Recenzja: "Pisane krwią" Chelsea Quinn Yarbro


Tytuł: Pisane krwią
Autor: Chelsea Quinn Yarbro
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania: 2012-06-01
Tom: V
ISBN: 978-83-7510-605-3
Objętość: 696
Cena: 45,90

Moja ocena: 8/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Saint-Germain. Hrabia. Kojarzy ktoś? Nie? Zapewne są tutaj tacy, którzy doskonale wiedzą, o kogo chodzi. Zwłaszcza, że nazwisko to pojawiło się również w innej powieści niż ta, którą obecnie recenzuję. Za to całej reszcie mogę tylko powiedzieć, że mam tutaj na myśli głównego bohatera serii książek autorstwa Chelsea Quinn Yarbro. Opowiada historię rosyjskiego hrabi, który jest… wampirem. Tak moi mili. Wampirem. Ale nie byle jakim. Ma on, bowiem do wykonania pewną misję, która może przysporzyć mu kłopotów, jak i wrogów.

„Pisane krwią” to już kolejny, piąty tom przygód Sain-Germania. Pośród jego szaleńczych i jakże porywających przygód nie mogło również zabraknąć płomiennego romansu z młodziutką malarką. Konkretów fabuły wolałabym wam nie przytaczać, ponieważ wiem, że nadmiar faktów zniechęca do czytania, ponieważ książka tym samym staje się „przewidywalna”. Dlatego też mam zamiar bardziej skupić się na pozostałych aspektach.

Przygody hrabiego wampira to potencjalnie powieść grozy, zwana potocznie, jako horror. Ja bym tego tak nie nazwała. Może i nie ma tam sielanki, a niektóre wydarzenia porywają do reszty, to mimo to do horroru czegoś tam brakuje. Nie jest na tyle przerażająca i naładowana napięciem, by taką „tabliczkę” można by z czystym sercem do niej podczepić. Przynajmniej ja uważam, że za mało jest tutaj dramatyczności i momentów, gdzie nerwy aż się o siebie ścierają ze strachu i niepewności. Ale mimo to całość ciekawie ubrana i dopracowana. Dzięki temu nie trzeba przedzierać się przez pozostałe tomy by zrozumieć, co się dzieje w powyższym. I do jest zdecydowany plus, zwłaszcza, że rzadko, kiedy taki zabieg jest sprawnie wykonany w przypadku kilkutomowych powieści. A tutaj proszę bardzo. Ktoś ma ochotę na „Pisane krwią”, albo zwyczajnie dostał książkę w prezencie? Nic strasznego, bowiem bez strachu można się za nią zabrać, nie martwiąc się, ze się czegoś nie zrozumie. Przyznaję, że sama zastosowałam ten zabieg i nie żałuję, – mimo, iż pierwsze trzy tomy posiadam [uwielbiam wyprawy do Taniej Książki] i aktualnie poluję na czwarty. Szkoda tylko, że tak, jak same opisy i fabuła jest dobrze zgrana, to gorzej wypada to w przypadku bohaterów. Nie wszystkich oczywiście, ale zawsze. Chodzi mi o to, że co poniektórzy nie są do końca dopracowani i tym samym przedstawieni wystarczająco szczegółowo. Niestety z tym fantem nie da się za wiele zrobić, a szkoda. Kilku rzeczy trzeba się niestety domyślać, ale nie jest to aż tak znowu częste i uporczywe. Jedynie, co, to mogę żywić szczerą nadzieję, że w kolejnych tomach [o ile się pojawią oczywiście] autorka to nadrobi i jeszcze niejednokrotnie zaskoczy – pozytywnie oczywiście.

Styl i język pani Yarbro jest dość specyficzny – w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Od początku próbuje wciągnąć czytelnika w zawiłą i jakże wielowątkową historię Saint-Germaina. Nie bawi się w lanie wody. Od razu przechodzi do rzeczy. I za to należy jej się moje uznanie. Nie lubię czytać o jednym i tym samym przez kilka stron, przez co fabuła wydaje się szalenie monotonna i zwyczajnie nudna. Tutaj nie ma czasu na nudę. Wszystko dzieje się w zawrotnym tempie, dzięki czemu książka wciąga bez reszty.

Gdybym miała coś napomknąć o okładce, to mogę z góry przyznać, że jest idealna. Jak mało, która, oddaje całą osobowość powieści. Zwłaszcza, że już na pierwszy rzut oka można założyć, w jakich czasach rozgrywa się akcja. Poza tym przytłumione kolory i ciemne tony nadają jej odrobinę mroku i tajemniczości. Szczerze powiedziawszy to okładki tej serii szalenie przypadają mi do gustu, tak samo, jak inne wydania okładek pochodzące z Wydawnictwa Rebis – mam tutaj na myśli chociażby powieści pani Anny Rice, gdzie grafika jest tworzona na ten sam wzór, co ta.

Poza tym jakiś większych zażaleń, czy zachwytów do tej części nie mam. Wiem jednak, że z pewnością jeszcze nie raz do niej powrócę. „Pisane krwią” mogę polecić każdemu fanatykowi historii, tajemniczych faktów i wydarzeń przeplatanych z masą zagadek. No i oczywiście każdemu fanowi wampiryzmu. Bezapelacyjnie. Mogłabym się pokusić o stwierdzenie, że przekona ona nawet najbardziej wybrednych, ale wiadomo są gusta i guściki. Dlatego też dalszą ocenę mogę pozostawić Wam samym i oczywiście czekać na Wasze wrażenia.

Za możliwość poznania losów hrabiego-wampira dziękuję portalowi Kostnica.com.pl !

Recenzja: "Martwy w rodzinie" Charlaine Harris


Tytuł: Martwy w rodzinie
Autor: Charlaine Harris
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 2012-06-27
Tom: XI
ISBN: 978-83-7480-254-3
Objętość: 400
Cena: 35,00

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Kto nie zna kultowego serialu o wampirach? Chyba większość już oglądała, czytała, bądź słyszała o jakże bardzo popularnym serialu pt. „Czysta krew” stworzonym na podstawie powieści Charlaine Harris. Niejeden z Was ma już pewnie większość [o ile nie wszystkie] części za sobą. Nie dziwiłoby mnie to się nawet. Tak, czy siak tym razem chciałam Wam przedstawić dziesiąty z kolei już tom serii o tajemniczych przygodach Sookie Stackhouse.

Sookie przeżyła Wojnę z Wróżkami, jednak nie wyszła z tego bez obrażeń. Ucierpiało zarówno jej ciało, jak i dusza. Ma jednak oparcie i pomoc Erica oraz JB. Zwłaszcza w Ericu i jego płomiennym uczuciu. Nie jest im jednak dane sielankowe życie, bowiem na chłopaka czyha wysłannik króla. Na dodatek dochodzą problemy polityczne pomiędzy zmiennokształtnymi, oraz złośliwe i niekoniecznie przyjacielsko nastawione wróżki w domu Sookie. Nie wspominając już o zwłokach znalezionych w lesie.

Jeśli chodzi o problematykę, to już na pierwszy rzut oka jest bardzo rozbudowana. Pojawiają się tu wątki już nam znane z poprzednich części, jak i nowe – mniej lub bardziej tajemnicze, czy też wciągające. Jest ich sporo. Czadem aż a dużo. Jedyny minus jest taki, że chwilami miałam wrażenie, że się w nich gubię i musiałam naprawdę przysiąść, by wyjść na prostą i zrozumieć, o co tak w ogóle tym razem autorce chodzi. Godne pochwały są jednak wizerunki bohaterów. „Grają” naturalnie i są przekonujący – niezależnie, czy jest to główna bohaterka, czy też jakaś postać epizodyczna. To właśnie dzięki ich kreacjom autorka tak świetnie potrafi grać na emocjach czytelnika, które chwilami aż burzą krew w żyłach i nie pozwalają usiedzieć spokojnie na miejscu.

Gdybym miała coś powiedzieć o samej Sookie, to z góry przyznaję, że w tej części nie za bardzo przypadła mi do gustu. Rozumiem, że jest główną bohaterką, ale mimo wszystko za wiele rzeczy kręci się wokół niej. Rzadko, kiedy zdarzają się chwile, gdy to nie ona a ktoś inny jest w centrum wydarzeń i gdy to nie ona, a ktoś inny ma ostatnie zdanie. Liczyłam, że tylko w serialu uwaga skupia się praktycznie tylko na niej, a pech chciał, że tutaj również. Poza tym chyba nie mam do niej jakiś większych przeciwwskazań i wielkiego marudzenia, jeśli chodzi o jej osobę.

Mimo, że nie mam za sobą wszystkich tomów [jeszcze!], to niewątpliwie ta część przykuła moją uwagę. Jest napisana prostym i ciekawym językiem. Czyta się szybko i bez większych problemów (no, chyba, że ktoś się pogubi w wydarzeniach, czy niekiedy zbyt zawiłych wątkach), ale mimo to przeskoczenie o kilka tomów z fabuła nie zburzyło mojej wizji dotyczącej tej serii. Kolejnym plusem jest też fakt, że autorka nie rozdrabnia się zbytnio nad opisami miejsc, czy tez konkretnych sytuacji, – które bądź, co bądź potrafią znużyć jeśli są przesadzone. Tutaj wszystko jest tak, jak być powinno. Styl autorki bardo przypadł mi do gustu i już dziś wiem, że z wielką chęcią zdobędę pozostałe tomy (te, których akurat mi brakuje) i zacznę się w nich od razu i z wielką chęcią zaczytywać od nowa w całej serii.

Jeśli miałabym napomknąć coś o szacie graficznej, to dobrym stwierdzeniem byłby fakt, że nie jest przesadzona. Stonowane kolory – wzorowane tak samo, jak poprzednie części. Ani nie przytłaczają, ani nie są nijakie. Jakby się tak przyjrzeć pozostałym tomom to „Martwy w rodzinie” tak samo, jak reszta utrzymuje ten sam motyw i klimat. Jednym słowem okładka ciekawa, ale nieporywająca i zachwycająca.

Podsumowując – książka jest warta zachodu, lecz nie wzniosłabym jej ponad wyżyny popularności. Większość zna serię o Sookie właśnie dzięki serialowi, na który bagatela sama wpadłam jakiś czas temu. „Martwy w rodzinie” jest książką ciekawą i nieprzesadzoną. Martwi mnie jednak ilość wydawanych tomów tej serii, ponieważ bądź, co bądź jest ich już jedenaście (a wiem, ze w przygotowaniu są jeszcze kolejne dwa) i koniec końców przyjdzie taki czas, że autorce zwyczajnie zabraknie pomysłów, czy też fabuła będzie coraz to mniej porywająca czytelnika. Póki, co jednak trzyma się nieźle i mam nadzieję, że tak będzie dalej. Serię Charlaine Harris chętnie polecam fanatykom wampirów, paranormali i nutki wątków rodem z horroru. A jeśli jest jeszcze gdzieś na świecie fan „Czystej krwi”, który do tej pory nie przeczytał żadnej części, to radzę jak najszybciej to nadrobić – zwłaszcza, że w powieściach pani Harris wątków jest więcej i bardziej szczegółowych aniżeli w popularnym serialu. Ja sama z wielką chęcią jeszcze nie raz zagłębię się w przygody Sookie.

Z poznanie kolejnych przygód Sookie - kelnerki-telepatki dziękuję portalowi Kostnica.com.pl!

Recenzja: "Reckless. Kamienne ciało." Cornelia Funke


Tytuł: Reckless. Kamienne ciało
Autor: Cornelia Funke
Wydawnictwo: Egmont
Data wydania: 2012-03-21
Tom: I
ISBN: 978-83-237-3566-3
Objętość: 350
Cena: 34,90

Moja ocena: 6/10 pkt.
Szufladka: Ciekawa.

Znacie historię o Alicji w Krainie Czarów? Oczywiście, kto by jej nie znał. W kolejnej części swoich przygód trafiła na druga stronę lustra, gdzie została uwięziona. Podobnie miał tez bohater dzisiejszej książki – Jakub.

Nastolatek żył przez wiele, wiele lat po drugiej stronie lustra, znajdując tam schronienie i prawdziwy dom, którego do tej pory nie mógł i nie uświadczył. Miał tam, więc wszystko, czego zapragnął, a co tak bardzo różniło się od dotychczasowego życia. Prawdziwy świat z bajki, – kto by nie chciał tam żyć? Otoczony przez nimfy, czarownice, i inne baśniowe stwory przemierzał liczne krainy w poszukiwaniu magicznych skarbów. Popełnia niestety największy błąd w swoim życiu – pozwala przejść na druga stronę lustra swemu bratu, który zraniony przez nimfę zaczyna zmieniać się w nefryt. Jakub oczywiście poprzysiągł sobie, że zrobi wszystko, aby proces ten zatrzymać, a wręcz cofnąć. Nie wie jednak, jakie czekają go przeciwności losu i liczne niebezpieczeństwa, by tego dokonać. Mimo to, nie cofnie się przed niczym, byleby tylko znaleźć lekarstwo. Może to oznaczać wielkie niebezpieczeństwo – a czasu jest coraz mniej…

Cornelia Funkie pokazała nam swoją powieścią, że nie każda baśń jest taka, jak inne do tej pory wydane. Z jednej strony książka jest oryginalna – mam tutaj na myśli kwestię wydania. Bardzo przejrzysty tekst, który łatwo i szybko się czyta, a w dodatku liczne i w dodatku oddające książce charakter rysunki pozwalają się lepiej zagłębić w treść. Nie spodobał mi się jednak fakt, że w trakcie czytania miałam straszne wrażenie, że autorka naprawdę wzorowała się na dziele pana Lewisa oraz wielu innych baśniach, o których słyszałam sama będąc dzieckiem. Tyle, że w tym przypadku pokazane zostały w sposób „groźniejszy” i bardziej „tajemniczy” niż uprzednio. Nie mam oczywiście na myśli tutaj dokładnych wydarzeń, a tylko zarysowanie fabuły i niektóre fakty. Tak, jakby autorka postanowiła wrzucić wszystko do jednego worka, tworząc tym samym mieszankę wybuchową.

Gdybym miała patrzeć na nią wyłącznie od strony tematycznej – to, jak na baśń jest dobra. Ciekawa wręcz. Chociaż mało zaskakująca. Są oczywiście momenty, gdy książka porusza do głębi i aż chce się czytać, ale jest ich stosunkowo mało. Nie wiem, czy tylko ja miałam wrażenie, że strasznie długo książka się rozkręca, a gdy już to się dzieje, to fabuła toczy się bardzo powoli. Nie spodobali mi się również bohaterowie. Może i są naturalni, ale jak dla mnie zbyt dziecinni. Nie wiem, dlaczego, ale mam wrażenie, że lepiej by pasowały tutaj postacie starsze, – ale też nie koniecznie super dorosłe. Jak dla mnie to nie są zbytnio przekonujący i odpowiednio dobrani, – ale w tym przypadku każdy widzi to inaczej, więc to tylko moja opinia. Jeśli chodzi o styl i język to są bardzo proste – momentami aż za bardzo, przez co ma się wrażenie, jakby książka była pisana pod kątem dziecięcego rozumowania. Ale mimo to nie czyta się jej ciężko, a co najważniejsze nie jest nudna, – lecz gdybym miała powiedzieć, co tak naprawdę mi się tutaj spodobało, to najbardziej, zaplusowała u mnie chyba okładka. Wiem, ze nie powinno się oceniać książki po okładce, ale ta wyjątkowo przypadła mi do gustu.

Podsumowując - książka nie jest zła, ale do wybitnych też nie należy. Nie wiem, czy jeszcze do niej wrócę, a jeśli już to nie w najbliższym czasie. Ciężko jest mi jakoś ją przywiązać do danej grupy wiekowej i upodobań, ponieważ dla dzieci jest momentami zbyt mroczna, a dla dorosłych może się wydawać odrobinę dziecinna i przewidywalna. Mogę ja polecić osobom, które mają ochotę na coś nieprzeciążającego wyobraźni, z dodatkiem lekkiej tajemniczości i fantastyki. Jeśli jest jednak ktoś, komu nie spodobałaby się nowe odsłony znanych baśniowych postaci, to nie radzę się za nią zabierać [chyba, że z dozą zrozumienia na takie zabiegi].

Za możliwość zrecenzowania powyższej książki dziękuję portalowi Sztukater.pl

Recenzja: "Potem" Rosamund Lupton


Tytuł: Potem
Autor: Rosamund Lupton
Wydawnictwo: Wydawnictwo Świat Książki
Data wydania: 2012-04-04
Tom: I
ISBN: 978-83-7799-177-0
Objętość: 400
Cena: 39,90

Moja ocena: 9/10 pkt.
Szufladka: Rewelacyjna!

Warsztat pani Lupton poznałam już czytając jej debiutancką powieść pt. „Siostra”, dzięki której zaskarbiła sobie moje uznanie bardzo szybko. Dlatego też postanowiłam od razu po skończeniu poprzedniej jej powieści, zabrać się za „Potem” – kolejny thriller psychologiczny w jej wykonaniu. Zanim jeszcze zaczęłam czytać, miałam wielką nadzieję, że będzie tak samo wyrafinowany oraz wspaniały, jak poprzedni. I poniekąd się nie zawiodłam.

Tym razem przenosimy się w świat Grace, która trafia na oddział intensywnej terapii. Wszystko zaczęło się od pożaru jednej ze szkół, w której odbywały się zawody sportowe. Poza nią o życie walczy również jej córka, która akurat tam przebywała. Grace przebywając w śpiączce „wydostaje” się ze swojego ciała pod postacią ducha. W tym samym momencie spotyka swoją Jennę, która również w niewyjaśnionych okolicznościach opuściła swoje ciało. Obie zagubione. Obie nie mają pojęcia, kim, a raczej czym w danym momencie naprawdę są. Przechodząc razem przez wszystkie te straszne wydarzenia, postanawiają poprowadzić śledztwo i dowiedzieć się, kto tak naprawdę stoi za podpaleniem szkoły. Dyrektorka? Prześladowca? A może zupełnie ktoś do tej pory będący poza kręgiem podejrzanych?

Sama fabuła powieści jest bardzo dobrze nakreślona, a przede wszystkim pełno zwrotów akcji. Martwi mnie jednak to, że co chwila pojawiają się jakieś nowe watki oraz poszlaki, w których momentami można się całkowicie pogubić. Jeśli jednak miałabym patrzeć na wszystko pod katem tematycznym, to jak na thriller, wciąż plasuje się w czołówce moich ulubionych. Niesamowicie trzyma w napięciu, a w dodatku ma w sobie to coś, przez co nie można się oderwać. Niestety nie jest to książka, dla osób, które nie lubią główkować. Tutaj nie ma nic wyłożone, jak na talerzu. Trzeba niemałego sprytu, by samemu dojść do tego, jak to się wszystko skończy. Jeśli jest, więc ktoś, kto woli, by wszystko przychodziło samemu, to nie radzę się za nią zabierać.

Bardzo podoba mi się główna bohaterka. Grece pokazuje, że matczyna miłość nie zna granic - kobieta zrobi wszystko, by uratować swoje dziecko. Pełne oddanie córce i niepojęta wielkość uczucia, jakim ją darzy chwyta za serce. Naprawdę. Pani Lupton należy się za to wielki plus. Zwłaszcza, że w tak tajemniczej i mrocznej powieści, potrafiła w tak zgrabny i piękny sposób ukazać coś tak wartego uwagi. Dzięki takiemu zabiegowi książka nie tylko trzyma w napięciu, ale i porusza do głębi czytelnika, dając tym samym sporo do myślenia zarówno nad samą powieścią, jak i życiem codziennym.

„Miłość nie może opuścić ciała, bo nie ono jest jej domem.”

Widać, że autorka „Potem” tak samo, jak zresztą w przypadku „Siostry” naprawdę się napracowała nad swoim dziełem. Wszystko jest dopracowane z ogromną dokładnością. Styl nie różni się zbytnio od tego, który pokazała w swojej poprzedniej powieści. Nie spodobał mi się jednak fakt, że całą sytuację przedstawiła z pespektywy „ducha”, przez co miałam wrażenie, że nie wiem już czy to, aby na pewno czysty thriller psychologiczny, czy może coś z nutą science fiction.

Gdybym miała to wszystko podsumować, to jedynym stwierdzeniem, które by oddawało moje wrażenie na temat tej powieści to:, „Dlaczego jeszcze nie ma ekranizacji?!” Naprawdę. Z wielką szczerością i niezmierną przyjemnością polecam wszystkim fanom tegoż gatunku. Nie czekajcie, więc zbyt długo, tylko jak najszybciej zabierajcie się za powieści pani Rosamund Lupton, bo to naprawdę daje niemałe wrażenia i przeżycia – zarówno w trakcie, jak i po przeczytaniu jej książek. Poza tym mogę być pewna, że gdy tylko ktoś, chociaż raz je przeczyta, to na pewno będzie wspominał je jeszcze długi, długi czas.

Za możliwość poznania wspaniałego warsztatu pisarskiego pani Lupton dziękuję

Recenzja: "Siostra" Rosamund Lupton


Tytuł: Siostra 
Autor: Rosamund Lupton 
Wydawnictwo: Wydawnictwo Świat Książki
Data wydania: 2012-04-04
Tom: I
ISBN: 978-83-7799-991-2
Objętość: 320
Cena: 39,90

Moja ocena: 10/10 pkt.
Szufladka: Rewelacyjna!

Thriller. Czymże powinien się charakteryzować? Powinien być mroczny. Trzymać w napięciu. Grać na emocjach. Zaskakiwać, ale i wzruszać. Taki powinien być. Ale, czy „Siostrę” autorstwa pani Rosamund Lupton można przyłączyć do gatunku znanych i polecanych thrillerów? „Siostra” to poniekąd jej debiut. I tak właściwie, jeśli się zastanowić, to od debiutanckich wydań zależy los i przyszłość każdego autora. Z mojej strony mogę tylko dodać, że wydanie tejże książki naprawdę się opłaciło zarówno samej autorce, jak i czytelniczemu światkowi.

O samej powieści słyszałam już nie raz od chwili jej wydania. Bloggerzy co rusz prześcigają się w swoich opiniach, jednych bardziej zachwalających, innych mniej. Wiadomo, są gusta i guściki. Dlatego tez postanowiłam sama się przekonać, jak bardzo „porwie” mnie powieść brytyjskiej scenarzystki.

Opowiada ona o losach Beatrice, która musi się zmierzyć ze strasznymi przeciwnościami losu. Pewnego dnia znika, bowiem jej młodsza siostra – Tessie, z którą bądź, co bądź była bardzo zżyta, a jej ciało zostaje odnalezione wiele godzin później. Najgorsze dla dziewczyny jest jednak fakt, że wszyscy uważają to za samobójstwo. Beatrice nie może się z tym pogodzić, nie chce również przyjąć do wiadomości tego faktu. Dlatego tez nie zważając na opinię innych, postanawia rozwiązać zagadkę tajemniczej śmierci siostry. Czy to, aby na pewno było samobójstwo? A może morderstwo? Beatrice postanawia prowadzić śledztwo na własną rękę. Dlatego też zaczyna żyć życiem Tessie, co chcąc, nie chcąc prowadzi do jej wewnętrznej przemiany i dostrzegania rzeczy do tej pory dla niej mało istotnych, lub wręcz głupich.

„Odrzyjmy wszystko z pozorów i dotrzyjmy do sedna. Miejmy emocje i przekonania, nie ukrywajmy ich za grzecznościowymi rozmówkami.”

Jak na thriller, to muszę przyznać, że książka ta jest wspaniała. Ba! Mało powiedziane. Chyba żadna, do tej pory przynajmniej  powieść z tej tematyki nie wywarła na mnie takiego wrażenia, jak ta. Nie tylko pod względem gatunkowym jest idealna [moim zdaniem oczywiście], ale i pod względem doboru bohaterów i ich przeszłości. Zarówno Tessie, jak i Beatrice nie miały łatwego dzieciństwa, przez co ich charaktery nie są aż tak przewidywalne. Z jednej strony się różniły, z drugiej zaś były, jak dwie krople wody. I nie chodzi mi tutaj o wygląd, lecz o całokształt i oddanie sobie nawzajem.

Autorka swoim stylem po prostu powaliła mnie na kolana. Zarówno cala fabuła, jak i stylistyka idealnie trafiają w mój gust czytelniczy. Książka trzyma w napięciu od pierwszej strony, aż do samego końca. Ciężko było mi się od niej oderwać. Całymi dniami nad nią siedziałam, próbując dawkować sobie przyjemność niosącą się z jej czytania. Czyta się przerażająco szybko i momentami musiałam się stopować, bo potrafiłam się całkowicie wyłączyć z życia doczesnego – co niekiedy bardzo denerwowało innych. Nieistotnym było dla mnie to, że w kolejce czeka na mnie jeszcze jej druga powieść „Potem”. Najzwyczajniej w świecie nie chciałam dotrwać do końca. Zwłaszcza, że jak rzadko, kiedy, tutaj emocje naprawdę brały górę i momentami miałam nieodparte wrażenie, że sama przeniosłam się w fabularny świat rodem z „Siostry”. Poza tym książka zapulsowała u mnie tym, że zamiast zwykłego opisu wydarzeń autorka postanowiła pokazać wszystko w formie listów, lub też, jak kto woli wpisów z pamiętnika dziewczyny, kierowanych do zmarłej siostry. W dodatku okładka też dodaje całości uroku i tajemniczości. W zupełności mogę się zgodzić, że jak najbardziej pasuje do świata przedstawionego, chociaż jest nawet trochę podobna do tych z „Drżenia” autorstwa Maggie Stiefvater – nie sądzicie?

Książka jest naprawdę warta zachodu. Jeśli jest jeszcze ktoś, kto jej nie przeczytał, to nie wiem, na co jeszcze czeka. Sama przed sobą się przyznaję, że zbyt długo z nią zwlekałam. Teraz mam ochotę przeczytać ja jeszcze raz, i jeszcze raz, i tak w kółko. Wiem jednak, że zanim do niej powrócę, to na pewno nie obejdzie się bez przeczytania kolejnych książek pani Lupton. Równocześnie liczę na to, że oprócz dwóch już wydanych przez nią powieści dojdą kolejne, które również będą na tak zachwycającym poziomie, jak ta.

Za przerażający, ale i wart zachodu dreszczyk emocji dziękuję Wydawnictwu Świat Książki, oraz Księgarni Weltbild!

Recenzja: "Sklepik z Niespodzianką. Adela" Katarzyna Michalak

Tytuł: Sklepik z Niespodzianką. Adela
Autor: Katarzyna Michalak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Data wydania: 2012-07-25
Tom: II
ISBN: 978-83-10-12026-7
Objętość: 320
Cena: 31,90

Moja ocena: 9/10 pkt.
Szufladka: Rewelacyjna!

Ostatnimi czasy bardzo często [i chętnie] zaczytywałam się w książkach typu paranormal, czy fantasy. Dlatego też wzięłam sobie za punkt honoru i odeszłam od dotychczasowych upodobań i powróciłam do moich swoją droga też przeze mnie lubianych romansów i literatury kobiecej. Szczęście mi dopisało i podchwyciłam w swoje ręce jedną z powieści Katarzyny Michalak. Mimo, że z przykrością to mówię, do tej pory nic jej autorstwa nie przeczytałam, ale za to po skończonej lekturze „Adeli” postanowiłam to w stu procentach zmienić – na lepsze oczywiście.

„Adela” jest drugą częścią serii „Sklepiku z niespodzianką”. Chociaż do tej pory nie miałam przyjemności bliższego spotkania z poprzednim tomem, to mimo to z wielką chęcią zabrałam się za odkrywanie poszczególnych ciekawostek i wydarzeń rozgrywających się w "Adeli". Książka opowiada o losach czterech przyjaciółek, bardzo ze sobą zżytych. Bogusia – właścicielka sklepiku, Lidka – wiecznie zagubiona pani weterynarz, Adela – energiczna femme fatale, Konstancja – piękna, lecz z masą humorków, no i oczywiście dobra duszyczka - Stasia. Dziewczyny spotykają się w owym Sklepiku z Niespodzianką, który jest położony w cudownym miasteczku – Pogodna, gdzie puchowy śnieżek, jak kołdra otacza wspaniale i przytulne kamieniczki nadając niezapomniany urok miastu. Cała fabuła rozgrywa się w momencie, gdy do miasta przybywa tajemnicza kobieta – Anna Potocka. Okazuje się, bowiem, że jest to zaginiona żona Wiktora, a jej przybycie wiele komplikuje w losach kobiet.

Jeśli chodzi o problematykę, to jak na powieść kobiecą, jest ona bardzo dobrze ustosunkowana. Wiadomo, chodzi tutaj głównie o wątki nie tyle romantyczne, co w pełni nawiązujące do wiecznej i bezwarunkowej przyjaźni, która przetrwa nawet największe zło. Przyznaję, że wydarzenia w niej zawarte naprawdę poruszyły moje serce do głębi. Śmiałam się, radowałam, płakałam, a nawet zaciskałam zęby z niepewności. Od nadmiaru wrażeń i wiadomości nie umiałam zasnąć, czy nawet przejść obok tej pozycji obojętnie. Gdy już ją zaczęłam, nie umiałam tak zwyczajnie w połowie jej odłożyć na półkę. Połknęłam ją [nie dosłownie oczywiście] na jeden raz – z krótka przerwą na sen.

Najbardziej z tego wszystkiego przypodobały mi się bohaterki. Zwłaszcza, że każda z nich całkowicie się różni od pozostałych, a mimo to razem stanowią wspaniałą całość. Zauważyłam, że w tej części pani Katarzyna skupia się na przeszłym i teraźniejszym życiu tytułowej Adeli, co pozwala mi twierdzić, że cała seria będzie miała przynajmniej pięć tomów, – z których w każdym kolejnym ukazywane będą wątki związane z jedną z bohaterek. Mimo, takiego stylu pozostałe bohaterki nie zostają pokrzywdzone, ponieważ ich perypetie również się przewijają, przez co wspaniale dopełniają całą fabułę i treść książki. Takie przedstawienie wydarzeń i postaci bardzo mi się podoba, ponieważ wtedy ze spokojem można zobaczyć wszystko z różnych perspektyw, a nie tylko jednej, monotonnej i przeważnie mało znaczącej.

Tak, jak zaciekawiła mnie treść książki, tak okładka po prostu mną zawładnęła. Jest najzwyczajniej nieziemska. Bardzo mi się podoba fakt, że jest tak skrupulatnie stworzona, bo widać, ze ktoś się nad nią sporo napracował – zwłaszcza, że już na pierwszy rzut oka widać, że dopracowany został każdy szczegół, a co najważniejsze w stu procentach trafia w tematykę. Już z samej okładki bije ciepło i to wspaniałe niedające się opisać uczucie, a gdy tylko zacznie się czytać, od razu czytelnik tylko się utwierdza w swoim przekonaniu, że książka ta jest na wysokim poziomie i warto, naprawdę warto ją mieć.

Już teraz wiem, że nie tylko przy najbliższej okazji zdobędę pozostałe tomy, to również jestem pewna, że jeszcze nie raz do tej pozycji powrócę. Mam tylko nadzieję, że pozostałe są równie wspaniałe. Jedyny minus, jaki znalazłam to fakt, ze w najgorszym momencie się kończy – a raczej urywa. Może i miało to zapewnić ciekawość i niepewność, co będzie dalej, ale niestety zostało w najgorszym [dla mnie przynajmniej] momencie nie tyle zakończone, co przerwane. Mimo wszystko książkę polecam zarówno paniom w każdym wieku, i upodobaniach. Nie poleciłabym jej jednak płci męskiej, ponieważ wątpię, by znaleźli tam cos dla siebie, ale kto wie… Na koniec mogę tylko dodać, że tytułowy Sklepik z Niespodzianką kryje w sobie naprawdę masę niespodzianek, które warto odkryć już teraz...

Za możliwość zagłębienia się w tajemnicze zakątki Sklepiku z Niespodzianką dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia!


Recenzja: "PLL. Kłamczuchy" Sara Shepard

Tytuł: Pretty Little Liars. Kłamczuchy.
Autor: Sara Shepard
Wydawnictwo: Otwarte - Moondrive
Data wydania: 2011-08-24
Tom: I
ISBN: 978-83-7515-168-8
Objętość: 288
Cena: 29,90

Moja ocena: 7/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia.

Przyznajcie sami, – kto z Was nie zna jednego z najnowszych seriali pt. „Słodkie kłamstwa?”. Otóż to. Do tej pory większość z nas poznała już losy bohaterek „Pretty Little Liars” poprzez ten właśnie serial. Przyznam się, że i ja również się do tego grona zaliczam i chcąc, nie chcąc to od niego zaczynałam, a nie od książki, na podstawie, której został odwzorowany. Właściwie to dopiero po obejrzeniu kilku odcinków natknęłam się na promocje i opinie książki pani Sary Shepard. Zwykle żałuję, że jako pierwszą oglądam ekranizację, ponieważ, gdy zabieram się za czytanie, zupełnie inaczej patrzę i odbieram dane wydarzenia – i bądź, co, bądź – strasznie ją do ekranizacji przyrównuję. Poniekąd tak też było i w tym przypadku. W trakcie czytania, non stop łapałam się na rozmyślaniu, jak to było w serialu. Również, jeśli chodzi o bohaterki – nie umiałam wykreować własnych wizerunków, ponieważ co chwila przed oczami miałam aktorki z serialu. Ale mimo to zaskoczyło mnie jedno. Tak jak ekranizacja zupełnie nie przypadła mi do gustu, tak książka nawet trafiła w moje upodobania.

Gdybym miała określić tematykę książki, byłoby mi trochę ciężko. I to mnie trochę niepokoi. Chociaż daje napięcie, to nie nadałabym jej statusu thrilleru. Otóż, jak większość już wie, opowiada ona o losach pięciu przyjaciółek, z których jedna znika w niewyjaśnionych okolicznościach na jednej z imprez. Wszczęte poszukiwania po jakimś czasie ustają, a cała sprawa się wycisza. Od tej pory wszystkie wydarzenia dzieją się nie tuż po jej zniknięciu, a rok później. Dziewczyny, niegdyś wielkie przyjaciółki – od tej pory całkowicie odmienione (zwłaszcza z charakteru i statusu społecznego) - otrzymują tajemnicze wiadomości, z których wynika, że ktoś zna ich największe sekrety. Zwłaszcza te, które chciały i miały przepaść wraz ze śmiercią Alison. Kto jest ta tajemnicza postacią? Kim jest, więc tajemnicza A.? Czyżby Alison jednak żyje? Tego dziewczyny nie wiedzą, lecz mają świadomość, że muszą zrobić wszystko, by owe sekrety nie wyszły na jaw.

„Wciąż tu jestem, suki. I wiem o wszystkim. 
A.”

Przyznaję, że autorka gdy chce, to potrafi grać na emocjach czytelnika. Mimo, że z pozoru książka wydaje się „zwyczajną powieścią dla nastolatek” to mimo wszystko pani Shepard próbuje nadać jej konkretny tor tak się od tej "otoczki" różniący. Nie zawsze ze skutkiem pozytywnym, ale jednak. Niektóre momenty są przewidywalne, inne zaś zaskakują i trzymają w napięciu – i właśnie dzięki temu czytelnik nie ma od razu wszystkiego wyłożonego na talerzu. Chociaż serial w moim mniemaniu jest słaby, to książkę mogę uznać, jako niczego sobie. Bohaterki są bardzo naturalne i dobrze dobrane, chociaż irytuje mnie ich nagła „przemiana” po zaginięciu Ali. Każda ma swoje za uszami, a w dodatku choć są trochę przewidywalne, to mimo to nie mają nudnych i przeciętnych charakterów. Wszystko jest bardzo realne i nawet wciągające, chociaż od razu widać, że seria będzie się bardzo długo ciągnąć. Z jednej strony to plus, przez co tak szybko się z bohaterkami nie rozstaniemy, z drugiej zaś wielki minus, ponieważ historia łatwo może się znudzić i istnieje spore prawdopodobieństwo, że nie wszyscy dotrwają do „finału” tejże serii – czego zresztą sama się boję w moim przypadku. Może i książka nie ujawnia zbyt wielu faktów, a jej koniec pozostawia wiele niezamkniętych spraw, a dla niektórych nawet wiele do życzenia, to mimo to jej się udała. Zwłaszcza, jeśli chodzi o język i styl, który jest na zadowalającym poziomie. Czyta się łatwo i przyjemnie, a co najważniejsze – zadziwiająco szybko. Nim się spostrzegłam, książka już była za mną i miałam ochotę porwać kolejną część – zwłaszcza, że ciekawi mnie jak rozwiążą się te wszystkie zagadki i tajemnice, [bo przy serialu nie wytrwałam i do tej pory nie wiem, jak wszystko się potoczy]. Mam tylko nadzieję, że z każdym kolejnym tomem jej zapał i warsztat pisarski będzie coraz lepszy, a nie podupadał, jak przy wielu zbyt długich seriach to bywa.

Książkę mogę polecić każdej fance tajemnic i powieści trzymających w napięciu. Jeśli zaś są tacy, którzy sięgnęli po serial nie czytając książki – szybko radzę to nadrobić, bo jest co. Tyczy się to również osób, którym serial nie przypadł do gustu [jak było w moim przypadku]. Kto wie? Może „Kłamczuchy” w wersji papierowej was porwą i spędzą komuś sen z powiek? W każdym razie – najlepiej przekonać się o tym na własnym przykładzie. Poza tym sama chętnie przekonam się, co będzie dalej i czy autorka stanie na wysokości zadania, jakie sobie postawiła.

Za możliwość poznania słodkich kłamstewek oraz sekretów owych przyjaciółek dziękuję Wydawnictwu Otwarte oraz Moondrive!

Z cyklu: Stosik na sierpień

Witajcie!
Połowa wakacji za nami. No prawie, bo za mną na przykład nie =) Wybawiliście się? A może opaliliście? Przyznajcie się, kto był zaparty w boju i przeczytał sporo książek. Chętnie posłucham, co polecacie w tym miesiącu!

Ja sama przygotowałam dla Was kolejny stosik. Szkoda jedynie, że nie zdążyłam uwiecznić dorobku zapożyczonego z biblioteki - bo już zdążyłam go oddać, a nie wpadło mi nic nowego w oko tym razem. Ale przy najbliższej wizycie na pewno to nadrobię! Poza tym mam zamiar się wybrać na "male" zakupy pod koniec miesiąca - bądź co, bądź nie odpuszczę sobie, dopóki nie kupię "Niebezpiecznej rozgrywki" Keri Arthur! Już się nie mogę doczekać premiery...

No, ale przejdźmy do stosiku. Po raz pierwszy chyba będzie w większości recenzyjny, ale mimo to w najbliższych miesiącach się odbiję i zaszaleję na zakupach - gdy tylko oczekiwane przeze mnie książki się w księgarniach pojawią x)

Od góry:

1) "W świecie wiatru i wierzb. Wyznania chińskiej kurtyzany" - Anonim -> od wydawnictwa Świat Książki oraz Weltbildu. Jeszcze w tym tygodniu pojawi się jej recenzja.

2) "Zmysłowa gra" - Stephanie Chong -> zakup promocyjny w Empiku z 50% zniżką - swoją drogą mimo, że jeszcze jej nie skończyłam to już uważam, ze jest fenomenalna! Dobrze trafiłam i się nie zawiodłam - polecam!

3) "Martwy w rodzinie" - Charlaine Charris -> recenzyjna od portalu Kostnica.

4) "Pisane krwią" - Chelsea Quinn Yarbro -> j.w - Dopiero zaczęłam, więc póki co ciężko mi ocenić.

5) "Sklepik z niespodzianką. Adela" - Katarzyna Michalak -> od Wydawnictwa Nasza Księgarnia. Swoją drogą nie znając wcześniej tej autorki miałam mieszane uczucia, a się nie zawiodłam! Recenzja na dniach, jak tylko ją skończę.

6) "Zielone jabłuszko" - Izabela Sowa -> j.w. W trakcie czytania - ale wiecie - chyba polubię powyższą serię książek, bo naprawdę przypadła mi do gustu.

7) "Dotyk Julii" - Tahereh Mafi -> Jeszcze nigdy się tak nie czaiłam w księgarni na żadną książkę, jak na tę. Godzina chodzenia po Empiku, kilkadziesiąt razy czytanie okładki, opisów, chodzenie z nią, branie, odkładanie - i tak w kółko, aż w końcu się zdecydowałam!

8) "Sukub" - Edward Lee -> wymiana nakanapie z Enigmą. Swoją droga przejrzałam ją i nie miałam pojęcia, że książka jest aż tak "drastyczna".

9) "Elyria" - Brigitte Melzer -> przedpremierowo od Świata Książki i Weltbildu. Sama nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście, że ją mam, ponieważ czekałam na jej premierę z utęsknieniem. Tak więc recenzja jeśli nie w tym to pod koniec przyszłego tygodnia, bo mam wrażenie, że szybko mi pójdzie.

10) "Potem" - Rosamud Lupton -> egzemplarz recenzencki od Świata Książki i Weltbildu. Już skończona. Recenzja niedługo.

11) "Siostra" Rosamud Lupton -> j.w.

Poza tymi mam jeszcze dwie książki, w których się ostatnio zaczytuję:

12) "Neurologia praktyczna" - Antoni Prusiński -> zapożyczone z mojej biblioteki uniwersyteckiej

13) "Neurochirurgia" - Schirmer -> również z mojej biblioteki uniwersyteckiej

Wiem, ze pewnie większości z was taka tematyka nie ciekawi, za to mnie bardzo. W dodatku są bardzo przydatne do mojej pracy licencjackiej, która bądź, co bądź już za niecały rok!

Tak więc w najbliższych miesiącach mam zamiar odpoczywać i czytać, czytać i jeszcze raz czytać! No oprócz kilku dni, gdy to wyjeżdżam. Z góry więc uprzedzam, że nie będzie mnie od soboty przez najbliższy tydzień, ponieważ jadę jako opiekun na wyjazd z moimi dzieciaczkami - podopiecznymi. Postaram się jednak zabrać ze sobą laptopa, a jeśli nie to chociaż przygotować wcześniej kilka recenzji, by blog sam działał pod moją nieobecność xD Na dzisiaj to tyle. Chociaż znając mnie jeszcze dorzucę niedługo jakąś recenzję.

Recenzja: "Delirium" Lauren Oliver


Tytuł:
Delirium
Autor: Lauren Oliver
Wydawnictwo: Otwarte - Moondrive
Data wydania: 2012-04-18
Tom: I
ISBN: 978-83-7515-156-5
Objętość: 360
Cena: 32,90

Moja ocena: 8/10 pkt.
Szufladka: Godna polecenia


Miłość. Dopada każdego z nas. Prędzej czy później. Chwyta w swoje macki, niekiedy potrafi wręcz człowieka opętać. To właśnie ona powoduje różne, dziwne zachowania i wydarzenia. Jest dobrodziejstwem, ale i piętnem. Zależy tylko od tego, jak się na nią patrzy. Niezależnie od wszystkich strasznych rzeczy, do których doprowadza - każdy jej pragnie.  Bo w końcu jak można żyć bez miłości? W czasach głównej bohaterki ten światopogląd się jednak racjonalnie zmienia. Nie ma już miłości, a tylko „amor deliria nervosa” – straszna choroba. Przerażająca i bardzo niebezpieczna. Przynajmniej tak jest postrzegana, przez co wywołuje lęk u każdej żyjącej osoby. Również u Leny – głównej bohaterki powieści Lauren Oliver pt. „Delirium”.

Gdy ją poznajemy jest na pozór zwykłą nastolatką. Niczym się od nas nieróżniącą - lecz to tylko pozory. Dziewczyna nie może się doczekać swoich kolejnych urodzin. Nie, dlatego, że zależy jej na ekstra prezentach, czy też niezapomnianej imprezie. Nie może się doczekać tego dnia, ponieważ to właśnie wtedy przeprowadzony zostanie na niej zabieg, po którym już nigdy się nie zakocha. Już nigdy nic nie poczuje, zwłaszcza tego cudownego ciepła rozchodzącego się na widok ukochanej osoby. Stanie się kolejną osobą, która żyje z dnia na dzień od tak. Zostanie jej wybrany, a raczej narzucony chłopak, przez komisję ewaluacyjną, z którym weźmie ślub i założy rodzinę. Dla nas to się wydaje dziwne, dla nich zaś – normalne. I nic by się takiego nie stało, gdyby Lena nie poznała Alexa – chłopaka, który nie ma zamiaru rezygnować z tak zbawiennego uczucia, jakim jest miłość do drugiej osoby. I to właśnie dzięki niemu zaczęła widzieć świat z zupełnie innych barwach, jednak tamtejszy „rząd” nienawidzi, gdy ktoś im się sprzeciwia…

„Życie nie jest życiem, jeśli się przez nie tylko prześlizgniesz. Wiem, że jego istota polega na tym, by znaleźć rzeczy, które mają znaczenie, i trzymać się ich, walczyć o nie i nie odpuścić.”

Przyznaję, że książka zaciekawiła mnie jeszcze na długo przed jej polskim wydaniem. Zwłaszcza po przyrównaniu jej do fenomenalnych moim zdaniem „Igrzysk Śmierci”. Dlatego tez, gdy tylko podchwyciłam ja w swoje ręce, tak zaczęłam czytać. Jakże wielkim dla mnie szokiem był fakt, że książka nijak nie wzbija się ponad wyżyny wspomnianej przeze mnie już powieści, a co gorsze – bardzo ciężko było mi przebrnąć przez sam początek, który mnie znużył i poniekąd zniechęcił do dalszego czytania. Bądź, co bądź, nigdy nie potrafię od tak porzucić już zaczętej książki, toteż zabrałam się za jej kontynuowanie. Jest takie powiedzenie: „nie oceniaj książki po okładce”. W tym przypadku mogłabym się pokusić o stwierdzenie „nie oceniaj książki po pierwszych 100 stronach”.

„Delirium” po mimo swojego trudnego początku, koniec końców staje się coraz ciekawsza z każda stroną i faktycznie potrafi czytelnika wciągnąć. Bardzo spodobało mi się podejście do tematyki – zwłaszcza, że chyba nie ma powieści, w której miłość byłaby ukazano, jaka straszliwa choroba, która może popaść w epidemię, gdy tylko władze państwa pozwolą na zbyt wielka „samowolkę”. Poza tym duży plus za okładkę – jak dla mnie nie dość, że niekonwencjonalna, to w dodatku idealnie dobrana do tematyki powieści. Fabuła, mimo, że z początku strasznie nużąca, to mimo wszystko ciekawa i dobrze zgrana. Gdybym miała się czegoś uczepić, to na pewno głównej bohaterki, która dla mnie była zbyt monotonna, oraz momentami aż za bardzo przewidywalna. Za to postać Alexa po prostu mnie oczarowała – ogółem za samo bycie i przedstawienie go takim, jaki został przedstawiony. Ale to tylko moje odczucia. Kolejny minus – i chyba już ostatni – to, to, iż „Delirium” zostało przedstawione, jako niepokojący thriller. Jak dla mnie, to żaden z niego thriller, czy takowo podobne. Co, jak co, ale do tego gatunku powieści nigdy bym tej książki nie przydzieliła. Właściwie, to nawet by mi przez myśl nie przeszło, by to zrobić.

Ogółem książka warta polecenia. Z zastrzeżeniem, że początek może się wydawać ciężki, to mimo to radzę się nie zrażać. Ja sama bardzo chętnie sięgnę po kontynuację, by móc się dowiedzieć, jak dalej potoczą się losy bohaterów. Właściwie to na mój gust mało, komu by się ona nie spodobała, a gdyby tak było, to dana osoba musiałaby być niezłym krytykiem – i w dodatku bardzo wymagającym. Na koniec mogę tylko dodać, że bardzo się cieszę, że się nie zraziłam do niej i koniec końców ja wręcz „pochłonęłam”, bo przeżycia i odczucia, jakie się we mnie budziły w trakcie czytania są naprawdę warte zapamiętania – a co ważniejsze, naprawdę dają do myślenia.

Za możliwość odkrywania na nowo cudu miłości dziękuję Moondrive, oraz Wydawnictwu Otwarte!
Miasto Recenzji © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka