje i skłaniają do refleksji. To książka i dla rodziców, i tych, którzy chcą nimi zostać. W dodatku już sama okładka, która jest naprawdę godna pozazdroszczenia wprowadza nas w ten tajemniczy świat - zwłaszcza, że jeśli się nie mylę jest na niej sama autorka, za co należy się duży plus.

Przyznaję, że zabierając się za nią narzuciłam tej pozycji bardzo wysoki próg, W pewnej chwili myślałam już, że książka nie sprosta moim oczekiwaniom – zwłaszcza po dość ciężkim wstępie – jednak myliłam się. Jest to naprawdę coś innego. Coś nowego. Coś na pewno nieprawdopodobnego. To faktycznie idealna książka dla każdej kobiety (w zasadzie mężczyzny również – w końcu muszą mieć świadomość, z czym musimy się zmierzać) dla przyszłej mamy, ale i dla tej, która ma już poród dawno za sobą. To po prostu książka która ukazuje prawdziwe realia polskiego położnictwa - dzięki niej widać że nie zawsze było kolorowo. A nawet to, że gdzieniegdzie dalej tak jest. W dodatku nie jest to tylko książka skupiająca się tylko i wyłącznie na polskim położnictwie, ale i również na trudach życia codziennego, podejmowaniu czasem ciężkich wyborów i decyzji, a przede wszystkim skupia się na samym życiu.

W moim odczuciu jest to bardzo głęboka lektura, a równocześnie niesamowicie lekka i przyjemna. Czyta się z wielką ciekawością i co może jest smutne – strasznie szybko. Osobiście trochę przykro mi się zrobiło, gdy dotarłam do ostatniej strony – zwłaszcza, że przeczytanie całości zajęło mi lekko ponad dwa dni (z przerwami). Język jest prosty (nie medyczny!), spójny i łatwy. Nie powiem, że wszystko jest napisane łopatologicznie, ale chyba nie będzie osoby, która by miała z lekturą jakiś problem.

Treść nie jest nudna - wręcz tętni życiem (i nie mam tutaj na myśli tylko życia tych małych nowo-narodzonych aniołów). To nie jest podręcznik dla niedoświadczonych młodych rodziców, którzy oczekują na swoją pociechę i nie wiedzą, co ich czeka, ale prawdziwe życie zawarte w kilkuset stronnicowej treści. Osobiście nie mogłam się od niej oderwać - to prawda były momenty, gdy wręcz sama nie dowierzałam temu, co czytam, a niekiedy zdarzyło mi się wychwycić moje słynne "ale", lecz mimo to uważam, że pozycja pani Kalyty znajdzie wielu fanatyków i będzie podbijać świat wydawniczy, jak mało która lektura o podobnej tematyce. W dodatku strasznie podoba mi się przesłanie, jakie ta lektura ze sobą niesie – w końcu najważniejsze jest w życiu to, że jeśli się naprawdę czegoś pragnie, to można nawet góry przenosić. Wystarczy tylko chcieć.

Muszę przyznać, że jestem lekturą wprost zachwycona. To prawda miałam chwile zwątpienia – w przypadku wstępu, czy chociażby niektórych sytuacji, ale ogólnie historia pani Kalyty przypadła mi do gustu. Sądzę, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie – bez względu na wiek, płeć, czy wyznania religijne. Muszę jednak ostrzec osoby o słabych nerwach – jeśli nie lubicie wysłuchiwać o porodzie, jedzeniu łożysk, czy chociażby krwi i przedpłodach, to radziłabym uważać. Całej reszcie mogę ze szczerym sercem polecić, bo naprawdę warto – i nie tylko będąc w ciąży, czy ją planując! Nie wierzycie? Przekonajcie się sami.

Za egzemplarz przedpremierowy dziękuję Wydawnictwu Otwartemu!
Miasto Recenzji © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka