niedziela, 20 stycznia 2013

Recenzja: "Amerykański wampir" J.R.Rain



Tytuł: Amerykański wampir
Autor: J.R. Rain
Wydawnictwo: G+J / National Geographic
Wydanie: 2012-09-05
Tom: III
ISBN: 978-83-7778-261-3
Objętość: 327
Cena: 29,90 zł

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Od dawien, dawna przyrzekałam sobie, że w wypadku serii, czy też trylogii będę przestrzegać zasady czytania wszystkiego po kolei. Tom, po tomie. Niestety w przypadku „Amerykańskiego wampira” zrobiłam wyjątek i nie wiem, czy do końca słusznie. Nie lubię zaczynać historii „od środka”, bo wtedy sporo rzeczy umyka, ale chcąc nie chcąc owa pozycja tak mnie kusiła, że zabrałam się za nią nim zdobyłam poprzednie dwa tomy.

„Amerykański wampir” opowiada losy Luny. Kobiety, która jest równocześnie żoną, matką, prywatnym detektywem i wampirem. Została zaatakowana przez wampira, przez co została zmieniona i teraz musi się borykać z trudami dnia codziennego i wampiryzmu. W trzecim tomie dowiadujemy się o nowej sprawie, w tym wypadku sześcioletniej Maddie, uznanej kilka miesięcy wcześniej za zaginioną. Luna postanawia przyjrzeć się bliżej tej sprawie, zwłaszcza, że dzięki paranormalnym zdolnościom ma lepszy wgląd w całą sytuację. Oprócz tego nieoczekiwanie spada na wszystkich lawina nieszczęść i wypadków, w tym Samanthę. Dochodzi nawet do tego, że trzeba dokonać ważnych życiowych wyborów.

Z początku myślałam, że J.R.Rain będąc uprzednio prywatnym detektywem bardziej naprowadzi fabułę w kierunku wątków detektywistycznych, niż paranormalnych. Liczyłam na trochę bardziej wartką akcję, przez co troszkę się przeliczyłam. Co nie znaczy, że powieść jest zła, co to, to nie. Szkoda tylko, że niektóre sytuacje zostały przedstawione aż nazbyt ogólnikowo. Prawda jest też fakt, że nie można się zabierać za „Amerykańskiego wampira” nie czytając uprzednio „Luny” oraz „Księżyca i wampirzycy”, bowiem niektóre sytuacje są niejasne i pozbawione sensu. Przekonałam się o tym na własnej skórze. Jednak, gdy tylko zaczęłam zagłębiać się w poprzednie tomy, sporo spraw zrozumiałam. Również bohaterowie wydali mi się bardziej jaśni i klarowni. Wszystko jest bardziej zrozumiałe.

Nie wiem czy plusem, czy też minusem jest fakt postawy samej bohaterki. Zwłaszcza, jeśli chodzi o jej zainteresowanie mężczyznami. Z jednej strony dodaje to ciekawszej fabuły, z drugiej zaś teksty w stylu „Leżeć, mała” są aż nazbyt niesmaczne. Najbardziej chyba przypadła mi do gustu scena, w której Luna ukazuje swoje prawdziwe, matczyne uczucia w chwili, gdy jej syn trafia do szpitala. Przyznaję szczerze, że ten moment, aż mną wstrząsnął, bowiem jest nie tylko specyficzny, ale i wyjątkowy w porównaniu do całości.

Styl pisania jest tutaj prosty, tak samo jak język. Nie ma jakiś trudnych wyrażeń, czy niezrozumiałych opisów. Zdania krótkie i na temat. Z początku myślałam, że pod tym względem wszystko będzie bardziej uwikłane ze względu na detektywistyczna przeszłość autora. Fakt, faktem, jeśli chodzi o napięcie to czasem jest, czasem go nie ma, ale chyba taki już urok tej serii, bowiem w pierwszym tomie, który aktualnie czytam jest tak samo. Chociaż mimo wszystko mam niemałe wrażenie, że autor trochę podupadł na budowaniu fabuły i ciekawych wątków. Również spora czcionka, która nie męczy wzroku jest sporym plusem, przez co o wiele łatwiej i szybciej się czyta. Dodatkowa pochwała należy się grafikom za okładkę, która jest wprost fenomenalna! Aż nie można oderwać od niej wzroku.

Od początku uważałam, że może nie jest to zbytnio wyszukana lektura, to i tak warto ją przeczytać. Lekka, przyjemna, w sam raz na chwilę odpoczynku po męczącym dniu. W szczególności mogę ja polecić fanatykom wampiryzmu i ogarniających wszem i wobec świat czytelniczy paranormali. Jeśli spotkałabym się z kolejnymi częściami przygód Luny, to chętnie bym je przeczytała – o ile uprzednio skończę nadrabiać tomy poprzednie, co przyznaję idzie mi całkiem sprawnie. Zwłaszcza, że liczę na ciekawsze zakończenie całej tej historii, niż to, które zostało pokazane tutaj, – bo już na pierwszy rzut okaz widać, że nie jest to koniec historii, a jedynie początek czegoś nowego.

Za detektywistyczne potyczki szalonej wampirzycy dziękuję Wydawnictwu G+J!

sobota, 19 stycznia 2013

Recenzja: "Baśnie latynoamerykańskie" John Bierhorst



Tytuł: Baśnie latynoamerykańskie
Autor: John Bierhorst
Wydawnictwo: G+J / National Geographic
Wydanie: 2012-04-18
ISBN: 978-83-7596-240-6
Objętość: 360
Cena: 39,90 zł

Moja ocena: 8/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Baśnie. Znane wszystkim nie od dziś. Czytane wielu dzieciom do poduszki. Opowiadające niewiarygodne, a zarazem porywające historie o mimo wszystko szczęśliwym zakończeniu. Dlatego nie do pomyślenia jest, że mogły powstać baśnie zupełnie inne. Takie, w których od szczęśliwego zakończenia ważniejsze jest przesłanie życiowe, jakie ze sobą niosą. A jednak… Od początku zabierając się za czytanie książek z serii „Baśni etnicznych” miałam wrażenie, że jest to coś odmiennego i niespotykanego. Coś, co z początku może wydawać się dziwne, potrafi przekazać prawdy, przesłania, a co najważniejsze – życiowe rady. Niektóre historie wydają się nie do pomyślenia, ale mimo to mają w sobie coś, dzięki czemu aż chce się czytać.

Jak pisałam w recenzji innej książki tejże serii – „Seria baśni etnicznych ukazuje tajemnice i historie rodem z dzikich krain.” Prawda. Tak jest też w tym przypadku z jedną różnicą. Ty razem nie mamy do czynienia z opowieściami afrykańskimi, a latynoamerykańskimi. Na pozór mogą się różnic niewiele. Pisane na ten sam schemat, lecz mimo to spisane w nich legendy całkowicie się od siebie różnią. Dzięki przestudiowaniu kilku książek serii, lub nawet jej całej można spostrzec bardzo łatwo, jak bardzo różnią się krainy geograficzne, a co najważniejsze ludność etniczna w kręgu których powstawały.

„Baśnie latynoamerykańskie” to zbiór ponad stu opowieści, gdzie każda z nich niesie ze sobą różnorakie prawdy. Szczerze powiedziawszy, gdybym miała je przyrównać do „Baśni afrykańskich” to przyznaję, że te bardziej mi podpadły pod moje gusta. Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta. Od dawien dawna próbowałam zgłębiać kulturę latynoamerykańską i wszystko co z nią związane. I szczerze powiedziawszy nie spodziewałam się, że dowiem się aż takich i tylu ciekawostek. Dlatego tez wielki ukłon w kierunku autora i pomysłodawcy, bo jest co chwalić.

Dodatkowym plusem jest spis treści z podziałem na poszczególne epoki, dzięki czemu nie trzeba wertować całej książki w poszukiwaniu jednej konkretnej opowieści. Również okładka o wiele bardziej mi przypasowała – oczywiście jest ona stworzona na wzór pozostałych, ale takowa kolorystyka o wiele bardziej do mnie przemawia (zresztą przyglądałam się okładkom innych tomów i przyznaję, że najbardziej pod moje gusta podpadły mi części „Baśni japońskich” oraz „Baśni arabskich”)

Ale niestety mój upór zawsze znajdzie jakieś minusy. Nie jest ich może sporo, ale zawsze. Chodzi mi o to, że tak, jak w przypadku poprzedniej części serii, tak i tutaj uporczywą jest mała czcionka, przez co ciężko i długo się czyta. Oczy łatwo się męczą, a to zniechęca czytelnika do dalszego zagłębiania się w treść – a nawet jeśli nie to czytanie strasznie się wydłuża, co też nie jest pochlebne. Kolejnym minusem jest fakt, że przykro mi się robiło, gdy zauważałam opowieści bez finalnego zakończenia – chodzi mi o takie prawdziwe zakończenie, które warto pamiętać. Niektóre z nich były jak gdyby skończone w połowie, a nawet „urwane”. Szkoda, naprawdę wielka szkoda. To samo, jeśli chodzi o budowanie napięcia – chwilami jest, a chwilami aż za bardzo go brakuje.

Styl samego autora jest w miarę porównywalny do pana Rogera. Również do języka nie bardzo mam się jak przyczepić. Prosto, zwięźle i na temat. Nic dodać, nic ująć. Jak już wspominałam w poprzedniej recenzji, nie jest to seria książek, które można by czytać dzieciom do poduszki. Jest pewne, że to literatura dla dorosłych. I tego należy się trzymać. Ze swojej strony mogę jedynie liczyć, na możliwość przeczytania pozostałych tomów baśni, bo już teraz jestem ciekawa, jakie tajemnice i ciekawostki skrywają pozostałe. Pozostałych mogę jedynie zachęcić do sięgnięcia po nie, bo naprawdę warto się czasem oderwać od ogromu wampirów i innych paranormali, zagłębiając się w takiej lekturze.

Za kolejną, sporą dawkę baśni etnicznych dziękuję Wydawnictwu G+J!

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Z cyklu: Stosik na styczeń

Nadszedł styczeń. Nowy rok. Miał być koniec świata, a nie było. Jak dla mnie to dobrze. Dlaczego? Ponieważ miałam okazję złowić co nieco nowości na promocjach. A w dodatku święta... dzięki czemu mam zamiar Wam dzisiaj zaprezentować stosik na nowy rok. Po lewej, jak nie trudno zauważyć stoi sobie grzecznie moje 7 calowe cudeńko - dotykowy czytnik VEDIA eReader K9. Już się w nim zakochałam, naprawdę! Nie dość, że mam możliwość czytania książek, to w dodatku mogę sobie pograć w różne gry, posłuchać muzyki, pisać recenzje, a w dodatku ogląd

środa, 2 stycznia 2013

Z cyklu: Czas na zabawę! Liebster blog.

Jak zapewne wielu z Was już zauważyło, w naszym uwielbianym świecie bloggerów krąży stara-nowa zabawa, tzw. Liebster Blog Award. Mimo, iż kiedyś już brałam w niej udział, to postanowiłam ponownie wykorzystać zaproszenie i wziąć udział. Tak więc tym razem zostałam zaproszona do zabawy przez Himitsu. Dziękuję pięknie i już się zabieram do pisania! Zasady zabawy: ,,Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę" Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje
Page 1 of 511234567...51Dalej »Ostatnia
Miasto Recenzji © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka