Z cyklu: Czas na reklamy!



1. ZAPOWIEDŹ!

Winter nie może uwolnić się od demonów przeszłości, dręczy ją świadomość, że walczą w niej dwie natury: ludzka i wampirza. W żyłach dziewczyny płynie krew dwóch ras, dająca moc, która może okazać się zabójcza. Istnienie młodej Starr nie jest już tajemnicą, co jeszcze bardziej osłabia kruchy Pakt. Londyn zalewa fala przemocy. Prawda o sekretnym świecie wampirów może wyjść na jaw, a to miałoby katastrofalne skutki. Aby chronić swoich bliskich, Winter musi opuścić Cae Mefus i stawić czoło podszeptom Pragnienia, które zatruwają jej umysł. Niestety, może być już za późno, by uratować Rhysa. Ofiarowując mu nieśmiertelność, dziewczyna jednocześnie wydała na niego okrutny wyrok.

Dopóki on żyje, każdy, kogo kochasz lub chociaż przelotnie znasz, będzie w niebezpieczeństwie. Teraz powiedz, czy go zabijesz?

Premiera "Sliver" przewidziana jest na 29 maja 2013 roku. Kto z Was ma na nią chrapkę? Bo ja owszem =D

2. WARSZAWSKIE TARGI KSIĄŻKI!


Jak co roku na stęsknionych książkoholików czekają Warszawskie Targi Książki, które odbędą się w dniach 16-19 maja na Stadionie Narodowym.

W tym roku chciałam wraz z Wydawnictwem Świat Książki zaprosić wszystkich na spotkanie autorskie z Paulliną Simons, autorką bestsellerowej powieści „Jeździec miedziany”, które odbędzie się w sali Barcelona na II poziomie Stadionu Narodowego w sobotę 18 maja o godz. 14.00. Rozmowę z Autorką poprowadzi Marzena Rogalska.

Wśród innych autorów Świata Książki, którzy podpisywać będą książki na stoisku Świata Książki będą: Zośka Papużanka, Hanna Krall, Anna Dziewit-Meller i Marcin Meller, Magdalena Witkiewicz, Sylwia Chutnik, Marek Bieńczyk, czy ksiądz Kazimierz Sowa.
Wszystkich chętnych serdecznie zapraszamy! Moc atrakcji - gwarantowana ;D

3. KONKURS

Jak, co poniektórym wiadomo, w maju mija kolejny rok mojego istnienia w blogosferze. W związku z tym postanowiłam zorganizować konkurs. Plus jest taki, że mam całkiem sporo nagród [głównie książkowych] na niego przewidzianych. Minusem za to jest to, że kompletnie nie mam pomysłu co do samego konkursu. Macie może jakieś pomysły?

Recenzja: "Atlanci. Kakrachan" Olis Nari Lang



Tytuł: Atlanci. Kakrachan
Autor: Olis Nari Lang
Wydawnictwo: Azyl
Wydanie: 2013-04-08
ISBN: 978-83-936753-3-3
Objętość: 592
Cena: 37 zł

Moja ocena: 5/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa!

Odliczanie właśnie się zaczęło…

Tajemnicza książka, tajemniczy autor. Czyżby? A i owszem. „Kakrachan” to nic innego jak debiut literacki autora, który posługuje się nie własnym imieniem i nazwiskiem, a pseudonimem. Sam pomysł zrodził się z fascynacji do archeologii, który z nadmiaru wiedzy przerodził się w obszerną powieść rodem z Atlantydy.

Powieść opowiada o losach siedemnastoletniej Dalemy. Dowiadując się o zdumiewających przedmiotach, czy budowlach, których istnienia nikt nie potrafi jej wyjaśnić, czuje się zagubiona. Otoczona z jednej strony mędrcami, z drugiej spiskowcami, nie wie czy chce poznać prawdę. Na dodatek dochodzi jeszcze silne uczucie do jednego chłopaka…, Co jest wtedy ważniejsze? Prawda? Władza? A może miłość?

Gdyby zacząć ocenę od okładki, to przyznaję, że zbytnio nie zachęcała mnie do zgłębienia treści. Ponura, przygnębiająca, żeby nie powiedzieć, nie na miejscu. Nijak nie pasuje mi do treści. Jako, że moja wyobraźnia całość widziała zupełnie inaczej, toteż w inny sposób wyobrażam sobie oprawę tejże powieści.

Mimo trudnych początków z grafiką, zabrałam się do samej treści zarówno z wielkimi nadziejami, jak i odrobiną ciekawości, co też może się w niej takiego skrywać. Czy się zawiodłam? I tak i nie. Otóż, książka jest ciekawa, naprawdę. Ma swoją fabułę. Całość zachowana w logicznym ładzie i porządku. Ale mimo to, nijak mi nie pasują określenia używane przez autora. Dom Praw? Plac Kar? Pani Matka? Pan Ojciec? Czy chociażby Widzący Prawdę. Wszystko było tutaj takie strasznie… nierealne. Fantastyczne? Być może. Bardziej by jednak pasowało wyrażenie - mityczne. Tak czy siak, brnęło mi się przez powieść o wiele ciężej, niż zakładałam, że będzie na początku. Poza tym nie potrafiłam się wczuć w jej klimat, już nie mówiąc o upodobaniu sobie jakichkolwiek bohaterów. Mimo wszystko fabuła jest dość niekonwencjonalna, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie – nowatorska, za co należą się pochwały. Wiadomo, że w dzisiejszych czasach trudno jest stworzyć coś całkiem nowego, co by się nie opierało na milionach innych powieściach. Dodatkowo, dzięki pojawiającym się zagadkom, czytało mi się chwilami o wiele lepiej, bo wiedziałam, że całość nabiera sensownego tempa i podpada pod moje gusta. Spodobał mi się również wątek miłosny, który nie jest ani niedopracowany, ani przesycony. Jak dla mnie w sam raz.

Przyznaję, że w trakcie czytania miałam chwile lepsze i gorsze, co też może wynikać ze stylu autora. Język, jak już wspominałam jest dość urozmaicony stwierdzeniami, czy też nazwami, które nie do końca mnie zachwyciły. Mimo wszystko nie należę do osób, któryby takowa powieść spisały na stary, ponieważ uważam, że w samym autorze drzemie spory potencjał, który być może nabierze szaleńczego tempa i da popis w kolejnych tomach Atlantów. Sama chyba najbardziej liczę na to, by powieści Olisa Nariego Langa nie traciły na wartości z tomu, na tom, a wręcz przeciwnie. By z każdą kolejną częścią stawały się coraz to barwniejsze, ciekawsze i porywające.

Za przygodę z Dalemą dziękuję Wydawnictwu Azyl!

Recenzja: "Wszystkie chwyty dozwolone" Liz Fielding


Tytuł: Wszystkie chwyty dozwolone
Autor: Liz Fielding
Wydawnictwo: Mira Harlequin
Wydanie: 2013-02-15
ISBN: 978-83-238-8972-4
Objętość: 480
Cena: 36,99 zł

Moja ocena: 10/10 pkt.
Szufladka: Rewelacja!

Liz Fielding. Laureatka nagrody RITA. 15 000 000 sprzedanych książek. Szaleństwo wydawnicze. A o dziwo do tej pory nie słyszałam o niej ani słowa. Dopiero dzięki „Wszystkim chwytom dozwolonym” miałam okazję przekonać się co nieco na temat jej warsztatu pisarskiego. Ale zanim o tym, to lepiej zacznę od początku.

Na pierwszy rzut oka widzimy okładkę. Prosta. Bez zbędnej kolorystyki. Nie powiem, że wyrafinowana. Nie stwierdzę, ze też ma w sobie to coś. Po prostu do mnie nie przemawia. Oczywiście, skoro książka jest o trzech siostrach, mamy więc tutaj owe siostry. A raczej ich postury. Każda w małej czarnej, ale co poza tym?  Nie wiem czego, ale czegoś mi tutaj brakuje na pewno.

Na drugi plan wysuwa się już powoli treść. Po krótkim prologu zagłębiamy się w część pierwszą i każdą kolejną. Podoba mi się fakt podzielenia powieści na trzy części, gdzie w każdej z nich bardziej skupiamy się na perypetia jednej z sióstr – Romana, Flora i India. Tak jak znienawidziłam imiona bohaterek, tak ich przygody wręcz sobie ukochałam. Wszystko jest bardzo realistyczne i co tu dużo mówić możliwe. „Wszystkie chwyty dozwolone” to nie jakaś wyrafinowana powieść romantyczna z masą ckliwych scenek, ani z fabułą wręcz nierealną, co to, to nie. Tutaj wszystko ma swój początek i koniec. Autorka potrafi wprawić czytelnika w nastrój nie melancholii, a zaciekawienia, które wynika z tego, że nie można się domyśleć do końca, co będzie dalej. Przyznaję, że już dawno nie czytałam tak dobrego romansu, jak ten. Chwilami jednak miałam przeświadczenie, że fabuła mi się kojarzy z inna powieścią, jednak nie mogłam dojść do tego z jaką.

Styl autorki jest przyzwoity, tak samo, jeśli chodzi o język, dlatego tez czyta się szybko i z wielka chęcią. Chwilami wprost nie mogłam się oderwać od lektury zarywając nawet nockę tylko po to, by móc ja skoczyć. Po skończonej powieści po prawdzie trochę żałowałam, że nie dawkowałam sobie tej przyjemności tak, bym mogła przez dłuższy okres nacieszyć się lekturą, jednak wiem, że jeszcze nie raz do niej powrócę.

Książkę pani Liz Fielding mogę polecić każdemu – starym, czy młodym, fanatykom romansów, czy nawet paranormali. Nie ważne, że nie ma tutaj wampirów, ani innych wyimaginowanych stworów. Czasem nawet ich nie trzeba, by stworzyć wspaniała powieść. A wiem, że „Wszystkie chwyty dozwolone” właśnie do takich należą. Idealna dla osób, które w książkach poszukują w książkach "tego czegoś".  Ze spokojem można z nią spędzić spokojny wieczór zarówno pod kocem, na plaży, czy w podróży. W każdych warunkach będzie, jak znalazł.

Za niezapomniane chwile z powieścią dziękuję Wydawnictwu Mira Harlequin!

Recenzja: "Inteligencja serca" Dagmara Gmitrzak



Tytuł: Inteligencja serca
Autor: Dagmara Gmitrzak
Wydawnictwo: Studio Astropsychologii
Wydanie: 2013-01-01
ISBN: 978-83-37377-569-5
Objętość: 204
Cena: 34,30 zł

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Inteligencja serca? To serce może być inteligentne? Otóż ponoć może. Zależy tylko, jak na to spojrzeć. Rzekomo amerykańscy naukowcy postanowili przeprowadzić na ten temat badania. W Instytucie HeartMath przeprowadzono sporo testów, na poparcie różnorakich teorii, wobec czego wysnuto tez sporo mniej lub bardziej logicznych wniosków.

Wszystkie, a przynajmniej większość tez zawarto w książce pani Dagmary Gmitrzak pt. „Inteligencja serca. Jak otworzyć serce i doświadczać miłości”. No właśnie – jak jej doświadczać? Nie można od tak „otworzyć serca”. To nie zabieg chirurgiczny, a życie – a jak wiadomo, życie potrafi być nieprzewidywalne.

„Dobrze się widzi tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. 

W książce pani Gmitrzak dowiemy się sporo ciekawych informacji dotyczących nie tylko fizjologii, budowy serca, ale i co nieco na temat jego odniesienia w fizyce kwantowej, jak i w działaniu różnorodnych pól elektromagnetycznych. Przyznaję, że może nie brzmi zbyt porywająco, jednak jest ciekawe. Dzięki niej dowiedziałam się sporo rzeczy, o których do tej pory nie miałam pojęcia.

Już na pierwszy rzut oka widać, że to pewnego typu poradnik, i w zasadzie takowy też jest. Ale znowu nie do końca. Osobiście dałabym mu kategorię ni to poradnika, ni podręcznika.

Strasznie przypadła mi do gustu okładka. Jest na swój sposób żywa, jak i delikatna. Wręcz idealnie wpasowuje się w treść. Co do samej treści, najbardziej spodobały mi się różnorakie ćwiczenia, które pomogą czytelnikowi w osiągnięciu zamierzonego celu. Widać, że nie jest to sucha teoria, lecz informacje potwierdzone i poparte praktyką. Autorka w swojej publikacji jak najbardziej trzyma się faktów, ale też próbuje odejść od zatartych schematów i tego, co jest nam znane. Próbuje pomóc nam w odkryciu, że jest jeszcze jedna droga, by przeżyć życie w pełni szczęścia i miłości.

„Są dwie drogi, by przeżyć życie. Jedna, to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby wszystko było cudem.”

Ogólnie rzecz biorąc na pewno się znajdą osoby, którzy od samego początku będą do tej pozycji negatywnie nastawieni – taki już los tego, że większość czytelników bądź, co bądź wybiera prozę, a nie literaturę naukową i w zasadzie nie ma się, co dziwić. Ta druga potrafi chwilami naprawdę znużyć człowieka. Ale nie zawsze. Oczywiście „Inteligencja serca”, jako jedna z naprawdę wielu tego typu książek przypadła mi do gustu, to przyznaję, że ma ona tez swoje słabsze strony. Chociażby fakt, że chwilami jest Az nazbyt przytłaczająca, poprzez ogrom informacji, które autorka chce nam przekazać w tym jakże niewielkim wydaniu. Osobiście, co poniektóre kwestie sama bym pominęła (chociażby owa fizykę kwantową). Nieważne jednak jest to, co ja bym zrobiła, bowiem pozycja, jaka jest, taka jest. Jednak dla urozmaicenia mniej lub bardziej nużących momentów wydawnictwo zrobiło mi sporą niespodziankę, a zarazem wielki postęp. Do publikacji została dodana także płyta CD z medytacja serca i pozytywnymi afirmacjami, które po wysłuchaniu wywarły na mnie ogrom pozytywnych wrażeń.

„Inteligencja serca” to na pewno coś innego, a zarazem coś nowego. Niekonwencjonalnego to na pewno też. Jak na takową tematykę książka jest nadzwyczaj lekka. Do poczytania w wolnej chwili, na kilka godzin. Tak, więc, jeśli ktoś ma chwilę wolnego czasu, to zapraszam serdecznie, bo osobiście wrócę do niej nie raz. A przynajmniej do kolejnego odsłuchania CD.

Za książkę oraz płytę CD dziękuję Portalowi Sztukater oraz Studiu Astropsychologii!

Recenzja: "Błękitny dym" Nora Roberts


Tytuł: Błękitny dym
Autor: Nora Roberts
Wydawnictwo: Świat Książki
Wydanie: 2012-12-19
ISBN: 978-83-273-0074-4
Objętość: 496
Cena: 39,90 zł

Moja ocena: 8/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Nora Roberts. Amerykańska autorka, którą świat zna nie od dziś. Jej książki zdobywają listy bestsellerów, coraz to nowe nagrody, a co najważniejsze – cieszą się nienagannością i wielkim powodzeniem wśród czytelników.

Nic, więc dziwnego, że i ja postanowiłam spróbować swoich sił w jej powieściach. Jedną z nich jest „Błękitny dym”, który został wydany pod koniec ubiegłego roku. Opowiada o losach Reeny, która przez pożar w dzieciństwie postanowiła zostać oficerem śledczym do spraw podpaleń. Ogień staje jej się drugim życiem – może nie dosłownie, ale jednak. Towarzyszy jej zarówno w pracy, jak i w życiu prywatnym. To przez niego właśnie traci jej najbliższych.  Jej bliscy znajdują się w poważnym niebezpieczeństwie, a wszystko ma związek z tym szaleńczym żywiołem. W dodatku jest jeszcze ktoś. Mężczyzna. I to nie byle, jaki. Powiedziałabym raczej mężczyzna, który potrafi w dość prosty sposób podnieść temperaturę otoczenia, niemalże lepiej niż gorące płomienie żywiołu.

Już sama okładka wprowadza czytelnika w ten nieokiełznany świat idealnie oddając charakter powieści. Łagodna kolorystyka z płomiennym akcentem, to jest właśnie to. Z pozoru niewinna, a mimo to potrafi zaskoczyć. Tak samo jest zarówno z samym ogniem, jak i fabułą powieści. Przyznaję się, że bardzo szybko się wkręciłam i zaczęłam ją czytać praktycznie jednym tchem.

W „Błękitnym dymie” nie jednego konkretnego wątku, lecz kilka, ale z drugiej strony nie jest ich na tyle, by sprawiały wrażenie tłoku i wręcz ogłupiały czytelnika. Czyta się szybko i przyjemnie, niekiedy nawet nie wiedząc, że się to robi, bowiem ma się wrażenie niemałego urzeczywistnienia fabuły w życiu codziennym.
Podoba mi się styl autorki. Widać, że pani Roberts pisze z wielką pasją. Niekiedy miałam wrażenie, że książka była pisana pod nią samą, a niekoniecznie pod to „co lubią czytelnicy”. I chwała jej za to. Widać, że kocha to, co robi, przez co robi to jeszcze lepiej. Autorka pisze bardzo realistycznie i niesamowicie umiejętnie gra na emocjach czytelnikach. Wrażeń przy czytaniu miałam, co nie miara, przez co wiem, że jeszcze niejedną jej książkę „pochłonę”.  Mimo to, o dziwo po raz pierwszy bardziej podobał mi się wątek romansu, aniżeli kryminalistyczna część powieści. Ta za to, jakoś nie przypadła mi do gustu i chwilami była nawet przewidywalna.  Osobiście uważam, że mógł być on trochę bardziej rozwinięty, ale wiadomo – są gusta i guściki.

„Błękitny dym” to powieść idealna do czytania w każdym miejscu i o każdym czasie – nie ważne, czy przy domowym kominku, czy wylegując się na hamaku, czy nawet w autobusie lub tramwaju. Idealna na dłuższą podróż. Sprawdzi się doskonale, nie tylko dla fanatyków romansów.  Polecam ją każdemu, kto ma ochotę na coś nie tylko ruszającego za serce i niedającego się zapomnieć. Polecam ją każdemu. Nie ważne, czy znacie twórczość pani Roberts. Jeśli tak, to sami wiecie, co mam na myśli. Jeśli nie, to musicie to jak najszybciej nadrobić. Zapewniam, że się nie zawiedziecie.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Świat Książki oraz Weltbild.pl!

Recenzja: "Kto wiatr sieje" Virginia C. Andrews


Tytuł: Kto wiatr sieje
Autor: Virginia C. Andrews
Wydawnictwo: Świat Książki
Wydanie: 2012-12-27
ISBN: 978-83-273-0159-8
Objętość: 462
Cena: 34,90 zł

Moja ocena: 4/10 pkt.
Szufladka: Słaba.

Chyba większość z nas zna powieści pani Andrews. Cathy i Chris podbili serca wielu, to fakt, przez co sama autorka zdobyła nie lada popularność. „Kto wiatr sieje” to już czwarty tom niesamowitej historii o Dollangangerach. No właśnie… Niesamowitej. Czyżby? Nie powiedziałabym, no, ale zacznę od początku.
Na pierwszy rzut oka mamy okładkę, która (jak wszystkie z serii zresztą) są niesamowite. Strasznie mi się podoba, i wiem, że gdybym tylko ja miała oceniać, to powieść uzyskałaby najwyższe noty. Jednak nie ocenia się książki po okładce, (co ostatnio mówię nad wyraz często), a szkoda.

„Kto wiatr sieje” opowiada historię rodzeństwa, które darzy siebie miłością większą niż zwykłe braterstwo. Udają zgrany związek, mimo iż są rodziną z krwi i kości. Co dla mnie jak już wcześniej stwierdziłam, przy recenzji poprzednich tomów, patologia. Co prawda dobry temat na książkę, bo to cos nowego, innego, a zarazem niezwykły temat tabu, który bądź, co bądź niby powinien zostać przedstawiony światu, ale znowu niekoniecznie. Jako, że w tej części bohaterowie są już bardzo dojrzali, w związku, z czym poznajemy także ich dzieci. Tak po prawdzie w tym tomie więcej jest o nich samych, niż pierwotnie głównych bohatera, co jest chyba lepsze według mnie. Taki mały przestrzał przez pokolenia dodaje powieści świeżości i nowego spojrzenia na świat przedstawiony.  Mimo tego temat kazirodztwa i owej patologii powraca, gdy jeden z ich synów najzwyczajniej tego nie uznaje i nad wyraz neguje. Jak dla mnie to chyba najlepsza postawa, przez co też stał się przeze mnie ulubieńcem w tej części.

Powieść pani Andrews jest zarówno przytłaczająca, jak i ciekawa. Nie wciąga, zwłaszcza, że mam wrażenie, że w porównaniu do pierwszej części, ta jest o wiele, wiele gorsza. Jak gdyby autorka stwierdziła, że skoro jest już popularna, to nie musi się tak męczyć nad kreacją całości. Ogromny błąd. Jeśli ktoś postanawia ciągnąć fabułę przez kilka tomów, to musi mieć świadomość, że bądź, co bądź ciężko jest dorównać pierwszemu, a mimo to starać się coraz bardziej i bardziej.

Cykl porusza wiele trudnych kwestii w życiu człowieka, co ma zwoje wady i zalety. W dodatku, jeśli chodzi o tematykę, to ciężko jest mi się do niej odnieść. Tak samo do kwestii języka i stylu powieści. Płytki i chwilami nużący. Rzadko, kiedy mnie coś zaskoczyło na tyle, bym nie mogła przestać o niej myśleć. A szkoda, naprawdę, bo zapowiadało się nawet dobrze. Mam wrażenie, że to już zaczyna się wszystko ciągnąć na siłę, a takich powieści nie lubię.

Gdybym miała wszystkie swoje spostrzeżenia wyciągnąć w kilku zdaniach, byłoby mi ciężko. Wciąż uważam, że nie powiedziałam wszystkiego, ale nie mam zamiaru przeciągać. Swoją drogą ten tom jest o wiele słabszy niż poprzednie, to na pewno. Ale nie jest na tyle zły, by spisać go na straty. Jeśli ktoś lubi niekonwencjonalne historie, to jest coś dla niego. Pozostałym radzę, by przez podchwyceniem tej serii, zastanowili się, czego się po niej spodziewają i czego oczekują.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Świat Książki oraz Weltbild!

Recenzja: "Wyznania chińskiej kurtyzany" Miao Sing

Tytuł: Wyznania chińskiej kurtyzany
Autor: Miao Sing
Wydawnictwo: Świat Książki
Wydanie: 2012-06-20
ISBN: 978-83-7799-600-3
Objętość: 288
Cena: 34,90 zł

Moja ocena: 6/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa.

Kogo z nas nie ciekawią historie rodem z orientalnego świata? Wiadomo, że każdego. A przynajmniej prawie każdego. Dla takich osób w literaturze pojawia się coraz więcej powieści rodem z Chin, Japonii, Indii i innych egzotycznych krajów. „Wyznania chińskiej kurtyzany” idealnie wpasowują się w klimat i dają czytelnikowi możliwość przeniesienia się w nowe rejony świata – przez większość dotąd niepoznane.

Na początku uderza nas okładka, która aż mieni się odważnymi kolorami. Ładna i pasująca do tematyki, to prawda. Jak na oprawę graficzną, to ta bardzo mi się podoba. Minusem jest jednak to, że nigdzie nie mogłam się doszukać nazwiska autorki na okładce. Jeśli zaś o sam tekst chodzi, to już nie jest tutaj tak wesoło. 

Historia Dong Mei jest czymś innym, nietypowym, ale nie powiem, ze oryginalnym i nowym. Za bardzo podczas czytania nasuwały mi się na myśl "Wyznania gejszy". Niby nie jest to ta sama historia, ale według mnie jedna wzorowana na drugiej. Dlatego też sam zapał w trakcie zgłębiania powieści osłabł, a moje zamierzenia wobec niej podupadły. A szkoda, bo gdyby nie patrzeć na owe wzorowanie się, byłaby naprawdę niesamowitą opowieścią. Zwłaszcza, że tematyka została ukazana bardzo realistycznie i przekonująco. 

Nie należę do empatów, jednak w przypadku uczuć i przeżyć bohaterki, nie wiedzieć, w jaki sposób potrafiłam niemiłosiernie się wczuć w jej postawę i przeżycia. Po prawdzie chwilami autorka aż nazbyt szokuje otwartością, z jaką opisuje, co poniektóre sceny, jednak w dzisiejszych czasach staje się to dość powszechne – wystarczy spojrzeć chociażby na „Pięćdziesiąt twarzy Grey’a” które tak wszyscy wychwalają, chociaż sama nie wiem, za co. 

Styl autorki jest dość powierzchowny, przez co ciężko jest się doszukać w powieści „drugiego dna”, ale mimo wszystko w miarę szybko i przyzwoicie się czyta. „Wyznania chińskiej kurtyzany” są idealną książką na letnie popołudnia. Jeśli kogoś wciągnie, to uważam, że jest w stanie przeczytać ją jednym tchem. Wiadomo jednak, są gusta i guściki – to, co jednych zachwyca, innych już nie. Dlatego tez ważne jest wiedzieć, na co ma się w danej chwili ochotę. Ja mimo wszystko nie żałuję przygody „Wyznaniami chińskiej kurtyzany”. Z każdą książka uczę się czegoś nowego. Tak też było teraz i pomimo znanych treści cieszę się, że spędziłam z nią kilka chwil. 

Podsumowując – książka ciekawa, ale nie rewelacyjna. Mimo to dla fanatyków z pewnością godna polecenia. Pozostałym radzę się po prostu przekonać samemu, – kto wie, być może właśnie ona zachwyci i wciągnie bez reszty.

Za przygodę z Dong Mei dziękuję Wydawnictwu Świat Książki oraz Weltbild!

Recenzja: "Geneza" Jessica Khoury


Tytuł: Geneza
Autor: Jessica Khoury
Wydawnictwo: Wilga
Wydanie: 2012-11-15
ISBN: 978-83-259-0667-2
Objętość: 512
Cena: 36,99 zł

Moja ocena: 8/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Czym jest życie? Czym jest śmierć? A życie wieczne? Każdy z nas tłumaczy to sobie inaczej. Każdy, również Pia, dziewczyna doskonała. Na pozór. Stworzona przez naukowców, jako pierwsza na ziemi istota nieśmiertelna. Nieśmiertelna nastolatka ukryta w tajnym laboratorium pośrodku lasu równikowego. Żyjąca z dnia na dzień, wykonując przeróżne polecenia, zdając kolejne testy. Po to tylko, by móc dołączyć pewnego dnia do zespołu naukowców i stworzyć mężczyznę doskonałego. Nieśmiertelnego. Całą rasę nieśmiertelnych. By życie było lepsze. Pia żyje w nieświadomości. Nie wie nic na temat otaczającego ją świata. Życie w Little Cam może i by toczyło się dalej mozolnie i bez jakichkolwiek zmian, gdyby nie kilka nowych okoliczności. Nowy naukowiec (swoją drogą kobieta całkowicie postrzelona) i chłopak. Dzikus, którego poznaje w dniu swoich urodzin, gdy ucieka spod kontroli naukowców do lasu. Dzięki Eio poznaje świat poza murami laboratorium. Ale nie tylko, bowiem jest coś jeszcze…

Na pierwszy rzut oka rzuca mi się okładka, która przyznaję, nie powala. Coś innego, fajnie. Ale nie przyciąga wzroku na tyle, by ktoś od tak mógł ją porwać z półki i powiedzieć „O tak! Tego szukałem.” A szkoda, bo w porównaniu do fabuły wypada naprawdę blado, przez co może być nie raz niedoceniana. Wiadomo – nie ocenia się książki po okładce, ale mimo to większość z nas jest wzrokowcami, a przecież liczy się pierwsze wrażenie, prawda?

Idąc dalej poznajemy historię Pii. Szczerze powiedziawszy po dość przeciętnym początku książka dopiero później nabiera na tyle tempa, by wciągnąć czytelnika bez reszty. Przyzwyczaiłam się, ze początki bywają trudne i liczy się efekt końcowy. A ten jest niesamowity. Naprawdę.  Mając jeszcze połowię powieści przed sobą zaparłam się, że ją skończę jednej nocy - nie liczył się nawet egzamin, który miałam kolejnego dnia, a tylko to by ją skończyć. Przyznaję się bez bólu - łza w oku nawet mi się zakręciła, już nie mówiąc o tym, że przez resztę nocy przeżywałam zakończenie. „Czemu tak, a nie inaczej? A co by było gdyby?” Na te i inne rozmyślania miałam całą noc... Nie zawiodłam się, więc mogę przyznać, że czasu nad nią również nie straciłam. Bawiłam się wręcz fenomenalnie – zwłaszcza, wtedy, gdy sama nie umiałam dojść, co będzie za chwilę.

Książka potrafi rozbawić i zasmucić. Znudzić z początku, by po chwili porwać w wir czytelniczy. Da dawkę i strachu, niecierpliwości, ale i ciekawości. Wszystkiego po trochu. Jedyne, co mnie zasmuciło to ten cudowny „romans”, którego tutaj nie zauważyłam. Przyznaję – ciekawa odskocznia od tych wszystkich laboratoryjnych problemów, ale według mnie totalnie nierozwinięta. Nie wnosi nic do powieści i nie zdziwiłabym się, gdyby większość czytelników uznała ten wątek za zbędny.

Styl autorki jest prosty, nowoczesny, ale mimo to widać, że początkujący. W powieści wkradło się, bowiem kilka błędów logicznych, ale wiadomo – zdarza się nawet najlepszym. Język nie jest jakoś skomplikowany – jedyne, co to, co poniektórych mogą denerwować łacińskie odpowiedniki nazw roślin, zwierząt, które wręcz nagannie Pia uwielbia nadmieniać przy byle błahej rozmowie.

Gdybym miała powiedzieć coś o bohaterach, to byłoby mi ciężko. Sama Pia potrafiła zirytować chwilami swoją płytkością i znużyć, czy zirytować. Ale mimo to czytało mi się z wielka przyjemnością. Poza tym sam Eio niekiedy dawał wrażenie mini-boga, którym przecież nie jest. Ciężko mi się do nich odnieść, naprawdę.

Wierzę, że autorka w swoim życiu napisze jeszcze niejedną niesamowitą powieść. Chociaż nie uznałabym jej za bestseller, to i tak stanie na półce zasłużonych. Oby tylko nie było kontynuacji, bowiem uważam, że na taki finał się czeka i nie warto psuć historii przeciągając ją przez kolejne tomiszcza.

Za możliwość poznania historii nieśmiertelnej nastolatki dziękuję Grupie Wydawniczej Foksal!

Z cyklu: Czas na reklamy!


Ostatnio zauważyłam, że coraz więcej ludzi sięga po e-booki, aniżeli wersje papierowe. Mimo wszystko
wciąż stronią od książek w wersji audio, zapierając się przed nimi rękoma i nogami. Dlaczego nie wiem. Nie rozumiem. Szczerze powiedziawszy, gdybym miała wybierać między audio, a e-bookiem, z góry wybrałabym ten pierwszy. Pod warunkiem, że powieść jest dobrze opracowana, a lektor potrafi się wczuć w tekst czytany.

Swoją przygodę z audiobookami zaczęłam dość dawno. Wszystko zaczęło się od słynnej już trylogii "Igrzysk Śmierci", którą bagatela wolałam się zachwycać z przyjaciółką, nim stała się szaleńczo obleganym bestsellerem, ale cóż. Od tamtej pory trylogię musiałam mieć w każdej możliwej wersji. Jakie więc było moje zaskoczenie - pozytywne oczywiście - gdy dorwałam się do wersji audio. Od tamtej pory nie liczyły się dla mnie tylko książki w wersji papierowej. I dobrze.

Z dnia na dzień zaczęłam przeszukiwać sieć, księgarnie, empiki i inne tego typu rzeczy w poszukiwaniu ciekawych audiobooków. Od tamtej pory przyznaję, że moja biblioteczka deczko się rozrosła. Poza tym poznałam między innymi takie portale, jak audeo.pl, audioteczka.pl, audioteka.com.pl i audiobook.pl, którymi się wręcz zachwycałam. Ucieszyłam się też na wieść, że z ich inicjatywy powstał kolejny tego typu portal - kolekti.pl. Strona kolekti.pl jest świeżym projektem zajmującym się finansowaniem społecznościowym audiobooków. To zupełna nowość na rynku i twórcy po cichu liczą, iż pasjonaci książek [tacy jak ja chociażby :P) przekonają się do tego typu działań.Głównym celem jest to, aby za pomocą kolekti.pl, sympatycy audiobooków mieli możliwość zakupu nagrania w dobrej cenie oraz w przedsprzedaży. Duży nacisk położony jest też na nietuzinkowe nagrody, którymi autorzy chcą podziękować Wspierającym, co w szczegółach jest opisane na ww. stronie.

Szczerze powiedziawszy cieszy mnie, że świat idzie na przód. Dzięki takim inwestycjom można się nie tylko rozwijać, ale i pomóc. W jaki sposób? Chociażby taki, że książki papierowe trafią do mniejszej gamy odbiorców, aniżeli takie które wydawane są w każdej możliwej formie. Już nie mówiąc o osobach, które z różnych przyczyn po prostu nie mogą, lub nie potrafią czytać. Osobiście bardzo się cieszę na wiadomość, że powstaje coś nowego i już się nie mogę doczekać, gdy zagłębię się w tej nowej stronie, buszując gdzie się da...

A co wy o tym myślicie? Warto dać szansę? Bo ja uważam, że owszem.

Recenzja: "Barwy pożądania" Megan Hart


Tytuł: Barwy pożądania
Autor: Megan Hart
Wydawnictwo: Mira Harlequin
Wydanie: 2013-03-20
ISBN: 978-83-23-89048-5
Objętość: 432
Cena: 36,99 zł

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Bo miłości można doświadczyć na wiele sposobów…

Ilu z Was byłoby w stanie słuchać obcego mężczyzny, który w listach każe wam spełniać wasze – i Niue tylko wasze – erotyczne fantazje? Ilu z Was miałoby odwagę by się przyznać przed samym sobą do najbardziej skrytych pragnień i potrzeb? Jak znam życie to niewielu.

Paige jest inna. Na pozór zwykła dziewczyna uwielbiająca wszelaką możliwa papeterię. Ale to właśnie na nią pewnego dnia padł wybór. I co? Nie zgorszyła się. Nie porzuciła listu, który otrzymała. Co więcej, postanowiła odpisać, a tym samym dać się wciągnąć w tą jakże tajemniczą i zarazem gorącą grę pełną ukrytych pragnień i namiętności bez poczucia wstydu. Z każdym kolejnym listem gra nabierała tempa, a jej życie zaczynało się zmieniać w mgnieniu oka – wkroczyła w jego nowy rozdział, a w raz z nią jej tajemniczy autor listów.

Gdybym chciała opowiedzieć wszystkie wrażenia po tej lekturze to sądzę, że nie starczyłby mi dnia. Niestety. A szkoda, bowiem jest im całkiem sporo. Dlatego też postanowiłam się zamknąć w minimalistycznym skrócie.

Na samym początku przyznaję, że byłam tak samo chętna do lektury, jak i niechętna. Chętna, dlatego, ze niemałe wrażenie wywarły na mnie „Trzy oblicza pożądania” i miałam nadzieję, że ta lektura będzie przynajmniej na tym samym poziomie o ile nie lepsza. Niechętna, gdyż już sama okładka, jak i wstęp doprowadziły mnie do szewskiej pasji. Jak dla mnie w okładce nie widzę nic, co by miało mnie chwycić za serce, a w dodatku po prostu mi się nie podoba. Tak samo, jeśli chodzi o wstęp – ten również mnie nie zachwycił, a wręcz znużył. Plusem wszystkiego jest to, że się nie zniechęciłam i postanowiłam czytać dalej. I dobrze.

„Odwróciłam się tyłem do lady i oparłam się o nią. List wciąż leżał na moim stole. Nie oskarżał, zapraszał.”

Z każdą kolejną strona powieść zaczynała nabierać coraz to większego tempa i co tu dużo mówić – fabuła wreszcie zaczynała tworzyć się na krój ni to romansu, ni to erotyku.  Przyznaję, że chwilami podobała mi się nawet bardziej, niż poprzednia powieść Megan Hart. Na pewno stanie się jedną z "lepszych”, ale nie ulubionych. Dlaczego? Dlatego, ze chwilami nie tyle przerażały, co zniesmaczały mnie treści listów, które "kazały" głównej bohaterce wykonywać coraz to dziwniejsze zadania... Dla mnie to było chwilami nie tyle nierealne, co nienaturalne i po prostu dziwne. Nie mogę pojąc tego, jakby ktokolwiek mógł robić coś takiego – w powieści rozumiem, ale w realnym świecie, jakoś dla mnie to coś anormalnego. Taki fetysz? Być może, ale na pewno nic, co jest dla każdego naturalną rzeczą, czy zjawiskiem.

Styl autorki jest lekki i przyjemny, jedynym minusem jest chyba fakt, iż chwilami jest aż nazbyt prosty i niekiedy wulgarny. Poza tym nie mam jakoś zbytnio zastrzeżeń, zwłaszcza, że czyta się w miarę szybko i bezproblemowo, a to przecież najważniejsze.

Ogólnie rzecz biorąc cieszę się, że miałam okazję poznać styl pisarski pani Hart w jej powieściach. Jej książki są zarówno niekonwencjonalne, co znajome. Widać, że autorka stara się w nich poruszać tematy tabu, co o dziwo nawet jej się udaje. Widać, że sporo z siebie daje w pisaniu, przez co jej książki stają się znane na całym świecie. Może i nie dałabym im miana bestsellerów, ale na pewno są warte przeczytania. Ja wiem jedno. Jeśli pani Hart wyda kolejną powieść swojego autorstwa, to z wielką chęcią się z nią zapoznam, z samej ciekawości, co tym razem wymyśli…

Za lekturę dziękuję Wydawnictwu Mira Harlequin!

Recenzja: "Zieleń szmaragdu" - Kerstin Gier [audio]



Tytuł: Zieleń szmaragdu [audio]
Autor: Kerstin Gier
Wydawnictwo: Literacki Egmont
Wydanie: 2012
ISBN: 978-83-237-5379-7
Objętość: 12h 50 min
Cena: 24,99 zł

Moja ocena: 6/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa

„Zostańmy przyjaciółmi - ten tekst to już doprawdy był szczyt. Na pewno za każdym razem, gdy ktoś wypowiada te słowa, gdzieś na świecie umiera jedna nimfa.”

„Zieleń szmaragdu” jest stety, bądź niestety zwieńczeniem znanej wielu (o ile nie wszystkim) Trylogii Czasu. W moje ręce wpadła w tym wypadku w wersji audio. Szczerze powiedziawszy w recenzowaniu takiej formy jest mały haczyk – a raczej pytanie, które się nasuwa: Co zrobić? Bardziej skupić się na fabule, przesłaniu autorki i całej reszcie, czy też w jaki sposób zostało to odwzorowane w wyżej wymienionym słuchowisku? Dlatego jest to dość ciężki orzech do zgryzienia, przez co uznałam, ze najlepiej po trochu zatrzymać się przy każdym z „problemów” i nadmienić zarówno plusy, jak i minusy..

Jeśli chodzi o fabułę, to muszę przyznać, że jest dla mnie po prostu urzekająca i zarazem zniewalająca. Już dawno nie spotkałam się z tak realistyczną fabułą. Powieść wciąga w swoje „wymiary” już od samego początku i nijak nie da się jej podzielić na kilka sesji z nią. Autorka naprawdę się postarała, za co należą się jej wielkie brawa i pochwały, a z mojej strony również wielki szacunek. Przyznam się szczerze, że przesiedziałam nad nią calutki dzień, byleby tylko ja ukończyć. Siedząc w domu odtwarzałam ją na komputerze, a gdy byłam na mieście, w moich uszach wciąż wybrzmiewały kolejne rozdziały dzięki niezawodnemu mp4. Nic dodać, nic ująć. Mogę szczerze przyznać, że znajdą się osoby [o ile już się takie nie znalazły], które podobnie jak ja nie będą w stanie się jej oprzeć. Może niekoniecznie w formie audio, ale w papierowej wersji już na pewno.

Dlaczego nie w audio? Szczerze powiedziawszy z bólem przyznaję, że w mojej opinii pani Małgorzata Lewińska, która użyczyła w audiobooku swojego głosu, trochę zaniżyła, jakość książki. Nie mówię tego uszczypliwie, ale niestety tak uważam. Z początku mimo wciągającej fabuły nie mogłam się przekonać do stylu jej wypowiedzi i akcentowania poszczególnych wydarzeń. Może to ze względu na jej niekonwencjonalną ekspresję słowną, która nie zawsze ukazywana jest w odpowiednich momentach, przez co słabej budowane jej napięcie i „to coś”, dzięki czemu czytelnik [w tym wypadku słuchacz] nie może się doczekać finału. Zwłaszcza, takiego, jak tutaj, który powinien być bardziej zaakcentowany, a nie był. No cóż. Wiadomo – każdy ma swój styl czytania. Widocznie ja sama jestem bardziej przyzwyczajona do audiobooków, nad którymi pracuje Anna Dereszowska i dlatego też bardziej przypada mi do gustu jej styl, aniżeli pani Lewandowskiej.

Podsumowując muszę nadmienić, że powieść pani Gier zdobyłaby u mnie na pewno wielki aplauz i dużo bardziej by zapunktowała, gdyby nie słuchowisko. Mimo wszystko mam zamiar jeszcze nie raz powrócić do przygód Gwen i Gwdeona, jednak tym razem może w wersji papierowej. Na koniec muszę jednak dodać, że okładka, zarówno audio, jak i książki jest po prostu zniewalająca i wprost nie mogę od niej oderwać oczu. Szkoda tylko, że to już koniec przygód z Trylogia Czasu, którą bądź, co bądź będę wspominać bardzo miło.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Egmont oraz portalowi nakanapie.pl

Recenzja: "Dotyk złodziejki" Mia Marlowe


Tytuł: Dotyk złodziejki
Autor: Mia Marlowe
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Wydanie: 2013-03-06
ISBN: 978-83-10-12199-8
Objętość: 320
Cena: 29,90 zł

Moja ocena: 5/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa.

Najpierw była saga Kusziela, potem trylogia Greya. Kolejno przyszedł czas na Crossa i inne, coraz to nowsze serie i trylogie nasycone erotyzmem. Jedną z takich pozycji na pozór do nich podobnych był dla mnie „Dotyk złodziejki” Mii Marlowe. Lecz była taka tylko pozornie. Dlaczego? To dość proste pytanie, za którą skrywa się banalna wręcz odpowiedź.

„Dotyk złodziejki” opowiada o losach Violi – na pozór zwykłej dziewczyny, która uważała, że ma dar. Potrafiła ukraść dosłownie każdy klejnot. A co ważniejsze – dotykając ich potrafi poznać ich przeszłość. Potrafi odróżnić zwykłe świecidełko od prawdziwego klejnotu…, przez co też stała się wszem i wobec znana. Nie dosłownie (z imienia i nazwiska) oczywiście. Do kradzieży została zmuszona przez los. Od tej pory stało jej się to tak, jakby jej drugim ni życiem – ni pracą. Wszystko szło dobrze, lecz do czasu… Viola została przyłapana na kradzieży. W dodatku przez samego porucznika Greydona Quinna. Na dość złego mężczyzna postanowił to wykorzystać i zmusić do współpracy przy poszukiwaniu słynnego klejnotu – Krwi Tygrysa. Od tej chwili wszystko zmienia się, jak w kalejdoskopie, a zwykła współpraca przeradza się w namiętny romans rodem z XIX wieku.

Recenzując tę pozycję wiedziałam, że będzie ciężko. Dlaczego? Otóż w tym momencie trzeba podzielić i ocenić obie strony książki – tą erotyczną i tą przygodowo-kryminalistyczną… Z góry przyznaję, że o wiele bardziej przypadła mi do gustu ta druga, chociaż jest jej o wiele mniej.

Akcja jest żywo nakreślona, bez nudnych i zbędnych komentarzy.  Wszystko toczy się w miarę odpowiednim tempem i nie powiem – nie raz autorka mnie zaskoczyła – zarówno pozytywnie, jak i negatywnie. Czyta się chętnie, choć uważam, że sceny łóżkowe zdecydowane górują nad wątkiem przygodowym, co niezbyt mi odpowiada. Według mnie powinien być równy ich podział, a sceny erotyczne w niektórych sytuacjach ograniczone, bądź zminimalizowane. Owy romans aż wrze, nie powiem, że nie, ale chwilami brakowało mi tej prawdziwej akcji. Mimo to uznałam, że „Dotyk złodziejki” nie należy ani do nudnych opowiastek, ani do czystych erotyków. I Bogu, dzięki, bo przez to nie jest przeze mnie stracona tak, jak np. tytułowy Grey.

Styl autorki jest prosty, ale jak już powiedziałam wcześniej – potrafi zaskoczyć. Jeśli chodzi o język, to przyznaję – liczyłam na coś więcej. Prosty i niewyróżniający się ponad tłumy – klasyczny. Uważam, że o wiele lepiej byłoby zastosowanie tutaj, chociaż w małym stopniu starodawnego słownictwa. Taki mały zabieg, a wiele mógłby zdziałać – zwłaszcza, że fabuła stałaby się o wiele bardziej przekonująca i bliższa epoce, w której się rozgrywa.

Gdybym miała się głębiej zastanowić nad bohaterami, to przyznaję, że polubiłabym ich tak samo, jak znienawidziła. Viola, – chociaż z oślego wręcz uporu przypomina mi trochę mnie, za to potrafiła mnie niejednokrotnie zirytować i zniechęcić do siebie samej. Jeśli chodzi o Quinna zaś to uważam, że przedstawianie bohaterów, jako męskich ideałów jest nużące i niepotrzebne. W końcu nie ma ideałów na świecie, to, po co mają być w każdej książce? Trochę to nierealne…

Przyznaję jednak, że na miłą pochwałę i uwagę zasługuje szata graficzna. Naprawdę. Strasznie przyciąga wzrok i jest bardziej kusząca od niejednej sceny w powieści. Gdybym miała oceniać tylko okładkę, to przyznaję, że książka stanęłaby na czele moich ulubionych pozycji. Jednak nie ocenia się książki po okładce – wiadomo treść tez się liczy. A tutaj już trochę gorzej, choć nie tragicznie.

Ogólnie rzecz biorąc z „Dotykiem złodziejki” spędziłam mniej i bardziej mile chwile. Ma swoje plusy i minusy (chyba, jak większość wydawanych książek), ale wiem jedno – gdyby autorka bardziej nastawiła się na czasy, w których rozgrywa się fabuły - byłoby idealnie. Póki, co na pewno jest lepsza od „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, których niestety nie dałam rady skończyć. Liczę też, że z każdym kolejnym tomem historia ta będzie coraz to bardziej intrygująca i wciągająca, a póki, co przyszło nam czekać na kontynuację…

Za możliwość poznanie historii złodzieja z Mayfair dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia!

Z cyklu: Stosik na kwiecień

Przykra ta wiosna. A raczej zimo-wiosna. Na dworze na przemian chlapa i mróz... Ponoć ma tak być jeszcze ze dwa tygodnie, a wiosna nas pominie ;( Szkoda... Bądź, co bądź przez ta pogodę z domu się ruszam tylko wtedy, gdy naprawdę muszę [a tak chciałam znowu trenować...], dlatego też w tym miesiącu stosik jest skromny. Ale już mam plany na kolejne zakupy, więc kto wie - może jeszcze was zaskoczę ;]

Od góry:

1) "Inteligencja serca. Jak otworzyć serce i doświadczyć miłości?" - Dagmara Gmitrzak -> aż ciekawa jestem, co ta pozycja w sobie skrywa, zwłaszcza, że na pozór jest taka mała i niepozorna. Egzemplarz z płyta CD od Sztukatera

2) "Atlanci.Kakrachan." - Olis Nari Lang -> szczerze powiedziawszy miałam opory co do niej, ale... Ale więcej w recenzji ;) Książka od Wydawnictwa Azyl

3) "Geneza" - Jessica Khoury -> od Grupy Wydawniczej Foksal. Zaczęłam czytać i póki co... duże zaskoczenie - czy pozytywne, dowiecie się niedługo.

4) "Barwy pożądania" - Megan Hart -> po przeczytaniu pozycji "Trzy oblicza pożądania" wręcz musiałam ja mieć! Od Wydawnictwa Mira Harlequin

5) "Złudzenie" - Aprilynne Pike -> od Sztukatera. Póki co przede mną poprzednie tomy, które już czekają na swoją kolej, ale tak czy siak zobaczymy, co z tego wyniknie.

6) "Na zawsze" - Alyson Noel -> zauważyłam, że z każdym kolejnym tomem autorka popada w pewną rutynę i niemoc, z której nie może się wydostać, a przez to sporo na swojej fabule cierpi seria jej książek. Mam tylko nadzieję, że ostatni tom podniesie ogólną ocenę całości. Egzemplarz również od Sztukatera

7) "Pozaświatowcy. Zarzewie buntu" - Brandon Mull -> owa niespodziewana paczka od MAGa

8) "Wiarołomca. Sekrety nieśmiertelnego Nicolasa Flamela" - Michael Scott -> od Sztukatera.

9)  „Opowieści z Elektronowego Lasu” - Marek Nagrodzki -> egzemplarz recenzencki od samego autora. Niestety nie jest uwieczniony na stosiku, ponieważ jest to wersja EPUB

Jak widać, stosik nie jest zbyt obszerny, za to strasznie mi przypadł do gustu ze względu na kilka pozycji [w szczególności]. Postaram się dzisiaj napisać kilka recenzji [a przynajmniej jedną], gdy tylko skończę walczyć z moją pracą licencjacką ;) Do zobaczenia!
Miasto Recenzji © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka