Recenzja: "Barwy pożądania" Megan Hart


Tytuł: Barwy pożądania
Autor: Megan Hart
Wydawnictwo: Mira Harlequin
Wydanie: 2013-03-20
ISBN: 978-83-23-89048-5
Objętość: 432
Cena: 36,99 zł

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Bo miłości można doświadczyć na wiele sposobów…

Ilu z Was byłoby w stanie słuchać obcego mężczyzny, który w listach każe wam spełniać wasze – i Niue tylko wasze – erotyczne fantazje? Ilu z Was miałoby odwagę by się przyznać przed samym sobą do najbardziej skrytych pragnień i potrzeb? Jak znam życie to niewielu.

Paige jest inna. Na pozór zwykła dziewczyna uwielbiająca wszelaką możliwa papeterię. Ale to właśnie na nią pewnego dnia padł wybór. I co? Nie zgorszyła się. Nie porzuciła listu, który otrzymała. Co więcej, postanowiła odpisać, a tym samym dać się wciągnąć w tą jakże tajemniczą i zarazem gorącą grę pełną ukrytych pragnień i namiętności bez poczucia wstydu. Z każdym kolejnym listem gra nabierała tempa, a jej życie zaczynało się zmieniać w mgnieniu oka – wkroczyła w jego nowy rozdział, a w raz z nią jej tajemniczy autor listów.

Gdybym chciała opowiedzieć wszystkie wrażenia po tej lekturze to sądzę, że nie starczyłby mi dnia. Niestety. A szkoda, bowiem jest im całkiem sporo. Dlatego też postanowiłam się zamknąć w minimalistycznym skrócie.

Na samym początku przyznaję, że byłam tak samo chętna do lektury, jak i niechętna. Chętna, dlatego, ze niemałe wrażenie wywarły na mnie „Trzy oblicza pożądania” i miałam nadzieję, że ta lektura będzie przynajmniej na tym samym poziomie o ile nie lepsza. Niechętna, gdyż już sama okładka, jak i wstęp doprowadziły mnie do szewskiej pasji. Jak dla mnie w okładce nie widzę nic, co by miało mnie chwycić za serce, a w dodatku po prostu mi się nie podoba. Tak samo, jeśli chodzi o wstęp – ten również mnie nie zachwycił, a wręcz znużył. Plusem wszystkiego jest to, że się nie zniechęciłam i postanowiłam czytać dalej. I dobrze.

„Odwróciłam się tyłem do lady i oparłam się o nią. List wciąż leżał na moim stole. Nie oskarżał, zapraszał.”

Z każdą kolejną strona powieść zaczynała nabierać coraz to większego tempa i co tu dużo mówić – fabuła wreszcie zaczynała tworzyć się na krój ni to romansu, ni to erotyku.  Przyznaję, że chwilami podobała mi się nawet bardziej, niż poprzednia powieść Megan Hart. Na pewno stanie się jedną z "lepszych”, ale nie ulubionych. Dlaczego? Dlatego, ze chwilami nie tyle przerażały, co zniesmaczały mnie treści listów, które "kazały" głównej bohaterce wykonywać coraz to dziwniejsze zadania... Dla mnie to było chwilami nie tyle nierealne, co nienaturalne i po prostu dziwne. Nie mogę pojąc tego, jakby ktokolwiek mógł robić coś takiego – w powieści rozumiem, ale w realnym świecie, jakoś dla mnie to coś anormalnego. Taki fetysz? Być może, ale na pewno nic, co jest dla każdego naturalną rzeczą, czy zjawiskiem.

Styl autorki jest lekki i przyjemny, jedynym minusem jest chyba fakt, iż chwilami jest aż nazbyt prosty i niekiedy wulgarny. Poza tym nie mam jakoś zbytnio zastrzeżeń, zwłaszcza, że czyta się w miarę szybko i bezproblemowo, a to przecież najważniejsze.

Ogólnie rzecz biorąc cieszę się, że miałam okazję poznać styl pisarski pani Hart w jej powieściach. Jej książki są zarówno niekonwencjonalne, co znajome. Widać, że autorka stara się w nich poruszać tematy tabu, co o dziwo nawet jej się udaje. Widać, że sporo z siebie daje w pisaniu, przez co jej książki stają się znane na całym świecie. Może i nie dałabym im miana bestsellerów, ale na pewno są warte przeczytania. Ja wiem jedno. Jeśli pani Hart wyda kolejną powieść swojego autorstwa, to z wielką chęcią się z nią zapoznam, z samej ciekawości, co tym razem wymyśli…

Za lekturę dziękuję Wydawnictwu Mira Harlequin!

Recenzja: "Zieleń szmaragdu" - Kerstin Gier [audio]



Tytuł: Zieleń szmaragdu [audio]
Autor: Kerstin Gier
Wydawnictwo: Literacki Egmont
Wydanie: 2012
ISBN: 978-83-237-5379-7
Objętość: 12h 50 min
Cena: 24,99 zł

Moja ocena: 6/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa

„Zostańmy przyjaciółmi - ten tekst to już doprawdy był szczyt. Na pewno za każdym razem, gdy ktoś wypowiada te słowa, gdzieś na świecie umiera jedna nimfa.”

„Zieleń szmaragdu” jest stety, bądź niestety zwieńczeniem znanej wielu (o ile nie wszystkim) Trylogii Czasu. W moje ręce wpadła w tym wypadku w wersji audio. Szczerze powiedziawszy w recenzowaniu takiej formy jest mały haczyk – a raczej pytanie, które się nasuwa: Co zrobić? Bardziej skupić się na fabule, przesłaniu autorki i całej reszcie, czy też w jaki sposób zostało to odwzorowane w wyżej wymienionym słuchowisku? Dlatego jest to dość ciężki orzech do zgryzienia, przez co uznałam, ze najlepiej po trochu zatrzymać się przy każdym z „problemów” i nadmienić zarówno plusy, jak i minusy..

Jeśli chodzi o fabułę, to muszę przyznać, że jest dla mnie po prostu urzekająca i zarazem zniewalająca. Już dawno nie spotkałam się z tak realistyczną fabułą. Powieść wciąga w swoje „wymiary” już od samego początku i nijak nie da się jej podzielić na kilka sesji z nią. Autorka naprawdę się postarała, za co należą się jej wielkie brawa i pochwały, a z mojej strony również wielki szacunek. Przyznam się szczerze, że przesiedziałam nad nią calutki dzień, byleby tylko ja ukończyć. Siedząc w domu odtwarzałam ją na komputerze, a gdy byłam na mieście, w moich uszach wciąż wybrzmiewały kolejne rozdziały dzięki niezawodnemu mp4. Nic dodać, nic ująć. Mogę szczerze przyznać, że znajdą się osoby [o ile już się takie nie znalazły], które podobnie jak ja nie będą w stanie się jej oprzeć. Może niekoniecznie w formie audio, ale w papierowej wersji już na pewno.

Dlaczego nie w audio? Szczerze powiedziawszy z bólem przyznaję, że w mojej opinii pani Małgorzata Lewińska, która użyczyła w audiobooku swojego głosu, trochę zaniżyła, jakość książki. Nie mówię tego uszczypliwie, ale niestety tak uważam. Z początku mimo wciągającej fabuły nie mogłam się przekonać do stylu jej wypowiedzi i akcentowania poszczególnych wydarzeń. Może to ze względu na jej niekonwencjonalną ekspresję słowną, która nie zawsze ukazywana jest w odpowiednich momentach, przez co słabej budowane jej napięcie i „to coś”, dzięki czemu czytelnik [w tym wypadku słuchacz] nie może się doczekać finału. Zwłaszcza, takiego, jak tutaj, który powinien być bardziej zaakcentowany, a nie był. No cóż. Wiadomo – każdy ma swój styl czytania. Widocznie ja sama jestem bardziej przyzwyczajona do audiobooków, nad którymi pracuje Anna Dereszowska i dlatego też bardziej przypada mi do gustu jej styl, aniżeli pani Lewandowskiej.

Podsumowując muszę nadmienić, że powieść pani Gier zdobyłaby u mnie na pewno wielki aplauz i dużo bardziej by zapunktowała, gdyby nie słuchowisko. Mimo wszystko mam zamiar jeszcze nie raz powrócić do przygód Gwen i Gwdeona, jednak tym razem może w wersji papierowej. Na koniec muszę jednak dodać, że okładka, zarówno audio, jak i książki jest po prostu zniewalająca i wprost nie mogę od niej oderwać oczu. Szkoda tylko, że to już koniec przygód z Trylogia Czasu, którą bądź, co bądź będę wspominać bardzo miło.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Egmont oraz portalowi nakanapie.pl
Miasto Recenzji © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka