Recenzja: "Zakazane pragnienia" - Marina Anderson


Tytuł: Zakazane pragnienia
Autor: Marina Anderson
Wydawnictwo: Czarna Owca
Wydanie: 2013-11-20
ISBN: 978-83-7554-641-5
Objętość: 253
Cena: 29.90

Moja ocena: 4/10 pkt.
Szufladka: Słaba.

Przyznaję, że zabierając się za „Zakazane pragnienia” tak naprawdę sama nie wiedziałam, na co liczyć. Wiem jedno – na pewno nie liczyłam na taki obrót akcji, jaki miał miejsce w książce pani Anderson.

Opowiada ona o losach młodej Harriet Radcliffe, która wybiera się wraz ze swoim mężem do Kornwalii, by spędzić tam miesiąc miodowy. Lewis James – jej mąż, jest znanym reżyserem filmowym, który to w tym samym czasie planuje pracować i stworzyć kontynuację „Mrocznego sekretu”, który okazał się kinowym hitem. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż ma zamiar przeznaczyć na to cały sześciotygodniowy wyjazd, a co gorsze – zaprasza na niego parę znajomych, by dołączyli do niego i jego żony. Harriet oczywiście nie jest tym zachwycona – zwłaszcza, że ich wspólne wakacje mają być podstawą do stworzenia scenariusza do kolejnego filmu Lewisa. Wszystko, co wydarzy się na wakacjach między parami (a i nie tylko między nimi) zostanie przełożone na papier, a później na ekrany kin. Na dodatek Lewis wie, że Edmund podoba się Harriet, i postanawia przyjrzeć się bliżej jej zakazanym pragnieniom – w końcu taki tytuł będzie nosić ekranizacja. Edmund jednak ma, wobec Harriet poważniejsze zamiary, które krzyżują plany Lewisa. Nagle okazuje się, że by odzyskać młodą małżonkę, musi stanąć do rywalizacji z przyjacielem.

Gdybym miała zacząć od początku, to szczerze powiedziawszy do końca sama nie wiedziałabym, od czego zacząć. Okładka? Cóż – nijak nie nawiązuje mi do treści, nawet gdybym bardzo chciała, a wierzcie mi – wyobraźnię mam naprawdę wybujałą. Mimo wszystko nie jest ona jakaś przesycona, czy pusta, ale po prostu nie potrafię połączyć tejże grafiki z treścią. Ale cóż – z drugiej strony wiele książek z Czerwonej Serii posiada okładki, niewiele się od niej różniące, więc mogę się pokusić o stwierdzenie, iż gdybym miała patrzeć na to pod tym kątem, toby mi nawet przypadła do gustu.

Jeśli zaś o treść chodzi, to już niestety nie jestem taka łagodna. Najgorsze w tym wszystkim nie był fakt, że akcja powieści była nieciekawa, czy nudna, a raczej to, iż nie było jej praktycznie wcale. No, jeśli nie wlicza się w to scen seksu, który wręcz z książki kipi. Na dwieście pięćdziesiąt stron powieści, może dwadzieścia-trzydzieści nie były „scenami łóżkowymi”. Ja rozumiem, że to erotyk i poniekąd na tym opiera się fabuła, ale mimo to dla mnie za mało. W końcu ile można czytać tylko i wyłącznie o czymś takim? Zero przemyśleń, uczuć, prawdziwej akcji, napięcia, czy chociażby niepewności, która powinna się wzbudzić u czytelnika. Prawdą jest jednak to, że autorka nie pisze w sposób wulgarny, a raczej stara się ukazać bohaterów pod osłoną namiętności i zmysłowości, za co należy się jej plus. Naprawdę nienawidzę męczyć się z „erotykami”, które są wulgarne, i tylko mnie rażą – w tym wypadku tego nie było i Bogu dzięki. Dlatego tez nie mam, co się przyczepić do języka autorki. Czytało się w miarę szybko i łatwo, co jest również zaletą „Zakazanych pragnień”.

Inaczej było z bohaterami. To prawda – przez ich niektóre zachowania poruszały się we mnie wręcz skrajne odczucia w trakcie czytania. Z jednej strony mogłabym ich zrozumieć – Lewis, który pragnie stworzyć kolejny filmowy hit, a by móc po raz kolejny stworzyć scenariusz cinéma vérité, posuwa się do wielu dość nietuzinkowych rozwiązań. Z drugiej zaś nie mogę pojąć, jakim cudem mąż pozwala romansować świeżo poślubionej żonie w trakcie ich miodowego miesiąca, a w dodatku ogląda nagrania z ich miłosnych igraszek. Największym zaskoczeniem była chyba dla mnie chyba sama końcówka – nie chcę wam za wiele spamować, więc nie powiem, o co mi chodzi – ale powiem tylko tyle, że moja pierwsza myśl po przeczytaniu tych wszystkich „romansów” to, to, że przypomina mi to jedną wielką erotyczną telenowelę. Nie jestem za takim rozwiązaniem, dlatego też książka pani Anderson mnie nie zachwyciła. Głównie ze względu na charaktery bohaterów – a raczej ich obojętność w stosunku do swoich „drugich połówek”, aniżeli fakt, że ¾ książki to sceny erotyczne.

Być może znajdą się fanatycy gatunku, którym „Zakazane pragnienia” się spodobają. Ja niestety do nich nie należę. I mimo, iż nie miałam okazji czytać „Mrocznego sekretu” (i jakoś nie mam zbytnio na niego chęci) to przyznaję, że bez problemu odnalazłam się w fabule, co pozwala mi wysnuć wniosek, że nie trzeba czytać od deski do deski każdej z części w kolejności ich wydania. Z drugiej strony muszę ostrzec niektórych z Was, – jeśli macie ochotę na lektury wręcz kipiące seksem i niekonwencjonalnymi zagraniami, to jest to lektura dla Was. Jeśli jednak macie ochotę na prawdziwy erotyk z krwi i kości, który nieźle namiesza Wam w głowach – radziłabym się zastanowić. Nie jest to lektura zła, ale nie ma w niej jakiejkolwiek głębi. Być może inne powieści autorki ją mają – nie wiem, ale być może się o tym przekonam już niedługo.

Za egzemplarz dziękuję pani Agnieszce oraz Wydawnictwu Czarna Owca!

2 komentarze :

  1. dziękuję za szczerą recenzję :) Już wiem, że nie warto tracić czasu na kolejne papierowe porno, jakich tysiące. Naprawdę trudno w nurcie erotycznym wyłowić jakąś perełkę, co nie znaczy że nie trzeba próbować. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania. Będzie mi naprawdę miło i co najważniejsze dzięki nim poznam wasze zdanie, na którym mi bardzo zależy - jednakże jakakolwiek forma spamu, czy posty złośliwe, obraźliwe, tudzież wywyższające się będą usuwane w trybie natychmiastowym bez zbędnego komentarza.

Miasto Recenzji © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka