Z cyklu: Czas na zabawę!

Z okazji Światowego Dnia Książki stwierdziłam, ze mój blog nie może świecić pustkami i czas coś z tym zrobić. Z początku chciałam wrzucić kolejny stosik, ale stwierdziłam, ze po pierwsze na dniach otrzymam nową dostawę książek - i do recenzji, i z wymian, i z własnych zakupów - to nie warto, a po drugie to przyjęłam za punkt honoru dodawać po jednym stosiku miesięcznie (co czasem może być groźne pod względem ilościowym =P) W związku z tym podchwyciłam pomysł Julie Stranger i postanowiłam taj, jak ona stworzyć własną alfabetyczną listę ulubionych książek. A więc oto i ona!

A - "Akademia wampirów" Richelle Mead
B - "Basnie Barda Beedle'a" J.K.Rowling
C - "Córka Łowcy Demonów" Jana Oliver
D - "Deklaracja" Gemma Maley
E - "Ever" Alyson Noel
F - "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" J.K.Rowling
G - "Godzina czarownic" Anne Rice (nie skończona jeszcze, ale i tak już mogę dodać)
H - "Harry Potter i Książę Półkrwi" J.K.Rowling
I - "Igrzyska Śmierci" Suzanne Collins
J - "Jedną nogą w grobie" Jeaniene Frost
K - "Księga Wszystkich Dusz 2. Tajemnica" Deborah Harkness
L - "Lalka" Bolesław Prus
M - "Melancholia sukuba" Richelle Mead
N - "Numery" Rachel Ward
O - "Ognista" Sophie Jordan
P - "Paranormalność" Kiersten White
Q - "Quidditch przez wieki" J.K.Rowling
R - "Rozkosze nocy" Sherrilyn Kenyon
S - "Strzała Kusziela" Jaqueline Carey
T - "Taniec z diabłem" Sherrilyn Kenyon
U - "Uprowadzona" Lucy Christopher
W - "Wschodząc księżyc" Keri Arthur
Z - "Zemsta" Aleksander Fredro

Wiem, że większość z nich to fantasy i paranormal, ale od dłuższego czasu mam fazę na własnie taką tematykę. Chociaż pomiędzy nimi załapały się na listę dwie moje ulubione lektury jeszcze za czasów szkolnych =P
Wiecie, ostatnio zauważyłam, że powoli zaczynam wracać do kryminałów i romansów. Chyba zależy to od mojego humoru prawdę powiedziawszy...

A skoro już jestem to z okazji Światowego Dnia Książki chciałam Wam życzyć mole książkowe masy nowych stosików, wygranych w konkursach, prezentów [oczywiście w postaci książek], wspaniałych i oryginalnych zakładek, mnóstwa zabawy, jak i relaksu w dniu dzisiejszym [zwłaszcza!], ahhh no i wielu, wielu nowych powieści do czytania!!! =)

A Was wszystkich zapraszam do podzielenia się własnymi listami ulubionych pozycji! =]

Recenzja: "Złamane serca" Pamela Wells



Tytuł: "Złamane serca"
Autor: Pamela Wells
Tom/Seria: 1
Wydawnictwo: Wilga
Rok wydania: 2011-02-01
Ilość stron: 348 
ISBN: 978-83-259-0239-1
Cena: 29,99zł

Moja ocena: 8/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia



Pierwsze miłości, pierwsze rozstania, pierwsze złamane serca?

Nie ma chyba na świecie dziewczyny, która by nie marzyła o prawdziwej miłości. O przystojnym księciu na białym koniu, który przyjedzie po nią i porwie w swoje objęcia. Taki, który będzie kochał do końca swoich dni, a nawet dłużej. Bo przecież któżby nie pragnął prawdziwej miłości? No właśnie

Jak myślicie, co zrobiłaby nastoletnia Bridget Jones, gdyby zerwał z nią chłopak? Przepłakała dwadzieścia cztery godziny. Spaliła wszystkie zdjęcia i prezenty od swojego eks. Razem z przyjaciółkami wymyśliła zbiór zasad, żeby pozbierać się po rozstaniu i uwierzyć w siebie. A potem? Znowu się zakochała!

Pamela Wells, to wspaniała pisarka, która zadebiutowała powieścią dla nastolatek przepełnioną miłosnymi westchnieniami, rozstaniami, ale i nie tylko. „Złamane serca” porwą każdego czytelnika w wir młodzieńczych miłostek, pomagając zrozumieć, „dlaczego dzieje się tak, a nie inaczej”.

"(…) Uroczyście wprowadzamy niniejszy kodeks postępowania. Ma on za zadanie sprawić, że żaden chłopak nigdy więcej nas nie skrzywdzi i nigdy już nie będziemy rozpaczać z powodu faceta. Od dziś stajemy się Strażniczkami Kodeksu."

Powyższa książka opowiada o trzech dziewczynach: Sydney, Raven oraz Kelly, które przezywają swoje pierwsze miłosne rozstania. Na pomoc rusza im ich przyjaciółka, Alexia, która postanawia pomóc im wyleczyć złamane serca. Wspólnie dziewczyny opracowują kodeks 29 zasad, nazwany później „Kodeksem zerwań”. Wszystko idzie dobrze… jednak do czasu. Dziewczyny mimo wielu prób zapomnienia o swoich eks, co rusz łamią stworzone przez siebie zasady. A do tego każdą z nich dopada nowa miłość… I jak się z tego wszystkiego wyplątać?

"Pamiętajcie dziewczyny, żaden facet nie może sprawić, że poczujecie się kompletne i spełnione. Możecie to zrobić tylko wy same."

„Złamane serca” z pozoru to zwykła książka dla zagubionych w morzu uczuć nastolatek. Ale tylko z pozoru. Ja do tego grona nie należę, a przyznam, że książka mi nawet pomogła. Chociaż „pomogła” to trochę za mocno powiedziane. Raczej pozwoliła ruszyć właściwym torem. Chcąc nie chcąc akurat sama znalazłam się w podobnej sytuacji, a dzięki tej książce potrafiłam zrozumieć, że niezależnie od wieku – czy chociażby ja wiem… pięćdziesiąt, to w sprawach miłosnych niewiele się różnimy. Miłość, to po prostu miłość i albo sobie z nią poradzimy, albo będziemy cierpieć. A tego to chyba nikt z nas nie chce.

Fabuła jest zgrana, a kolejne wydarzenia widać, ze są przemyślane i odpowiednio dobrane. Nie jest to cos pisane, „żeby było” i zadowoliło rzesze nastolatek pragnących książek pełnych miłosnych westchnień, i dobrze. Język prosty, bez udziwnień i młodzieżowego slangu (i bardzo dobrze!). Czyta się lekko i przyjemnie. Chociaż szkoda, że czasami ma się wrażenie, że to zwykłe bajeczki dla dzieci, a czasami książka nabiera głębszego sensu i aż nie można się od niej oderwać. Rozumiem, że jest ona przeznaczona dla młodszego grona czytelników, ale mimo wszystko chwilami sytuacje mogłyby być mniej ubarwiane, a bardziej realistyczne.

Bohaterowie… cóż. Jeśli o nich chodzi to jakoś nie umiałam wybrać swojego faworyta, czy faworytki. Chyba żadna z głównych bohaterek nie podbiła mojego serca. Fakt faktem każda z nich jest dość specyficzna, ale mimo to nie miały w sobie tego „czegoś” co by pozwoliło mi się do którejkolwiek i jakkolwiek zbliżyć, czy tez wyróżnić ponad resztę. Podobał mi się jednak fakt, że autorka w ich przypadku nie skupiła się wyłącznie na miłosnych westchnieniach, ale znalazła również miejsce na zarys rodzin, ich funkcjonowania, jak i ich problemów.

Na koniec chciałabym wspomnieć o okładce, ponieważ jest warta chwili chwały. Przyznaję, że w tym wypadku naprawdę się udała. Skromna, bo skromna, ale ta czerwień, plus ten wisiorek dają po prostu wspaniale wrażenie. W dodatku cała oprawa zarówno przedniej, jak i tylniej części (nie zapominajmy również o wyróżnieniu graficznego wstępu do rozdziałów!) zasługuje na ukłon w stronę grafików. Naprawdę. Strasznie mi się podoba, zwłaszcza, gdy zauważyłam, ze kolejna część utrzymana jest w tym samym klimacie.

Książkę mogę ze szczerym sercem polecić nie tylko nastolatkom, ale i każdej dziewczynie (dobrze, chłopakom też =P) która aktualnie zmaga się z problemami sercowymi. Chociaż tym szczęśliwie zakochanym pewnie też by się spodobała – czemuż by nie? Tak więc z wielką przyjemnością zachęcam was do czytania, a ja mam nadzieję, że książka zdobędzie nie tylko zachwyt wśród czytelników, ale i będzie jedną z najbardziej znanych powieści dla nastolatek.

Za możliwość poznania historii Strażniczek Kodeksu Zerwań dziękuję Wydawnictwu Wilga!

Recenzja: "Nowe runiczne drogowskazy" Ewa Kulejewska


Tytuł/Cykl: "Nowe runiczne drogowskazy"
Autor: Ewa Kulejewska
Wydawnictwo: Studio Astropsychologii
Rok wydania: 2010
Ilość: Talia 24 kart + książka
ISBN: 978-83-7377-392-9
Cena: 39,30zł

Moja ocena: 5/10 pkt
Szufladka: Przeciętna


Ewa Kulejewska – autorka licznych bestsellerów książkowych prowadząca własny program w telewizji i dyrektor Studium Psychologii Psychotronicznej zaprasza Cię na podróż w Twoją przyszłość. Będziesz mógł sam wybrać, jaka ta przyszłość będzie. Jeśli chcesz, by była ona pełna miłości, bogactwa, zrozumienia, przyjaźni i ogólnie rozumianego dostatku – to trafiłeś w dobre miejsce.

"Oto Nowe runiczne drogowskazy, które wskażą Ci zawsze słuszną drogę, i które dzięki prostocie i praktyczności przekazu pozwolą Ci zawsze dokonać najlepszego dla Ciebie wyboru. Znajdziesz w nich odpowiedzi na wszystkie nurtujące Cię pytania a dzięki książce z opisem poszczególnych kart dowiesz się, jak interpretować poszczególne znaki runiczne. Ponadto poznasz skuteczne amulety i talizmany, które ochronią Cię przed wszelkimi negatywnymi wpływami i zapewnią Ci dobrobyt na długie lata. Dowiesz się także, jak dzięki kilku prostym słowom rozpalić ogień miłości. A to dopiero początek wspaniałych możliwości tych niezwykłych kart..."

Cóż. Opis od wydawcy porywa, nieprawdaż? Otóż to... Szkoda, że tylko opis. Gdy zabrałam się za ten mały prezent od Studia Astropsychologii po prawdzie nie wiedziałam za co się wziąć najpierw. Za książeczkę? A może karty? No i po co są te teksturowe białe karteczki wewnątrz pudełeczka, których się nie da odkleić nie uszkadzając go? Cóż to już pierwszy wakat, który mi się nie spodobał, bo dał mi wrażenie "wypełnienie pustego miejsca".

Po drugie opakowanie łatwo się niszczy. Nie żebym robiła to specjalnie, ale jeden dzień w mojej torebce pośród książek dał mu we znaki. No ale w końcu czego oczekiwać po cienkiej tekturowej oprawce. Poza tym jakoś nie rozumiem zbytnio przesłania grafiki "opakowania". Runy, runami, ale co robią tutaj te kłosy? Takie troszkę nijakie. ładne, ale nic wzniosłego. Plus za to, że z tyłu oprócz opisu znajduje się również zdjęcie autorki. Przynajmniej lepiej jest mi się wczuć wiedząc, jak wygląda (a nie wygląda na szaloną kobietę, a raczej dość "obytą" z tematem.)

Jeśli chodzi o same karty to są ładnie wykonane. Szkoda tylko, że obrazki na nich są tak niewyraźne, a runy małe i słabo widoczne, ale mimo wszystko ładne. Jeśli chodzi o runy to uważam, że skoro są one głównym tematem to powinny być w centrum uwagi, a nie delikatnie zarysowane w rogu kart i w dodatku niekiedy zlewające się z tłem. Plusem jednak są wyjaśnienia pojawiające się u dołu kart.

Książeczka natomiast jest mała, wygodna i wszędzie się zmieści. Jest rozmiar kieszonkowy, a raczej super mini kieszonkowy bardzo mi odpowiada. Poza tym w środku każdy zainteresowany znajdzie coś dla siebie. Każdy run jest dokładnie opisany, zilustrowany. Język jest prosty, krótki i zwięzły. No i przede wszystkim na temat. Nie ma tutaj jakiegoś lania wody na 3-4 strony. Za to duży plus. Co prawda jest to bardziej poradnik, aniżeli książka, ale mimo wszystko ciekawy i warty uwagi.

Podsumowując, zarówno mini poradnik jak i same karty zadowolą osoby, które interesują się runami, ich zastosowaniem, przepowiedniami i tym podobnymi. Mnie nie porwały. Ani mimo to do końca nie nauczyłam się ich rozumieć, czy z nich korzystać. A już na pewno nie odnalazłam żadnych nowych drogowskazów. Dlatego też nie polecałabym ich osobom, które uważają przepowiedni czy chociażby wróżenie za jedną wielką paranoję, czy chociażby tych, którzy na ten temat nic nie wiedzą. Może i dzięki poradnikowi dowiedzieliby się kilku ciekawych rzeczy, ale nie sądzę, by ich to jakoś wielce wkręciło i zainteresowało. Ale jak wiemy zdarzają się wyjątki, więc wszystko jest możliwe...

Za możliwość wkroczenia w ten runiczny świat dziękuję Studiu Astropsychologii


Recenzja: "Karty do czytania mojej duszy" Sylvia Browne

Dzisiaj miałam postanowienie napisać kilka recenzji. Szczególnie tych zaległych (wybaczcie, że tak długo!), no ale cóż…  Na swoje usprawiedliwienie mam to, że robię to po raz pierwszy i bagatela mam nadzieję, ze ostatni raz. W każdym razie… Do tej zabierałam się naprawdę długo. Dlaczego? A to dlatego, że nie jest to recenzja książki - kolejne dwie też nie będą, tak poniekąd. Otóż z racji współpracy ze Studiem Astropsychologii postanowiłam pobawić się w wieszczkę, czy jak to uwielbiają mnie co poniektórzy nazywać wiedźmę z krwi i kości, a że miałam ku temu okazję, to czemu by nie?

Tytuł/Cykl: "Karty Do Czytania Mojej Duszy"
Autor: Sylvia Browne
Wydawnictwo: Studio Astropsychologii
Rok wydania: 2010
Ilość: Talia 74 kart z instrukcją
ISBN: 978-83-73-77-401-8
Cena: 69,60zł

Moja ocena: 8/10 pkt
Szufladka: Rewelacyjna

Światowej sławy medium, bestsellerowa autorka New York Timesa, w Polsce znana z publikacji takich jak: „Świątynie po Drugiej Stronie” i „Sekretne stowarzyszenia” otwiera przed Tobą drzwi do Twojej duchowości. Dlatego też na pierwszy rzut chcę Wam zaprezentować „Karty Do Czytania Mojej Duszy” autorstwa Sylvii Browne, która dla mnie była do tej pory dotąd osoba nieznaną. No ale wiadomo – nie jestem jeszcze obeznana na tyle w tym moim małym świecie, żeby znać każda książkę na wylot =P Wtedy nie miałabym co czytać!

W każdym razie, ja już zdążyłam zauważyć, że nie są to takie zwykłe karty "do zabawy". Postanowiłam się im przyjrzeć bliżej - i w sumie uważam, że dobrze zrobiłam, ponieważ doszłam do kilku dość trafnych wniosków. Spróbuję to zawrzeć w pięciu głównych punktach. No to lecimy...

Po pierwsze - autorka. Cóż, może i jej nie znam, ale spróbowałam się troszkę o niej dowiedzieć. Okazuje się, że nie jest to kolejna osoba, która próbuje zachwycić odbiorcę swoim "dziełem" coś po raz pierwszy w wydawniczy świecie. Mój błąd - przyznaję, ze nie poznałam jej twórczości już wcześniej, ale liczę, że to nadrobię przy pierwszej lepszej okazji, bo póki co zdanie o tej pani mam dobre. Bądź co bądź stworzyła tak fantastyczne karty!

Po drugie - oprawa. Pudełeczko, które skrywa te jakże magiczne karty szalenie mi się podoba. Mimo, że jest z tektury, to nie jest byle jak wykonane, dzięki czemu mam pewność, że w nim nie ma szans by karty doznały jakiegoś uszczerbku. Jest solidne, a poza tym grafika na nim wygląda po prostu nieziemsko. I w dodatku co, jak co ale tutaj tematyka została zachowana i w całości oddaje to co się w nim skrywa.

Po trzecie - szata graficzna kart. Tutaj zostałam naprawdę pozytywnie zaskoczona.Przeglądałam każdą z nich bardzo dokładnie, przy okazji sprawdzając, czy nie ma przypadkiem dwóch takich samych, czy też chociażby podobnych. Ale nie. Każda z nich jest tak indywidualna, a zarazem są

Po czwarte - instrukcja. Krótka, zwięzła i na temat. Co prawda spodziewałam się małej książeczki, a w zamian dostałam krótka notkę informującą jakie znaczenie maja karty, jak ich używać oraz krótka notka o autorce. Niby z jednej strony dobrze, ale tak trochę mnie to zawiodło... W dodatku gdy na tylnej stronie jest opis ich odczytywania - zauważyłam że przy pokazywanym tam ułożeniu kart jedna z nich nie jest niczemu przypisana i jest jak gdyby zbyteczna. Nie wiem, czy to było zamierzone, czy nie, ale dla mnie to trochę dziwne, a już na pewno wygląda na "niedokończoną pracę"... Szkoda. Kto wie, może ona też ma jakieś znaczenie, tyle że zapomniano o niej wspomnieć?

I wreszcie po piąte - tematyka kart. Wydawnictwo opisuje je tak: "Talia 74 przepięknie wydanych kart pozwoli Ci odnaleźć sens istnienia – to jest zaś droga do odkrycia prawdziwego JA i zrozumienia istoty życia. Karty mogą służyć do medytacji lub do poszukiwania odpowiedzi na dręczące Cię pytania, dzięki Uniwersalnym Prawdom wypisanym na każdej z nich. Zawsze dostosują się do Twojej osobistej, aktualnej sytuacji oraz będą wsparciem i drogowskazem w duchowej podróży." Ja za to powiedziałabym po prostu: "Chcesz odkryć nowe horyzonty? Spróbować zrozumieć siebie i swoje życie? Nabrać nowych możliwości? Przezwyciężyć to co niezwyciężone? A może potrzeba Tobie takiego dobrego ducha, który doradzi Ci, jak żyć, by cieszyć się życiem i czerpać z niego to co najlepsze? Nie czekaj, bowiem to jest właśnie to. Każda z tych kart niesie ze sobą życiową mądrość, która nauczy, doradzi, czy też po prostu rozbawi. Ale pamiętaj! Karty nie będą żyły za Ciebie. To ty zawsze decydujesz o swoim losie i o tym nie zapominaj...

Podsumowując zacytuję tutaj wydawców "Jeśli tylko zaczniesz używać tych kart, sprawią one, że będziesz najlepszą osobą żyjącą w zgodzie ze sobą i wciąż dążącą do perfekcji. Już dziś możesz zacząć doskonalić swoje wnętrze i poznać najskrytsze zakamarki swojej duszy." Nie czekaj!

Za możliwość odkrycia na nowo swojej duszy dziękuję Studiu Astopsychologii!


Recenzja: "Córka Kata" Oliver Pötzsch



Tytuł/Cykl: "Córka Kata"
Autor: Oliver Pötzsch
Tom: 1
Wydawnictwo: Esprit
Rok wydania: 2011-06-15
Ilość stron: 460
ISBN: 978-83-61989-63-9

Moja ocena: 8/10 pkt
Szufladka: Rewelacyjna




„Czytanie książki jest, przynajmniej dla mnie, jak podróż po świecie drugiego człowieka. Jeżeli książka jest dobra, czytelnik czuje się w niej jak u siebie, a jednocześnie intryguje go, co mu się tam przydarzy, co znajdzie za następnym zakrętem.”
Jonathan Carroll — „Kraina Chichów cz.2”

Chyba każdy z nas może to potwierdzić. Są książki lepsze i gorsze. W tych pierwszych odnajdujemy nawet samych siebie, natomiast tych drugich mamy dość na najbliższe lata (o ile nie na zawsze). Książka to nie tylko zbiór kartek zajętych tekstem, ale i coś, dzięki czemu możemy pobudzić naszą wyobraźnię do działania. Coś, dzięki czemu możemy zrozumieć nawet otaczający nas świat – już nie wspomnę o rozwiązywaniu problemów, które wydawały się z początku niemożliwe do rozwiązania.

W przypadku dzisiaj recenzowanej książki mogę śmiało powiedzieć, że rozbudziła moja wyobraźnię do cna. Czasami, aż za bardzo, bo nie mogłam się od niej momentami oderwać…

„Córka kata” osadzona jest w czasach XVII wieku w Bawarii, krótko po zakończeniu wojny trzydziestoletniej, gdzie miejsce miała seria brutalnych i przerażających morderstw na niewinnych dzieciach. Na domiar tego na ciele każdego z nich można zobaczyć tatuaż – czarnoksięskie symbole. Mieszkańcy Schongau (gdzie to czy się akcja) są przerażeni, bowiem widza w nich wyłącznie dzieło mściwego i okrutnego Szatana. Od tego momentu żadne dziecko nie jest bezpieczne, a wszyscy boja się o swoje pociechy. Kto wie, czy nie będzie następnych ofiar, a jeśli już to, kto nimi będzie?

Nie znam osoby, która to nie stanęłaby w obronie swojego dziecka. Tak też jest w przypadku mieszkańców. Dlatego też organizują polowanie. Polowanie na czarownice… Pech chciał, że Marta, która była akuszerką wpadła w ich ręce i została oskarżona za wszystkie morderstwa i konszachty z diabłem. Kat, który ma wymusić na niej przyznanie się do winy nie wierzy w to, że to właśnie ona dopuściła się tych haniebnych czynów. Próbuje dowieść jej niewinności, poprzez przeprowadzenie śledztwa na własną rękę przy pomocy miejskiego medyka - Simona oraz własnej córki, Magdaleny.

Gdybym miała określić jednym zdaniem, co sądzę o tej książce, to przyznam ze szczerym sercem: „To jest to!” Książka niesamowita, potrafi tak poruszyć czytelnikiem, że koniec końców miałam wrażenie, że faktycznie żyję w czasach polowań na czarownice. Te wszystkie tajemnice, wydarzenia, spiski są tak realistycznie oddane, jak na tamte czasy, jak mało gdzie. Uwielbiam czasy, gdy na świecie działały akuszerki, pomagając rodzącym przyjść na świat swoim pociechom bezproblemowo. No wiecie – „Młot na czarownice” i tym podobne rzeczy. Nawet na uczelni miałam zorganizowany na ten temat wykład toteż nie jest mi ta sytuacja obca i mogę ze szczerym sercem przyznać, że autor naprawdę się postarał. Zwłaszcza, że to jego debiut pisarski. Sama bym tego wszystkiego lepiej nie ujęła. Cała fabuła dograna i nawet zgadzająca się z ówczesnymi wierzeniami i wydarzeniami, jakie znamy z historii.

Jeśli chodzi o styl to tutaj trochę się zawiodłam. Dlaczego? Myślałam, że książka będzie bardziej tętnić takim starożytnym językiem (nie wszędzie oczywiście bo ciężko by się czytało, ale od czasu do czasu czemu nie?). Szkoda, naprawdę szkoda. Ogólnie większych błędów stylistycznych nie wyłapałam – nawet literówek, a to już coś.

Przyczepiłabym się jeszcze bohaterów. Wykreowani na dość „ciekawe” osobowości, trzeba przyznać. Ale nie na tyle, by mnie zadowoliły – zwłaszcza nie spodobała mi się główna bohaterka, raz postać Marty. Są tak jakby… niedokończone. Czegoś im brak, a ja nie mogę znaleźć czego tak właściwie. Nie wiem, może czasami nie pasowały mi do tamtych czasów? Możliwe. Poza tym ich charakterki, czy też zachowania czasami mnie irytowały – zwłaszcza mam tutaj na myśli Magdalenę.

Nie powiedziałam jeszcze nic na temat okładki. Cóż… według mnie jest taka, jaka być powinna. Nie powiem, że fantastyczna, bo będzie że się powtarzam, ale lepszej bym sobie nie wyobraziła. Całkowicie oddaje przesłanie i treść książki. Podobają mi się te kolory jesieni, no i przyozdobienie liśćmi. A najbardziej chyba pochwaliłabym za te czerwone plamy, oddające fantastyczny realizm. Z początku miałam wrażenie, że to prawdziwa krew – zwłaszcza przez ich wybrzuszenie i lepsze uwidocznienie na okładce. Całość jest tak wspaniale dopieszczona i oprawiona, że można tylko pogratulować grafikom. Oby więcej takich książek nie tylko ze względu na okładkę, ale i realizm ukazany w tej jakże wciągającej fabule!

Za możliwość przeniesienia się w czasy polowań na czarownice dziękuję Wydawnictwu Esprit!

Recenzja: "Córka Łowcy Demonów" Jana Oliver



Tytuł/Cykl: "Córka Łowcy Demonów"
Autor: Jana Oliver
Tom: 1
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2012-02-28
Ilość stron: 400
ISBN: 978-83-76741-62-8

Moja ocena: 9/10 pkt
Szufladka: Wybitna książka



Riley Blackthorne po prostu chce dostać szansę, by udowodnić swoją wartość.
I właśnie na to liczą demony...

Demony? Czyżby świat powoli wyzbywał się wampirów? A może przychodzi nowa fala książek, tym razem o demonicznej tematyce? Cóż, jeśli tak, to jak dla mnie bomba. W szczególności, po zapoznaniu się z jedną z najnowszych pozycji - w tym przypadku wydawnictwa Replika – „Córka Łowcy Demonów” autorstwa Jany Oliver. Przyznaję, że uwielbiam pozycje fantastyczne, jak i paranormal. Ale mimo to, że w naszym kochanym książkowym światku jest ich masa, to przyznaję, że mnie ciężko zadowolić. Dlatego też do tej pozycji podchodziłam dość… sceptycznie. Czy było to jednak konieczne? Zobaczcie sami!

Fabuła rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, bo w roku 2018, gdzie siedemnastoletnia Riley - jedyna córka legendarnego łowcy demonów Paula Blackthorne’a - marzy by pójść w ślady ojca swego ojca, nawet, jeśli on tego nie chce i robi wszystko, by ja od tego odwieść. Dobra wieść jest taka, że ludzkie społeczeństwo jest skłócone i w rozkładzie, a Lucyfer wysyła swe pomioty na ulice wszystkich większych miast – Gildia Łowców potrzebuje, zatem wszystkich. Nawet dziewczyn. Chociaż, jako jedyna do tej pory kandydatka płci żeńskiej ma więcej wrogów, niż popleczników w tym zawodzie. Riley ratuje mieszkańców od kłamliwych małych demonów pierwszego stopnia, które zwą się Biblio-demonami i są najprostszymi pod względem zwalczania. Przy okazji jednej z akcji, mały demon robi z niej pośmiewisko, a filmik z jej porażką ląduje w internecie, gdzie ukazana jest pod postacią pokonanej przez małego demona łowczyni, w zdemolowanej bibliotece, a w dodatku cała umazana zielonymi siuśkami demona. Odrażające, prawda?  Jednak w jej życie wkracza znacznie potężniejszy demon, ponadto w Gildii dochodzi do tragedii... W dodatku takiej, która wywraca jej życie do góry nogami. Wszystko to popycha, Riley w pełną niebezpieczeństw rozgrywkę i chaos wojny pomiędzy Niebem a Piekłem.

Przyznaję, że po pierwszych rozdziałach – zwłaszcza, gdzie przeczytałam o małych demonach demolujących książki i sikających na wszystko zielonymi, farbującymi nawet ciało siuśkami – to miałam ochotę rzucić z odrazą książkę w kąt. Nie, dlatego, że zawierała masę literówek, błędów, czy bóg wie, czego, nie. Chciałam zrobić, dlatego, ze po pierwsze – te siuśki były obrzydliwe, a poza tym opis ich był dość długi i skrupulatny – darujcie, myślałam, ze mi się po nocach śnić będą! A po drugie, dlatego, ze niszczenie książek to dla mnie świętokradztwo! No i w dodatku te kubeczki dla dzieci, jako klatki na demony! Ratunku! Ale mimo to, coś mi kazało trwać w tym dalej toteż przeczytałam do końca i przyznaję, że nie żałuję! Po pierwszym, dość ciężkim <dla mojej psychiki> rozdziale, aż rozdziawiłam usta, gdy akcja nabrała tempa i wprost nie mogłam się od niej oderwać. W dodatku niektóre sytuacje mnie zaskoczyły i to bardzo.

Fabuła dobrze zgrana i całość trzyma się kupy. Widać, że pisana lekko, dzięki czemu jest taka przyjemna w czytaniu. Cała ta otoczka jest niesamowita i strasznie wciągająca. Aż chce się postawić na miejscu bohaterki. Wszystko opisane bardzo szczegółowo – może czasem, aż za bardzo, – ale mimo wszystko nie mam zbyt wielu zastrzeżeń. Błędów się nie doczytałam, – za co wielki plus! – więc wygodniej mi się czytało. A może po prostu za bardzo się wciągnęłam i je zaczęłam bagatelizować? Chociaż nie sądzę… Momentami miałam ochotę się śmiać, innym razem płakać razem z Riley, a za chwilę adrenalina we mnie rosła, jak burza gradowa. Rzadko, kiedy aż tak się wczuwam w sytuację, ale tutaj nie miałam innego wyjścia. To przychodziło samo. Czasami nawet nie byłam tego świadoma.

Jeśli miałabym się zatrzymać na chwilę przy bohaterach, to zwróciłabym uwagę na czterech, albo nie, raczej trzech. Po pierwsze Riley – Głowna bohaterka, no jakżeby inaczej – z początku mnie irytowała swoim zachowaniem, ale koniec końców podbiła moje serce, tym, że potrafi al być taka zawzięta i zdeterminowana. Simon – z początku dobry znajomy, ale czy aby na pewno? Jak dla mnie słodki chłopak, w dodatku niegroźny. Po prostu taka dobra dusza… No i jest jeszcze Beck – zawiedzione uczucie, które daje popalić. I tutaj proszę państwa oto mój faworyt! Złośliwiec, ale gdy mu zależy, to potrafi się wykazać. Jak, dla mnie jest numerem jeden w tej pozycji i tylko czekałam na momenty, gdy miał się pojawić. Z początku chciałam jeszcze powiedzieć kilka słów o Peterze, ale koniec końców wolałam zbytnio nie zdradzać szczegółów książki.

Chciałam jeszcze powiedzieć kilka słów na temat okładki.... A więc... (tak, wiem, ze nie zaczyna się zdania od "a więc", ale musiałam!) Jest po prostu zjawiskowa! No… to chyba tyle. A tak po prawdzie, to chciałam powiedzieć, że jest cudna, chociaż jeśli ma przedstawiać Riley, to przyznaję, ze wyszła tutaj dość staro, jak na siedemnastolatkę. Może to ten makijaż? Nie wiem, w każdym razie mimo to okładka mnie urzekła i z duma mogę ją prezentować każdemu. A mama mówiła – nie oceniaj książki podkładce – tutaj to stwierdzenie jakoś się nie ima, bo i okładka, i fabuła prawie że powalają na kolana.

Gdybym miała możliwość jej wyróżnienia, to na pewno bym to zrobiła i już niejednej osobie tą pozycję poleciłam. O dziwo posłuchali i z tego co wiem właśnie się w niej zaczytują. Ja się mogę tylko cieszyć, dziękować wydawnictwu, no i oczywiście czekać na kolejną część z utęsknieniem. Książce daję 9/10 pkt. i już dzisiaj książka ląduje na mojej półce „zasłużonych”, a was mogę tylko zachęcić do jej przeczytania. I nie zrażajcie się początkiem, późniejsze wydarzenia mogą wami zawładnąć do cna. A naprawdę warto!

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania powyższej pozycji dziękuję Wydawnictwu Replika!

Z cyklu: Stosik na kwiecień

Stosik. A raczej stosisko. I znając życie znajdą się tacy, coby mi go chcieliby podkraść. Ale się nie daaaam! Co najwyżej zorganizuję, jakiś konkurs =) Ale póki co nie mam okazji... Może jakieś propozycje? Chętnie rozpatrzę każdą! No ale co do stosu, to przyznam, że trochę się nazbierało, a za moment dojdą książki "na zająca" - ubłagane u mamy, ale są =) No to lecim!


Ukazany w całości, jak dla mnie prezentuje się pięknie! Wiecie... uwielbiam moje książki. I mam manię - wiem! Ale i tak ją kocham! I zbierać, kupować, dostawać, no i czytaaaać oczywiście! Moja biblioteczka już pęka w szwach, mimo, że sporo książek przeznaczyłam miejskiej bibliotece. Ciężko było się pożegnać z nimi, ale przynajmniej zrobiłam dobry uczynek i ktoś inny ma szansę je poczytać i poznać. Ale wracając do stosu, to podzieliłam go na trzy części.

Część pierwsza to moje książki zdobyte z wymiany, bądź konkursów w tym miesiącu. A no i nie zapominajmy o zapożyczeniu u mojej kochanej Emilki! Od góry:

1) "Godzina Czarownic" - Anne Rice -> wymiana na LC, przy okazji powiem, że bardzo udana! =P
2) "Ja diablica" - Katarzyna Berenika Miszczuk -> kolejna wymiana na LC - szczerze powiedziawszy, to już nawet nie pamiętam za co się wymieniłam, ach ja sklerotyczka!
3) "Córka dymu i kości" - Laini Taylor -> zapożyczone od Emilki, ale już niedługo będę miała taką na własność, jako, że namówiłam mamę na prezent wielkanocny!
4) "Król mroku" - Melisa Marr -> kolejna zapożyczka od Emilii. Swoja droga zauważyłam, że o wiele mniej pożyczam od niej, niż, jak ona okrada moją biblioteczkę =P
5) "Zbieracz truskawek" - Monika Feth -> j.w, tyle, że tej pozycji nie miałam w planach =P
6) "Tunele. Spirala" - Gordon Roderick, Williams Brian -> wygrana w konkursie facebook'owym od wydawnictwa Wilga! Mogę się pochwalić, że co, jak co, ale każde pismo rozszyfruję!

Czas na część drugą, którą w tym przypadku są książki pochodzące z własnych wypraw i podchodów w księgarniach. Nie ma to, jak dobre łowienie promocji! A więc, od góry:

7) "Pocałunki wampira. Początek" - Ellen Schreiber -> zakupione w trakcie łowów na Naszej Księgarni. Bym jej nie wzięła, ale taka cena (9zł) aż kusiła!
8) "Anioł" - Cliff McNish -> j.w. I nawet cena taka sama!
9) "Przyrzeczeni" - Beth Fantaskey -> kolejne bardzo dobrze ulokowane 9zł, dzięki wydawnictwu Nasza Księgarnia. Chyba częściej zacznę kupować przez internet!
10) "Pocałunek cienia" Richelle Mead -> myślałam, że się nie doczekam, aż zdobędę kolejną część, a tu proszę! Wydane 9 zł, a za to jaka nówka książka w moim posiadaniu!
11) "W mocy ducha" Richelle Mead -> to nic, że nie mam części 4 Akademii Wampirów, ale taka okazja by się nie powtórzyła! Co prawda tu zaszalałam - wydałam AŻ/TYLKO 15zł, no ale cóż. Warto było! A 4 i 6 cześć i tak zdobędę!

No i przyszedł czas na ostatnia część mojego stosiska czyli... tak. Oczywiście mam tutaj na myśli egzemplarze recenzenckie. Przyznaję, że do nich zabrałam się chyba największym zaangażowaniem. Wiosna idzie, czy co? No, ale do rzeczy... Od góry widzicie:

12) "Złamane serca" - Pamela Wells -> od wydawnictwa Wilga. Cóż, przyznaję, ze z oporami do niej podchodziłam, ale się mile zaskoczyłam! Niedługo recenzja.
13) "Wyklęci: Wiedźma" - Holder Nancy, Viguie Debbie -> od wydawnictwa Bukowy Las. Nie mogłam się już doczekać, gdy ja dostanę w swoje łapki!
14) "Córka Kata" - Potzsch Oliver -> od wydawnictwa Esprit. Polowanie na czarownice? To coś dla mnie. W końcu, nie od dziś nazywają mnie "wiedźmą". Jeszcze dziś ukaże się jej recenzja.
15) "Córka Łowcy Demonów" - Jana Oliver -> od wydawnictwa Replika. Przyznaję, że zielone siuśki demonów mnie odstraszyły, ale potem wciągnęła bez opamiętania! Dziś jeszcze dodam recenzję!
16) "Hades" - Aleksandra Adornetto -> od wydawnictwa Bukowy Las. Recenzję możecie przeczytać TUTAJ

Cóż. Sporo nawet tego wyszło. Wiosna przyszła, czas na zmiany. Dla mnie zmian jest sporo. Od koloru włosów i fryzury począwszy, na zawiłościach w życiu prywatnym skończywszy. Ale mogę się pochwalić. Ukończyłam pierwszą część kursu ratowniczego, a po świętach mam cz.2 i egzamin! Trzymajcie kciuki! W dodatku spięłam się w sobie i mam za zadanie, żeby zdać do wakacji prawko. Postanowień, czas więc na pewno będzie ich jeszcze mnóstwo, a tym czasem zapraszam do czytania i komentowania!
Miasto Recenzji © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka