czwartek, 26 września 2013

Recenzja: "Szczęście na widelcu. Powieść w pięciu daniach." Meredith Mileti


Tytuł: Szczęście na widelcu. Powieść w pięciu daniach.
Autor: Meredith Mileti
Wydawnictwo: Nasza księgarnia
Wydanie: 2013-06-28
ISBN: 978-83-1012-317-6
Objętość: 496
Cena: 39,90 zł

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

„Najlepszych rzeczy nie ma w karcie dań…”

Mira Rinaldi żyje szybko. Jest współwłaścicielką Grappy, nowojorskiej trattorii, ma piękne mieszkanie, maleńkie dziecko i napięty plan dnia. Wszystko zmienia się jednak pewnej nocy, kiedy Mira przyłapuje męża na zdradzie, wpada w szał i… z powodu swojej „agresji” dostaje sądowy nakaz rozpoczęcia terapii. To jednak nie wszystko — będzie musiała walczyć o ukochaną restaurację i posklejać złamane serce. Szczęście na widelcu to wzruszająca i zabawna powieść o jedzeniu przygotowywanym z namiętnością i pochłanianym bez wyrzutów sumienia. A także
o radości, jaką może dać tylko apetyt na życie i sprawdzony przepis na miłość.

Może i osobiście nie jestem super kucharką i nie spędzam większości dnia w kuchni, to nie znaczy, że mnie takie wątki nie interesują. Wręcz przeciwnie. Często, gęsto chwytam po tego typu powieści, oczekując nie tylko świetnej fabuły, ale i podpatrzenia [w tym wypadku wyczytania] kilku kucharskich trików, które kiedyś sama będę mogła wykorzystać w swojej własnej kuchni.

Nie wiedzieć, czemu, zabierając się za „Szczęście na widelcu” nie oczekiwałam zbyt wiele. Dlaczego? Sama nie wiem. Być może, dlatego, że po przeczytaniu opinii na tylnej okładce, wiedziałam, że książka ta będzie ucieleśnieniem prostoty – i właściwie była. Napisana prostym, logicznym językiem, bez zbędnych „szaleństw” językowych ze strony autorki. Nie była też zbytnio zaskakująca, jeśli chodzi o rozwijająca się fabułę – w dodatku sama okładka bez zbędnych ceregieli potrafiła już na „dzień dobry” pokierować czytelnika na tory tematyczne – w tym wypadku miłość, oraz jedzenie. Nic, więc dziwnego, że czytało mi się ją szybko i sprawnie, bez większego zaskoczenia. Nie radzę się jednak zrażać do tego, iż jest strasznie przewidywalna. To prawda – jest, ale są również momenty, które potrafią może nie tyle wyprowadzić czytelnika z równowagi, ale na pewno zaskoczyć, chociaż w małym stopniu. Mimo wszystko dla wielu wydawać by się mogła ona nudna, lecz dla mnie była ciekawa i z cała pewnością mogę ja polecić fanatykom gatunku.

Jeśli chodzi o bohaterów, to nie podbili moich serc – bądź, co bądź nie znalazłam swojego ulubieńca, jednak i tak strasznie mi się przypodobali. Dlaczego? Ponieważ wydawali się po prostu realni… Czasowi, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie „dobrze dopasowani do stylu powieści”. I dotyczy to wszystkich, począwszy od głównej bohaterki, na bohaterach epizodycznych skończywszy. Nie męczyłam się słuchając, ani ich wywodów, ani w czasie wczytywania i poznawania ich charakterów. Nie nużyli mnie, A to spory plus. Dzięki temu czytało mi się chętnie, pomimo słabej fabuły.

Uważam, że powinna znaleźć się w domu każdego fanatyka gatunku – o ile nie jest zbyt wymagający. Przyznaję, że miałam chwile lepsze i gorsze z tą powieścią, ale mimo wszystko się cieszę, że wpadła w moje ręce. W dodatku patrząc na okładkę człowiek już na samą myśl robi się głodny pod każdym względem – nie polecam jednak jedzenia książki, co to, to nie! Za to można ją zgrabnie „pochłonąć” w przypadku, jeśli chodzi o samo czytanie – sądzę, że z tym nie byłoby większego problemu. Dlatego, jeśli ktoś z Was, chociaż przed chwilę się nad nią zastanawiał – to się nie bójcie, tylko chwytajcie i przekonajcie sami! Ja się przekonałam i stwierdzam, że była to ciekawa przygoda.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia!

piątek, 20 września 2013

Recenzja: "Podróż po miłość. Emilia" - Dorota Ponińska


Tytuł: Podróż po miłość. Emilia.
Autor: Dorota Ponińska
Wydawnictwo: Nasza księgarnia
Wydanie: 2013-05-08
ISBN: 978-83-1012-419-7
Objętość: 368
Cena: 31,90 zł

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Kto z nas nie chciałby wpaść w sidła miłości? Szczerze? Prędzej, czy później każdy, nawet, jeśli w tym momencie się tego wypiera. Miłość, to jedno z podstawowych szczęść i dążeń prawie, że każdego człowieka. Nie zawsze doceniana, ale zawsze bytująca w gdzieś w pobliżu. Miłość nie zawsze jednak oznacza męża i gromadkę dzieci. Nie od dziś znamy wiele ich rodzajów – oprócz tej najbardziej oczywistej jest również ta rodzicielska, siostrzana, czy miłość do Boga i religii. W końcu nie każdy wybiera za swój priorytet założenie rodziny. Niekiedy jest to też życie za kościelnymi murami, całkowicie oddając się Bogu.

Główna bohaterka, Emilia znalazła bezpieczne schronienie za murami klasztoru. Niespodziewanie w jej poukładanym świecie pojawia się Tatar Selim, którego wizyta burzy spokój dziewczyny. Mężczyzna przynosi wiadomość, że jej zaginiony ojciec, uczestnik powstania listopadowego wcielony do carskiego wojska, żyje, lecz znajduje się w tureckiej niewoli. Muszą natychmiast wyruszyć, by go wykupić… W podróży nastąpi jednak dramatyczny zwrot… Czy tajemniczy wojownik Zakir, arogancki, lecz pociągający wielbiciel poezji, to ktoś, komu młoda kobieta może zaufać? Czy w dalekim kraju, w
świece obcej kultury i obyczajów, Emilia zdoła odnaleźć szczęście i miłość?

Szczerze powiedziawszy spodziewałam się po tej powieści zupełnie czegoś innego. Za nic nie spodziewałam się tak żywych opisów Bliskiego Wschodu, a już na pewno nie tak wartkiej akcji. Liczyłam na zwykłe romansidło – i się przeliczyłam – na plus oczywiście. Autorka zaskoczyła mnie nie tylko narracją, ale i całą otoczką w postaci nieźle skompowanego otoczenia.

A co z okładką? A to, że jak dla mnie jest nieziemska. Tak cudnie dobrana kolorystyka i szata graficzna niesamowicie cieszy oko i z miejsca chce się zabrać za treść, oczekując tego samego… No właśnie…

Jeśli chodzi o styl, oraz język, to nie jest on zbytnio wygórowany. Przystępny, acz niewymagający. Czyta się szybko i sprawnie. Chwilami historia Emilii tak potrafiła mnie wciągnąć, że spędziłam kilka ładnych godzin oderwana od rzeczywistości skupiając się tylko i wyłącznie na tym, co się stanie za chwilę.

Jedyny spory minus, nad którym muszę się troszeczkę naprodukować, to niestety bohaterowie. Ciężko było mi się przyzwyczaić do ich charakterów i przez cały czas czytania książki miałam wrażenie, że czegoś mi w nich brakuje – jakby byli nie do końca dopracowani. Nie wiem, czy to tylko moje spostrzeżenie, w każdym razie to chyba był największy minus, jeśli chodzi o całość. Zwłaszcza, jeśli dodać to, iż raz byli całkowicie nieprzewidywalni, a po chwili wszystko było wyłożone na talerzu i sama wiedziałam, co się z nimi dalej stanie – zwłaszcza mam tutaj na myśli główną bohaterkę.

 Ogólnie rzecz biorąc książka ciekawa. Mogę z czystym sercem polecić fanatykom gatunku oraz osobom, których interesują podróże (zwłaszcza na Bliski Wschód). Haremy, przepych, Stambul – tutaj jest to chleb powszedni. Dlatego jeśli ktoś ma ochotę – zachęcam do zapoznania się z tą, – co tu dużo mówić, dość nietypową powieścią.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia!

środa, 18 września 2013

Recenzja: "Miłość w zimie" - Magdalena Bielska + informacja

Jak zapewne wiecie, ostatnie tygodnie nie były dla Miasta Recenzji budujące… Zdecydowanie za dużo zrzuciło mi się na głowę, przez co i nie tylko publikowanie, ale samo pisanie recenzji musiało zejść na drugi plan. Nie powiem, że byłam z tego faktu zadowolona. Wręcz przeciwnie – dzień w dzień myślałam o tym, ile to opinii czeka na blogu do ostatecznej poprawki i publikacji. Z euforii po zdanym egzaminie zawodowym i wyjścia na prostą z kilkoma innymi sprawami, znalazłam cały wieczór tylko dla siebie i książek – i tak oto powstało sześć zaczętych już dawien, dawno, a skończonych wczoraj recenzji… Jako, że na kolejne dni szykuję już nowe, postanowiłam wszystkie sześc opublikować jeszcze dziś. Mam nadzieję, że się nie gniewacie? :)


Tytuł: Miłość w zimie
Autor: Magdalena Bielska
Wydawnictwo: Świat Książki
Wydanie: 2013-05-08
ISBN: 978-83-2730-043-0
Objętość: 208
Cena: 29,90 zł

Moja ocena: 5/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa.

Zimy może jeszcze nie ma, ale zbliża się do nas wielkimi krokami. Skąd więc pomysł na czytanie czegoś o tak „dobitnym” tytule? A właśnie ze względu na opis fabuły, która wydaje się bardzo zachęcająca… „Miłość w zimie” to rzekomo coś dla miłośników „Małego Księcia”, „Alicji w Krainie Czarów”, obrazów Dalego i filmów Tima Burtona. Opowiada o kobiecie, która odbywa z babcią podróż do tajemniczej Aronpei – miasteczka dziwów, gdzie faktycznie nie ma prawie, że nic, co by można było uznać za normalne…

Przyznaję, że liczyłam na zgoła coś innego. Zwłaszcza, gdyby spojrzeć na opis i okładkę, które wręcz przyciągają wzrok każdego, kto się na nie natknie. Niestety w trakcie czytania nie wiedziałam, czy mam do czynienia z nową wersją „Harry’ego Pottera” zmiksowanego z „Czarodziejem z krainy Oz” oraz „Małym księciem”, ale na pewno nie było tam nic, co byłabym skłonna wynieść z tej lektury. To prawda jest ciekawa, ale za to całkowicie nierealna. W dodatku mam wrażenie, że zarówno tytuł, jak i kategoria książki zostały źle do niej dobrane. Chociaż słowo "źle" jest może trochę zbyt mocne, ale mimo to uważam, że pod innym bardziej "nierealnym" tytułem ogół wydawałby się bardziej dopasowany do całości.

Jeśli chodzi o samych bohaterów, to muszę przyznać, że byłam zaskoczona. Są nie tyle barwni, o ile ciekawi i zachęcający. Może właśnie dzięki nim fabuła nie jest aż tak ulotna, jakby to się mogło wydawać. Bardzo spodobał mi się charakter głównej bohaterki. Pozostałych zresztą też. Wydają się dobrze dopracowani i widać, ze autorka spędziła na ich kreowaniu sporo czasu.

Jeśli chodzi o język, styl, czy prowadzenie fabuły, to niestety (lub stety) nie wygląda jak powieść ani przygodowa, ani literatura faktu, czy kobieca. Za dużo tam porównań, za mało „akcji”. Mam wrażenie, że to bardziej, jakby poezja została podana na talerzu, opatrzona tabliczką z nazwą „proza”. Nie mówię, że jest to złe, bo czyta się szybko i sprawnie, ale jeśli ktoś nie jest przyzwyczajony do tej całej „magii”, to mogę przyznać, że nie jest to powieść dla niego. Osobiście bardzo lubię takie „dodatki” w postaci rzeczy nadnaturalnych i paranormalnych, dlatego też książkę przeczytałam dość szybko.

To prawda, miałam chwile zwątpienia, ale mimo wszystko uznałam ją za ciekawą. Możliwe nawet, że kiedyś do niej wrócę – ale tylko po to, by się przekonać, czy nie zrozumiałam i nie oceniłam jej źle, bo tak naprawdę skrywa w sobie wiele, wiele dobrego. Chyba pierwszy raz jest mi tak trudno ocenić od początku do końca książkę, której przeczytania się podjęłam. Ma swoje wady, ale ma też zalety, a ja nie mogę się zdecydować, co przeważa. Poniekąd też dlatego ocenę wystawiłam 5/10, gdyż sama nie mogę się zdecydować czy ową "prozo-poezję" i nierealność uznawać bardziej za atut, czy wręcz przeciwnie.

Za przygodę z "Magią w zimie" dziękuję Wydawnictwu Świat Książki!

poniedziałek, 16 września 2013

Z cyklu: Czas na konkurs!

Wiecie, dzisiejszy dzień jest dla mnie, jak wygrana na loterii. Może zaczęło się niewesoło – pobudka przed 5:00 i wielki stres z załamaniem nerwowym włącznie – ale za to skończył się wprost idealnie. Egzamin zawodowy zdałam, w środę czeka mnie tylko obrona (ale jak dla mnie to formalność), toteż nie pozostaje mi nic innego, jak przyznać, że jednak Uniwersytet Medyczny nie jest wcale taki straszny  Licencjat prawie że w kieszeni, to można się radować, szaleć i świętować. Zwłaszcza, że mam ochotę pozarażać wszystkich dobrym humorem – toteż pos

niedziela, 15 września 2013

Z cyklu: Czas na informacje - przestój na blogu i egzaminacyjny szał

Moi kochani, chciałam tylko poinformować Was, dlaczego od pewnego czasu nie pojawiają się recenzje. Szczerze? Bardzo bym chciała je znowu umieszczać praktycznie codziennie - zwłaszcza, że wiele mam już prawie że skończonych. Wcześniej już o tym informowałam na fanpage'u, ale postanowiłam również tutaj wywiesić krótkie oświadczenie, a mianowicie to, iż musicie mi wybaczyć, ale do poniedziałku, tudzież nawet czwartku na blogu nie pojawi się żadna recenzja. Przyczyna? Jutro nie-stety mam egzamin zawodowy, na którym mi zależy chyba ja

wtorek, 10 września 2013

Z cyklu: Czas na zapowiedzi.

Zimne kalkulacje i porywy serca. Wielka polityka i szkolne troski. Drugi tom bestsellerowej sagi Wybrani zabierze Was ponownie do najbardziej ekskluzywnej szkoły w Wielkiej Brytanii i odkryje jej kolejne sekrety. Czy Allie pozna wreszcie największą tajemnicę swojego życia i rozwiąże zagadkę Nocnej Szkoły? Kim jest tajemniczy szpieg działający w Akademii Cimmeria? Czy szkoła jest gotowa na kolejny atak Nathaniela?  25 września to dzień premiery drugiego tomu sagi „Wybrani” – powieści „Dziedzictwo”. Pierwsza część cyklu od ponad

piątek, 6 września 2013

Recenzja: "Paryski szyk. Podręcznik stylu" - Ines de la Fressange, Sophie Gachet


Tytuł: Paryski szyk. Podręcznik stylu.
Autor: Ines de la Fressange, Sophie Gachet
Wydawnictwo: Rebis
Wydanie: 2013-06-15
ISBN: 978-83-7510-892-7
Objętość: 239
Cena: 69,90 zł

Moja ocena: 8/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Która z nas nie chciała być podziwiana? Chyba każda. Od dawna wiadomo, że nie tylko urodą i wyglądem fizycznym człowiek może „zabłysnąć”, ale także dzięki odpowiednio dobranej garderobie. W końcu strój jest wizytówką człowieka, toteż warto zadbać o to, by wszystkie nasze stroje były odpowiednio dobrane i, by obyło się bez modowego „foux pas”.

Właśnie dlatego powstał „Paryski szyk. Podręcznik styl”. Co ważniejsze – nie jest to zwykły, nudziarski podręcznik, ale tętniąca barwami i fotografiami książka opowiadająca o tym, co zrobić, by wyglądać zawsze bosko – jak prawdziwa paryżanka – i to za małe pieniądze.

Zanim jednak do treści przejdę muszę się Wam trochę pozachwycać nad samą oprawą – zwłaszcza, że jest nad czym. Już na samym wstępie należą się wielkie brawa za to, gdyż skórzana oprawa ze złotymi zdobieniami nadaje książce wspaniałe pierwsze wrażenie. Dodając do tego samą formę papieru, to już w zupełności. Mogłabym się wiecznie nad nią zachwycać i przyznaję, że nawet monotonia jednej barwy mi nie przeszkadza. Za to „w środku” książką aż tętni życiem. Masa kolorów, różnorakich czcionek i fotografii, potrafi namieszać w głowie – ale niekoniecznie negatywnie! Mi osobiście się bardzo podoba pod względem wydania. Jedyny „minus” to cena – bądź, co bądź nie każdy może sobie pozwolić na wydanie takiej sumy na książkę, a szkoda. Osobiście unikam takich pozycji, jeśli chodzi o cenę, skupiając się na tych tańszych (no, chyba, że faktycznie coś mi wpadnie w oko i zacznę daną sumę odkładać).

A co z treścią? Cóż, przyznaję, że nie jest to typowy „podręcznik”. Pierwsza moja myśl, po zajrzeniu do środka „A to jest w ogóle dla dorosłych, czy dla dzieci?”. Dlaczego? Ponieważ od razu w oczy rzuciła mi się grafika przesycona obrazkami śmiesznych kolorowych postaci. Myślałam nawet, że się do nich nie przyzwyczaję, jednak, gdy dobrnęłam do drugiego rozdziału, to ledwo zwracałam na nie uwagę, tak wkręciła mnie treść. W „Paryskim szyku” znajdziemy wszystko dotyczące stylu paryżanek. „Co zrobić, żeby się nosić, jak paryżanka?”, „Jak nie popełnić modowego foux pas?” „Co z dodatkami?” to tylko kilka z miliona pytań, na które odpowiedzi czekają w środku. A to i tak nie wszystko. Dlaczego? A dlatego, że druga część pozycji skrywa prawdziwe tajemnice Paryża – opisy butików, najciekawszych miejsc, czy kawiarni i restauracji to tylko kilka z nich. Według mnie to nawet ciekawe, chociaż mi osobiście pewnie się nawet nie przyda. Dlaczego? Ponieważ nie bywam w Paryżu i nawet mnie tam nie ciągnie, a już przede wszystkim nie po to, żeby kupować ubrania za miliony – ale jako przewodnik po ciekawych restauracjach, to nawet, nawet…

„Paryski szyk. Podręcznik stylu” to można powiedzieć kompendium modowej wiedzy w pigułce. Książka jest naprawdę ciekawa i warta przeczytania – zwłaszcza dla osób interesujących się modą. Po lekturze sama wyniosłam kilka ciekawych trików, które obecnie stosuję – a co istotniejsze, chyba bardziej zaczęłam przejmować się swoim wyglądem i doborem ubrań. Czy polecam? Oczywiście, że tak. Nie tylko osobom, które interesują się modą, ale i dla tych, którzy planują w przyszłości wybrać się do miasta zakochanych – dla nich to będzie fantastyczny przewodnik po ciekawych zakątkach Paryża.

PS. Na stronie Empiku zauważyłam nawet, iż w planach jest wydanie "Terminarza 2014" - pełnego  porad związanych z najnowszymi trendami mody, stylu i urody autorstwa znanej modelki Ines de la Fressange i dziennikarki „Elle” Sophie Gachet, autorek Paryskiego szyku -> Kto wie, może i ja się skuszę ;) A Wy?

Za egzemplarz dziękuję Domu Wydawniczego Rebis

czwartek, 5 września 2013

Z cyklu: Stosik na wrzesień

Wrzesień, jak wrzesień - dla wielu oznacza powrót do szkoły (jak dobrze, że nie dla mnie :P), dla innych kampanię wrześniową (ufff! nie mnie - za to kocham swoją uczelnię). Mimo, iż mam masę nauki, to w dodatku milion innych spraw do zrobienia praktycznie "na już", przez co też rzadziej tutaj będę zaglądać - a przynajmniej przez pierwszą połowę miesiąca, nad czym ubolewam straszliwie. Dlatego też z racji, iż znalazłam chwilkę wolnego postanowiłam napisać jakąś recenzję. Jak na złość mój Microssoft Office miał chyba zły dzień, czego skutkiem b

poniedziałek, 2 września 2013

Recenzja: "Uśpienie" Marta Zaborowska


Tytuł: Uśpienie
Autor Marta Zaborowska
Wydawnictwo: Czarna Owca
Wydanie: 2013-07-01
ISBN: 978-83-755-4716-0
Objętość: 480
Cena: 36,90 zł

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

„Z kliniki psychiatrycznej w podwarszawskim miasteczku ucieka psychopata. Dwa dni później w zagadkowy sposób zostaje zamordowana jego lekarz prowadząca. Sprawę bada detektyw Julia Krawiec. Prowadzone przez nią śledztwo obnaża kolejne tajemnice, jakie skrzętnie skrywają przed światem zarówno mieszkańcy miasteczka, jak i z pozoru niezaangażowani w sprawę pacjenci oraz pracownicy kliniki. Wysiłek Julii włożony w rozwiązanie tej skomplikowanej łamigłówki odbywa się kosztem jej prywatnego życia. Doprowadza to do poważnych komplikacji rodzinnych.”
Zaczytując się przez dłuższy czas opisem z okładki, mogę powiedzieć, że właściwie to oto tymi słowami zaczynałam swoją przygodę z „Uśpieniem” Marty Zaborowskiej.

Jak sam opis na to wskazuje, mamy do czynienia z thrillerem – w dodatku wchodzącym w skład znanej przez wielu „Czarnej Serii”, obok takich znakomitych pozycji, jak chociażby „Drugie życie pana Roosa”. Muszę przyznać, że jeśli o treść chodzi, to autorce należy się spory plus -  za co? Za duży popis na pisarskim polu. Działo się? Oj, działo. Warto było? Warto. Co prawda miałam momenty, gdy kolejne wydarzenia wydawały mi się niekiedy wręcz nudne, a „zagadki” banalne, ale mimo to czytało się ciekawie. Głównie dzięki temu, że autorka potrafi całkiem dobrze grać na emocjach czytelnika, co też nie każdy potrafi.

Jeśli chodzi o okładkę, to nie różni się zbytnio od innych z „Czarnej serii”. Gdybym jednak miała możliwość jej modyfikacji, to na pewno bym z takiej możliwości skorzystała i ukazała ją w sposób bardziej tajemniczy i mroczny. Nie mówię jednak, że jest zła – uważam tylko, iż nie oddaje ona w pełni charakteru i przesłania, jakie niesie ze sobą sama treść. Jednak w tym wypadku, jak dobrze wiemy są różne gusta i to, co mi osobiście może przeszkadzać, inny zacznie wychwalać ponad niebiosa.

Styl i język jest dobry i dobrze wpasowujący się w gatunek. Również sama fabuła nie odbiega w żaden sposób od gatunku. Nie liczcie na to, ze znajdziecie tutaj jakieś super nadprzyrodzone historyjki rodem z „Batmana” czy „Piotrusia Pana” – no dobrze wchodzę w skrajności, ale chodzi mi o to, że jest to po prostu dobrze osadzony w czasie i miejscu thriller „z krwi i kości”. Poszczególne wydarzenia są ze sobą mniej lub bardziej powiązane, chociaż nie przepadam za nadmierną wielowątkowością, która według mnie ma tutaj miejsce – i której w tym wypadku niestety nie pochwalam. Pomimo to muszę przyznać, że jak na debiut pisarski jest on napisany ciekawie, acz nie z rozmachem – na tyle, by zdobyć zarówno sporo fanów – zwłaszcza fanatyków gatunku.

Skoro jestem już przy samej fabule, to muszę powiedzieć, że pani Marcie należy się naprawdę Duży plus i pochwała nie tylko za tematykę, jakiej się podjęła, ale przede wszystkim za sam finał powieści - bowiem to właśnie on najbardziej przypadł mi do gustu, nawet na tyle, że jeszcze długo po skończeniu lektury żałowałam, że to już koniec.

Również bohaterowie są dobrani bardzo dokładnie, a ich charaktery i zachowania wyglądają na dobrze przemyślane. Postacie ukazane w sposób naprawdę barwny i ciekawy, – chociaż nie potrafiłam wyszukać pośród nich swojego „ulubieńca”.

Podsumowując książkę mogę ze szczerym sercem polecić fanatykom gatunku, – ale i nie tylko! Nie polecałabym jej jednak osobom ze słabym sercem. Osobiście spędziłam z nią mniej lub bardziej przyjemne chwile, a mimo to uważam, iż jak na swój debiut pisarski autorka sprawdziła się na całkiem przyzwoitą piątkę, jednak z minusem. Mam nadzieję, że już niedługo ponownie o niej usłyszę wraz z pojawieniem się kolejnej jej powieści.

Za książkę dziękuję Portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Czarna Owca!


poniedziałek, 2 września 2013

Recenzja: "Krąg" Mats Strandberg, Sara Bergmark Elfgren


Tytuł: Krąg
Autor: Mats Strandberg, Sara B.Elfgren
Wydawnictwo: Czarna Owca
Wydanie: 2012-10-17
ISBN: 978-83-755-4397-1
Objętość: 576
Cena: 36,90 zł

Moja ocena: 5/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa.

„Straszne rzeczy tak naprawdę nie są takie jak na filmie. Nie są fascynujące. Tylko przerażające i brudne. Przede wszystkim nie można ich wyłączyć.”

Czy ja już wspominałam, jak uwielbiam zabierać się za czytanie - no dobrze – „pochłanianie” wielkich tomiszczy? Wiele osób uważa to za stratę czasu, myśląc, że im więcej stron, tym bardziej cala akcja się rozwleka. Nic bardziej mylnego. Wystarczy spojrzeć na piąty tom słynnego „Harry’ego Pottera” i sukces, jaki odniósł, sprzedając się w milionach egzemplarzy. Idąc tym tropem, postanowiłam udać się na poszukiwania kolejnych takich perełek. Nic, więc dziwnego, że koniec końców natrafiłam na pierwszy tom trylogii autorstwa Matsy Strandberga oraz Sary B.Elfgren, pt. „Krąg”.

Powieść opowiada o losach sześciu całkowicie odmiennych względem siebie nastolatek, rozpoczynających naukę w liceum w Engelfors. Nie byłoby w tym nic dziwnego (zwłaszcza dodając fakt, że z początku się nawet nie znają), gdyby nie fakt, iż pewnej nocy spotykają się w parku wraz z pojawieniem się na niebie czerwonego księżyca. Od tej pory rozwój dalszych wydarzeń jest coraz to bardziej zaskakujący, dla każdej z nich. Szkolna tragedia, tajemnicze wydarzenia, to nie wszystko. Dochodzą do tego jeszcze budzące się do życia tajemnicze moce, o których do tej pory nawet nie miały pojęcia. W dodatku grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo – i jeśli chcą przeżyć, muszą utworzyć magiczny krąg. A zegar tyka…

Przyznaję, że gdy zabierałam się za powyższą pozycję, miałam mieszane odczucia. Dlaczego? Głównie za sprawą okładki i opisu na niej zamieszczonego. Nie mówię, że są złe, co to, to nie. Mimo wszystko uważam, że do siebie nie pasują. Okładka mroczna, krwista, jak z jakiegoś horroru, a w opisie nagle pojawia się magia i paranormal. Pomijając już fakt, że gdy z tyłu zobaczyłam napis „paranormali” oraz „miłość” to pierwsze, co pomyślałam – „Tylko nie kolejny taki sam paranormal romance, jakich pełno na sklepowych półkach!”. Rozluźniłam się jednak, w momencie, gdy byłam już gdzieś mniej więcej w połowie, upewniając się, że moje przypuszczenia tym razem okazały się błędne.

Książka jest ciekawa, to prawda – jednak „hitem” bym już jej nie nazwała – zwłaszcza, gdyby przyrównać finał do całej reszty. Z bólem muszę to powiedzieć, ale strasznie się zawiodłam pod koniec – przede wszystkim cały czas wierzyłam, że nie niektóre rzeczy nie będą aż tak oczywiste (nie będę przytaczać, które mam dokładnie na myśli, gdyż nie chcę specjalnie spolerować).

Pomijając zakończenie, całość napisana jest w sposób logiczny, ciekawy i prosty. Nie ma tutaj zbyt wielkiego gmatwania w poszczególnych wydarzeniach, a i bohaterowie nie są ani, mdli i przesłodzeni, ani wręcz przeciwnie. Już od początku myślałam, że nie przypadnie mi mieszanie ze sobą kilku tak odmiennych gatunków, gdyż nie zawsze jest to zwieńczone sukcesem, toteż po przeczytaniu całości w tej kwestii nabrałam jeszcze większej pewności. Tak, jak uwielbiam paranormale, tak w tym wypadku wątek fantastyczny pomieszany w thrillerem zupełnie mi nie pasuje, a szkoda, bo naprawdę liczyłam na wiele, wiele więcej. Mogę tylko liczyć, że w kolejnych tomach wypadnie to o wiele lepiej.

Jak już wspominałam zarówno język, jak i styl jest stosunkowo prosty, acz muszę powiedzieć, że nie banalny. Nie czyta się źle, jednak chwilami miałam momenty, gdy książka lądowała w kącie czekając na „lepsze jutro”. Osobiście nie pochwalam zbytnio autorów zbiorowych – zwłaszcza w przypadku powieści i tak niestety było również w tym przypadku. Ciężko jest mi się później odnieść tez do wkładu, jaki włożył poszczególny z autorów w ową powieść. Poza tym nie zawsze muszą się oni ze sobą zgadzać, co do wydarzeń, toteż zawsze ciekawiło mnie to, „co by było, gdyby…”.

Ogólnie rzecz biorąc książka jest dobra. Spore pochwały należą się autorom za wartką i ciekawą akcję. Z chęcią przekonam się też jakie są dalsze losy bohaterek – zwłaszcza, że liczę na kolejną wspaniałą przygodę z masą tajemnic i grą na emocjach, której bądź, co bądź tutaj nie brakowało.


Za książkę dziękuję Portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Czarna Owca!

niedziela, 1 września 2013

Recenzja: "Przez burze ognia" Veronica Rossi


Tytuł: Przez burze ognia
Autor: Veronica Rossi
Wydawnictwo: Moondrive
Wydanie: 2013-08-28
ISBN: 978-83-7515-254-8
Objętość: 362
Cena: 34,90 zł

Moja ocena: 8/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

„Podzielił ich świat, połączyło przeznaczenie…”

Od dłuższego czasu na stronach różnorakich portali można znaleźć zapowiedź jednej z powieści autorstwa Veronici Rossi, pt. „Przez bezmiar nocy”. Osobiście bardzo byłam ciekawa tejże pozycji, toteż spróbowałam najpierw zapoznać się z pierwszym, a zarazem debiutanckim tomem noszącym dość tajemniczy tytuł „Przez burze ognia”.

Książka opowiada o losach dwóch z początku nieznanych sobie osób, których losy w bliżej niewyjaśniony sposób splotły się w jedną, wielką przygodę. Aria – żyje w Reverie – świecie pełnym maszyn i technologii, całkowicie oddzielonym od jego „dzikiej” części szczelną kopułą. Pewnego dnia zostaje jednak z niego niesłusznie wygnana. Dziewczyna wie, że poza Reverie czeka ją nic innego, jak śmierć. Ku własnemu szczęściu spotyka Perry’ego – mężczyznę, który jako Wykluczony musi walczyć o przetrwanie. Oboje mogą sobie wzajemnie pomóc – Aria unikając śmierci dzięki niemu, a Perry – odkupując swoje winy, dzięki pomocy dziewczyny. Dlatego też wyruszają w podróż pełną zagadek, niebezpieczeństw i walki o lepsze jutro…

„Milion sposobów, by zginąć. Jeden, by przeżyć.”

Przyznaję, że gdy tylko ujrzałam książkę na różnorakich witrynach internetowych i sklepowych półkach, moje serce aż krzyczało „Muszę ją mieć!”. Zaintrygował mnie zarówno opis, jak i okładka. Osobiście nie przepadam zbytnio za powieściami rodem z science fiction, ani za takimi, które mają, co nieco owego gatunku wplecione w swoja fabułę. Mimo wszystko postanowiłam spróbować zapoznać się z „Przez burze ognia” i zobaczyć, co tam w trawie piszczy…

Skoro już o okładce wspomniałam, to może zacznę od niej. Bez ogródek i długich elaboratów, musze przyznać, że jest naprawdę ciekawa. Jedyne, co mi nie pasowało (przynajmniej z początku) to postać (podejrzewałam, że Arii) w jej centralnej części, oraz fakt, że struktura okładki jest na wpół matowa, na wpół nie. Chcąc, nie chcąc traciło to trochę w moich oczach na estetyczności, jednakże samo ułożenie gamy kolorów wręcz przeciwnie.

Zaczynając swoją przygodę z powieścią pani Rossi, byłam przekonana, że mimo jej debiutu, będzie to naprawdę fantastyczna i wciągająca od pierwszej strony historia. Jakże wielkie było moje zaskoczenie, gdy tak trudno było mi się wczytywać w pierwsze rozdziały. Pomyślałam sobie: „Może to tak, jak w przypadku „Harry’ego Pottera”? I miałam rację! Pomimo trudnego (przynajmniej dla mnie) początku, z każdą kolejną strona historia Arii i Perry’ego wciągała mnie coraz to bardziej i bardziej. Nim się obejrzałam, przeczytałam całość niemalże jednym tchem i wiecie, co? Chciałam więcej! I więcej, i więcej! Nie mogłam się doczekać, gdy tylko nadejdzie premiera kontynuacji.

Muszę przyznać, że sama fabuła wydaje się naprawdę oryginalna i świeża. Nie ma tutaj nudnego, oklepanego paranormalu z wiecznie tymi samymi problemami i wątkami. Co to, to nie. Powiew świeżości i oryginalności – dwa słowa, które idealne oddają całość powieści. Teraz to nawet się nie dziwię, że książka w tak krótkim czasie znalazła te wszystkie rzesze fanów, bo i sama chętnie do nich dołączę.

Również, co do stylu i języka autorki nie mam zbyt wiele do zarzucenia. Pani Rossi pisze ciekawie i prawie, że nie widać, iż jest to jej pisarski debiut. Jedyne, co, to jak już wcześniej wspomniałam znużył mnie trochę sam początek – jednakże w ogólnym rozeznaniu owy „minus” rozmywa się nad pochwałami, co do reszty, zwłaszcza, że im głębiej w treść, tym jest ona lepsza, a co za tym idzie bardziej szczegółowa i przemyślana..

To samo tyczy się bohaterów. Aria - może i przeciętna bohaterka tego typu powieści – według mnie nie wnosi zbyt wiele do fabuły- przynajmniej z początku, bowiem im dłużej „przebywała” z Perry’m tym jej zachowanie było bardziej znośne, a ona sama nabierała barwności. Co do chłopaka to bądź, co bądź jak dla mnie jest on bez zarzutu – nie wiem, dlaczego, ale nie umiałam się do niego pod żadnym względem uczepić, a co najlepsze stał się jednym z moich ulubionych postaci z książek, które do tej pory miałam okazję przeczytać.

Gdybym miała podsumować całość, to muszę przyznać, że książka w ogólnym rozeznaniu wypadła bardzo dobrze. Minusy zostały prawie, że zredukowane, przez liczne plusy powieści, co się chwali. Sądzę, że bez zbędnego rozgadywania się mogę szczerze polecić ową pozycję nie tylko fanatykom gatunku, ale i każdemu – wystarczy spojrzeć na mnie – nawet anty-fani sci-fi znajda tutaj coś dla siebie. Komu, jak komu, ale mi nie pozostaje nic innego, jak życzyć wszystkim wspaniałej przygody z lekturą, a sobie samej wytrwałości w oczekiwaniu na sięgnięcie po kontynuację.

Za wspaniałą przygodę z powieścią "Przez burze ognia" 
dziękuję Wydawnictwu Otwarte oraz Moondrive!
Page 1 of 511234567...51Dalej »Ostatnia
Miasto Recenzji © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka