sobota, 30 listopada 2013

Z cyklu: Listopadowe soboty w Matrasie - po raz czwarty!

Kolejna sobota. Kolejne spotkanie. Niestety tym razem już ostatnie. Z bólem muszę to powiedzieć, ale tym razem akcja "Poznań w Matrasie. Lubię to!" dobiega końca. Czy się cieszę? Nie. Nie cieszy mnie to ponieważ strasznie się od tych spotkań uzależniłam. Trochę smutno jest mi, gdy pomyślę, że w kolejną sobotę, nie wybiorę się, jak co tydzień do mojego Matrasa w Galerii Malta, nie zamówię dużego kubka świeżego soku i nie usiądę z notatnikiem w ręku, by móc posłuchać kolejnych fantastycznych opowieści poznańskich autorów. Mimo to wierzę, że jes

wtorek, 26 listopada 2013

Recenzja: "BETA" - Rachel Cohn


Tytuł: BETA
Autor: Rachel Cohn
Wydawnictwo: Czarna Owca
Wydanie: 2013-10-23
ISBN: 987-83-7554-609-5
Objętość: 316
Cena: 29,90 zł

Moja ocena: 5/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa

Zauważyłam, że ostatnio na przemian czytuję wszystkie możliwe paranormale i fantasy z romansami i kryminałami. Nie wiem, dlaczego – zwłaszcza, ze do niedawna tak bardzo ciekawiły mnie powieści młodzieżowe, że rzadko, kiedy sięgałam po coś bardziej „dorosłego”. Może mi się gusta zmieniają, a może wreszcie poszerzyłam horyzonty? Kto to wie… W każdym bądź razie nie przeszkadza mi to, bo przestałam mieć to mylne wrażenie, że non stop czytam jedno i to samo. Dlatego też, gdy zabierałam się za czytanie „Bety” już od pierwszej strony miałam wrażenie, że ta historia będzie całkowicie nowa, nieprzewidywalna i fantastyczna, bo niepowtarzalna. Szkoda tylko, że na gdybaniu się skończyło…

„Beta” opowiada historię dziewczyny – Elizji, która została tytułową „betą”, czyli klonem stworzonym po śmierci swojej pierwotnej wersji modelu, któremu do życia wystarczy jedynie truskawkowy shake. Stworzona po to by służyć – służyć społeczeństwu ludzi zamieszkujących rajską wyspę – Dominium. Dlatego też Elizja nie posiada ani emocji, ani duszy – jedynie zaprogramowany chip, dzięki któremu wie, jak zachowywać się w poszczególnych sytuacjach. Jednak, gdy na jej drodze staje Tahir – niespodziewanie dziewczyna zaczyna… czuć. Uczucia same się w niej budzą, co nie powinno mieć miejsca. Elizja nie rozumie, jak i dlaczego tak się dzieje. Nie wie, jak sobie z tym poradzić. Zwłaszcza, gdy dochodzą do tego jeszcze wspomnienia zachowane po swojej Pierwszej. Wie jednak jedno – nie może tego nikomu powiedzieć, bowiem czeka ją przerażający los. Pożądanie Tahira jest jednak zbyt silne, więc Elizja nie może, ale i nie chce go ignorować. Zwłaszcza w momencie, gdy zostają rozdzieleni – dziewczyna postanawia walczyć. Walczyć o miłość, szczęście i własne życie…

Przyznaję, że liczyłam na dużo więcej. Chciałam akcji, prawdziwej walki o miłość, coś zupełnie nowego i poruszającego do głębi, a w zamian za to dostałam historię aż nazbyt przewidywalną. Szczerze? To kilka razy książka wylądowała w kącie, po czym wracałam do niej na nowo. Już same pierwsze rozdziały czytałam chyba z 5 razy… Zaparłam się jednak i postanowiłam ją skończyć. I co z tego wyszło? A to, że w trakcie czytania miałam straszne wrażenie deja vi. Naprawdę. To tak, jakbym już kiedyś czytała bardzo podobną historię i sama potrafiłam sobie dopowiedzieć, co będzie za chwilę. Nie uważam jednak, ze jest zła. Fakt, faktem były momenty, gdy czytałam z wielką ciekawością. Niestety w porównaniu do całości było ich statystycznie zbyt mało. W dodatku widać, że autorka lubi się skupiać na bardzo szczegółowych opisać, co nie zawsze mi odpowiada. W tym przypadku tylko przeszkadzało mi w czytaniu ze zrozumieniem. Zwłaszcza, że zamiast skupiać się na konkretnej fabule, autorka krąży i opowiada o wszystkim innym, tylko nie o tym, co trzeba. Może tylko ja mam takie wrażenie, ale naprawdę mi to przeszkadzało w trakcie czytania – głównie, dlatego, że kilka razy pogubiłam się nie tyle w czasie akcji, co miejscu.

Ogólnie rzecz biorąc przyznaję, że już lepsze wrażenie wywarła na mnie sama okładka, aniżeli historia Elizji. Zamysł może i był dobry, lecz wykonanie niedopracowane. Ciężko jest mi oceniać takie pozycje, gdy sama nie wiem czy jestem bardziej na za, czy naprzeciw. W końcu pomysł był dobry, ogólny zarys tez, jednak samo wykonanie i dopracowanie szczegółów wyszło bardzo łopatologiczne, przez co mogę to tylko nazwać: „pomieszaniem z poplątaniem”. Może, jeśli pojawi się kontynuacja, to wtedy już będzie lepiej, kto to wie?

Za egzemplarz dziękuję pani Agnieszce oraz Wydawnictwu Czarna Owca!

poniedziałek, 25 listopada 2013

Z cyklu: Listopadowe soboty w Matrasie - po raz trzeci!

Sobota, sobota! A co za tym idzie? Tak! Kolejne spotkania autorskie z cyklu "Poznań w Matrasie - Lubię to!" Tym razem trafiłam na dwie kolejne znakomite autorki-poznanianki: panią Małgorzatę Hayles oraz panią Annę Rybkowską. Małgorzata Hayles - Absolwentka filologii angielskiej w Poznaniu, z zamiłowania anglofilka. Przez chwilę mieszkała w Londynie, by ostatecznie wybrać Poznań, w którym mieszka do dziś z mężem, dziećmi i kotem Zgredkiem. Wśród swoich pasji wymienia czytanie, modę w brytyjskim stylu Pin up oraz spotkania z przyjaciółkam

niedziela, 24 listopada 2013

Recenzja: "Pieśń o poranku" - Paulina Simons


Tytuł: Pieśń o poranku
Autor: Paulina Simons
Wydawnictwo: Świat Książki
Wydanie: 2013-05-10
ISBN: 987-83-7799-740-6
Objętość: 688
Cena: 39,90 zł

Moja ocena: 7/10 pkt
Szufladka: Godna polecenia

Larissa Stark ma cudownego męża, piękne dzieci i dom, który uwielbia. Ale czasami, gdy posiada się wszystko, przestaje to wystarczać. Przypadkowe spotkanie z młodszym nieznajomym mężczyzną odmienia jej idylliczne życie. Larissa zadaje sobie pytanie, czy to, w co do tej pory wierzyła, jest prawdą oraz zastanawia się nad tym, co wydawało się nie do pomyślenia. Ale jeśli odważy się na niemożliwy krok, czym stanie się jej życie? Obojętnie, jakiego dokona wyboru, ktoś zostanie zdradzony...

"Pieśń o poranku" to niezapomniana opowieść
o więziach, które nas łącza i pożądaniu, które nas rozdziela. – taki, a nie inny opis możemy znaleźć na praktycznie każdym możliwym portalu literackim. Jednak, czy to prawda? Czy ta pozycja kryje w sobie aż tyle dobrego? Dzisiaj krótko, zwięźle i na temat - a zatem...

Cóż z jednej strony tak, gdyż jest napisana bardzo dobrym językiem. Prostym, nieskomplikowanym, takim, który z chęcią się czyta – a czyta się bardzo szybko. Przyznaję, że bardzo spodobała mi się lektura pani Simons. Połknęłam ją w zadziwiająco krótkim czasie, to prawda. Powieść ma sporo plusów – oprócz języka i stylu pisarskiego – jeszcze należy wspomnieć o ciekawej okładce, (chociaż ten róż z początku mnie przerażał) i o usytuowaniu fabuły i miejsca akcji. Według mnie „Pieśń o poranku” ma nie tyle głębię, co skrywa w sobie mnóstwo emocji. Czy to dobrze? Dla mnie owszem, zwłaszcza, że w wielu książkach to właśnie tych nabuzowanych emocji mi brakuje. Tutaj tego nie doświadczyłam, za co jestem autorce bardzo wdzięczna.

Były pochwały, czas na nagany – nie no żartuję, ale fakt, była jedna rzecz, której musiałam się uczepić. Jaka? Główna bohaterka oczywiście. Mówiąc prosto z mostu – nie zachwyciła mnie. Chwilami wydawała mi się roztrzepana, a chwilami aż nazbyt ułożona. To tak, jak gdyby autorka nie mogła się zdecydować, w jakim świetle ją ukazać. W dodatku za dużo w niej naładowano cech charakteru i problemów. Co za dużo, to tez niezdrowo. Poza tym chyba cała reszta nie była zła, więc ze szczerym sercem mogę powiedzieć, że nie jednej pasjonatce tego typu powieści dla kobiet, przypadnie do gustu – a może nawet zachwyci, kto to wie?

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Świat Książki!

czwartek, 21 listopada 2013

Z cyklu: Listopadowe soboty w Matrasie - po raz drugi!

Przyszła sobota, przyszedł czas na kolejne spotkanie w ramach akcji "Poznań w Matrasie". Tym razem padło na panią Joannę Opiat-Bojarska oraz pana Roberta Ziółkowskiego. Na pozór, jak ogień i woda - całkowicie odmienne persony, piszące odmienne względem siebie [gatunkowo] powieści. I co z tego wyszło? Niesamowite i pełne wrażeń spotkanie. Zanim jednak o nim samym, to trochę o samych autorach: Joanna Opiat-Bojarska - mieszkająca w Poznaniu absolwentka poznańskiej Akademii Ekonomicznej. Część życia spędziła w Gnieźnie. Zadebiutowała w p

piątek, 15 listopada 2013

Recenzja: "Ogień" - Mats Strandberg, Sara Bergmark Elfgren


Tytuł: Ogień
Autor: Mats Strandberg, Sara Bergmark Elfgren
Wydawnictwo: Czarna Owca
Wydanie: 2013-08-28
ISBN: 978-83-7554-589-0
Objętość: 696
Cena: 39,90 zł

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

 „Nie o takiej samotności, kiedy potrzebujesz pogadać, a wszyscy są zajęci albo kiedy żona jest na konferencji, ale o samotności, gdy wszystko cię boli, gdy czujesz, że atomy twojego ciała odczepiają się od siebie, a ty rozpuszczasz się w jednej wielkiej Nicości.”

Mroczna historia o nastolatkach. Wybrańcy. Przeznaczenie. Mroczne moce. Czarownie. Demony. Zło kontra dobro. „Ogień” to drugi tom (a raczej ogromne tomiszcze) trylogii autorstwa Matsa Strandberga oraz Sary Bergmark Elfgren. Opowiada o Wybrańcach, którzy rozpoczynają drugi rok nauki w liceum. Wakacje upłynęły im na pełnym napięcia oczekiwaniu na kolejny ruch demonów. Lecz teraz ku ich zdziwieniu zagrożenie nadchodzi z najmniej spodziewanej strony. Stopniowo staje się oczywiste, że w Engelfors dzieje się coś bardzo złego. Przeszłość splata się z teraźniejszością. Żywi spotykają umarłych. Krąg Wybrańców coraz bardziej się zacieśnia. W dodatku muszą wciąż pamiętać, że magia nie jest lekiem na nieszczęśliwą miłość, a czary nie zagoją złamanego serca…

Gdy tylko moje oczy ujrzały kontynuację „Kręgu”, którego recenzję możecie przeczytać >>tutaj<<, wiedziałam, że będzie się sporo różnić od swojej poprzedniczki. Poniekąd przeczucie, poniekąd wrażenie, jakie wywarła na mnie już na pierwszy rzut oka. I nie, nie mam tutaj na myśli okładki, która fakt faktem jest ładnie dopracowana, a przede wszystkim stworzona pod wzór tomu pierwszego (chociaż wciąż więcej w niej horroru, aniżeli paranormalu, który wkrada się do historii), a samą jej objętość. Bądź, co bądź – który fanatyk powieści nie zawiesiłby oka na prawie siedmiuset stronnicowym tomie, no przyznacie sami – chyba każdy. Chylę czoła autorom, za przygotowanie takiej cudnej „cegiełki” i od razu zwracam honor – w poprzedniej recenzji nazwałam „Krąg” tomiszczem? Oj jakże wielki mój błąd! W każdym bądź razie przez wiele godzin nie mogłam nacieszyć oczu tym pięknym widokiem – w końcu jednak zabrałam się za czytanie.

Przyznaję, że w tym wypadku nie liczyłam na zbyt wiele, zwłaszcza, że niekoniecznie przekonała mnie poprzednia część do kontynuacji. Była ciekawa, to prawda, ale nie mogłam nazwać jej „perełką” czy „bestsellerem”. Dlatego też jakże wielkim szokiem był dla mnie fakt, gdy doszłam do wniosku, iż „Ogień” jest o wiele lepszy od swojej poprzedniczki. Zwłaszcza, że wychodzę z założenia, że głównie pierwsze tomy cyklów i trylogii są najciekawsze. Tak, czy siak powieść wydaje się o wiele lepiej dopracowana. Ma to tez związek z tym, że lepiej i przede wszystkim szybciej mi się ją czytało – a co za tym idzie, dawało odczuć, że autorzy o wiele bardziej się postarali nad kształtowaniem całości. Nie przeszkadzał mi już nawet mix kryminalnego paranormali – w każdym bądź razie nie aż tak bardzo, jak w tomie pierwszym. To samo się tyczy stylu pisarskiego i języka – według mnie całość sprawia dużo lepsze wrażenie. Książka wydaje się żywsza, bardziej naładowana emocjami, akcją, a przede wszystkim dobrze zgranymi i połączonymi poszczególnymi wątkami.

Są plusy, są też i minusy. Niestety – mało jest książek, które ich nie mają. Nie jest ich wiele, ale mimo wszystko są. Pomijając okładkę, której troszeczkę uczepiłam się na początku, to istotna jest dla mnie przede wszystkim treść. A jeśli o nią chodzi to nie podobają mi się tylko dwie rzeczy. Po pierwsze podział na części – mam tutaj na myśli bardzo dużą rozległość w czasie, a raczej szybkie przeskoki czasowe. Po drugie fakt, iż bywały chwile, gdy miałam ochotę wydrzeć kilkanaście, tudzież kilkadziesiąt stron, bo prawie że nic się w nich nie działo. Nie, nie uważam, że książka była nudna, lub monotonna – akcja była owszem, ale niekiedy tworzyła się tzw. „stop klatka” przez wrzucanie niepotrzebnych i nazbyt obszernych opisów. Po prostu bywały momenty, gdy fabuła strasznie się ciągnęła, ale to być może też ze względu na sporą objętość – nie ma ich jednak aż nadto

Ogólnie rzecz biorąc „Ogień” wypadł w moich oczach o wiele lepiej i przyznaję, że z chęcią sięgnę po kontynuację. Czy polecam? Owszem – jeśli jesteście ciekawi tego szalonego mixa, to jak najbardziej zachęcam.

Za egzemplarz dziękuję pani Agnieszce, oraz Wydawnictwu Czarna Owca!

poniedziałek, 11 listopada 2013

Recenzja: "Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem" - Abigail Gibbs


Tytuł: Mroczna Bohaterka. Kolacja z wampirem.
Autor: Abigail Gibbs
Wydawnictwo: Muza
Wydanie: 2013-10-23
ISBN: 978-83-7758-489-7
Objętość: 559
Cena: 39,99 zł

Moja ocena: 3/10 pkt.
Szufladka: Słaba.

UWAGA - SPOILERY!

Wampiry. Wszędzie wampiry. Pomyślałby, kto, że „szał” na nie już ucichł… A tu ci taki psikus. Pisarka, Abigail Gibbs, postanowiła stworzyć serię, która pokaże te „okrutne” istoty od zupełnie innej strony, – jeśli w ogóle jeszcze się da je pokazać od jakiejś innej. Publikowana niegdyś w odcinkach w Internecie przez nastoletnią autorkę, opowieść ta zyskała wielki rozgłos i niemałą sławę – jednak, czy zasłużoną? Czy tak, czy nie i tak postanowiłam przekonać się o tym na własnej skórze.

Główną bohaterką jest tutaj Violet Lee – na pozór zwyczajna dziewczyna, która po prostu pojawia się w złym momencie o złym czasie. Dlatego też nie dość, że jest tam świadkiem krwawej łaźni na Trafalgar Square, to jeszcze zostaje porwana przez wampira. Ale nie byle, jakiego nieśmiertelnego. Od tej pory losy Violet zostają całkowicie odmienione w momencie, gdy Kaspar – książę wampirów porywa ja do swojej siedziby. Dziewczyna poznaje świat, którego nawet sobie nie wyobrażała: istniejące poza czasem miejsce, w którym elegancja, bogactwo, wspaniałe dwory i wytworne przyjęcia są znamionami dekadencji, w jakiej żyją jego mieszkańcy. Za tym przepychem kryje się mrok, którego ucieleśnieniem jest charyzmatyczny i śmiertelnie groźny ród Varnów, z Kasparem na czele. Violet połączy z też z nim niebezpieczna namiętność, za którą obydwoje będą musieli zapłacić wysoką cenę…

Szczerze powiedziawszy moje początkowe „wrażenia” były całkowicie odmienne do tych już po przeczytaniu całości. To prawda – zapowiadało się świetnie – włączając w to samą „krwawą jatkę”. Moja pierwsza myśl? „Super! Wreszcie wampiry to nie będą tylko potulne baranki, ale prawdziwe bestie z krwi i kości!” Cieszyłam się, jak dziecko zabierając się za tę lekturę, naprawdę. Tym gorzej, iż z każdym kolejnym rozdziałem mój zapał słabł, a sama przyjemność z czytania gdzieś mi umykała, pozwalając zastąpić się spora dawką irytacji, zwątpienia, a nawet wściekłości. Spytacie zapewne, dlaczego – zwłaszcza, że „Mroczna bohaterka” przez wielu czytelników jest wychwalana ponad niebiosa, jako jeden z najlepszych bestsellerów? Argumentów mam na to kilka – a nawet powiedziałabym dosyć sporo.
Po pierwsze okładka – tutaj muszę przyznać, że wydawnictwo się postarało. Tajemnicza, mroczna, pełna głębi, a przede wszystkim pasująca do tematyki. Jak dla mnie początek super. Jak jednak wiadomo nie tylko okładka się liczy – ważniejsza jest przede wszystkim treść, a ta według mnie pozostawia sobie sporo do życzenia.

„- Otwórz oczy, dziewczynko! Jestem cholernym księciem i rozkazuję ci! Nie wolno ci odejść!”

Po drugie i chyba najistotniejsze – treść. Styl autorki może nie jest zbytnio wyszukany, ale nie jest też wysokich lotów. Przyznaję, że były momenty, gdy miałam ochotę po prostu ją udusić za te wszystkie „dworskie wyrażenia” nijak się niewpasowujące w treść, śmiechy i chichy bohaterów praktycznie, co chwila – zwłaszcza w sytuacjach, gdzie nie jest do śmiechu, a już przede wszystkim za nagminne określanie głównej bohaterki „dziewczynką” – no ludzie drodzy, przecież dziewczyna jest dorosła – gdzie tu dziecko? Gdyby była mowa o trzynastolatce, to jeszcze bym zrozumiała, ale tak?! Naprawdę – moje ciśnienie miało w tym wypadku aż za wiele okazji do tego, żeby zacząć szaleć – nie pod kątem pozytywnym, oczywiście. A to i tak dopiero początek. Gdybym miała wymieniać wszystkie moje, „ale” to nie skończyłabym do jutra, – dlatego tez postanowiłam recenzję okroić i skupić się na tych najważniejszych.

To prawda – bohaterowie są ciekawi, nawet bym mogła się pokusić o stwierdzenie, że dobrze dopasowanie względem siebie, jednakże ich charaktery to już zupełnie inna para kaloszy. Zmienni, jak pogoda – wszyscy bez wyjątku. Niekiedy irytujący, niekiedy nawet ciekawi. Irytujący zwłaszcza wtedy, gdy ni stąd, ni zowąd ich zachowanie zmienia się o 180 stopni i nijak nie da się za nimi nie tyle nadążyć, co po prostu do nich dotrzeć i zrozumieć ich postępowanie. W trakcie czytania miałam wrażenie, jakby większość ich zachowań wynikała z krótkotrwałych „zachcianek” a nieprzemyślanych przez autorkę sytuacji.

"- Związek? - powtórzyłem, rozglądając się i szukając odpowiedzi w ścianach - Nie przypominam sobie, żebyśmy byli zaręczeni.
- Kaspar, czy ty w ogóle nie zaglądasz na Facebooka? Zaznaczyłam tam, że jestem w związku! Z tobą!"

Jeśli o samą fabułę chodzi, no tutaj muszę powiedzieć – bardzo się zawiodłam. Ja rozumiem, że autorka jest młoda, ale chcąc wydać porządną książkę nie wystarczy chcieć – to prawda – i tak znajda się tacy, co będą ją czcić i wielbić, jednak w moim przypadku na dzień dzisiejszy nic takiego nie będzie miało miejsca. Uważam, że pani Gibbs pisze wszystko pod wpływem impulsu, większość sytuacji jest nieprzemyślana, lekkomyślna, a niekiedy po prostu dziecinna i głupia (dajmy na przykład sytuację z „kradzieżą prezerwatyw”, czy „statusem związku Kaspara”? – No sami przyznajcie, czy takie coś nie zakrawa o dziecinadę?) To prawda – były momenty, gdy czytałam chętnie i z pasją, ale w porównaniu do całości było ich naprawdę niewiele. Przez większość czasu miałam wrażenie, że czytam nie książkę, ale bloga, tudzież fanficka jakiejś zwariowanej nastolatki, która lubi zmieniać charakter i sytuacje swoich bohaterów, jak w kalejdoskopie. Pomijając już fakt, że w trakcie czytania miałam spore deja vi – w chwilach, gdy natykałam się, co kawałek na te same fragmenty (mam tutaj na myśli treści listów, czy urywki z książek).

W dodatku tuż przed lekturą dowiedziałam się, że jest to odpowiedź autorki na znany i podziwiany przez wielu „Zmierzch”. Według mnie? Totalne mijanie się z prawdą. Osobiście uważam, że seria pani Meyer jest naprawdę ciekawa, za to „Mroczna bohaterka” to całkowite jej przeciwieństwo. To prawda – były takie fragmenty, gdy myślałam, ze autorka jeszcze trochę i zerżnęłaby tekst żywcem z książek o, Cullenach, ale i tak nie umywa się do nich.

Jeśli chodzi ogólną całość to książka wypada blado. Przez pierwszą połowię myślałam, że być może to ze względu na to, iż do recenzji otrzymałam tzw. „szczotkę” i w wersji finalnej naniesione będą poprawki, które ukażą powieść w bardziej pozytywnym świetle. Nic bardziej mylnego – zwłaszcza, że przy pierwszej lepszej wyprawie do księgarni, postanowiłam sprawdzić, czy moje obawy są słuszne. I są. Wszystkie zaznaczone przeze mnie fragmenty wyglądają zupełnie tak samo. W dodatku natrafiłam na sporo błędów i powtórzeń – co jest przecież dodatkowym „minusem” w trakcie lektury – to chyba najbardziej zniechęca, zaraz po nieciekawej fabule. Osobiście liczyłam na fantastyczną przygodę z mnóstwem niesamowitych wrażeń. Przeliczyłam się i to całkiem sporo. Zamiast tego dostałam niekiedy „odgrzewaną” i przewidywalną fabułę, ciężki do zniesienia dworski styl i zmiennych jak pogoda bohaterów. Dobrze, chociaż, że okładka naprawdę mi przypadła do gustu, a i niektóre cytaty wydały mi się idealne do zapamiętania. A jeśli nawet znalazły się takie, których wspominać nie warto – to z ich powierzchowności dało się nawet trochę „pośmiać”.

Czy polecam? Niekoniecznie. Może i akcja jest, ale jej tempo jest jak tornado – w jednej chwili jesteśmy tu, w innej już dwa tygodnie przeleciało, jak z bicza strzelił. W dodatku nawet sama narracja pozostawia do życzenia – miała być prowadzona naprzemiennie, a tutaj, co? Średnio, co piąty rozdział „wtrącany” został Kaspar – a przyznam, że to jego rozdziały przypadły mi o wiele bardziej do gustu. Jeśli jednak jest ktoś ciekawy lektury – nie bronię, ale za to ostrzegam, że nie każdemu może się przypodobać. Chyba, że jestem jedna, jedyna, która widzi to, czego inni nie dostrzegają…

Za egzemplarz dziękuję portalowi Kostnica!

niedziela, 10 listopada 2013

Z cyklu: Listopadowe soboty w Matrasie - po raz pierwszy!

Dzisiaj trochę prywaty... A dokładniej - przyszedł czas na "małą" relację. Z czego? Oczywiście, że ze spotkania autorskiego! Jak zapewne pamiętacie, w przeciągu całego miesiąca, w czterech oddziałach Matrasa (Poznań M1, Poznań Malta, Poznań King Cross, City Center) odbywa się cykl spotkań z poznańskimi pisarzami, w których uczestniczyć będą również bloggerzy, telewizja, czy chociażby stacja radiowa. Spotkania rozpoczynają się zawsze o g. 16.00 (na co serdecznie zapraszam). A jako, że listopad już się rozpoczął, to i cały cykl spotkań ru

poniedziałek, 4 listopada 2013

Recenzja: "Dziedzictwo" - C.J.Daugherty


Tytuł: Dziedzictwo
Autor: C.J. Daugherty
Wydawnictwo: Moondrive
Wydanie: 2013-09-25
ISBN: 978-83-7515-261-6
Objętość: 396
Cena: 34,90 zł

Moja ocena: 9/10 pkt.
Szufladka: Wspaniała.

Zimne kalkulacje i porywy serca. Wielka polityka i szkolne troski….

„Życie to pasmo bólu i najlepiej by było, gdybyś się zaczęła do tego już przyzwyczajać, Allie. Ból nigdy nie znika. Gromadzi się. Jak śnieg.”

„Dziedzictwo” to już drugi tom bestsellerowej sagi „Wybrani”. Opowiada o losach najbardziej ekskluzywnej szkoły w Wielkiej Brytanii, odkrywając jej nawet najmroczniejsze sekrety. Główną bohaterką tutaj jest Allie. Na pozór wydawałoby się zwykłą nastolatka, ale jak widać pozory mylą. Cała historia drugiego tomu zaczyna się w momencie, gdy ludzie Nathaniela atakują dziewczynę, chcąc ją uprowadzić. Pewnie i by się im to udało, gdyby nie Isabelle… Allie wraca do szkoły, gdzie czuje się bezpieczna, ale czy aby na pewno? Niekoniecznie. W szkole działa tajemniczy szpieg, którego tożsamość trzeba poznać, nim będzie za późno. Na domiar złego kłopoty same się jej plączą pod nogami, a żeby tego było mało dochodzą jeszcze rozterki miłosne. Czy Allie pozna wreszcie największą tajemnicę swojego życia i rozwiąże zagadkę Nocnej Szkoły? Kim jest tajemniczy szpieg i czy szkoła jest gotowa na kolejny atak Nathaniela? Te i inne sekrety skrywa kolejny tom serii, które dano było mi poznać (czuję się wtajemniczona xD)

No, ale od początku. Jeśli chodzi o samą okładkę, to muszę przyznać, ze wywarła na mnie o wiele lepsze wrażenie, aniżeli poprzednia, która wręcz mnie odstręczała. Ta zaś jest ciekawa i ładnie dopracowana. Tajemnicza, ale niekoniecznie. Po trochu z każdego – a co najważniejsze nie ma już tej zwariowanej dziewczyny na pierwszym planie – rozumiem, dlaczego została ukazana wtedy tak, a nie inaczej, ale najzwyczajniej mi to nie odpowiadało. Tutaj wręcz przeciwnie.

Bohaterowie – cóż muszę przyznać, że tak, jak w poprzedniej części byłam zagorzała fanką Cartera, tak tutaj moje zdanie nie zmieniło się ani o jotę. Wiem, ze wiele czytelniczek zmieniło swoje nastawienie, co do Sylvaina, ale ja nie i nie sądzę, by miało to ulec zmianie w najbliższym czasie. Ogólnie rzecz biorąc wszystkie, co ważniejsze postacie są o wiele lepiej dopracowane – bardziej szczegółowo. Ma się wrażenie, iż autorka spędziła nad kreacją ich o wiele więcej czasu. Jedyny minus, że nie ma już w tym wszystkim takiej tajemniczości i mroku, który czaił się za rogiem. Wszyscy i wszystko nabrało o wiele więcej „światła” i „delikatności”, jednak z drugiej strony trudno jest odkryć ich „prawdziwą naturę”.

„Nie można mówić, że coś nie istnieje tylko dlatego, że się tego nie rozumie.”

W przypadku stylu autorki, to tutaj muszę bić pokłony, – dlaczego? A dlatego, że w moim odczuciu wszystko uległo znacznej poprawie. Czyta się lepiej, szybciej, bez narzekań, co miało miejsce w moim przypadku chociażby podczas poznawania tomu pierwszego. Język jest łatwy i przystępny, mogłabym nawet rzecz bardziej „unowocześniony”, chociaż nie wiem, czy to akurat jest dobre porównanie – jeszcze ktoś pomyśli, że chodzi mi o jakieś reguły związane z nowinkami technologicznymi =P

Ogólnie rzecz biorąc, to „Dziedzictwo” o wiele bardziej przypadło mi do gustu, aniżeli „Wybrani”. Akcja dzieje się już od pierwszej strony, nie ma nudnego wstępu – zawsze jest jakaś akcja, mniejsza, czy większa. Ze szczerym sercem mogę przyznać, że jest to książka do „pochłonięcia” bez odrywania się od niej. Zaciekawi każdego (no prawie każdego – wiadomo są wyjątki). Jeśli jednak ktoś nie był do końca przekonany, zaczynając przygodę z pierwszą częścią, to tutaj będzie pewny swego, że po prostu warto. A warto. Osobiście nie mogę się doczekać kontynuacji, co mam nadzieję nastąpi w miarę szybko – nie lubię długo czekać za kolejnymi tomami, gdyż za dużo szczegółów mi ucieka i potem muszę wracać do poprzednich części. Poza tym muszę się, jak najszybciej dowiedzieć, kto tu w końcu jest „czarnym charakterem”, bo to chyba ciekawi mnie najbardziej. Jednego jestem pewna - ta część jest nawet lepsza, niż pierwsza, chociaż po tak długim przestoju w czytaniu historii "Wybranych" trochę się wybijałam niekiedy z rytmu, ale i tak szalenie zaskakująca, to fakt - pozytywnie oczywiście!

Książkę miałam możliwość przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa Otwarte
za co niezmiernie dziękuję!

niedziela, 3 listopada 2013

Z cyklu: Listopadowe soboty w Matrasie - Odliczanie.

4 soboty z rzędu 4 księgarnie Matras 9 autorów 16 spotkań  4 prowadzących  4 poznańskie bloggerki dokumentujące wydarzenia,  1 telewizja,  1 radio,  1 stacja internetowa  i książki ... w sumie 30 tytułów.  Zapowiada się smakowicie? Owszem. Dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić każdego z Was osobno i wszystkich razem na to wspaniałe wydarzenie. Akcja ta ma pomóc w promowaniu poznańskich pisarzy, ale i nie tylko. W czterech oddziałach Matrasa (Poznań M1, Poznań Malta, Poznań King Cro

piątek, 1 listopada 2013

Z cyklu: Stosik na listopad

Październik minął, przyszedł listopad. Jedyny minus? To to, że jest piekielnie zimno, aja zimna i zimy nienawidzę... Ale cóż. Żyje się dalej! Zwłaszcza, że w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy działo się całkiem sporo w moim życiu - i nie mam na myśli tylko sfery książkowej =P Liczę tylko, że w najbliższym czasie dobra passa mnie nie opuści :D Ale do rzeczy... Chciałam dodać recenzję, ale postanowiłam rozpocząć miesiąc od nowego stosiku ;) Trochę pozytywów w tym mimo wszystko smutnym dniu się przyda, prawda? Dlatego też możecie go podziwiać
Page 1 of 511234567...51Dalej »Ostatnia
Miasto Recenzji © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka