Z cyklu: Zawieszenie bloga

Witajcie,
niestety nie mam pozytywnych wieści. Wiele się ostatnio działo, przez co blog na tym utracił - co chyba sami zauważyliście, poprzez częstotliwość i przede wszystkim ilość dodawanych postów. Dlatego też z przyczyn losowych, tudzież chorobowych i uniwersyteckich jestem zmuszona zawiesić bloga na czas bliżej nieokreślony - chociaż mam nadzieję, że tylko do końca miesiąca.

Równocześnie chcę Was wszystkich przeprosić za zaistniałą sytuację i mam nadzieję wrócić tutaj jak najszybciej - zwłaszcza, że wiele nowości, ciekawostek i masę recenzji mam w mniejszym lub większym stopniu już przygotowanych. Jeszcze raz bardzo przepraszam - wynagrodzę Wam to jakoś :D Może konkursem? :) A póki co - do zobaczenia!


Fragmentowo: "Smak miłości" - Agnieszka Maciąg


Tytuł: Smak miłości
Autor: Agnieszka Maciąg
Wydawnictwo: Otwarte
Wydanie: 2014-04-28
ISBN: 978-83-7515-289-0
Objętość: 328
Cena: 49,90 zł

Dzisiaj zamiast recenzji mam dla Was coś lepszego - a mianowicie smakowite - i to dosłownie! - fragment wspaniałej książki autorstwa pani Agnieszki Maciąg pt. "Smak miłości". Przepisów w tej książce jest oczywiście mnóstwo, dlatego też zamiast przelewać Wam tutaj całą książkę, postanowiłam wybrać mój ulubiony - a mianowicie:

Ciastka owsiane z orzechami laskowymi i rodzynkami - w sam raz na pochmurny dzień - taki jak dziś.

Składniki - przepis na 9-12 ciastek:

115g masła
115g mąki pszennej
115g płatków owsianych
75g cukru pudru
1 łyżka jasnego miodu
75g żurawiny lub rodzynek
30g posiekanych orzechów laskowych
1 łyżka sezamu lub pestek słonecznika 
1/2 łyżeczki cynamonu
szczypta soli morskiej

Wykonanie:

Piekarnik nagrzej do 170°C. Płaską blachę wyłóż papierem do pieczenia. 
Do małego rondla o grubym dnie włóż masło, cukier, miód i cynamon. Podgrzewaj na małym ogniu, od czasu do czasu mieszając. Gdy masło się roztopi, a cukier i miód rozpuszczą na jednolitą masę, zdejmij rondel z ognia. 
Do miski wsyp mąkę, płatki owsiane, szczyptę soli, żurawinę i orzechy. Wymieszaj. Dodaj masło z miodem i cukrem i zawartość wymieszaj dokładnie drewnianą łyżką, aż osiągnie konsystencję gęstego ciasta.
Podziel ciasto na 9 porcji, Wyłóż blachę łyżka stołową, tworząc równomierne kule, oddalone od siebie o mniej więcej 5 cm. Spłaszcz wierzch każdej z nich widelcem.
Piecz około 15-20 minut, aż ciastka staną się złote.
Po wyjęciu z piekarnika zostaw na blasze na co najmniej 5 minut, by lekko stwardniały.

Prawda, że proste? A jakie smaczne :) Nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do kucharzenia - no i lektury oczywiście!

Recenzja: "Kroniki ciemności. Łowca demonów" - Agnieszka Michalska


Tytuł: Kroniki ciemności. Łowca demonów.
Autor: Agnieszka Michalska
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Wydanie: 2013-07-22
ISBN: 978-83-7805-679-9
Objętość: 200
Cena: 26 zł

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

„Bo widzisz, Łowcą trzeba się urodzić.”

Piętnastoletnia Katy ma spory orzech do zgryzienia. Pomimo wielkiego daru, jaki posiada nie wie czy chciałaby takim Łowcą zostać. W końcu musi wiele poświęcić dla słusznej sprawy. A przecież tak dobrze jest jej żyć w spokoju z trzem kuzynkami w na pozór spokojnej i cichej okolicy. Ma tutaj wszystko czego zapragnie. Z drugiej strony któżby nie chciał zostać wielkim i docenianym Łowcą Demonów? Zwłaszcza z takimi zdolnościami, jak Katy. Świat dziewczyny wywraca się o 180 stopni w dniu jej urodzin – dniu, w którym na własne oczy przekonała się, że demony istnieją i jedynym ratunkiem jest powstrzymanie ich przed zabijaniem niewinnych ludzi.

W dzisiejszych czasach książek o podobnej tematyce jest wiele. Mogłabym nawet pokusić się o stwierdzenie „za wiele”. To fakt. Jednak muszę przyznać, że miłym zaskoczeniem był dla mnie fakt, iż autorka takiej powieści jest polką. Nie chodzi mi tutaj o jakieś piętnowanie narodowościowe, bo w końcu sama polką jestem, ale fakt, iż warto czasami oderwać się od tych wszystkich lektur zagranicznych autorów i zauważyć, że nasi rodacy też mają coś do powiedzenia – a w tym wypadku jest to coś naprawdę wartego uwagi. Agnieszka Michalska, młodziutka i zarazem początkująca autorka stworzyła naprawdę ciekawą i wciągającą historię na miarę XXI wieku. Zwłaszcza jeśli ktoś upodobał sobie gatunki fantastyczne lub paranormal.

Dlatego też recenzując tę powieść sama nie wiem od czego zacząć. Okładka? Bohaterowie? Fabuła? Tematyka? Styl pisarski? W każdym z tych wątków mogłabym się rozpisać w nieskończoność, ale po co? Dlatego też mam zamiar dzisiaj nie przeciągać rzucając słów na wiatr, a tylko mówić prosto z mostu i bez zbędnych ceregieli. Na początek okładka – jaka jest – sami widzicie. Tajemnicza. Mroczna. A przede wszystkim idealnie dograna kolorystycznie i tematycznie, co chyba najważniejsze. Co jeśli chodzi o bohaterów. Cóż. Tu już tak wesoło nie jest. Co prawda główna bohaterka podbiła moje serce głównie za jej stanowczy i uparty charakter, jednak w stosunku do pozostałych nie byłam już taka przychylna. W porównaniu do postaci Katy, pozostali wydali mi się mniej lub bardziej niedopracowani lub po prostu nudni, przez co niekiedy sama treść powieści traciła na wartości. A ogólnie rzecz biorąc to treść jest niczego sobie, bowiem warto podkreślić fakt, iż jest ona naprawdę ciekawa i barwna, pełna akcji i tajemnic, a przede wszystkim bardzo dobrze skonstruowana pod kątem natężenia akcji. Ani jej nie jest za dużo, ani nie za mało. Ciągle coś się dzieje – prawie, że nie ma momentów przysłowiowego „przestoju”. Jedynym całkiem sporym minusem dla mnie niestety jest nawiązanie do słynnego serialu „Czarodziejki” przez co w trakcie czytania sama nie wiedziałam kiedy i w jakim stopniu coś jest odwzorowane, a kiedy to czysta inwencja twórcza autorki. Co prawda lubuję się w tym serialu, ale na pewno nie do takiego stopnia, ażeby podkładać fabułę pod fabułę książki.

Ogólnie rzecz biorąc autorka pisze bardzo ciekawie i płynnie. Czyta się szybko i bez większych przeszkód. Gdyby nie tych kilka minusów, to zapewne stanęłaby ona u mnie na piedestale, bowiem spędziłam z nią naprawdę wspaniałe chwile. Może zakończenie nie było dla mnie najodpowiedniejsze, ale liczę, że autorka zwróci mi to moje małe zniesmaczenie z nadwyżką w kolejnej części, która mam nadzieję ukaże się już niebawem. A póki co zachęcam każdego z Was do tejże lektury – bo warto. W końcu może akurat ktoś z Was okaże się prawdziwym Łowcą z krwi i kości?

Książkę otrzymałam od autorki w ramach akcji
Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają

Recenzja: "Kroniki Tortallu tom 1 i 2" - Tamora Pierce

Tytuł 1: Klątwa opali 
Tytuł 2: Magia złota
Autor: Tamora Pierce
Wydawnictwo: Jaguar
Wydanie 1: 2013-14-17
Wydanie 2: 2014-01-01
Objętość: 504/576
Cena: 43,90 zł

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

„Corus. Stolica królestwa Tortallu. Miasto kupców, dam dworu i praczek, rycerzy i złodziei, handlarzy i niewolników i wszelkiej maści rzezimieszków skupionych wokół Dworu Łotra” – takimi słowami wita nas na okładce nowa trylogia autorstwa Tamory Pierce. Ciekawi fabuły? I dobrze, – bo ja tez byłam, gdy tylko je ujrzałam. Już od pierwszej chwili wymyślałam coraz to mniej lub bardziej niestworzone historie, o czym może być ta książka. Efekt? Nijak nie udało mi się trafić w zamysły autorki. Niemniej nie uważam tego za coś złego – wręcz przeciwnie – już dawno nie czytałam tak wspaniale zapowiadającej się historii.

„Klątwa opali” opowiada historię pewnej szesnastolatki, która to trafia do legendarnej Gwardii Starościńskiej, gdzie uczy się u boku najlepszych. Dziewczyna oczywiście chce być najlepsza i stara się jak tylko może – jednak czasami i to jest zdecydowanie za mało – zwłaszcza, gdy zamiast być bezwzględną, kieruje się emocjami. Na domiar złego los stawia przed nią coraz to większe i trudniejsze wyznania, jednakże życie pełne zagadek i przeciwności nie jest dla niej takie straszne – w końcu Becca chce zostać pełnoprawnym Psem, a nie tylko Szczenięciem Gwardii. „Magia złota” zaś jest niczym innym jak kontynuacją tomu poprzedniego, – która chcąc, nie chcąc swój początek ma po dość długim odstępie czasu w porównaniu do miejsca, w którym kończy się „Klątwa opali”.

Już na wstępie muszę przyznać, że obie książki mają zarówno ze sobą mnóstwo wspólnego, jak i w wielu aspektach całkowicie się od siebie różnią. Jeśli o owe „różnice” chodzi to tak, jak pierwsza część pochłonęła mnie całkowicie, tak przy drugiej niekiedy nieźle się wynudziłam – zwłaszcza pod koniec. Dlaczego? Właściwie to sama nie wiem. Niby autorka samych postaci nie „ulepszała” ani nic podobnego, a jednak ich przygody nijak nie potrafiły mnie porwać. Mimo wszystko czegoś mi tam brakowało – tak, jak gdyby sama fabuła była nie do końca dopracowana i zamiast skupiać się typowo na szybkiej, a zarazem miarowej akcji, była ona bardziej „lejąca”, przez co przeciągała się w nieskończoność, zamiast zachwycać. Jeśli już się trzymam różnic to muszę dodać, że okładka „Klątwy opali” nie powala mnie na kolana, za to „Magia złota” całkowicie pochłonęła moją uwagę. Nie dość, że o wiele bardziej przyciąga wzrok, to mam wrażenie, że bardziej się do przyłożono do jej wykonania.

Niewątpliwym plusem jest to, że historia dziewczyny z Gwardii Starościńskiej spisana jest w formie dziennika – a raczej dzienników. Dzięki temu o wiele bardziej potrafiłam się odnaleźć nie tylko co do czasu akcji, ale i miejsca. W dodatku zamieszczone w książkach mapki dodatkowo pomagały mi się odnaleźć – a wierzcie mi, że wracałam do nich dość często. Jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju dodatki zamieszczone w trylogii, to muszę jeszcze pochwalić je za słowniczek spis postaci, czy miejsc. Wierzcie lub nie, ale to naprawdę pomaga – a nie trzeba wtedy wrzucać żadnych minimalistycznych dopisków u dołu strony. No ale nie samymi dodatkami człowiek żyje, a fabuła, która jest tutaj chyba najważniejsza. Dlatego też muszę w tym miejscu pochwalić autorkę za stworzenie niesamowitej akcji – głównie mam tu na myśli część pierwszą, bowiem o drugiej opowiedziałam już wcześniej – wszystko się toczy swoim torem, nic nie jest wyjęte z kapelusza, a i niejednokrotnie zdziwiłam się – w pozytywnym tego słowa znaczeniu - poprowadzeniem fabuły w taki, a nie inny sposób .

Zarówno „Klątwę opali”, jak i „Magię złota” czytało się w miarę szybko i sprawnie. Może niekiedy autorka przesadzała z nadmiernymi opisami, ale widocznie taki jej urok. Chcąc, nie chcąc wciągnęła mnie historia Rebecci i już nie mogę się doczekać, kiedy wyjdzie ostatnia część trylogii. Czy polecam? Owszem, bowiem pomimo kilku minusów historia ta jest naprawdę warta spędzonego z nią czasu.

Za wspaniałą przygodę dziękuję Portalowi Kostnica!

Recenzja: "Magiczny krąg. Studnia wieczności" - Libba Bray


Tytuł: Studnia wieczności
Autor: Libba Bray
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Wydanie: 2010-11-23
ISBN: 978-83-2458-959-3
Objętość: 759
Cena: 39,90 zł

Moja ocena: 8/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

„Studnia wieczności” to trzeci i niestety ostatni już tom wspaniałej trylogii „Magiczny krąg” autorstwa Libba Bray. Opowiada o przygodach młodziutkiej Gemmy Dyle, która już od ponad roku przebywa w Akademii Spence. Dziewczyna już w poprzednich częściach trylogii miała sporo przygód i wyzwań, jakie stawiał przed nią los na swojej drodze, jednak to wciąż nie koniec. Gemma myślała, że samo pokonanie Kirke zniweluje wszystkie możliwe kłopoty, ale się myliła. Nie dość, że za pasem debiut na londyńskich salonach i trzeba się zająć przygotowaniami, to na dodatek kolejne wydarzenia całkowicie spędzają jej sen z powiek. Tajemnicze wizje, strach o własne zdolności magiczne to tylko kilka z nielicznych problemów, z jakimi musi się zmierzyć, by ochronić siebie i najbliższych.

Zaczynając od początku, to już sama okładka wywarła na mnie spore wrażenie. Przede wszystkim urzekła mnie kolorystyka, która nie jest w żadnym stopniu przesadzona. Po drugie fakt, iż okładka wspaniale współgra z pozostałymi częściami. Jedyny minus to taki, że według mnie jest na niej zdecydowanie za dużo wstawek w styku „bestseller”, a i różowe napisy odrobinę za bardzo zlewają się z tłem.

Jeśli chodzi o samą autorkę, to przyznaję, że przed przeczytaniem „Magicznego kręgu” nie wiedziałam o niej kompletnie nic. Teraz nie mogę się doczekać, kiedy w naszym kraju wyjdzie jakaś kolejna książka jej autorstwa. Według mnie pani Libba Bray pisze językiem prostym i zrozumiałym, a nie lakonicznym. To prawda, że niekiedy, co dłuższe opisy bym skróciła, ale taki widocznie już jej urok. Z początku mi to przeszkadzało, jednak z czasem się do nich przyzwyczaiłam. Ale to już kwestia gustu. Jedni to lubią, inni nie.

Swoją drogą, „Studnia wieczności” jest jednym z najlepszych, a zarazem najobszerniejszych tomiszczy, jakie w życiu widziałam – i czytałam. Nawet „Harry Potter” niemalże się przy niej chowa. Plus jest taki, że fabuła się kręci, a nie kończy zbyt szybko. Minus niestety też istnieje. Jaki? A chociażby taki, że takiej obszernej książki nie można zawsze ze sobą zabrać – a szkoda. Jedynym wyjściem z takiej sytuacji jest albo dźwiganie jej ze sobą, albo zakup e-booka. A jak na złość, ja uwielbiam czytać w podróży.

Jeśli o samą treść chodzi, to muszę przyznać, ze tu jestem zadowolona. Co prawda, bohaterka chwilami mnie irytowała swoją postawą, ale sama fabuła bardzo ciekawa. W szczególności spodobał mi się podział książki na akty i rozdziały, dzięki czemu o wiele lepiej się w niej odnajdywałam, a i akcja była o wiele lepiej podzielona. Czyta się szybko i sprawnie, a po skończeniu można odczuwać lekki niedosyt.

Przyznaję, że po tej części spodziewałam się wiele. Głównie, dlatego, iż wiedziałam, że to część finalna, przez co od początku nastawiałam się na to, że niedopowiedziane sprawy i tajemnice z poprzednich części zostaną wreszcie rozwiązane i ujrzą światło dzienne. I się nie myliłam. „Studnia wieczności” dostarczyła mi tego wszystkiego, na co liczyłam od samego początku. Szkoda tylko, że to już koniec mojej przygody z „Magicznym kręgiem” – ale kto wie – może ktoś się odważy stworzyć jakieś opowiadanie z bohaterami trylogii pani Libby Bray? Jeśli tak, to chętnie je przeczytam. A póki co czas znaleźć sobie nowy obiekt westchnień…

Książkę przeczytałam dzięki Grupie Wydawniczej Publicat

Z cyklu: Stosik na czerwiec

Jeszcze dwa tygodnie i wakacje - nie mogę się doczekać, a Wy? Jedyny minus to taki, że trzeba będzie się zabrac za pracę magisterską i chodzić do pracy, ale jakoś to przeboleję ;) Przynajmniej wreszcie znajdę czas na regularne pisanie recenzji - a jest co nadrabiać :P Tak czy siak, zapowiada się dobrze. Dlatego też na pociechę postanowiłam zacząć ten miesiąc stosiskiem ;) Moje perełki :D

Od góry:

1) "Morze spokoju" - Katja Millay -> zdecydowanie muszę ograniczyć moje wyprawy do Empiku, bo mój portfel tego nie zniesie :P Efekt książkoholizmu :D

2) "Angelfall. Penryn i świat po" - Susan Ee -> kolejne zakupy w Empiku, a wszystko przez prezent w postaci bonu podarunkowego od jednego z portali - po wielu kłopotach w końcu do mnie dotarł i mogłam go z czystym sercem wykorzystać ;)

3) "Rozkosze nocy" - Sylvia Day -> efekt wymiany na LC z Agnieszką ;)

4) "Żar nocy" - Sylvia Day -> jak wyżej. Jeszcze raz dziękuję! :P

5) "Tylko dzięki miłości" - Bogna Ziembicka -> a tego egzemplarza się nie spodziewałam. Od Wydawnictwa Otwartego - Szykujcie się na ciekawe fragmenty z tej powieści na blogu ;)

6) "Alicja w krainie zombie" - Gena Showalter -> kolejna pozycja zakupiona za pon podarunkowy w Empiku

7) "Alicja i lustro zombie" - Gena Showalter -> egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Mira Harlequin

8) "Troje" - Sarah Lotz -> moja najświeższa perełka od Wydawnictwa Akurat. Pierwszy rozdział czytałam już jakiś czas temu i tak mnie wciągnął, że postanowiłam przeczytać całość ;) W zasadzie to właśnie dzisiejszy dzień mam zaplanowany na przygodę z tą lekturą ;)

A jak tam Wasze stosy? Jakieś nowe pozycje z okazji Dnia Dziecka? U mnie niestety żadnych, ale jakoś się nie martwię - niedługo na moim koncie będzie comiesięczny przypływ gotówki, więc, jak znam życie to i znajdzie się wymówka na wyprawę do księgarni ;)
Miasto Recenzji © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka